W dniu 13 czerwca 2002 r. odszedł od nas na zawsze dr Stanisław Krzaklewski, lwowianin o niespożytej woli działania. Ciężka i nieubłagana choroba wyłączyła Go w ostatnich latach z niezwykle czynnego życia. Naszym moralnym obowiązkiem jest przypomnienie sobie i potomnym tej pięknej postaci.
Urodził się 4 maja 1921 r. w Rzeszowie, w rodzinie o głębokich tradycjach patriotycznych. Jego przodek, Tomasz Toczyski, uczestniczył pod dowództwem gen. Dwernickiego w powstaniu listopadowym 1831 r. Inny pradziad Józef Toczyski, uczestnik powstania styczniowego 1863 r., został wraz z Romualdem Trauguttem stracony przez Rosjan na stokach Cytadeli Warszawskiej jako jeden z kierownictwa powstania. Warto wspomnieć, że obecny przewodniczący „Solidarności" Marian Krzaklewski, syn lekarza, oficera AK więzionego w PRL, jest bratankiem dr. Stanisława Krzaklewskiego.
Dzieciństwo i młodość spędził Stanisław w rodzinnym domu, na Kolonii Profesorskiej, na górnym Łyczakowie we Lwowie. Ojciec Stanisława był profesorem gimnazjalnym. Stanisław uczęszczał do cieszącego się dobrym imieniem VIII Gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego we Lwowie. Od wczesnych lat należał do harcerstwa, do 1 Lwowskiej Drużyny Harcerskiej im. T. Kościuszki, najstarszej drużyny harcerskiej w Polsce.
Wakacje spędzał często na koloniach TNSW w Siankach, na granicy polsko-czechosłowackiej, wspólnie m.in.: z Feliksem Całym, Andrzejem Hiolskim, Witoldem Szolginią, Bolesławem Brosiem.
W latach II wojny światowej w domu rodzinnym Krzaklewskich znalazł schronienie „cichociemny" kpt. Michał Wilczewski, ps. „Uszka", pochodzący z okolic Nowej Uszycy na Ukrainie, na wschód od Kamieńca Podolskiego. Kpt. Wilczewski, przydzielony do Okręgu Stanisławowskiego AK, rozpoczął formowanie z młodzieży lwowskiej oddziału Dywersyjno-Dyspozycyjnego, stanowiącego jednostkę 11 Karpackiej Dywizji AK- Do oddziału tego wszedł Stanisław Krzaklewski, noszący pseudonim „Ramzes". Uczestnicy tej jednostki zostali przerzuceni do bazy partyzanckiej AK w Korczunku koło Stryja, zaopatrywanej w broń i wyposażenie ze zrzutów lotnictwa brytyjskiego.
Zadaniem oddziału było przerzucenie broni i amunicji z bazy w Korczunku do oddziałów polskiej samoobrony i oddziałów AK w rejonie Bitkowa, koło Nadwornej, Rajd o trasie 140 km, rozpoczęty w ostatnich dniach czerwca 1944 r. dobiegł końca 21 lipca 1944 r., a jego droga przebiegała m.in. przez olbrzymi masyw leśny, tzw. Czarny Las nasycony bandami UPA, z którymi unikano kontaktów. W okolicach Bitkowa doszło do walki z wojskami niemieckimi. Rannych w oddziale oddziale kpt. Widzewskiego udało się przy pomocy miejscowych członków AK przerzucić do szpitala. Broń i wyposażenie należało w Nadwornej przewieźć przez most na rzece Bystrzycy, kontrolowany przez posterunki niemieckie. Broń ukryto na furze wypełnionej sianem, powożonej przez łączniczkę AK, przebraną w wiejski strój. Szczęśliwie przywiezioną broń złożono na plebanii w Nadwornej u księdza Łączyńskiego, który nie bacząc na kwaterujących u niego oficerów niemieckich przyzwolił na to i dał schronienie członkom oddziału partyzanckiego.
Wkrótce na tereny te wkroczyły wojska sowieckie, a w ślad za nimi frontowe NKWD (Smiersz), masowo aresztujące Polaków. Stanisław Krzaklewski wraz ze swoim kolegą z AK Romanem Dmytrachem znaleźli się podówczas w Stanisławowie. Obaj zostali tam aresztowani przez Smiersz i uznani za „germańskich szpionow" i jako tacy przeznaczeni do natychmiastowej egzekucji. Od niechybnej śmierci uratowała ich nadgorliwość kobiety-pułkownika NKWD, która dowiedziawszy się, że obaj uwięzieni nie zostali przesłuchani, przełożyła egzekucję na dzień następny, by dokonać przed tym formalnego przesłuchania. Do Komendy, usytuowanej po drugiej stronie rzeki Bystrzycy konwojowało więźniów trzech bojców. W oczekiwaniu na wolne przejście prowizoryczną kładką w miejscu zniszczonego mostu na rzece usiedli oni, by zapalić „skręta". Korzystając z tego Dmytrach, który uprawiał sportowo boks, powalił nagle bojców na ziemię, a obaj więźniowie korzystając z mroku rzucili się do brawurowej ucieczki w przyległe kartofliska. Serie z broni maszynowej omijały ich szczęśliwie. Korzystając z pomocy kolegów z AK Staszek wraca do rodzinnego Lwowa.
W dniu 22 grudnia 1944 r. Stanisław Krzaklewski idąc ulicą we Lwowie zostaje nieoczekiwanie aresztowany i osadzony w więzieniu przy ul. Łąckiego- Z tego więzienia wyruszył 11 lutego 1945 r. duży transport więźniów na Wschód, w nieopalanych bydlęcych wagonach. Z pociągu tego udało się Staszkowi wyrzucić skrawek papieru z wiadomością dla matki i narzeczonej. Po ośmiu dniach dramatycznej podróży dowieziono więźniów do Donbasu i osadzono w łagrze w Krasnodonie. Wśród więźniów tego łagru znalazł się kwiat elity intelektualnej Lwowa. Byli tam m.in.: sędziwy rektor Makarewicz, twórca polskiego prawa karnego, rektor Sucharda, profesorowie: Kossowski, Sokolnicki, Mozer, kustosz „Ossolineum" Roman Aftanazy, pani Kulczyńska, żona rektora Stanisława Kulczyńskiego, a przede wszystkim profesor gimnazjalny Staszka, Kazimierz Brończyk, wybitny pisarz i dramaturg, znakomity wychowawca młodzieży. Stanisław Krzaklewski pracował w nieludzkich warunkach głęboko pod ziemią, w kopalni węgla kamiennego. Lekarz-więzień, dr Bolesław Waligórski, ojciec Andrzeja, poety i satyryka, wyleczył tam Staszka z ciężkiego przypadku zakażenia krwi. W dniu 11 września 1945 r. Stanisław Krzaklewski zostaje zwolniony z łagru w Krasnodonie i udaje się do swojego miejsca zamieszkania we Lwowie. Wobec dalszego interesowania się nim przez NKWD wyjeżdża na Zachód i osiedla się na stałe we Wrocławiu.
W mieście tym kończy w roku 1950 Wydział Medycyny Weterynaryjnej, a w roku 1964 Wydział Ogólnolekarski Akademii Medycznej we Wrocławiu, z którą łączy się potem na długie lata. Był kierownikiem Wojewódzkiej Przychodni Ginekologiczno-Położniczej Specjalistycznego ZOZ nad Matką i Dzieckiem oraz kierownikiem Wojewódzkiej Poradni Patologii Ciąży przy Akademii Medycznej we Wrocławiu.
Inicjował wiele przedsięwzięć organizacyjnych w Służbie Zdrowia oraz współpracę z różnymi jej ośrodkami. Prowadził ożywioną działalność badawczą i publikował wiele prac naukowych z zakresu medycyny. Był autorem lub współautorem wielu wniosków wynalazczych, chronionych patentami polskimi, a także zagranicznymi.
Dr Stanisław Krzaklewski był wysoko oceniany, zarówno jako lekarz jak i naukowiec oraz twórca wynalazków w dziedzinie medycyny. Znalazło to potwierdzenie w licznych wysokich odznaczeniach państwowych i regionalnych oraz w wielu wyróżnieniach, w tym w Nagrodzie Miasta Wrocławia w 1973 r. Za swoją działalność zawodową i społeczną, jak również wojskową byt odznaczony m,in. Krzyżami: Kawalerskim i Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski i licznymi odznaczeniami wojskowymi.
Nie można pominąć roli, jaką odegrał dr Stanisław Krzaklewski w walce o uratowanie przed zniszczeniem i udostępnienie dzieła historycznego, jakim była Panorama Racławicka. Uszkodzona w 1944 r. we Lwowie w wyniku bombardowań sowieckich, została zabezpieczona przez grupę Polaków dobrej woli i przekazana oo. Bernardynom na przechowanie. W wyniku rozmów dyplomatycznych w maju 1946 r. pomiędzy delegacją radziecką a stroną polską, została zwrócona Polsce i włączona do transportu kolejowego, wiozącego zbiory „Ossolineum", skierowanego do Wrocławia. Odtąd zaczyna się wieloletnia batalia społeczeństwa polskiego z władzami partyjnymi i władzami PRL o naprawę uszkodzonej Panoramy i jej udostępnienie.
Pisemne petycje wrocławian o fundusze na odbudowę Panoramy Racławickiej, kierowane do Ministerstwa Kultury i Sztuki są załatwiane odmownie, bądź też pozostają bez odpowiedzi. Otwarto zatem społeczny Fundusz Odbudowy Panoramy Racławickiej, który szybko gromadzi pieniądze na ten cel. Panorama czterokrotnie zmieniała miejsce przechowywania we Wrocławiu, zawsze ze zmianą na warunki niekorzystne dla płótna i zawsze bez wiedzy i zgody jej konserwatorów.
W roku 1954, pod sugestią Ministerstwa Kultury i Sztuki, o Panoramę zaczął dopominać się Kraków. Czyniono później hałaśliwe próby lokalizacji Panoramy w Racławicach lub w Połańcu. W tej sytuacji prezydium WRN we Wrocławiu podjęło uchwalę o pozostawieniu Panoramy we Wrocławiu, a SARP rozpisał konkurs na projekt rotundy Panoramy.
Realizacja budowy rotundy Panoramy wg przyjętego projektu została wykonana, z pewnym opóźnieniem, za społeczne pieniądze.
Ok. roku 1977 władze Wrocławia i województwa z polecenia I sekretarza KW PZPR podjęły osłoniętą tajemnicą decyzję o adaptacji wykonanej już rotundy na centrum kulturalno-kongresowe. Chodziło o to, by, zabudowując wnętrze rotundy masywną konstrukcją, uniemożliwić umieszczenie tam płótna Panoramy, a tym samym przekreślić jej dalsze istnienie. Na koreferenta założeń techniczno-ekonomicznych przebudowy rotundy Panoramy powołany został inż. arch. Stanisław Bockenheim, który zorientowawszy się w podstępnych zamierzeniach, postawił członkom komisji wniosek o negatywne zaopiniowanie założeń ze względów technicznych, gdyż tylko takie mogły być wówczas brane pod uwagę. Negatywną opinię komisji podtrzymał i zatwierdził Adam Meissinger, ówczesny dyrektor Dyrekcji Rozbudowy Wrocławia. Podważenie od strony technicznej koncepcji projektowej przebudowy rotundy Panoramy uniemożliwiło rozpoczęcie pospiesznie i skrycie przygotowywanych robót budowlanych, których celem było całkowite zniweczenie myśli o jej odbudowie.
W marcu 1980 r. zbiera się we Wrocławiu 14-osobowa komisja konserwatorska, która stwierdza zły stan płótna Panoramy, konieczność wykonania natychmiastowych prac konserwatorskich, które powinny być przeprowadzone w miejscu przyszłego zawieszenia płótna, z wykluczeniem transportu Panoramy w inne miejsce, co groziłoby zniszczeniem dzieła. W czerwcu 1980 r. generalny konserwator zabytków prof. Wiktor Zin pomimo tego, że znał niewątpliwie opinię konserwatorów, wydal polecenie natychmiastowego przewiezienia Panoramy do Warszawy.
Wtedy to dr Stanisław Krzakiewski rozpoczyna sam zbieranie podpisów w jej obronie. Zbiera podpisy głównie w środowisku uczelni akademickich Wrocławia, gromadząc 3082 głosów. Redaguje i wysyła pismo w sprawie Panoramy Racławickiej do l sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Stanisława Kani, a odpisy tego pisma do Rady Państwa na ręce prof. Henryka Jabłońskiego, do Ministerstwa Kultury i Sztuki i do wielu innych prominentnych instytucji. W dniu 10 października 1981 r. odbywa się pierwsze posiedzenie Społecznego Komitetu Panoramy Racławickiej, którego przewodniczącym zostaje rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Alfred Jahn. Dr Krzaklewski wchodzi w skład prezydium Komitetu. Wkrótce potem przewodniczący Rady Państwa prof. H. Jabłoński, przyjmując delegację Społecznego Komitetu Panoramy Racławickiej, poinformował o tym, że władze centralne podjęty ostateczną decyzję o umieszczeniu Panoramy we Wrocławiu. Na tym zakończyła się ponad 35-letnia walka o ocalenie tego wspaniałego dzieła historycznego.
W parę lat później, w grudniu 1987 r. zrodził się w głowach trzech lwowian: Stanisława Krzaklewskiego, Emila Teśluka oraz Zdzisława J. Ziemskiego, pomysł utworzenia Towarzystwa Miłośników Lwowa. Wkrótce do tej grupy dołączyły trzy Iwowianki: Danuta Nespiak, Jadwiga Kaluscha i Joanna Wolak.
Rozpoczęły się bardzo trudne i uciążliwe rokowania z władzami lokalnymi i centralnymi, zakończone w końcu po 9-ciu miesiącach decyzją z dnia 21 września 1988 r. o zarejestrowaniu Towarzystwa. W ślad za tym odbyło się w dniu 27 października 1988 r. pierwsze Walne Zebranie Wyborcze Towarzystwa Miłośników Lwowa w gmachu Państwowej Filharmonii we Wrocławiu.
Inicjatywa tych kilku osób zrodziła olbrzymi ruch społeczny, błyskawicznie tworzyły się dziesiątki oddziałów Towarzystwa w różnych miejscowościach Polski, a stowarzyszenie przyjęto ostateczną nazwę: Towarzystwo Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, z siedzibą władz centralnych we Wrocławiu. Nie sposób w tym miejscu wymienić wszystkie inicjatywy i działania Towarzystwa. Warto jednak wspomnieć o niektórych z nich; pomoc Rodakom zza wschodnich granic, odbudowa Cmentarza Orląt we Lwowie, budowa wielu pomników upamiętniających tragiczne losy Polaków na Kresach, wydawanie periodyków „Semper Fidelis" i „Cracovia-Leopolis" oraz wiele, wiele innych.
Jedną z pasji życiowych dr. Stanisława Krzaklewskiego było harcerstwo. Za młodych lat członek l Lwowskiej Drużyny Harcerskiej przy VIII Gimnazjum we Lwowie, po wielu latach włączył się bardzo aktywnie w działalność powstałego w 1976 r. Kręgu byłych Skautów - Harcerzy, Najstarszej Polskiej Drużyny Harcerskiej l Lwowskiej im. Tadeusza Kościuszki.
Nawiązując do słów brytyjskiego publicysty - Timothy Garton Asha o tym, że: „polskie miasto Lwów przenosiło się do niemieckiego Breslau przekształcając je we Wrocław" należy mocno podkreślić, że dr Stanisław Krzaklewski w tym przekształcaniu zdruzgotanej wojną niemieckiej Festung Breslau w polski o lwowskim kolorycie Wrocław odegrał wielką i chlubną rolę.
Feliks Cały
O Staszku Krzaklewskim - wspomnienia kolegi szkolnego
Ze Staszkiem Krzaklewskim poznaliśmy się w VIII Gimnazjum we Lwowie. Przez cztery lata byliśmy uczniami tej samej klasy i członkami tej samej Pierwszej Lwowskiej Drużyny Harcerskiej.
W gimnazjum -jak to zwykłe w szkołach bywa - tworzyły się grupki kolegów. Staszek zdolny, układny, energiczny chłopak był w grupce podobnych mu pod względem zainteresowań, chłopców takich jak Kazik Kowalski. Zenek Bytnar, Adam Chabowski, Ludwik Jaworski. Ja obracałem się w grupce o zainteresowaniach więcej sportowych. Dwukrotnie byłem razem ze Staszkiem na wakacyjnej kolonii w Siankach, urządzanej przez TNSW (Towarzystwo Nauczycieli Szkół Wyższych i Średnich). Tam tworzyliśmy prawie nierozłączną dwójkę. Razem przekradaliśmy się do słowackiego sklepiku po drugiej stronie granicy po tanie owoce, razem odbywaliśmy dłuższe wycieczki w teren, razem zdobywaliśmy najwyższy w okolicy szczyt karpacki Halicz.
Mając 15 lat zacząłem prowadzić pamiętnik. Przeszedł on różne koleje losu, ale mam go do dziś. Jest w nim notatka z naszej wycieczki na szczyt Halicz. Notatkę tą na wesoło czytaliśmy w 1990 roku wspólnie ze Staszkiem Krzaklewskim, Bolesławem Brosiem i Markiem Zakrzewskim, który wówczas zachęcał do pokazania jej szerzej. Robię to w skrócie dzisiaj jako przyczynek do szerszych wspomnień o Staszku opracowanych przez Bolesława Brosia.
Sianki
Na kolonii TNSW w Siankach w 1935 roku mieliśmy zaplanowaną wycieczkę na Halicz i Kińczyk Bukowski, dwa szczyty w naszej partii Karpat. 16 lipca 1935 r. w ostatniej chwili prof. Wassner wycieczkę odwołał. Nam się to nie podobało. Garliński, Broś, Krzaklewski i ja z VIII Gimnazjum, Patia z XI i Biesiada z IX, bez powiadomienia kierownictwa poszliśmy sami, nawet bez drugiego śniadania. Początkowo szliśmy oznakowaną trasą, ale później „skróciliśmy" sobie drogę. To skrócenie powodowało, że wyrastały przed nami coraz nowe przeszkody w postaci strumyków, głębokich jarów, zarośli jałowcowych, stromych zboczy, powalonych drzew. Gdybyśmy poszli za znakami, grzbietem góry, łatwo dostalibyśmy się na szczyt góry, ale nasze skróty bardzo nas wymęczyły. Ogromnie zmęczeni, wdrapaliśmy się w końcu na szczyt Halicza. Tu, ku naszemu zdziwieniu, zobaczyliśmy ciężkie czarne chmury, które dotychczas zasłaniała nam góra. Nie odpoczywając, biegiem udaliśmy się ku dołowi, tym razem drogą oszlakowaną, ale ulewa była szybsza, dogoniła nas w terenie, gdzie nie było gdzie się chronić. Przemoczeni schowaliśmy się pod ogromną skałę, skośnie sterczącą z ziemi. Gdy deszcz ustał pobiegliśmy dalej. Pozostał Patia, najbardziej zmęczony. Mówił, że nas dogoni. Deszcz lunął na nowo, ze zdwojoną siłą. Dobiegliśmy do lasu, pod drzewa i krzaki, które osłony nie dawały. Na sąsiednim stoku widniał szałas. Pobiegliśmy na przełaj, do niego. Znowu pokonywaliśmy wiele przeszkód terenowych. W końcu zmęczeni, zmoknięci, brudni, podrapani, dobrnęliśmy do szałasu. W szałasie było sucho, ale był bardzo niski i mały. W środku nie zastaliśmy nikogo. Na półce w glinianym garnku było trochę mąki, a w drugim woda, obok dwie drewniane łyżki. Podłoga wyścielona była na pół przegniłym sianem, na którym leżała stara podarta kurtka, po której skakały pchły. Przed szałasem tliła się ogromna kłoda, której nawet taki gwałtowny deszcz nie ugasił. Wysuszyliśmy się, dołączył do nas Patia. Staszek Krzaklewski zrobił kilka zdjęć. On miał dodatkowy, duży kłopot z uchronieniem aparatu przed zamoknięciem. Ale zdjęcia udały się. Oglądałem je później we Lwowie.
W drodze powrotnej zdobyliśmy jeszcze Kińczyk. Niebo wypogodziło się całkowicie. Szliśmy na bosaka, mocząc nogi w każdym napotkanym strumyku. Zmęczeni byliśmy okropnie, szczególnie wysoki, szczupły Patia, ale z zacięciem dyrygował nami Garliński i nie pozwalał skarżyć się, robił z nas bohaterów, alpinistów, zdobywców, jakimi poczuliśmy się po powrocie.
Prawie na raczkach i z językiem na brodzie, ale z uśmiechem na ustach i nadrabiając miną, wróciliśmy dosyć późno. Byłoby wszystko w porządku, gdyby nie kierownik, który palnął nam taką orację, że poszło nam aż w pięty. Nam tymczasem kiszki marsza grały. A gdy dorwaliśmy się do jedzenia, to nic nas innego nie interesowało, nawet pochwalne poklepywania kolegów.
Najmniej zmordowany był Staszek. On był w najlepszej kondycji. Gdy to sobie dzisiaj przypominam, myślę o niezbadanych wyrokach Boskich, o nieodgadnionym biegu losu. Właśnie Jego zmogła długotrwała amnezyjna choroba, wyłączyła go z aktywnego życia.
Okres licealny 1937-1939 rozłączył mnie ze Staszkiem. Byliśmy w różnych liceach. Nawet na obozach PW i na obowiązkowych Junackich Hufcach Pracy byliśmy różnych. Rozłączyła nas też wojna. Uczestniczyliśmy w różnych odcinkach walki o wolność Polski.
Spotkaliśmy się dopiero po wojnie we Wrocławiu, gdy on zajmował się medycyną, a ja rolnictwem. Staszek studiując prowadził równocześnie różne doświadczenia medyczne, do których potrzebne mu były żywe zwierzątka - ja go zaopatrywałem w małe prostaczk.- On natomiast często pomagał mi jako lekarz. Był przy trudnym porodzie, gdy moja córka rodziła mi wnuczkę. Pomógł również synowej przy podobnie trudnym przypadku urodzin wnuka. Jestem mu za to bardzo wdzięczny.
On wprowadził mnie do Towarzystwa Miłośników Lwowa On skontaktował mnie z Kręgiem Pierwszej Lwowskiej Drużyny Harcerskiej. Rzadko, ale odwiedzaliśmy się. Ja jego na Ołtaszynie, on mnie w Gniechowicach. Szczególnie mile wspominam wspólne odwiedziny Staszka, Zenka Bytnara i Jurka Michotka - z nieodłączną gitarą. Staszek pomagał mi przy redagowaniu drugiego tomu „Od lat najmłodszych do późnej siwizny". Wspólnie czytaliśmy zredagowaną przez niego książkę „Zofiówka" - zbiór wierszy naszego klasowego poety Kazimierza Kowalskiego - i ostatni list Kazika do Stacha z dalekiego Władywostoku, skąd niestety nie powrócił już nigdy. Bardzo wysoko cenię tę pracę Staszka. „Zofiówka", to jedyna pamiątka po Kaziku, a to był zdolny i obiecujący poeta.
Wspólnie ze Staszkiem braliśmy udział w wielu uroczystościach patriotyczno-lwowskich we Wrocławiu. Jego bogatą i owocną działalność opisał prof. Bolesław Broś.
Ciężka, nieuleczalna choroba wyrwała Staszka spośród nas i to w okresie, gdy mógł on przy swoich zdolnościach, operatywności i zaangażowaniu wiele jeszcze zdziałać.
19 czerwca 2002 r. odprowadziliśmy go w jego ostatniej drodze. Pożegnaliśmy Go grudką ziemi lwowskiej.
|