Ksiądz profesor Henryk Mosing

Wspomnienie o profesorze Weiglu

Wykład przygotowany na zebranie Uniwersytetu Trzeciego Wieku we Lwowie Nagranie magnetofonowe dokonane 17.XI.1994 roku w lwowskim mieszkaniu dr Mosinga przez Halinę Owczarek z Radio Lwów.

Nagranie zostało udostępnione przez panią Annę Cieplińską z Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej.


Jestem bardzo wdzięczny wobec Uniwersytetu Trzeciego wieku , że zechciał w swój program włączyć wspomnienia o profesorze Weiglu, moim długoletnim nauczycielu.

Była to niezwykła postać, która dużo zrobiła dla społeczeństwa, zwłaszcza dla społeczeństwa Lwowa.

Weigl nie był Polakiem z pochodzenia. Jego ojciec był kierownikiem czy właścicielem fabryki powozów w Ołomuńcu, Czecho-Austriakiem z pochodzenia. Fabryka ta zaczęła wypuszczać pierwsze rowery, gdzie przednie koło było wysokie, a tylne małe i właśnie przy próbie z takim rowerem uległ śmiertelnemu wypadkowi, pozostawiając żonę i troje dzieci. Po śmierci męża jego żona, Elżbieta Kroesel – Austriaczka z pochodzenia, pojechała do Wiednia z dziećmi: małym Rudolfem, o dwa lata starszym bratem i o cztery lata starsza siostrą – i tam zajmowała się wynajmowaniem pokoi dla studentów, którzy przyjeżdżali do Wiednia dla studiów. Jednym z takich studentów był nauczyciel gimnazjum w Jaśle, Józef Trojnar, który poznawszy ją bliżej, ożenił się z nią. Przyjechali razem z Rudolfem, jego bratem Fryderykiem i siostrą Lilly do Jasła. Weigl znalazł się w środowisku polskim. Uczęszczał do gimnazjum najprzód w Jaśle, potem w Stryju, gdzie zdał maturę. Stanisław Wasylewski1 wspominając lata młodości pisał, że najbardziej przyjaźnił się z pasierbem naszego profesora J.Trojnara, Rudolfem Weiglem, który jeszcze wtedy słabo mówił po polsku. Ale widocznie to wychowanie w środowisku polskim w dzieciństwie a potem i w szkole wpłynęło na cały jego system i światopogląd. Po zdaniu matury Rudolf Weigl wstąpił na Uniwersytet Lwowski na wydział przyrodniczy. Tu, we Lwowie był słynny profesor Benedykt Dybowski, kiedyś profesor Szkoły Głównej w Warszawie, za udział w powstaniu skazany na dwudziestoletnia zsyłkę na Syberię, gdzie prowadził swoje badania fauny Bajkału i Kamczatki. Po skończeniu kaźni przyjechał on do Lwowa, gdzie został profesorem katedry zoologii Uniwersytetu Lwowskiego. Tu zresztą od początku Weigl znalazł się w środowisku polskim, i to wpłynęło na całe jego życie. Tu był też słynny profesor Nusbaum, który odszedł z Warszawy, gdzie nie mógł pracować, więc tutaj prowadził swe wykłady.

Weigl tutaj ukończył Uniwersytet, habilitował się jako docent zoologii porównawczej i anatomii. Po nastaniu pierwszej wojny światowej został powołany jako parazytolog do wojskowej pracowni w Przemyślu. Jak sam powiada, nie interesował się grą w karty, tak samo do napojów alkoholowych nie miał specjalnego pociągu, tak że zaczął zajmować się tyfusem plamistym, który w tym czasie coraz bardziej się rozszerzał.

Tyfus plamisty był schorzeniem, które pociągnęło za sobą w tym wieku najwięcej ofiar, wpływając często na bieg wypadków historycznych. Całe plany wojenne aliantów – ofensywa od południa przez Serbię – musiały ulec zmianie wskutek wielkiej epidemii tyfusu, która wybuchła na serbskim froncie. Tyfus plamisty był schorzeniem, które towarzyszyło wszystkim wojnom i wpływało często na bieg wypadków historycznych. Mówimy, że Napoleon przegrał z powodu wypadków wojennych, wojennych. Faktycznie przegrał on z powodu tyfusu plamistego, który w armii francuskiej coraz bardziej się szerzył. Cofająca się spod Moskwy i spod Berezyny armia francuska zostawiła w samym Wilnie 30 tysięcy trupów żołnierzy zmarłych od tyfusu plamistego. Tak że było to schorzenie, które wywoływało wielką grozę i wielce wpływało na bieg wypadków historycznych. W odróżnieniu od wszystkich innych chorób zarazek ten nie dawał się hodować na zwykłych pożywkach. Dr Józef Moczutkowski (Odessa, 1880) wykazał, że zarazek znajduje się w krwi chorego; ale z krwi chorego wyhodowano cały szereg zarazków, których chorobotwórcza rola nie potwierdzała się. Już wszystkie obserwacje epidemiologiczne wskazywały na rolę pasożytów – wszy – w procesie przenoszenia tego schorzenia. I właśnie uczony francuski Charles Nicolle dowiódł, że tyfus przenosi się tylko przez wszy, które ssały krew chorego na tyfus plamisty. Za to też i otrzymał nagrodę Nobla. We wszach takich od chorych na tyfus plamisty znajdowano najróżniejsze zarazki – i takie, które wywoływały tyfus, i takie, które nie wywoływały. Dopiero Rocha-Lima, książę brazylijski, który pracował w Hamburgu, a w czasie wojny pracował na tych terenach stwierdził, że jeśli ten zarazek rozmnażał się we wszach, ale jeśli zarazek tyfusu plamistego wnika do komórek nabłonkowych jelita, a wszystkie inne zarazki rozmnażają się tylko w świetle jelita nie wnikając do nich. Określił na tej podstawie, ze jest to zarazek tyfusu i dziwna rzecz – w cześć dwóch ofiar tyfusu plamistego: Czecha Prowazeka, który zginął w Serbii w czasie epidemii tyfusu plamistego w czasie badań i Amerykanina Rickettsa, który znowu zginął przy badaniach tyfusu plamistego w Ameryce, nazwał te zarazki Rickettsja prowazeki.

Weigl zaczął zajmować się tym i przede wszystkim opracował sposób sztucznego zakażenia wszy. Podobne wyniki badań mógłby uzyskać ktokolwiek inny – pilny i rozsądny, ale na taki sposób zakażenia wszy trudno byłoby komuś innemu wpaść.

Spytałem kiedyś Profesora, jak doszedł do tego pomysłu, a on odpowiada: w sposób bardzo przypadkowy.

Weigl z początkiem wojny został zmobilizowany do pracowni w Przemyślu. Przyjechał tam szef tych laboratoriów – znany epidemiolog i bakteriolog z Krakowa - profesor Eisenberg, który chciał, żeby Weigl zajmował się zarazkiem cholery i nie bardzo mu się podobały te jego badania nad tyfusem plamistym. No i pyta się go: - -

- Proszę pana, no ma pan tu ten zarazek, dobrze mi pan pokazuje. Ale co? Wszy się między sobą nie zakażają? Nie! Zarazek przechodzi na drugie pokolenie? Nie! To znaczy co? Pan będzie miał tylko zarazki, póki ma chorego? A jak chorego nie będzie, to i pracy nie będzie, bo i nie ma zarazków! Jak to będzie?

A Weigl odpowiedział: - -

Jeśli nie zechce ssać normalnie to trzeba mu do d... – do zadniego otworu wstrzyknąć

Profesor Eisenberg trochę był tym dowcipem, takim nie na miejscu, poruszony i Weigl, chcąc ratować sytuację mówi: - -

- A co Pan myśli, że nie można?

A ponieważ miał złote ręce i był rzeczywiście wspaniałym technikiem, wziął taka wesz, podłożył pod papierek, wyciągnął ze szkła cieniutką rurkę i rzeczywiście pokazuje, jak można wstrzyknąć ten materiał raz czy drugi.

Eisenberg wstał i powiedział: - rzeczywiście – złote ręce – i jakoś się udobruchał.

Ale potem zaczął myśleć nad tym sposobem. Rzeczywiście to był sposób hodowania tego zarazka. To dało Weiglowi możliwość bliższego określenia tego zarazka zwanego przez Rocha-Lima Rickettsia prowazeki. Co więcej odkrył, że w przeciwieństwie do twierdzenia Rocha-Limy, że zarazek tyfusu wnika do komórek, a inne nie, iż są jeszcze inne takie zarazki, które wnikają do komórek nabłonkowych a nie wywołują tyfusu. Rocha-Lima nie mógł sobie z tym dać rady, wrócił do Brazylii i tam zajmował się mikrobiologią rolniczą. Weigl zaczął dalej badać ten zarazek i pokazało się, że w odróżnieniu od zarazków tyfusowych te zarazki wszy wzajemnie się między sobą zakażają. I w cześć Rocha Limy je Rickettsia Rocha Limy. Za zasługi za te badania w 1920 roku, chociaż był wtedy jeszcze studentem II roku medycyny a docentem zoologii, został powołany na profesora biologii Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Lwowskiego. I tutaj prowadził swe dalsze badania. Z czasem okazało się, że poza zarazkami tyfusu istnieje cały szereg zarazków tej grupy przenoszonych przez rozmaite inne pasożyty. Jest taki tyfus meksykański, który przenoszony jest przez pchły szczurze, jest taki caberdilo – tyfus Gór Skalistych – bardzo ciężkie schorzenie wywołane i przenoszone przez kleszcze i te dzikie gryzonie – zające, żyjące w Górach Skalistych. Wszystkie te zarazki można było kultywować w organizmie wszy, dać ich porównawcze badania, tak że laboratorium Weigla stało się wkrótce centrum badań nad tyfusem plamistym i chorobami pokrewnymi, do którego zjeżdżali się uczeni z całego świata. Przyjeżdżał tu laureat nagrody Nobla Charles Nicolle, jego współpracowniczka pani Helena Sparrow z Tunisu, Kuczyński z Berlina. Profesor zaczął produkować małą ilość szczepionki. Ta szczepionka ofiarowana dla misji belgijskich w Chinach okazała się bardzo skuteczna. Tyfus plamisty wywoływał tam wśród misjonarzy w krótkim czasie śmierć, tak że średni okres pracy misyjnej misjonarza wynosił 2-3 lata, bo stykając się z chorymi sam chorował i praktycznie zazwyczaj kończyło się to śmiercią. Pierwsze próby – te 100 szczepionek, które Profesor ofiarował tym misjom dały pozytywne rezultaty, tak że potem wychowanek misji, doktor Chang z Pekinu był też u niego i na podstawie prac Weigla założył w Pekinie produkcję tej szczepionki. W uznaniu zasług za uratowanie życia i setek lat pracy misyjnej Profesor dostał, zdaje się jako jedyny z Polaków, najwyższe odznaczenie dla świeckich, jakie Papież dawał, tzn. komandorię świętego Grzegorza.

Ja miałem to szczęście pracować u Weigla najpierw jako student, potem wolontariusz, młodszy pracownik naukowy, asystent, doktorant, kierownik zakładu i kierownik oddziału. Miałem potem możliwość zdobycia tytułu docenta, profesora i – niestety, bo Profesor wyjeżdżał – miałem być jego zastępcą. Niestety nie powrócił już do Lwowa... Mogłem go obserwować nie tylko jako wielkiego uczonego, ale tez jako niezwykłego, odważnego człowieka. W latach od 1939 do 1941 roku Zakład Weigla został włączony do sowieckiego San-Bak Instytutu jako jeden z jego oddziałów. Postanowiono znacznie go powiększyć, w związku z czym przydzielono mu budynek dawnego Państwowego Żeńskiego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi przy ulicy Potockiego 45.

Z 1941 rokiem sytuacja Weigla stała się bardzo trudna i kłopotliwa. Niemcy obawiali się bardzo tyfusu plamistego. Liczyli na niemieckie pochodzenie Weigla i początkowo starali się go pozyskać (?), proponując katedrę w Berlinie i nagrodę Nobla w Szwecji, w związku ze stosunkami i wpływami Niemców w Szwecji. Weigl przechodził mimo tych lukratywnych propozycji. Próbowano mu grozić, a my wiemy, że w pierwszych dniach po wkroczeniu Niemców do Lwowa 32 najbardziej znanych profesorów Wydziału Lekarskiego i Politechniki rozstrzelano tutaj na Wzgórzach Wuleckich. Ten, który konferował – Kaufmann – zastępca Himmlera niedwuznacznie dał mu do poznania, że przecież my możemy zmusić... Wtedy Weigl pokazał swoje pierwsze bohaterstwo, bo chociaż nie ukrywał swego niemieckiego pochodzenia, jednak uważał się za związanego z narodem polskim. Dlatego na dalsze naciski Weigl odpowiedział:

- Panie generale. Ja nie mam nadziei doczekać się czegoś lepszego (miał już 60 lat). Ja sam bym właściwie skończył samobójstwem, ale to by było tragedią dla rodziny i otoczenia. A jeśli pan pomoże temu, że ja stracę życie, to wtedy rodzina czcić będzie mnie jak bohatera a wynik będzie ten sam.

Na to Kaufmann, zaszokowany taka odpowiedzią nie wiedział co odpowiedzieć

Lecz Niemcy obawiali się tyfusu, więc nie mogąc go w ten sposób zmusić, starali się... Obawiali się bardzo tyfusu, który u Niemców przebiegał znacznie ciężej niż u Rosjan.

Weigl był CZŁOWIEKIEM. Uważam, że nie trzymał się zasady: „oko za oko, ząb za ząb” – uważał, że nawet z wrogiem trzeba szukać jakichś punktów łączących, jakiegoś możliwego porozumienia, wyjścia z honorem, ale i z ogólnym pożytkiem. Weiglowi zależało na zachowaniu budynku uniwersyteckiego, który miał być zajęty na koszary wojskowe. Wobec tego te wspaniałe zbiory przy rozmaitych instytutach: przy Instytucie Zoologii, jak też zbiory Dybowskiego czy Botaniki – oczywiste - wszystko uległoby zniszczeniu. Zależało mu też na zachowaniu inteligencji, która była bez pracy i środków do życia wskutek zlikwidowania wyższych i średnich uczelni. On sam nie chciał prowadzić tego instytutu, dlatego zgodził się na oddanie zakładu, na przejęcie Zakładu przez wojsko jako takie. Dawało to tyle, że umożliwiało znaczne rozszerzenie produkcji szczepionki. Do tego, jak wiadomo, potrzebni są karmiciele. Dobór karmicieli i ich uodpornienie, żeby mogli karmić, pozostawiono Weiglowi i dzięki temu ilość pracowników-karmicieli dosięgała do 3 tysięcy. I dzięki temu Weigl mógł w tym czasie zatrudnić nie tylko większość inteligencji, profesorów zwolnionych z zamkniętych instytutów czy uczelni. Wielu z tej młodzieży kończącej Uniwersytet i młodzieży szkolnej dał z jednej strony środki utrzymania, a co najważniejsze – zabezpieczył ich tymi jego Ausweisami, legitymacjami, które chroniły w czasie łapanek czy rewizji domowych, bo Niemcy, obawiali się ...

Dzięki temu na szczęście kwiat inteligencji mógł ocaleć tutaj i wiele młodzieży – kwiat szkół średnich, który rósł w tej atmosferze – przecież tutaj było na przykład pięciu profesorów matematyki wyższych uczelni – m.in. był taki znany profesor Orlicz wygnany z Poznania, profesor Banach, profesor Knaster. Wszyscy oni dostali tu schronienie, przychodzili tu na godzinę i karmili te wszy.

Szczepionka dostawała się rozmaitymi drogami i do getta i do obozów i z tego powodu narażał się na duże niebezpieczeństwo. Z pewnością, chociaż nie Polak z pochodzenia, zrobił dla społeczeństwa więcej niż mógłby się na to zdobyć niejeden z dziada pradziada Polak. A przy tym umiał zachować tę swoją godność Polaka z wyboru i uczonego polskiego.

Tak, na przykład, jak tutaj Niemcy starali się rozwinąć szeroko produkcję szczepionki – poza tym wojskowym zakładem, do którego włączono rozszerzony Zakład Weigla na ulicy Potockiego i Mikołaja – firma niemiecka Bayer postanowiła stworzyć masową produkcję szczepionki ta metodą licząc na zbyt w całej Rosji. Przyjechał tutaj prezes mikrobiologów niemieckich profesor Gildenmeister. Był u Weigla z wizytą, a ponieważ widzi, że Weigl nie bardzo chce przyjść na otwarcie tego instytutu, mówi jemu, że trzeba przyjść – tam będzie przecież na tym otwarciu gubernator Frank. A Weigl mówi:

- Przecież właśnie dlatego, że on tam będzie, ja przyjść nie mogę, bo nie mógłbym podać ręki mimowolnemu sprawcy zabójstwa moich kolegów

Oczywiście ten profesor zadumał się i mówi:

- Ja pana rozumiem. Na to nie moglibyśmy się zdobyć.

Tę swoją bohaterska postawę on pokazywał w ciągu całej swojej działalności. Narażony był z tego powodu na cały szereg przykrości, ale wszędzie umiał tę godność polskiego uczonego zachować.

Kiedy zbliżał się front i Niemcy ewakuowali się, nie chcieli go zostawić we Lwowie, wobec tego wyjechał pod Kraków, do Krościenka. Społeczeństwo krakowskie przyjęło go nie bardzo życzliwie, dlatego że mieli wiele strat w tej akademii i skutkiem tego niezrozumiała była ta współpraca Weigla z Niemcami. Zawistni ludzie pomawiali go o kolaborację i z tego powodu on, co tyle wycierpiał i narażał się osobiście, miał tyle nieprzyjemności, bo potrafił zatrudnić w swoim zakładzie i Żydów (był taki profesor Meisel tutaj we Lwowie, wprawdzie żydowskiego pochodzenia, ale higienista i bakteriolog – póki można było – on i jego żona pracowali w Zakładzie. Zawsze ich żołnierz przyprowadzał do pracy i odprowadzał.

Potem, jak mi mówiono, gdy trzeba było ich odstawić do Oświęcimia, to otrzymał obietnicę, że nie zostaną tam zlikwidowani. Rzeczywiście przetrzymali ten obóz niemiecki. Potem Meisel pracował dalej w Warszawie, w Zakładzie Higieny.)

Tak że Weigl uratował życie całemu szeregowi ludzi, którym groziło tutaj niebezpieczeństwo. Nigdy nie angażował się politycznie, nie należał do partii i chociaż był członkiem rozmaitych akademii naukowych: belgijskiej, amerykańskiej, francuskiej, to nie był członkiem Polskiej Akademii Nauk i nawet powojenny rząd polski wycofał jego kandydaturę do nagrody Nobla, mimo że była wówczas bardzo aktualna. Człowiek, który tyle zrobił i odważył się zrobić dla społeczeństwa polskiego, na co nie zdecydowałby się mało który z Polaków, później właściwie poza przykrościami nie otrzymał nic.

I dlatego tak bardzo ucieszyłem się, jak słyszałem słowa uznania. Na przykład pisarz Mirosław Żuławski w swoim artykule „Weiglówka” opisuje atmosferę, która panowała w Zakładzie Weigla, gdzie on wówczas należał do AK – był redaktorem dzienników, przychodził na godziny, stykał się z innymi działaczami podziemia. Iluż tam pracowników podziemia z AK znalazło schronienie! Przedstawił w prawdziwym świetle działalność – tę stronę działalności Zakładu. Ale już jego syn w latach 70-tych nakręcił film (Trzecia część nocy" - przypis S.K.), gdzie karmienie wszy u Weigla przedstawiono jako największą hańbę..., co zupełnie nie odpowiadało prawdzie. My wiemy z jaka trudnością przyjmowano tych pracowników do Zakładu. Tak że i tutaj ta ocena po wojnie była bardzo....

Dopiero niedawno naprawdę ucieszyłem się, gdy tutaj niedawno przyjechali producenci filmu, chcieli informacji o Weiglu, prosili o pomoc. Początkowo odnosiłem się do nich z wątpliwościami, z rezerwą, dlatego że nie wiedziałem, w jakim duchu to będzie prowadzone, czy w duchu takim jak Mirosława Żuławskiego, oddającego w pełni zasługi Weigla, czy tez w duchu jego syna, którego film, zresztą niezgodny z prawdą, rzucał nieodpowiednie światło. Okazało się, że to zebranie, które było we Wrocławiu było hołdem tych ludzi, którzy dzięki pracy w Zakładzie mogli znaleźć dla siebie środki do życia w przypadku starszych, średnia młodzież warunki przetrwania.

Z radością przeglądałem katalog i radością napełniały mnie te szeregi młodych ludzi, którzy przyszli do Zakładu jako uczniowie szkół średnich a dzisiaj zajmują wybitne stanowiska. Przykładem może być kierownik kliniki chorób wewnętrznych krakowskiej Alma Mater, doktor Gaertner, który wtedy uchował się jako młodziutki, 14-letni chłopak. Innym przykładem może być Jerzy Albrycht, który przyszedł jako młody chłopczyna, sierota, ojciec zginął a jego mają brać na roboty do Niemiec. Jakoś udało się go przyjąć do Zakładu. Pracował w moim laboratorium. Znalazł tu taką książkę „Od tabliczki do różniczki” – to była taka wesoła matematyka2. Tak się tym przejął, że wykonując bardzo pilnie te swoje obowiązki robienia preparatów mikroskopowych, czytał coraz poważniejszą i pełniejszą matematykę. Widząc to poprosiłem profesora Orlicza z Poznania (on i jego żona, która była łączniczką w AK, pracowali w Zakładzie), żeby go przepytał. A on mi mówi:

- Proszę pana, on ma matematykę uniwersytecką! I inna rzecz, że ten chłopak, który miał tylko 7 klas, po wojnie w 1946 roku pojechał do Poznania, tam ukończył gimnazjum, potem został tam asystentem, docentem na wydziale filozoficznym – matematyki i dzisiaj jest wybitnym profesorem matematyki. Jeździ po całym świecie i – o ile w innych dziedzinach łatwiej jest zrobić prace doktorskie, no bo jakiś nowy środek czy metoda leczenia, to znaleźć temat pracy doktorskiej dla matematyków nie jest tak łatwo. A on tymczasem jak dotychczas habilitował 15 doktorów matematyki, jeździ po całym świecie i jest wybitnym uczonym w swojej dziedzinie.

Tak że radośnie i przyjemnie było widzieć w tym wpisie, że cały szereg tych chłopców, którzy jako młodzi studenci pracowali w Zakładzie, zajęło odpowiednie miejsce w społeczeństwie. Tak że i za to należy się Weiglowi wdzięczność, dlatego ja także wdzięczny jestem organizatorom dzisiejszego zebrania i Towarzystwu, że społeczeństwo lwowskie, które już może i zapomniało o tym, co było ostatnio w atmosferze strachu i trwogi, prześladowań, któreśmy przeżywali w 40-tych latach we Lwowie, że poświęcił jedno ze swoich zebrań wspomnieniu zasług tego człowieka rzeczywiście niezwykłego. Uważam go za jednego z największych nie tyle uczonych, co badaczy, badaczy końca XIX wieku, ludzi, którzy badali dla samej prawdy. Ostatniego z tych lwowskich łowców mikrobów, który interesował się sam, pracował bardzo dużo, szukał prawdy i starał się innym w tym szukaniu prawdy dopomóc, ale niechętnie ogłaszał. Dlatego zjeżdżali się do niego uczeni zajmujący się problemem rickettsiologii, bo właściwie ta jego metoda stała się początkiem całej wirusologii: hodowanie zarazków żywych w żywej tkance w komórkach nabłonkowych, w embrionach kurzych czy w płucach myszy. On szukał przede wszystkim prawdy. Publikowanie nie bardzo go interesowało, dlatego mało publikował, a więcej poszukiwał prawdy – to jego główny cel. A poza tym jako człowiek wychodził on z założenia, że nie „oko za oko, ząb za ząb”, ale trzeba szukać nawet z wrogiem możliwości jakichś punktów stycznych, wspólnych interesów i dlatego poszedł na ten sposób, że ratował życie z narażeniem swego życia, ratowania i przetrwania w warunkach wojennych całej inteligencji i młodzieży, tak że ci, którzy potem – po zakończeniu wojny - stanowili pierwsze kadry świata naukowego. Za to należy się więc Weiglowi specjalna wdzięczność, bo rozmaicie bywa u ludzi – nie każdy może się na to zdobyć – tak samo, jak na polu walki lekarz, który udziela pomocy rannemu swojemu ziomkowi nie zawsze potrafi się zdobyć na to, żeby udzielić pomocy rannemu żołnierzowi wojska nieprzyjacielskiego.


1 Stanisław Wasylewski (1885-1953) - powieściopisarz, eseista, autor m.in. książki pt. "Lwów" wyd. Jerozolima, Min. Wyznań i Oświecenia Publicznego, 1944, oraz wyd. Poznań, Wyd. Polskie R. Wagner, 1931, seria "Cuda Polski" t.VI.

2 Egmon Colerus, Od tabliczki do różniczki. Matematyka dla wszystkich. Lwów 1938, przekład A.Nykliński, PWKS


Z taśmy magnetofonowej przepisał, niewielkich korekt i uzupełnień dokonał Stanisław Kosiedowski.

Serdecznie dziękuję panu Marianowi Kłapkowskiemu za życzliwą pomoc w pracy nad prezentowanym powyżej tekstem.

Copyright 2003 Stanisław Kosiedowski

O profesorze Rudolfie Weiglu:
Artykuły, wspomnienia, fotografie...

Powrót
Licznik