|
Eugeniusz Tuzow-Lubański
Spotkanie ze Stanisławem Lemem
Jadę na rozmowę ze Stanisławem Lemem przez stary Kraków, na drugą stronę Wisły. I tylko, gdy spokojnie sobie usiadłem w tramwaju, to pomyślałem - o czym będę rozmawiał z pisarzem. - Przecież, ku memu wstydowi, dość słabo znam jego twórczość. I nagle strzela mi do głowy - przecież urodził się we Lwowie, jego rodzina pochodzi z Kresów. Z ulgą odetchnąłem. Wysiadam na końcowym przystanku linii tramwajowej. Krótko czekam na autobus. Pytam o ulicę Narwik. Już jestem, na miejscu. Ładny, piętrowy domek z ogródkiem. Naciskam guzik domofonu. Do ogródka wyskakuje cztery czy pięć piesków różnorasowych. W drzwiach mile mnie wita gospodyni - żona Stanisława Lema. prowadzi mnie na piętro, do gabinetu pisarza. Siadamy. No i jak wcześniej pomyślałem - zaczynam rozmowę od Lwowa,
Jestem wrośnięty we Lwów.
Pochodzę, teraz już można powiedzieć, z rodziny burżuazji średniej. Mój ojciec był bardzo znanym lekarzem we Lwowie, właścicielem dwóch kamienic w mieście. To oczywiście potem wszystko przepadło.
Urodziłem się w 1921 roku we Lwowie. Uczyłem się w latach trzydziestych w II Gimnazjum Państwowym im. Karola Szajnochy. Mieliśmy bardzo mieszany zespół nauczycielski. Byli Polacy, było dwóch Ukraińców, łacinnikiem był Żyd - wszyscy na posadach państwowych. Nasze gimnazjum mieściło się na Wałach Lwowskich. Z boku znajdowała się prochownia z XVI wieku, a na górę szedł tramwaj w kierunku Wysokiego Zamku, gdzie był piękny park i myśmy się tam po lekcjach bawili.
(...)
Przez 23 lata mego życia praktycznie nie wyjeżdżałem ze Lwowa, Każdy człowiek ma tylko jedną matkę i nie można jej zmieniać na inną. Dlatego Lwów jest dla mnie niezamienialny. Przed wojna, nawet nigdy nie byłem w Warszawie, nigdy nie widziałem Krakowa. Więc mogę powiedzieć, że Lwów jest częścią mnie, a ja częścią Lwowa. Jestem wrośnięty we Lwów jak drzewo...
(...) Niestety przyszły te straszne wstrząsy września 1939 roku, kiedy Polska padła pod uderzeniem niemieckim. Potem niedługo za Niemcami weszli Sowieci... Z tego okresu mam wiele okropnych wspomnień. Widziałem we Lwowie, jak zjeżdżający z Cytadeli pułk artylerii polskiej został zatrzymany przez wyjeżdżających z bocznych ulic żołnierzy sowieckich, podobnych do Mongołów. Każdy z nich miał w prawej ręce nagan, a w lewej granat. Kazali żołnierzom polskim zdjąć pasy i zostawić broń, konie i armaty na ulicy. Wtedy miałem poczucie, że widzę śmierć Polski-i to było straszne- Staliśmy pod domem i płakali. Terror tylko się zaczął od rozbrojenia, bo dalej represje sowieckie wyglądały jeszcze okropniej.
Muszę powiedzieć, że wtedy radość Ukraińców była bardzo wielka. Wszędzie witali wojska sowieckie. Nawet wtedy powstał ukraiński slogan: Ukraińskie misto Lwiw bulo, je i bude radianśkim (ukraińskie miasto Lwów było, jest i będzie radzieckim). Ale potem się okazało, że radianśkim naprawdę został, a co do ukraińskiego, to w tym języku wychodziła tylko jedna gazeta "Wilna Ukraina", Okres okupacji sowieckiej był bardzo ciężki i zaczął się od zesłań Polaków gdzieś na Daleki Wschód ZSRR.
(...)
Władza sowiecka rujnowała wszystko co polskie Mój ojciec nada] w tym okresie pracował w szpitalu. Matka była gospodynią. Natomiast ja w 1939 r. po maturze zdałem egzaminy na Politechnikę Lwowską, ale mnie nie przyjęto, bo niby to miałem złe pochodzenie - burżuazja. Wtedy ojciec, który był asystentem na Akademii Medycznej we Lwowie - wepchnął mnie na medycynę, bo najbardziej się bałem poboru do Armii Czerwonej. Gdybym się tam dostał, to wtedy ślad by po mnie zaginął. Wstąpiłem jesienią 1939 r- na Lwowski Uniwersytet (nazywał się wtedy Lwiwśkij Derżawnyj Medycznyj Instytut). Praktycznie mieliśmy samych polskich profesorów, którzy nawet nie umieli mówić po ukraińsku, bo to byli jeszcze profesorowie, którzy urodzili się za czasów Austro-Węgier. Wszystko się wtedy wykładało po polsku, bo Polacy stanowili większość we Lwowie. Myśmy wtedy doskonale wiedzieli, że Lwów jest trzonem polskości na tych ziemiach od prawie tysiąca lat. Nasza uczelnia mieściła się bardzo blisko Cmentarza Łyczakowskiego. Bardzo lubiłem tam chodzić. Spędzałem całe dni na tym cmentarzu. Pamiętam do dziś napisy na grobach. I dlatego bardzo przeżywałem zniszczenie przez władzę sowiecką Cmentarza Obrońców Lwowa. Poza tym był tam jeszcze osobny ukraiński Cmentarz Siczowych Strilciw, który też został zniszczony. System komunistyczny był jak ten walec, który niszczy wszystko przed sobą. Ale szczególnie władza sowiecka rujnowała wszystko co polskie, żeby zamazać ślady obecności Polaków na tych ziemiach.
Okupacja niemiecka i powrót Sowietów do Lwowa.
Studiowałem medycynę aż do wybuchu wojny Sowietów z Niemcami w czerwcu 1941 r. W czasie okupacji niemieckiej już nie było mowy o żadnych studiach. W niedługim czasie zacząłem pracować fizycznie jako monter w garażach niemieckich. Pracowałem tam dwa lata. Robiłem coś lam w małym sabotażu przeciwko Niemcom, ale nie miałem broni w ręku. Dostarczałem dla ruchu oporu amunicję, proch artyleryjski. Miałem stale kontakty z polskim podziemiem.
Latem 1944 r. znowu wróciła Armia Czerwona do Lwowa. Wtedy mieszkałem na ulicy Zielonej. Nowa władza sowiecka powiedziała Polakom -jak kto nie wyjedzie ze Lwówka do Polski, to musi przyjąć obywatelstwo sowieckie i otrzyma nowy paszport. Nie chcieliśmy wyjeżdżać, ale też z kolei nie chcieliśmy być obywatelami sowieckimi. Mój ojciec w tym okresie marzył, że Lwów jeszcze jakoś pozostanie przy Polsce...
Wagonem towarowym do Krakowa.
Do Polski wyjechaliśmy z opóźnieniem. Wtedy już nie było tych wygodnych warunków, że można było zabrać ze sobą urządzenia domowe, tylko jakieś parę skrzynek, trochę książek, ale bardzo mało, bo zbieraliśmy w wielkim pośpiechu. Wyciągnął naszą rodzinę ze Lwowa PUR (Państwowy Urząd Repatriacyjny), "t wagonem towarowym - ojca, matkę i mnie w 1945 r. przywieziono do Krakowa. Byliśmy zupełnie "goli i bosi". Zamieszkaliśmy rodziną w Krakowie na ulicy Śląskiej w dwupokojowym mieszkaniu u krewnych.
(...)
W 1948 r. zrobiłem absolutorium z medycyny. I wtedy okazało się, że jak się kończy medycynę i dostaje dyplom, to trzeba iść do wojska jako lekarz - i nie na rok czy dwa, ale na zawsze. Nie chciałem iść do wojska, bo wtedy nie byłoby żadnej mowy o literaturze. Dlatego specjalnie nie zdałem ostatnich egzaminów i nie mam dyplomu.
Po studiach coraz bardziej zajmowałem się pisaniem książek i stałem się z czasem wyłącznie autorem fantastyki naukowej.
Przyszedł ktoś obcy i zabrał Lwów.
Potem, w latach później szych, jeździłem parę razy do Moskwy, Leningradu, Charkowa. Jak mi tam proponowano, żebym jechał do Lwowa, to odmawiałem tłuma-C7.ąc ludziom, którzy byli tym zdziwieni, że jak ktoś się kochał w jakiejś niewieściej ożenił się z nią i żył z nią długo i szczęśliwie, a potem przychodzi ktoś obcy i ona już kocha tego innego i wychodzi za niego za mąż - to jaki sens dowiadywać się, jakie ma dzieci z tym innym i jak żyje. Wolę lepiej nie mieszać się i tam się nie pokazywać, aczkolwiek zawsze podkreślałem, że Lwów i cała okolica - to moja lokalna Ojczyzna.
Mam teraz kontakty, ale niewielkie, ze Lwowem. Niedawno dałem zezwolenie lwowskiemu wydawnictwu "Kamieniar" na wydanie mojej książki "Wysoki Zamek" nieodpłatnie, bo napisali, że nie mogą przekazywać żadnych honorariów. Rosjanie mogą, choć bardzo skromne, ale jednak mogą. W Moskwie niedawno wydano w 12 tomach moje dzieła,
(...)
Nie mogłem w kraju wytrzymać.
Jak był stan wojenny w Polsce, to z rodziną wyjechałem najpierw do Berlina, potem do Wiednia, bo nie mogłem w kraju wytrzymać. Nie dało się pracować bez połączeń telefonicznych, pocztowych ze światem, a mam wydawców na całym świecie. W Wiedniu mieszkałem w latach 1983-88. Tam miałem kontakty z emigracją ukraińską. Oczywiście, że między Polakami a Ukraińcami przelało się morze krwi. Każdy, kto pochodzi z Kresów, doskonale o tym wie. Uważam, że trzeba być szczerym w tych sprawach. Pisałem kiedyś w "Tygodniku Powszechnym", że jak do Krakowa przyjechali przedstawiciele inteligencji ukraińskiej, to na początku obiecałem, że się z nimi spotkam, ale w ostatniej chwili powiedziałem, że nie mogę. Byłem świadkiem, jak Ukraińcy zabili mojego profesora na Akademii Medycznej, Polaka, Jałowego, a podziemie polskie zabiło mojego ukraińskiego profesora Łastowickoho. Oczywiście, że to przykład wzajemnej nietolerancji, która doprowadziła do przelewu krwi. Ale tego się nie da zapomnieć. Myślę, że ze względu na interes czy rację stanu narodu ukraińskiego i polskiego, musi być w tej sprawie jakiś porozumienie. Jeżeli nie będziemy i szczerzy i nie dojdziemy do porozumienia, to najprawdopodobniej Rosja wcześniej czy później połknie Ukrainę, bo Rosja ma zawsze straszny apetyt. A to, niestety, będzie dla Polski katastrofą, bo wtedy zacznie się restytucja Związku Sowieckiego. Imperium Sowieckie może istnieć tylko wtedy, gdy Rosja podporządkuje sobie Ukrainę...
Od redakcji.
Przedruk (fragmenty dotyczące Lwowa) artykułu E. Tuzow-Lubańskiego pt. "Spotkanie ze Stanisławem Lemem" w Przeglądzie Polskim - tygodniowym dodatku literacko-społecznym nowojorskiego Nowego Dziennika z dn.9.V.1996 r. s. l. 15
Copyright (c) 1996 Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich. Wrocław. Wszystkie prawa zastrzeżone.
| |