Z dziennika podróży w czas przeszły
Bardzo ważny kapelusz
Na Cetnerówce, a dokładnie na boisku Sokoła Macierzy, od pierwszych chwil powstania skautingu polskiego w roku 1910, zbierały się pierwsze lwowskie drużyny skautów tworzone i organizowane z myślą o wolnej Polsce. To grono drużynowych zapaleńców połączonych wspólną niepodległościową ideą, w latach trzydziestych, nadal tkwiąc i działając w szeregach Harcerstwa Polskiego, utworzyło Okręgowe Koło Harcerzy z czasów Walk o Niepodległość. Przewodniczącym tego Koła był mój Ojciec, najwierniejszy uczestnik harcerskiej organizacji lwowskiej i służący jej gorliwie od samych początków po jej nieuchronny kres w 1939. Pośród Jego bardzo licznych, poza zawodowych zajęć społecznych, harcerstwo zajmowało w jego sercu pierwsze miejsce. Był harcmistrzem II RP i na wszystkich uroczystościach państwowych występował w mundurze harcerskim. Ten mundur, do którego należała piękna peleryna z tego samego materiału w kolorze khaki, oraz charakterystyczny baden-powellowski kapelusz o szerokim rondzie i czterech wgłębieniach w jego główce, zajmowały poczesne miejsce w Jego szafie z garderobą. Od dzieciństwa wiedziałyśmy, że tych harcerskich rzeczy nie można ruszać, a nas przecież najbardziej intrygował przedziwny kapelusz, zwłaszcza, że miał taki skórzany pasek zapinany pod brodą. Rygorystycznie przestrzegałyśmy zakazu zaglądania do szafy z tym, jak mówiłyśmy „bardzo ważnym kapeluszem”, ale przyszedł dzień, kiedy Rodzice wyszli, a my zostałyśmy same ze Stefcią, i Hanka wpadła na pomysł, aby kapelusz, w tajemnicy przed nią, wypróbować na naszych głowach. „Próba” nie bardzo nam się udała, bo kapelusz wpadał nam aż po nos prawie, a pasek, na który bardzo liczyłyśmy, bo to będzie tak „po żołniersku”, wisiał nam poniżej szyi. Na dodatek, ponieważ oczy kapelusz nam zakrywał, nie mogłyśmy zobaczyć siebie w lustrze, co bardzo nas rozczarowało. Wprawdzie kolejno stawałyśmy w kapeluszu na głowie w pozycji „baczność” i przykładałyśmy palce do jego ronda, salutując, ale nie dało nam to prawdziwej satysfakcji. A potem stało się to najgorsze. Bezmyślnie położyłam kapelusz na stole, w miejscu gdzie przedtem rozlało nam się trochę rozpuszczonej zielonej farby, bo coś malowałyśmy, by za chwilę zobaczyć na styku ronda z wnętrzem główki rozległą plamę. Rozpaczliwie zaczęłyśmy na tę plamę pluć, a potem rozcierać ją chusteczkami do nosa i tarłyśmy to miejsce tak zajadle, że po dłuższej chwili trochę wyschło i pozostał tylko nieco jaśniejszy ślad nieregularnego koła. Na szczęście, ponieważ Tatuś nie przyglądał się nigdy wnętrzu swego kapelusza, nasza nieszczęsna wpadka nigdy nie ujrzała światła dziennego. W swojej pamięci zaliczyłam ten wieczór jako mocno denerwujący. Jak, zdaje się pisałam w którymś ze swoich wspomnień, moja kochana siostrzyczka była szalenie towarzyska i, w przeciwieństwie do mnie, lękliwej i nieśmiałej, uwielbiała nawiązywanie kontaktów z obcymi ludźmi, bycie obiektem zainteresowania. Nasz Ojciec z racji swoich społecznych obowiązków jako prezes, czy przewodniczący różnych organizacji, często „otwierał” nowo powstające obiekty czy ulice i wtedy zabierał ze sobą Haneczkę, nawet jako kilkulatkę, (mam zwykle wtedy ubierała ja w biały berecik i białe skarpetki), co było jej żywiołem. Kiedy więc z początkiem listopada 1937 roku oznajmił mamie, że 7-go tego miesiąca, na boisku Sokoła, a przedtem w kościele Matki Boskiej Ostrobramskiej na Łyczakowie odbędzie się uroczystość dekoracji odznaka pamiątkową sztandaru Komendy Chorągwi Harcerzy pierwszych lwowskich drużynowych owego Koła z czasów Walk o Niepodległość i on będzie wręczał te odznaki, Hanka, już wówczas prawie 13-to letnia, aż podskoczyła do góry, zwłaszcza, że dowiedziała się, iż po ojca przysłany zostanie samochód w Województwa. „Tatusiu ! Musisz mnie ze sobą zabrać !” – krótko to ujęła, a ojciec, nie od razu, ale wyraził na to zgodę. I tak, przez kilka dni wysłuchiwałam jej wymądrzania się, jak to ona pojedzie samochodem (co było dla nas wówczas wielka atrakcją, bo na odzień posługiwałyśmy się tylko własnymi nogami lub tramwajem), pewnie nawet z samym wojewoda. Niestety, gorzko się zawiodła, gdyż w ostatniej chwili dowiedziała się, że nie ma dla niej miejsca w samochodzie. Wiem, że się nawet w łazience popłakała, a mnie zrobiło jej się żal i zaproponowałam jej wspólne popołudniowe wycinanie aktorów filmowych z nagromadzonych czasopism. Opisywana uroczystość odbywająca się na płycie boiska Sokoła zgromadziła niemal w komplecie pierwsze kadry polskiego skautingu z wojewodą dh dr Grażyńskim na czele. „Dh rektor dr Niemczycki – relacjonuje ilustrowany dwutygodnik harcerski „Skaut” pod redakcją Wiktora Frantza z dnia 20.11.1937 będący w moim posiadaniu – wręczył odznaki pamiątkowe nie tylko woj. dr Grażyńskiemu, ale także woj. dh Alfredowi Biłykowi, dr Józefie Mękarskiej, ks. Marianowi Luzarowi oraz pierwszym lwowskim drużynowym dh dh inż. Affanasowiczowi, ppłk. Lewakowskiemu, prof. Kapałce, ppłk. Bagińskiemu, p. Nędzowskiemu, Nowakowi, Pieniążkiewiczowi, Skrzywankowi, Zawadowskiemu i innym.” To była ostatnia z zapamiętanych uroczystości, na której miała towarzyszyć Ojcu moja najmilsza, ukochana i dzielna siostrzyczka. Poprzedzało ją natomiast wiele innych, uwiecznionych na nielicznych pozostałych fotografiach. Zapisując bardzo fragmentarycznie harcerską karierę mego ojca, nie mogę nie wspomnieć o zlocie, w którym brał udział, w Rumunii. Tu jednak moja pamięć zawodzi, nie pamiętam bowiem w którym roku to się odbyło, w jaki mieście i z jakiej okazji i nie mogę, niestety, posłużyć się żadnym dowodem z tych czasów np. prasowym, lub jakimiś notatkami choćby na odwrocie jedynej fotografii jaka mi z tego wydarzenia pozostała. Stoi na niej pośrodku król Rumunii otoczony gronem skautów, w których jednym jest stojący po lewej i salutujący mój tatuś. Pewnym jest, że były to lata 30-te (po 35-tym), bo byłam już wtedy na pewno w gimnazjum, a królem Rumunii był Karol II. Karol II, syn Ferdynanda I z dynastii Hohenzolern-Sigmaringen, w r. 1925 zrzekł się prawa do tronu na rzecz syna Michała, za którego rządziła rada regencyjna. Ale w roku 1930 Karol II objął tron ponownie po zamachu stanu w tym samym roku. W roku 1938 ogłosił faszystowską konstytucję i zaczął współpracować z hitlerowcami. Abdykował w 1940. Analizując wszystkie dane stwierdziłam, że rumuńska wyprawa Ojca mogła się odbyć tylko w przedziale czasu 1935 – 37. mówiło się o niej dużo w domu, a my z Hanką zastanawiałyśmy się z podnieceniem, co też nam Tatuś z tej Rumunii przywiezie? Naiwnie sądziłyśmy, że skoro krajem tym rządzi król, to musi to być kraj wszelkiej szczęśliwości. Niestety, srodze zawiodłyśmy się w naszych oczekiwaniach. Dostałyśmy tylko jakieś chusteczki na głowę z haftami bardzo podobnymi do tych jakie widywałyśmy na koszulach huculskich w czasie naszych wakacji na Pokuciu. Kiedy w grudniu 2002 roku dzięki Stanisławowi Szybalskiemu z Florydy, będącym owym małym Stasiem, bratem dużego Wacka z ul. Św. Marka we Lwowie wskoczyłam na tę internetową stronę gościnnego p. Stanisława Kosiedowskiego, przemailował do mnie prof. Stanisław Akielaszek z Nowego Jorku (ale tak naprawdę ze Lwowa). Oto urywek jego maila: „Pani Tatusia znałem z harcerstwa. Był wybitnym działaczem harcerskim, często zachodził do nas do Komendy Chorągwi i bałakał z Olkiem Szczęścikiewiczem. Cześć jego pamięci!... jest na pewno dumny w niebie, że jego córka jest… pamiętnikarką lwowską… Ad multos annos Carissima Wanda! Stanisław Łyczakowianin”. Był to ostatni z żyjących jeszcze wtedy harcerzy pamiętających mego Ojca. Niestety, od kilku lat już nie żyje..
Najlepszych ludzi zasnuła mgła, Jedna ballada anonimowa Jeszcze trzepocze w mrok jak ćma – ) Marian Hemar Kraków marzec 2006 |
Copyright 2006 Wanda Niemczycka Babel
Wszystkie prawa zastrzeżone.