Społeczno-kulturalny miesięcznik polski na Ukrainie m.Lwów Redaktor naczelny - Bożena Rafalska,
Adres korespondencyjny: 79-014 Lwów 14
Tel.(+380 32) 98-20-11 |
|
W 60-TĄ ROCZNICĘ AKCJI „BURZA" WE LWOWIE
Epilog „BURZY" we Lwowie W dniach 19 i 20 lipca 1944 roku wojska 1 Frontu Ukraińskiego, pod dowództwem marszałka Koniewa, podeszły pod Lwów w manewrze oskrzydlającym. Jednostki niemieckie zrezygnowały z umocnionej obrony Lwowa i rozpoczęły odwrót. W tym momencie oddziały Armii Krajowej przystąpiły do akcji "Burza" we Lwowie. W miarę opanowywania poszczególnych ulic i dzielnic miasta pojawiły się, wśród entuzjazmu mieszkańców, wszędzie na domach, biało-czerwone flagi. Na kilku gmachach zawieszono flagi polskie, sowieckie i sojusznicze. Oddziały AK, z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, zajęły się niezwłocznie utrzymywaniem porządku w mieście i ochroną obiektów państwowych. Do wystąpień nacjonalistów ukraińskich nie doszło. Już 22 lipca został zajęty budynek, przy ul. Kochanowskiego 27 na kwaterę Komendy Obszaru Południowo-Wschodniego AK i Komendy Okręgu Lwowskiego AK. Dnia 26 lipca gen. Filipkowski, w towarzystwie ppłk. dypl. Henryka Pohoskiego, występującego w charakterze szefa sztabu Obszaru, udał się do kwatery sztabu I Frontu Ukraińskiego, aby w myśl wytycznych planu "Burza", zgłosić gotowość oddziałów AK do dalszej wspólnej walki, przeciw Niemcom. Zostali przyjęci przez generała, który przedstawił się jako Iwanow. W dniu 27 lipca, w kwaterze komendy AK przy ul. Kochanowskiego odbyła się — na życzenie władz sowieckich — odprawa oficerów Okręgu AK Lwów, na którą przybył generał Iwanow, w asyście kilku swych oficerów. W odprawie uczestniczyło kilkudziesięciu oficerów AK, których gen. Filipkowski przedstawił, jako kadrę dowódczą przyszłej dywizji. Odprawa zakończyła się w podniosłym nastroju.
Wkrótce jednak zmienił się ton rozmów. Przedstawiciele władz sowieckich stwierdzili, że nie są zainteresowani tworzeniem polskiej dywizji, a ponieważ Lwów jest sowieckim miastem, Polacy mają do wyboru wstąpienie do Armii Czerwonej, lub do armii gen.
Berlinga. Nadeszły w tym czasie drogą radiową informacje z Komendy Głównej AK o rozbrojeniu przez wojska sowieckie oddziałów AK w Wilnie i aresztowaniu dowódców. Już po kilku godzinach, jasnoniebieskie plakaty znalazły się na murach Lwowa: Rozkaz ten czytano w osłupieniu. W dniu 28 lipca oddziały AK we Lwowie zostały rozwiązane i złożyły broń w miejscach, gdzie kwaterowały w czasie "Burzy". Żołnierze i dowódcy oddziałów rozeszli się do domów, ale utrzymywano nadal łączność konspiracyjną i osobiste kontakty. Nie chciano wierzyć, że to koniec. Z murów miasta zniknęły biało-czerwone flagi. Gen. Filipkowski nie rezygnował jednak jeszcze z utworzenia 5 Lwowskiej Dywizji Piechoty. Po południu dnia 28 lipca odbył rozmowę z gen. NKWD Gruszko, z którym rozmawiał już poprzednio. Gen. Gruszko zaproponował gen. Filipkowskiemu wyjazd do Żytomierza na rozmowy z generałem Żymierskim, celem omówienia współpracy i ewentualnego organizowania Lwowskiej dywizji. W nocy z 28 na 29 lipca, na prośbę gen. Filipkowskiego odbyło się posiedzenie Okręgowej Rady Jedności Narodowej pod przewodnictwem Okręgowego Delegata Rządu R.P. mgr. Adama Ostrowskiego, na którym obecni byli gen. Filipkowski i ppłk Pohoski. Po całonocnej dyskusji Rada aprobowała projekt udania się gen. Filipkowskiego do Żytomierza na rozmowy z gen. Żymierskim, powstrzymując się od udzielenia wytycznych, co do ich przebiegu. Już w dniu 28 lipca samolotem transportowym C-47, przyleciał z Żytomierza do Lwowa ppłk Wiktor Grosz w towarzystwie por. Antoniego Michalaka, przywożąc zaproszenie na rozmowy. Odlot planowany był na dzień 30 lipca, jednakże w tym dniu odbył się we Lwowie wiec ludności i żołnierzy z udziałem Nikity Chruszczowa i marszałka Koniewa. W wiecu uczestniczyć miał również ppłk Grosz. Odlot nastąpił więc w dniu 31 lipca przed południem. Generałowi Filipkowskiemu, oprócz ppłk. Pohoskiego towarzyszyli: płk Franciszek Studziński "Rawicz"— komendant Okręgu AK Tarnopol (a od 30 VI 1944 zastępca komendanta Obszaru Południowo-Wschodniego), ppłk dypl. Stefan Czerwiński "Stefan" - komendant Okręgu AK Lwów, desygnowany na dowódcę 5 dywizji AK oraz ppor. Zygmunt Łanowski "Damian", pełniący w czasie tej podróży obowiązki adiutanta komendanta Obszaru. W przeddzień odlotu, gen. Filipkowski wysłał do Komendanta Głównego AK gen. Tadeusza Komorowskiego depeszę, w której meldował:
Generał Komorowski, przekazując ten meldunek do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie, skomentował go słowami:
Mimo złożenia broni i formalnego rozwiązania oddziałów lwowskiej AK, w budynku Komendy AK przy ul. Kochanowskiego nadal pełniono dyżury i utrzymywano uzbrojoną służbę wartowniczą. Spotykali się tam członkowie sztabów, dowódcy oddziałów, przychodzili żołnierze i interesanci. Pod nieobecność komendanta Obszaru i komendanta Okręgu Lwów, obowiązki dowódcy pełnił tu mjr dypl. Kornel Stasiewicz "Prosper", przewidziany na stanowisko szefa sztabu 5 dywizji AK. Również w niedalekim sąsiedztwie, przy ul.Rybackiej5, kwaterowało nadal kierownictwo kontrwywiadu Komendy Obszaru, utrzymując kontakt ze sztabem kontrwywiadu 1 Frontu Ukraińskiego. Na polecenie komendy AK przekazywano — w tłumaczeniu na język rosyjski — informacje, dotyczące agentów gestapo z terenu Lwowa. Sytuacja stawała się jednak w tych dniach z godziny na godzinę coraz bardziej napięta i niepewna. Niepokój potęgowały wizyty w tych lokalach nieznanych sowieckich oficerów, zachowujących się niekiedy w sposób bardziej niż szorstki. Można było spodziewać się najgorszego. Wspomina Jerzy Polaczek:
W godzinach południowych dnia 31 lipca nastąpiło aresztowanie ppor. Mieczysława Borodeja ps. "Lis", szefa wywiadu Komendy Okręgu Lwów. Ale o jego aresztowaniu dowiedziano się dopiero po wielu dniach, gdy udało mu się przemycić gryps z celi więzienia przy ul. Łąckiego we Lwowie. Ppor. Borodeja aresztowało prawdopodobnie NKWD. Dlatego też jego losy potoczyły się odmiennymi drogami, niż losy innych żołnierzy AK, aresztowanych w tym czasie przez organa sowieckiego wojskowego kontrwywiadu. Był sądzony, skazany i wysłany do odległych karnych obozów pracy. Drugie z kolei aresztowanie w dniu 31 lipca dotyczyło kierownictwa kontrwywiadu Komendy Obszaru. Około godziny 18 do kwatery kontrwywiadu przy ul. Rybackiej, w której znajdowało się w tym czasie kilkanaście osób, przybył kpt. Piotrow, pełniący od kilku dni rolę łącznika pomiędzy sztabem kontrwywiadu "Smiersz" Ukraińskiego Frontu a kontrwywiadem Obszaru AK. Nikogo to nie zdziwiło, bywał tu nieraz. Przywiózł ustne zaproszenie na naradę, która miała odbyć w ich kwaterze, celem omówienia szczegółów dalszej współpracy. Zapraszał wszystkich obecnych, ale po targach zgodził się ograniczyć do czterech osób. Tak więc na naradę udali się: ppor. Jerzy Polaczek "Dwora" — szef kontrwywiadu Komendy Obszaru oraz jego współpracownicy Bolesław Janeczko "Rafał" kierownik I zespołu KW, Bogusław Bergej "Chodzikiewicz" — kierownik II zespołu KW i Maria Słowik "Mewa" — sekretarka szefa KW. Przewieziono ich samochodem ciężarowym na podwórze willi położonej przy rogu Ponińskiego i Racławickiej, stanowiącej przed wojną własność bogatego lwowskiego kupca — Uwiery. Tu właśnie mieściła się w tym czasie komenda sztabu kontrrazwiedki "Smiersz" 1 Frontu Ukraińskiego. Oczekiwało ich na podwórzu kilkunastu oficerów. Poproszono ich do środka i w oddzielnych pokojach aresztowano. Po osobistej rewizji sprowadzono ich pojedynczo do piwnicy. Znajdowało się tam 5-6 oddzielnych pomieszczeń piwnicznych, zamienionych teraz na areszt. Tego samego dnia, na życzenie wojskowych władz sowieckich, mjr Stasiewicz zwołał na godzinę 21 odprawę, która miała, się odbyć w kwaterze Komendy AK przy ul. Kochanowskiego. Rozesłano w tej sprawie pismo alarmową pocztą konspiracyjną:
Gdyby chciano ściśle wypełnić ten rozkaz, to na odprawę powinno było się stawić około 60 oficerów. Uczestnicy tamtych wydarzeń bardzo różnie oceniają liczbę przybyłych oficerów Prawdopodobnie stawiło się 25 do 30 osób. Niektórzy dowódcy nie zastosowali się do otrzymanego rozkazu, powodowani rosnącą niepewnością sytuacji. Inni delegowali osoby zastępcze. Krótko przed godziną 21 przybył oficer sowiecki z informacją, że gen. Iwanow jest bardzo zajęty i przybyć nie może, ale zaprasza wszystkich na odprawę do siebie. W tym celu wkrótce podjadą samochody. Gdy wyszedł, zawrzało. Jedni krzyczeli, że to podstęp, inni, że nie jechać — to tchórzostwo. Zapytany mjr Stasiewicz odpowiedział, że pojedzie, zaznaczył, że udział w naradzie nie będzie obowiązkowy. Część obecnych opuściła budynek Komendy frontowymi bądź tylnymi drzwiami. Wkrótce podjechało kilka Willysów. W każdym obok kierowcy siedział sowiecki oficer. Zaczęto wychodzić z budynku i wsiadać do samochodów po dwóch - trzech. Ktoś jeszcze cofnął się, lub skręcił w bok. Robiło się już ciemno, gdy odjeżdżali. Na temat przebiegu "odprawy" jest szereg relacji jej uczestników. Relacje te różnią się znacznie, ale tylko w drugorzędnych szczegółach. Można przyjąć, że najprawdopodobniej przebieg tej "odprawy" był następujący: Zawieziono ich przez plac Halicki do dawnego pałacu Biesiadeckich, na tyłach budynków sądów przy ul. Batorego. Oficerów AK poproszono do podłużnej sali na piętrze, do której z korytarza prowadziło kilka drzwi. Stoły ustawione były w podkowę, na końcu obszerne biurko. Na stołach trochę materiałów piśmiennych. Na krzesłach pod ścianami oczekiwało już około 30 sowieckich oficerów. Wśród nich wolne miejsca, które zapełnili oficerowie AK. W oczekiwaniu na rozpoczęcie narady, wśród uśmiechów, toczyły się dwujęzyczne uprzejme rozmowy. Po kilku minutach na salę wszedł nieznany dotąd pułkownik, stanął za biurkiem i poprosił o zajęcie miejsca przy stołach, według starszeństwa. Gdy wszyscy usiedli zwrócił się z prośbą, aby najstarszy stopniem polski oficer złożył meldunek. Powstał mjr Stasiewicz i w krótkich słowach podał, że obecni tu polscy oficerowie reprezentują służby i jednostki bojowe organizowanej polskiej dywizji piechoty Armii Krajowej, która chce walczyć przeciwko Niemcom u boku Armii Czerwonej. Gdy skończył, pułkownik sowiecki zwrócił się do niego, aby powtórzył ten meldunek jeszcze raz. Speszony trochę mjr Stasiewicz powtórzył wszystko od początku. Wtedy pułkownik wstał, odsunął szufladę biurka, wyjął dwa pistolety i krzyknął: ruki w wierch! Oficerowie sowieccy chwycili oficerów AK za ręce, wykręcając je do tyłu. Równocześnie pootwierały się drzwi i z korytarza wbiegli na salę bojcy uzbrojeni w pepesze. Część ustawiła się pośrodku sali, część dokonywała osobistej rewizji oficerów AK. Odbierano dokumenty i inne przedmioty osobiste. Broni nikt nie miał. Następnie sprowadzono ich pojedynczo na dół do obszernej sutereny. Po drodze na schodach stało wielu bojców, uzbrojonych w pepesze. Po kilkunastu minutach wyprowadzono ich na dziedziniec i załadowano na samochód ciężarowy. Siedzieli na podłodze ciasno, okrakiem jeden za drugim, twarzami w kierunku jazdy. Zawieziono ich do więzienia przy ulicy Łąckiego. Początkowo, przez kilka godzin, przebywali w jednej celi, potem rozprowadzono ich po różnych celach w tzw. budynku wewnętrznym, w którego piwnicach, za czasów gestapo, znajdowały się cele śmierci. W czasie tej "odprawy" zostali aresztowani:
W dniu 1 lub 2 sierpnia, część z nich, a mianowicie: mjr. Stasiewicza, kpt. Sotirovića i Krystynę Wójcik przewieziono z więzienia przy ul. Łąckiego do aresztu przy kwaterze kontrrazwiedki przy ul. Ponińskiego w willi Uwiery. Około godziny w mieszkaniu przy ul. Supińskiego 6, aresztowano Okręgowego Delegata Rządu mgr. Adama Ostrowskiego — "Tomasza Niedzielę". Umieszczono go w osobnej celi w więzieniu przy ul. Łąckiego. Był wielokrotnie przesłuchiwany, przy czym — jak sam później twierdził — pozorowano rozstrzeliwanie go. W więzieniu wyraził gotowość podjęcia współpracy z PKWN. Przewieziono go do Lublina, gdzie po rozmowie z Osóbką-Morawskim zadeklarował zmianę swego politycznego stanowiska. Wyraził to w liście, ogłoszonym w numerze 52 gazety "Rzeczpospolita" z dnia 23 września 1944, przedrukowanym w numerze 33 lwowskiego "Czerwonego Sztandaru" z dnia 26 września 1944. Niebawem został mianowany wiceministrem administracji publicznej w PKWN, a w pierwszym kwartale 1945 objął stanowisko wojewody krakowskiego. Będąc w Lublinie, sprowadził ze Lwowa kilku swych przyjaciół i współpracowników z Okręgowej Delegatury we Lwowie. Gorszy los spotkał szereg innych członków Okręgowej Delegatury Rządu we Lwowie, aresztowanych w okresie późniejszym. Byli sądzeni i wracali z obozów ze wschodu dopiero po wielu latach. Nie wszyscy. Po wyjeździe grupy oficerów na "odprawę", w kwaterze Komendy AK przy ul. Kochanowskiego 27, znajdowało się około 10 uzbrojonych żołnierzy AK pełniących służbę wartowniczą. Był tam również Zbigniew Kornet (prawdziwe nazwisko: Tadeusz Forowicz) — "Kornel" — kierownik komórki legalizacji kontrwywiadu Komendy Obszaru, pełniący tu dyżur z ramienia szefa kontrwywiadu. Były wreszcie 3—4 osoby zatrzymane w "areszcie", jako podejrzane o kolaborację z Niemcami. Dowódcą warty, a zarazem pełniącym obowiązki oficera inspekcyjnego, był ppor. Władysław Bohr — "Sas" d-ca plutonu z II Rejonu Dzielnicy Wschodniej, który wspomina wydarzenia tamtej nocy:
Od tej nocy przez dwa najbliższe dni, w budynku przy ul. Kochanowskiego 27, zorganizowany był "kocioł". W dniu 1 sierpnia zatrzymano od rana 40 osób, na miejscu przeprowadzono przesłuchania, które trwały do wieczora. Wyselekcjonowano 12 mężczyzn i 2 kobiety. Przewieziono ich do więzienia na Łąckiego. Byli wśród nich:
Lwowskie oddziały Zgrupowania Zachodniego pod dowództwem kpt. Witolda Szredzkiego "Sulimy", po wykonaniu zadań, bojowych planu "Burza", ruszyły na
pomoc powstańczej Warszawie. Część tych oddziałów została otoczona, rozbrojona, a oficerowie zostali aresztowani przez oddziały sowieckie. Jednym z tych oddziałów była 6 kompania 26 pp AK, dowodzona przez kpt. Stefana Zakrzewskiego (prawdziwe nazwisko: Zenon Kubski) ps. "Lech". Kompania została zatrzymana w Rudniku nad Sanem w dniu 18 sierpnia. Kpt. "Lech" tak wspomina dalsze wydarzenia:
Wraz z kpt. "Lechem" byli aresztowani:
Warunki, w jakich znaleźli się więźniowie zarówno w więzieniu przy ul. Łąckiego jak i w piwnicach willi Uwiery, były szczególnie dotkliwe i upokarzające. Głodni, nie myci, zawszeni, bez światła, powietrza ruchu, bez opieki lekarskiej, w całkowitej izolacji od świata, leżeli na gołej podłodze, betonie, czy resztkach węgla i koksu. Nie da się tego wytłumaczyć swoistym bałaganem, czy trudnościami frontowymi. Miało to niewątpliwie wpoić uwięzionym przekonanie o zupełnej beznadziejności ich położenia. Przesłuchania odbywały się nocami. Śledztwo zmierzało do ujawnienia faktów antykomunistycznej i wrogiej do ZSRR działalności, Usiłowano też uzyskać dane dotyczące struktury organizacyjnej AK i jej działalności, a także pseudonimów, nazwisk, adresów. Wszystko wskazuje na to, że już w pierwszych dniach sierpnia zmarł w willi Uwiery mjr Kornel Stasiewicz. Był poważnie chory na cukrzycę i musiał stale korzystać z lekarstw. Czy zaniedbano lub czy odmówiono mu pomocy? Czy też sam wybrał śmierć — zatajając swój stan? Nie dowiemy się chyba. O losach gen. Filipkowskiego nie było we Lwowie ciągle żadnych wiadomości. Tymczasem gen. Filipkowski, wraz z towarzyszącymi mu oficerami rzeczywiście dotarł samolotem do Żytomierza 31 lipca w godzinach przedpołudniowych. Prosto z lotniska przewieziono ich do centrum Żytomierza, gdzie mieściła się kwatera sztabu generalnego Wojska Polskiego. Oczekiwał ich gen. Żymierski w towarzystwie kilku generałów w polskich mundurach oraz płk Marian Spychalski. Powitanie było serdeczne, zwłaszcza że gen. Żymierski znał osobiście gen. Filipkowskiego, płk Studzińskiego i płk Czerwińskiego z okresu przedwojennego. Odbyła się krótka wstępna rozmowa, po której gen. Filipkowski i jego towarzysze zostali odwiezieni do przydzielonej im kwatery. Mieściła się w drewnianym domku na peryferiach Żytomierza. Oczekiwali na dalsze rozmowy. W nocy z 2 na 3 sierpnia zostali aresztowani i przewiezieni ciężarówką do więzienia NKWD w Kijowie. Trzymano ich tam przez kilka dni w pojedynczych celach. Odbywały się przesłuchania. Na koniec oświadczono im, że zostają przekazani do
kontrrazwiedki 1 Frontu Ukraińskiego. Przez Lwów przewieziono ich samochodem ciężarowym do małej osady leśnej pod Rawą Ruską, gdzie w budynku szkolnym mieściło się prowizoryczne więzienie. Było tam sporo innych więźniów, przeważnie w mundurach sowieckich. Trzymano ich w salach szkolnych, a także w ziemiankach, czyli dołach ziemnych, nakrytych drągami i darnią. Były jedno- i wieloosobowe. Wspomina
ppłk Henryk Pohoski: "Zaprowadzono mnie do małego otworu w ziemi i kazano wejść. Był to wykopany dół mający po jednym metrze wzdłuż, wszerz, i na wysokość. Było trochę słomy. Otwór zamknięto. (...) Nikt mnie o nic nie pytał. W nocy wypuszczano mnie na spacer i dla załatwienia potrzeb. Dawano mi wtedy jeść oraz kubek gorącej wody
(...). Wspomina Michał Sobień:
Przywiezienie gen Filipkowskiego i towarzyszących mu członków Komendy Lwowskiego Obszaru AK do przyfrontowego aresztu polowego trudno tłumaczyć, czym innym niż dalszą próbą ich psychicznego łamania. Nie tylko warunki, ale i atmosfera w tym areszcie była szczególnego charakteru i do dziś pozostawiła po sobie jak najbardziej ponure wspomnienia wśród miejscowej ludności. Przywożono tu stale nowych więźniów, a przeważnie co tydzień wywożono ich grupami, tylko w bieliźnie do pobliskiego lasu, skąd nie wracali. Prawdopodobnie tracono tu skazanych na śmierć Własowców i dezerterów z armii sowieckiej. Czy wśród straconych byli także Polacy? Choć nie ma na to dowodów, wśród ludności miejscowej krążą na ten temat różne tragiczne legendy. Obok śladów zbiorowych mogił, postawiono w lesie wysoki krzyż. Z początkiem września przybyła do Trzebuski grupa oficerów kontrrazwiedki z ulicy Ponińskiego we Lwowie, na czele z ppłk Piotrowskim, celem dokonania przesłuchań gen. Filipkowskiego i jego towarzyszy. Przesłuchania odbywały się, jak zwykle nocami w jednej z sąsiednich chat. Wielokrotnie przesłuchiwany był ppłk Pohoski. Na nim szczególnie skupił swe zainteresowanie ppłk Piotrowski. Przesłuchiwano również pozostałych członków delegacji do Żytomierza. Niestety, ani gen Filipkowski, ani pozostali nie spisali swych wspomnień z tych dramatycznych przeżyć. W każdym razie nic o tym dotąd nie wiadomo. W czasie późniejszego pobytu w obozach na Wschodzie, niewiele o tych sprawach mówili. Zasłyszanych fragmentów nieraz gorzkich wspomnień nie należałoby tu powtarzać. Dnia 4 lub 5 września przed świtem, ppłk Piotrowski przewiózł ppłk Pohoskiego willysem do willi Uwiery we Lwowie, gdzie ppłk Pohoski rozmawiał z generałem, szefem kontrwywiadu 1 Frontu Ukraińskiego. Po tej rozmowie umieszczono ppłk Pohoskiego w pokoju na piętrze małego drewnianego domku przy ulicy Kosynierskiej 6 lub 4, skąd — jak opisuje w swych wspomnieniach — udało mu się po kilku dniach zbiec w nocy. W ostatniej dekadzie września, już z dokumentami na nazwisko Józef Modzelewski, przedostał się koleją w grupie kilku osób do Przemyśla i uniknął powtórnego aresztowania. W dniu 5 września przewieziono gon. Filipkowskiego wraz z płk Studzińskim, ppłk Czerwińskim i ppor. Łanowskim z Trzebuski na najbliższe lotnisko polowe, skąd samolotem przelecieli na lotnisko w Skniłowie pod Lwowem. Tu dołączono do nich przywiezionych z więzienia przy ul. Łąckiego: L. Bazałę, K. Borkowitza, E. Sidorowicza, M. Dawidowicza i E. Pawluka oraz przywiezionych z willi Uwiery: K. Arcimowicza, B. Bergera i B. Janeczko. Z uwagi na defekt techniczny samolotu, którego w tym dniu nie udało się usunąć, całą grupę, 12 osób — mającą lecieć dalej — przewieziono na noc do willi Uwiery. Odlot całej tej grupy nastąpił dnia 6 września po południu, pod eskortą kapitana i czterech podoficerów z pepeszami. Wspomina Mieczysław Dawidowicz:
W dniu 8 września przewieziono z więzienia przy ul. Łąckiego oraz z willi Uwiery do obozu w Bakończycach na przedmieściu Przemyśla: W. Bobera, W. Bohra. A. Chołoniewskiego, W. Cudaka, A. Ekierta, K. Głowackiego, M. Klimczuka, J. Podhaniuka, i in. aresztowanych po "Burzy" na wyzwolonej od Niemców części Podokręgu AK Rzeszów. Był tu również rtm. Zdzisław Małecki, oficer Inspektoratu w obozie w Bakończycach do 4 października. W nocy z 4 na 5 października znaleźli się w grupie 73 osób, które załadowano do wagonu "stołypińskiego" na bocznicy kolejowej w Przemyślu. Jechali przez Lwów, Kijów, Konotop, Orzeł i Woroneż. W połowie września nastąpiło przeniesienie sztabu kontrwywiadu 1 Frontu Ukraińskiego z willi Uwiery w rejon Rzeszowa. Pozostawiono jednak we Lwowie placówkę filialną, którą zorganizowano w drugiej połowie sierpnia przy ul. Kadeckiej 20, u zbiegu z ul. Kosynierską. Znajdował się tam duży 3-4 piętrowy budynek, posiadający rozległe piwnice i schrony przeciwlotnicze. Zamieniono je teraz na cele więzienne. Na cele więzienne wykorzystano również stare drewniane zabudowania gospodarcze, mieszczące się w pobliżu, przy ul. Kosynierskiej. Więźniowie z AK nazywali je "stajenkami". (Później dobudowano parterowy pawilon więzienny.) Do tych pomieszczeń więziennych przewieziono w dniu 6 września, z piwnic willi Uwiery, większość przebywających tam dotąd aresztowanych żołnierzy AK. Wkrótce schrony, piwnice i "stajenki" zaczęły się zapełniać nowymi aresztantami. Wśród więźniów, którzy pozostali jeszcze w willi Uwiery był Jugosłowianin, a ściślej Serb, kpt. Dragan Sotirović —"Draża" (po ucieczce z niewoli niemieckiej wstąpił w szeregi lwowskiej AK). Udało mu się zbiec z willi Uwiery około 10—12 września. Wczesnym rankiem dnia 21 września odleciał samolotem do Charkowa następny transport 17 internowanych żołnierzy AK ze Lwowa. Z lotniska w Charkowie przewieziono ich do łaźni na terenie więzienia NKWD, a potem do budynku za ceglanym murem przy ul. Bezugolnyj Piereułok 5. Począwszy od jesieni 1944 r., wśród aresztowanych byłych żołnierzy AK przeważają tacy, którym władze sowieckie przypisują dalsze prowadzenie działalności konspiracyjnej, tym razem antysowieckiej. Wielu z nich trafia również do więzienia przy ul. Kadeckiej, gdzie po intensywnym śledztwie byli najczęściej sądzeni i z wysokimi wyrokami odsyłani do odległych karnych obozów pracy. Tylko przy zupełnie oczywistym braku dowodów tego rodzaju antysowieckiej działalności i przy konsekwentnym trzymaniu się do końca śledztwa tych samych wyjaśnień i zaprzeczeń, udawało się niektórym uniknąć tego losu. Czasem wypuszczano ich na wolność. Częściej trzymano ich bez wyroków nadal miesiącami w więzieniu, zwłaszcza, gdy przyznali się, że kiedyś należeli do AK. Takich włączano również do transportów internowanych do obozów na wschodzie. Ze Lwowa odeszły jeszcze na wschód dwa transporty internowanych żołnierzy AK, z więzienia przy ul. Kadeckiej. Wieczorem 19 lutego 1945 wysłano w wagonie "stołypińskim" grupę ok. 40 osób. Na stacji w Kijowie oddzielono z tego 14 osób, które osobny konwój dowiózł do Charkowa, do obozu za ceglanym murem. Na stację kolejową w Riazaniu przybyli przed południem w dniu 9 stycznia 1946(?) r. Kilka starszych i chorych osób znalazło miejsce na samochodzie ciężarowym. Reszta szła wolno i z trudem drogą po głębokim śniegu kilka kilometrów. Zatrzymali się przed drutami kolczastymi i bramą dużego obozu, położonego w miejscowości Diagielewo, na północny zachód od Riazania. W tym czasie, w obozie tym znajdowali się już wszyscy internowani po "Burzy" żołnierze AK ze Lwowa, a także internowani po "Burzy" w innych wschodnich okręgach AK. Kraków, sierpień 1988 |