Zofię z Jarockich Świątkowską

wspomina jej wnuczka i imienniczka

Jolanta Zofia Tacakiewicz-Lipińska ze Świątkowskich


Pradziad mój Włodzimierz Jarocki, po szczęśliwym uwolnieniu z Syberii[1] , zdecydował się osiedlić w Galicji. Kupił majątek w Pauczy koło Zabłotowa. Ożenił się z panną Franciszką Rogowską ślubem zresztą tylko cywilnym i rozpoczął nowe życie już, jako pan dobrze po czterdziestce. Urodziło mu się czworo dzieci Antoni- zmarł na szkarlatynę w wieku 10 lat, Władysław - późniejszy malarz, Kazimierz później radca kolei i najmłodsza córka Zofia- moja babcia.

W momencie, kiedy dzieci trzeba było kształcić, sprzedał majątek, przeniósł się do Lwowa i kupił tam dwie kamienice.

Zofia urodziła się w 1883 roku i jak przystało na panienkę z dobrego domu, początkowo była kształcona tylko w domu przez guwernantki: Francuzkę na stałe zamieszkałą z Jarockimi i dochodzącą Niemkę, tylko do konwersacji. Szkołę rozpoczęła od gimnazjum, czy raczej pensji Sióstr Benedyktynek Ormiańskich. Tam poznała się z wieloma córkami byłych powstańców 63 roku, co jeszcze bardziej zbliżyło rodziny tych ludzi, którzy po upadku powstania, niejednokrotnie ciężko doświadczeni losem, żyli w serdecznym kontakcie między sobą. Z tego czasu pochodzi zdjęcie na którym jest w otoczeniu zapewne koleżanek z pensji, być może nauczycielek, jak i brata Władysława i późniejszego profesora zwyczajnego Politechniki Lwowskiej Artura Kühnela. Potrafię z panienek rozpoznać Elę Dziubaniukówną- późniejsza malarkę jedną z założycielek stowarzyszenia malarzy polskich w Paryżu w 1910 roku, Marię Rochle i Natalię Cicimirak.

W połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku, przy ul. Bartosza Głowackiego[2] w domu Jarockich, wynajmował mieszkanie dyrektor konserwatorium muzycznego we Lwowie Mieczysław Sołtys.

Mieszkał tam z żoną i maleńkim synkiem Adamem. Tam właśnie nastąpiło tragiczne wydarzenie, bo mały Adaś Sołtys niedopilnowany przez służącą, spadł ze stołu i doznał urazu kręgosłupa. Nie wiem, jakie to miało wpływ na późniejsze jego zdrowie, ale w tamtym czasie było to wielkim przeżyciem dla jego matki i dla Franciszki Jarockiej, która mocno była z Sołtysową związana.

Tymczasem moja babcia Zofia przynosiła ze szkoły ciągłe pochwały dotyczące jej muzycznego talentu, co skłoniło jej Ojca do zapytania Mieczysława Sołtysa, jakie ma zdanie na temat rozwijania, ewentualnego uzdolnienia, córki. Sąd wypadł nadzwyczaj korzystnie dla panienki i dzięki czemu rozpoczęła naukę w Konserwatorium Muzycznym. Skończyła go w 1902 roku ze srebrnym medalem tylko, bo złotych wtedy nie było.

Sama tak to wspomina:

Po przesłuchaniu, zostałam zapisana do konserwatorium mając 9 lat. Piszę teraz o moim powodzeniu, ale nie idzie mi o moją osobę – podaję tylko, jako przykład kształcenia w muzyce w tym okresie czasu, na przełomie XX wieku. Całe konserwatorium przeszłam jako uczennica jednogłośnie celująca, z zaszczytami i nagrodami, jakie w owym czasie dawano celującym uczniom. Na konkursie celujących uczniów, po zakończeniu nauki, grałam koncert z orkiestrą i odznaczona byłam medalem srebrnym (złotych wówczas nie było). Pomimo zachęty mego kochanego, bardzo zdolnego pedagoga Viliama Kurza, ażebym “dalej rozwijała swój wielki talent”- napis na fotografii od niego otrzymanej, Ojciec nie zgodził się na to, ponieważ w tym czasie zaręczyłam się z lekarzem wojskowym. Chciał abym w dalszym ciągu uczyła się języków, a zwłaszcza niemieckiego.

Ojciec nie zezwolił jej na dalsze kształcenie uważając, że pogłębienie znajomości języków jest wystarczającym wykształceniem dla młodej panienki. Na pensji u Sióstr Benedyktynek Ormiańskich poznała panna Jarocka wiele panienek z dobrych domów, jak Lunę Drexlerównę[3], panny Czechowiczówne, Kołoskie, Nartowskie. Przyjaciółkami jej były Natalia Cicimirak, Ela Dziubaniuk[4] (później malarka), kuzynka ze strony Rogowskich i Maria Rogchle. Do dworku Nartowskich w Narajowie wyjeżdżała nawet na wakacje. Tam w tak zwanym panieńskim pokoju pod sufitem, brat jej - malarz[5] - wymalował wianuszek kwiatów, symbolizujących każdą z nich. Jej symbolem była nasturcja, a mojej drugiej babci Wandy, koniczyna. I tam właśnie najprawdopodobniej na ślubie starszej panny Nartowskiej, Janki z Józefem Scholzem w 1901 roku (a może na chrzcinach ich pierworodnego syna Józefa) poznała Józefa Świątkowskiego, brata Jana, którego poznała wcześniej i - jak plotki mówią - mocno Janowi zawróciła w głowie[6]. Ale Józef był młodszy, wysoki, przystojny miał większe szansę i po roku był z Zońką po słowie. Założony wtedy pierścionek zaręczynowy z dwoma brylancikami, zdjęła dopiero, kiedy ja wychodziłam za mąż i mi go ofiarowała. Wcześniej nigdy go nie zdejmowała, całkiem się przetarł i niestety nie nadawał się już do noszenia.

4 stycznia 1902 roku było po zaręczynach. Józef przebywał wtedy we Wiedniu skąd słał tęskne listy. Przepadły gdzieś we Lwowie. Może na Ujejskiego na strychu, gdzie Ojciec mój lubił, jako dziecko, baraszkować i widział je tam w koszyczku, związane różową wstążeczką. Została tylko jedna „odkrytka”, w której Józef donosi, że znowu we Wiedniu był na Fauście i czeka na obiecany list.

Niewiele beztroskich lat miała przed sobą Zońka. Tylko te kila narzeczeńskich. Była, jako piękna siostra Władysława Jarockiego, dobrze znana wśród artystów.

Pozowała Batowskiemu w 1901, albo 1902 roku do obrazu Matki Boskiej dla katedry lwowskiej (o czym pisze sam Batowski w liście do mojego pradziadka), zachwycał się nią i jej przepiękną suknią, według projektu brata z własnoręcznie wykonanymi aplikacjami, sam Stanisław Dębicki. Była jednak panną zaręczoną z Józefem Świątkowskim, lekarzem pułkowym, więc już niedostępną i tylko mogącą być obiektem westchnień kolegów Władysława. W 1904 roku umarł Ojciec czyli mój pradziadek, Włodzimierz Jarocki i o rok odsunął się ślub z Józefem, lekarzem pułkowym w randze kapitana.

Sprzedali kamienicę przy Kurkowej 4 i przenieśli się na ulicę Pułaskiego 10. Przeniosła się tam właściwie sama Franciszka, bo Zofia z mężem zamieszkała w Mostach Wielkich. Kazik, brat babci, od 1902 mieszkał i pracował w Turce, skąd przysyłał zdjęcia mostu kolejowego, bądź z Zaleszczyk, a to z kółka amatorskiego w Brzeżanach. Na jednej fotografii stał obok samego Rydza Śmigłego. We Lwowie bywał rzadko. Tak jak i Władek, który najczęściej malował na Kaukazie, albo we Włoszech lub Paryżu.

W Mostach Wielkich rodził się Włoduś (1906 mój Tatko) i Bogienka (1908).

Ale zaraz po urodzeniu Bogienki nastąpiło gwałtowne załamanie zdrowia Józefa. Nie wiadomo dzisiaj, co to było. Zońka musiała zacząć myśleć poważnie o przyszłości. Wrócili do Lwowa, Józef do Zakładu Sanatorium dla Nerwowo Chorych, swoich braci, też lekarzy, na ul. Dwernickiego, jako chory człowiek, ona do Konserwatorium Muzycznego, aby uzyskać maturę nauczycielską. 24 marca 1910 roku Józef zmarł. “Po sześcioletniej przerwie zaczęłam dalej studiować muzykę. Uczęszczałam na 2-letni kurs nauczycielski u dyrektora Sołtysa, równocześnie pobierając lekcje gry na fortepianie u profesora Henryka Melzera w szkole pani Ottawowej. Po zdaniu matury pedagogicznej z odznaczeniem i egzaminu państwowego, owdowiawszy w tym czasie, chciałam studiować dalej i wtedy otrzymałam prospekty ze szkoły Dalcroze’a w Dreźnie, świeżo tam założonej. I tak w 1910 roku pojechałam do Drezna, gdzie spotkałam się z późniejszą wspólniczką w prowadzeniu szkoły, Florą Szczepanowską.

Na zdjęciu Zofia z Jarockich Świątkowska z Florą Szczepanowską-Hellerau-1911

Razem z Florą Szczepanowską mieszkała w Dreźnie na Ferdinandstrasse 16 III. Po roku Instytut został przeniesiony do Hellerau pod Dreznem. Ukończywszy go, prowadziła szkołę według własnego pomysłu i metody poznanej w instytucie.

Dalej wspomina:

Przyjechawszy do Dalcroze’a natknęłam się na dwa przedmioty, o których nie miałam pojęcia i nigdy tego nie pisałam – improwizacje i solfeż. Pamiętam pierwszą lekcje improwizacji, gdy Delcroze kazał mi siąść do fortepianu i coś zaimprowizować. Z początku byłam w rozpaczy, ale we dwie z Florą zabrałyśmy się do pracy. Każdą wolną chwile poświęcałyśmy na improwizację i solfeż, czytanie z nut na dwa głosy i ćwiczenia słuchowe. Po roku wytężonej pracy, nie mając funduszy na dalsze studia w instytucie, postanowiłyśmy wrócić do Lwowa i założyć szkołę rytmiki i solfeżu. Mój brat zaprojektował mi piękny afisz i rozpoczęłyśmy dawać lekcje. Ja prowadziłam klasę dzieci a Flora panie, ponieważ zwerbowała sobie kilka kuzynek i znajomych. Jakie to były czasy i pojęcia dam! Kończąc ten pierwszy kurs w marcu, zamierzałyśmy bowiem znowu wyjechać do Drezna, urządziłyśmy w sali Sokoła popis. Chciałyśmy zapoznać publiczność z nowością. Otóż kurs dla pań w ogłoszeniach i na programach miał zaznaczone: tylko dla pań. A przecież ćwiczyły wszystkie w czarnych kostiumach – jak kąpielowe. Ale był to rok 1911. Po kilkumiesięcznym pobycie w Dreźnie otworzyłyśmy znowu naszą szkołę.

I jeszcze raz po zakończeniu roku wyjechałyśmy znowu, po raz trzeci do Dalcroze’a. Niestety wojna przerwała wszystko. Wyjechałam z rodziną do brata do Poronina na rok. Po powrocie do Lwowa znowu rozpoczęłam nauczanie, w skromniejszych warunkach u siebie w domu. Zebrał się komplet bardzo miły, z zapalonymi mamami i wszystko “szło” bardzo dobrze.

Po 1917 roku Zońka prowadziła już sama szkolę, lekcje odbywały się na ul. Ujejskiego 8.

Tak to wspomina Zbigniew Haich:

Otóż do p.Świątkowskiej chodziłem na lekcje fortepianu od II -giej normalnej do V gimnazjalnej. Równocześnie przez parę lat uczęszczałem na lekcje rytmiki, gdzie w ilości 10-12 innych dzieci, ćwiczyliśmy razem z córką p. Świątkowskiej, Bogną. Włodek nie uczestniczył wtedy w tych zajęciach. Na koniec roku mieliśmy wspólne popisy przed naszymi rodzicami. To wszystko odbywało się na ul. Ujejskiego 8, na drugim piętrze. Ja mieszkałem wtedy na ulicy Potockiego. Reszta uczestników to były dzieci z inteligencji mieszkającej w pobliżu Ujejskiego. Ze znajomych to sobie przypominam tylko młodych Serwatowskich

Dalej wspomina Zofia Świątkowska:

"Flora zaangażowana do Poznania wyjechała, a ja urządzałam pokazy rytmiki i solfeżu. I tak w 1920 roku zjawił się na takim pokazie dyrektor Sołtys i zaangażował mnie do nauki “teorii solfeżu” do Konserwatorium. Odbywało się to dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Były to bardzo skromne możliwości, co można zrobić z 30stoma uczennicami 2 razy w tygodniu po 2 godziny a ponieważ teoria często przeciągała się tak, że moje 1 godziny solfeżu kurczyło się do 20 minut.

Solfeż wtedy to było coś nowego. Kończąc konserwatorium ze wszystkimi możliwymi odznaczeniami, nigdy o nim nie słyszałam. Był to świt w wykształceniu muzycznym. Miałam wielkie szczęści, że trafiłam na takiego muzyka, jak dyrektor Sołtys, który od razu się tym zainteresował i śledził rozwój, idąc mi we wszystkich sprawach na rękę i popierając moje wysiłki.

Po kilku latach zwróciłam mu uwagę, że w ten sposób nie można mieć dużych rezultatów, uczniowie są zapaleni i chcą wiedzieć więcej i tak powstało moje dzieło: III rok nauki, już bez żądnych dodatków. Miałam coraz lepsze zespoły, które ciągle żądały więcej. Po kilku latach znowu na moją propozycje, przedłużyliśmy naukę solfeżu o jeszcze jeden rok, był to więc rok IV. Miałam już tak zaawansowanych uczniów, że mogłam popisać się nawet przed Delcrozem. Dyrektor Sołtys w dalszym ciągu interesował się moją klasą, w rezultacie moi uczniowie są dziś dyrektorami szkół muzycznych, dyrygentami, kierownika i chórów. Są miedzy nimi profesorowie szkół muzycznych.

Miałam jeszcze drugiego takiego zapalonego współpracownika dyrektor Sabinę Kasperek. Ona także po jednym z moich pokazów wprowadziła zespól solfeżu, który ja prowadziłam.”

W 1921 roku została zaangażowana do lwowskiego muzycznego konserwatorium, w którym pozostała, aż do jesieni 1945 roku. Po wyjeździe Władysława Jarockiego w 1920 roku do Krakowa, Zofia Jarocka przeniosła się z Ujejskiego na Dwernickiego i zamieszkała w opuszczonym przez "młodych" Jarockich mieszkaniu (Władek ożenił się w dwudziestym roku z Hanką Kasprowiczówną).



[1] Włodzimierz Jarocki za udział w Powstaniu Styczniowym był skazany na katorgę i szedł wraz cała grupą skazańców przez rok, aż do Usolie koło Irkucka, za nim podążyła jego pierwsza żona Józefa z Suffczyńskich (wnuczka po dwóch siostrach gen. Pułaskiego). W 1871 roku na skutek interwencji rządu Stanów Zjednoczonych, Jarocki uzyskał zwolnienie z katorgi i możliwość opuszczenia Rosji, ale bez prawa powrotu do swojego majątku, nomen omen – Wygnanka, pod Starym Konstantynowem. Zanim opuścił Usolie, opuściła go żona i rozwiodła się z nim, aby popłynąć do Ameryki z nadzieją na uzyskanie wielomilionowego spadku po Generale. Dlatego nie ona była moją prababką, a druga żona Włodzimierza - Franciszka z Rogowskich.
[2] Kamienica przy Gródeckiej 13, obok ul. Bartosza Głowackiego jest godna odnotowania, gdyż lokatorem w niej na drugim piętrze nad Jarockimi był Jan Kasprowicz z żoną Jadwigą z Gąsowskich i pierwszą córką Janką. Wówczas było tylko wiadomo, że to literat.
[3] Późniejsza malarka i rzeźbiarka
[4] Dziubaniukówna, malarka poświęciła się eurorytmii czyli połączeniu tańca i filozofii i poezji wywodzącej się z antropozofii steinerowskiej. Po śmierci Steinera powstał w Paryżu instytut jego imienia, w którym Dziubaniukówna była liczącą się postacią. Na stałe została w Paryżu.
[5] Władysław Jarocki, tak zwany huculista, późniejszy dziekan i prorektor Akademii Krakowskiej
[6] Po śmierci Józefa, Jan poprosił Zofię o ręką. Niestety odmówiła, jak i wielu innym , starającym sie o względy pięknej wdowy.



Data modyfikacji strony: 2011-10-29
Wszelkie prawa do fotografii i tekstu zastrzeżone dla p. Jolanty Tacakiewicz-Lipińskiej

Powrót
Licznik