CYTADELA WE LWOWIE Zarys historii i opis wyglądu oparty na własnych wspomnieniach "Naukowo poprawne i praktyczne wyniki można osiągnąć poprzez analizę teorii i praktyki budowy i zdobywania fortyfikacji, a także ich funkcjonowania w skali operacyjnej i taktycznej. Podstawą tych badań jest zebranie i krytyka materiałów pisanych i graficznych: opisów, rachunków, projektów i zdjęć inwentaryzacyjnych, a także autopsja zachowanych urządzeń fortyfikacyjnych. Oprócz znajomości metody badań historycznych wymaga to przygotowania w zakresie historii nauki, techniki i sztuki wojennej. Oznacza to szczególne trudności badań nad historią fortyfikacji nowożytnej". Fragment referatu wstępnego prof. Stanisława Herbsta pt. "Stan badań nad fortyfikacją nowożytną w Polsce", wygłoszonego na I konferencji naukowej, poświęconej zagadnieniu "Fortyfikacje nowożytne w Polsce", odbytej w Warszawie w 1965 r.
WSTĘP Przystępując do pisania tego niewielkiego przyczynku do historii austriackiej fortyfikacji na terenach wschodniej Galicji, a konkretnie Cytadeli we Lwowie, miałem przed sobą referat Stanisława Herbsta z podkreślonym zdaniem "a także autopsja zachowanych urządzeń fortyfikacyjnych" oraz pracę Janusza Bogdanowskiego Warownie i zieleń twierdzy Kraków. Po przeczytaniu pracy Bogdanowskiego zrozumiałem, że niepowetowaną szkodą dla polskiej nauki o fortyfikacjach stało się to, że nikt (nie licząc okazjonalnych artykułów na ten temat) przed wojną nie zajął się tym tematem i nie przezwyciężył trudności, jakie zawsze występują, gdy się pisze na temat obiektu zajętego przez wojsko. Interesując się zagadnieniami związanymi z historią wojskowości, jeszcze przed wojną zwróciłem uwagę na Cytadelę, w cieniu której się wychowałem, na terenie której spędziłem beztroskie lata młodości, gdzie -jak długo było można - wszędzie próbowałem wleźć, zobaczyć z prostej dziecinnej ciekawości, a po latach próbowałem zebrać jakieś materiały odnoszące się do budowy Cytadeli. Zabrałem się do tego nieudolnie, po pierwsze dlatego, że za późno, ponieważ w latach 1930-1931 komenda DOK VI, na wskutek zamachu ukraińskiego na jeden z "werków" zarządziła ogrodzenie całego terenu Cytadeli (należy wspomnieć, że były to koszary 19 pp. Obrońców Lwowa), a po drugie, kiedy zwróciłem się do moich kuzynów, zawodowych wojskowych w garnizonie lwowskim, z prośbą o pomoc w tej sprawie, a chodziło mi o dokumentację fotograficzną, jeden z nich spojrzał na mnie ze zdziwieniem, w którym wyczułem iskrę podejrzenia i odpowiedział, żebym się zajął czym innym, np. jakimś kościołem lub pałacem i wypalił mi na dodatek całe kazanie o tajemnicy wojskowej. Przyjąłem to do wiadomości, ale w duchu postanowiłem swoje po cichu przeprowadzić. Niestety - wybuch wojny i wkroczenie "kacapów" wszystko przekreśliło. Wprawdzie opuszczoną przez wojsko polskie Cytadelę zwiedziłem dość dokładnie, lecz o jakimś fotografowaniu nie było mowy. Sowieci początkowo nie kwapili się z zajęciem budynków, ponieważ obawiali się zaminowania. Później już nie było sposobności. Był taki moment - zresztą bardzo krótki - kiedy "kacapy" uciekali, a Niemcy również obawiali się zaminowania i przez palce patrzyli na lwowski ludek, rabujący co się tylko dało. Byłem tam wtedy również, ale bardzo krótko, gdyż zostałem "wyproszony" przez patrol strzelców alpejskich z XVII korpusu. To była moja ostatnia wizyta na tym, tak pełnym wspomnień szczęśliwego dzieciństwa, terenie. Po przyjeździe do Krakowa i paromiesięcznym pobycie na Śląsku, myśl o fortyfikacjach Lwowa ożyła na nowo. Początkowo byłem pewny, że na tym terenie znajdę wystarczająco dużo materiałów do tego zagadnienia. Rozczarowałem się jednak. Brakowało materiałów ikonograficznych, brakowało archiwaliów odnoszących się do Lwowa, a przede wszystkim zabrakło ludzi, którzy służyli na Cytadeli i jako tacy mogli najwięcej coś na ten temat powiedzieć; zresztą i czasy nie były po temu. Sprawa poszła ad acta. Minęły lata, w czasie których z największym żalem oglądałem wyburzenia fortów krakowskich, dokonywane przez grupę "waloryzatorów" krakowskich zabytków, którzy w swej bezmyślności nie wzięli pod uwagę tak drobnej sprawy, jaką stanowi zaprawa, użyta do budowy fortu austriackiego. Gdy się zorientowano, że diabli wzięli plany uzyskania milionów cegieł do budowy Nowej Huty, wysunięto nowe hasło: "burzymy militarne dzieła zaborców". Przypomina mi się jedno z zebrań Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy, chyba w 1963 r. (a może i wcześniej), na którym komentowano te sprawy i jeden z nieżyjących już członków, major Jankiewicz, z uporem godnym lepszej sprawy twierdził, że należy skończyć z twierdzeniem, że stare fortyfikacje "to dzieła sztuki". Rozwścieczony takim sformułowaniem odpaliłem, że "wnoszę do protokołu wniosek o zburzenie Malborka i stu pięćdziesięciu zamków krzyżackich, jako dowodów zaborczej polityki Zakonu". Słowa moje wywołały śmiech i konsternację - Jankiewicza zatkało, a prof. Bocheński nie ukrywał swojej irytacji, twierdząc, że nie uszanowałem starczego wieku (Jankiewicz miał już osiemdziesiąt lat). Działalność Janusza Bogdanowskiego odznacza się z jednej strony znakomitym znawstwem zagadnień fortyfikacyjnych na przestrzeni wieków, a z drugiej wprost fanatycznym umiłowaniem zabytków militarnych Krakowa jako dzieł nieprzemijających, które bezwzględnie należy przekazać potomności w nietkniętym stanie. Zazdrościłem mu trochę tego, że może swoją oświatową działalnością, jeżeli nie ochronić od zniszczenia, to choć przekazać nauce konieczny do rekonstrukcji materiał archiwalny i ikonograficzny. Tymczasem Lwów nie ma Bogdanowskiego, a nawet gdyby miał, nic by nie mógł zdziałać, ponieważ lwowska Cytadela nieprzerwanie pełni wojskowe funkcje *, a poza tym przeszkodą jest zupełny brak materiałów archiwalnych, które ewakuowane przez Austriaków w 1914 r., nie wróciły do Lwowa, ale pozostały częściowo w archiwach wiedeńskich. ------------------------- * Artykuł mniejszy napisany został w 1979 r., pozostał w maszynopisie w zbiorach autora, które po jego śmierci i po śmierci jego żony trafiły, wraz z innymi maszynopisami, na aukcję krakowskiego antykwariatu "Rava Avis". Mało wiemy o autorze, był pracownikiem przedwojennego Ossolineum we Lwowie, po wojnie był grafikiem (ilustrował m.in. Wspomnienia Ossolińskie Stanisława Łempickiego, Wrocław 1948. W antykwariatach i na Pchlich Targach pojawiły się także w ostatnich latach widoki Lwowa Stanisława Kobielskiego (akwarele, rysunki wykonane kredką i akwarelą), nigdy wcześniej nie prezentowane na wystawach. Do fragmentów artykułu o lwowskiej Cytadeli mamy pewne zastrzeżenia i merytoryczne, i stylistyczne. Autor nie żyje, nie może zatem nam pewnych kwestii czy sformułowań wyjaśnić, na sprawach czysto technicznych dotyczących elementów Cytadeli nie znamy się na tyle, aby uzupełnić te zdania, które wydają się nam wątpliwe. Drukujemy zatem ten artykuł jako swoisty dokument publicystyczny czy historyczny, który nie mógł być (z ogólnie znanych powodów) opublikowany za życia autora (red.). --------------------------- W czasie pożaru tamtejszego parlamentu miały podobno ulec spaleniu. Tak czy owak, aktów nie ma, a nieliczne artykuły i wzmianki, których autorami nie są fachowcy, sprawy nie wyjaśniają. Strata tym większa, że był to jedyny tego rodzaju kompleks fortyfikacyjny w ówczesnym państwie austriackim. Na pierwszej konferencji naukowej poświęconej fortyfikacji nowożytnej w Polsce, prof. Bogdanowski wygłosił referat poświęcony fortyfikacjom austriackim na ziemiach polskich. Referat ten, rozszerzony, został następnie ogłoszony w "Studiach i Materiałach do Historii Wojskowości", w specjalnym zeszycie poświęconym tej konferencji (1). W tym samym czasopiśmie zabrał również głos nieżyjący już Jan Ciałowicz, pisząc o roli austriackiej fortyfikacji w okresie pierwszej wojny światowej (2). Interesują nas przede wszystkim prace Bogdanowskiego, który w swoich studiach zwrócił szczególną uwagę na okresy i związane z nimi formy fortyfikacyjne. Wysunął również przy tym tezę (na podstawie prac uczonych austriackich), że budowa fortyfikacji miała przede wszystkim na celu zabezpieczenie tego terytorium, przeznaczonego w austriackich planach strategicznych na tzw. obszar manewrowy (Manevriertesgebiet). Całą tę działalność ukrył austriacki sztab generalny pod kryptonimem "R" (być może, że był to skrót od słowa Russland). Miała być skierowana przeciwko sąsiadowi - sojusznikowi z północy, tj. Rosji. Tezę tę oparł autor na pracy Steinitza i Broscha (3), wyraźnie sugerujących rzekome zagrożenie Austrii przez Rosję. Nikt, kto się choć odrobinę interesuje zagadnieniami związanymi z historią nowożytnej wojskowości, nie może mieć zastrzeżeń do opinii, że teren Galicji w ówczesnym państwie austriackim musiał stwarzać wiele kłopotów sztabowi austriackiemu, który miał dwa warianty obrony na wypadek wojny z Rosją: zgromadzenie odpowiedniej siły i uderzeniem na północ spowodowanie wycofania się Rosjan na linię Wisły, a nawet Bugu. Koncepcja to interesująca, ale niestety wymagająca wojskowej przewagi zarówno ilościowej, jak i w uzbrojeniu. Druga koncepcja polegała na zbudowaniu silnych fortyfikacji na linii Karpat, uniemożliwiających przejście wojsk rosyjskich w dolinę węgierską. Zaznaczyć jednak z naciskiem należy, że (biorąc pod uwagę "Trójprzymierze") należało się liczyć raczej z wewnętrznym wrogiem, który dał o sobie wyraźnie znać w spiskach i wypadkach 1848 r. Zarówno zajścia w Krakowie, połączone nawet z wyjściem załogi wojskowej z miasta, jak i słynna "bombardacja" Lwowa, który zabezpieczony barykadami stał się na kilka dni fortecą powstańców, wróciły uwagę władz austriackich na słabość, a właściwie zupełny brak miejsc warownych w razie wybuchu rozruchów. Sprawa ta, po przeprowadzonej pacyfikacji ruchów powstańczych, stała się palącym zagadnieniem i należało w jak najszybszym czasie ją rozwiązać. Powołana do życia w 1850 r. w Wiedniu, specjalna komisja dla spraw budowy umocnień, tzw. Zentralbefestigungkomission, działająca pod przewodnictwem gen. inż. Hessa, w niezwykle szybkim tempie przystąpiła do opracowania planów, a następnie do budowy umocnień w Krakowie (przeznaczonym w planach austriackich na główną twierdzę), w Przemyślu (gdzie już od 1819 r. stale rozbudowywano i modernizowano dawne fortyfikacje), Tarnowie, Zaleszczykach i Lwowie. Zachowałem przy wymienianiu miejscowości taki porządek, jaki zastosował w swoich pracach Bogdanowski. Jednak w rzeczywistości powinien on wyglądać inaczej, Lwów powinien znajdować się na pierwszym miejscu. Aby zrozumieć, dlaczego Lwów został umieszczony przeze mnie na pierwszym miejscu, należy się zastanowić nad pewną sprawą, nie poruszoną w pracy Bogdanowskiego: chodzi mianowicie o odpowiedź na pytanie, co było właściwie bodźcem do rozpoczęcia tak szybkiej rozbudowy czy też budowy nowych fortyfikacji w ww. miejscowościach? Czyżby austriackie władze wojskowe przestraszyły się wezwanych przez siebie na pomoc w stłumieniu powstania węgierskiego wojsk rosyjskich? Z tym zagadnieniem łączy się ściśle inna sprawa - brak miejsca na umieszczenie oddziałów wojskowych, czyli inaczej mówiąc brak odpowiednich koszar. Zarówno w Krakowie na Wawelu, jak i we Lwowie, było za mało miejsc na skoszarowanie odpowiednich sił, które pozwoliłyby szybko stłumić wszelkie zamieszki, powstałe wewnątrz miasta. Drastycznie dało to o sobie znać we Lwowie, gdzie w trzy tygodnie po dokonanej "bombardacji" miasta wojskowy zarząd Lwowa, pozostający pod dowództwem generała barona Hammersteina, otrzymał pismo z Wiednia z ministerstwa wojny (datowane 29 listopada 1848 r., l.p. 6096), nakazujące w szybkim trybie wyszukanie odpowiednich budynków lub parcel budowlanych, które nadawałyby się do przerobienia bądź wybudowania gmachów przeznaczonych do przechowania i ustawienia artylerii oraz zgromadzenia odpowiednich zapasów wojennych, celem utrzymania małymi siłami zrewoltowanych mas ludności. Generał Hammerstein, dokładnie znający nastroje w mieście - pomimo swego niedawnego zwycięstwa - wolał nie zwlekać z wydaniem odpowiednich zarządzeń i natychmiast zwołał komisję, w skład której weszli tak znakomici fachowcy, jak podpułkownik artylerii von Elbenstein oraz okręgowy dyrektor fortyfikacji ppłk inż, i artylerzysta Schwarzleiter, obydwaj uczniowie Brummera Starszego. Tak ukonstytuowana komisja, ponaglana ponadto przez Hammersteina, szybko zabrała się do pracy, zapoznając się dokładnie z topografią miasta i jego ówczesną zabudową. Być może, że wykonane plany zostały przedstawione w Zentralbefestigungkomission w Wiedniu; faktem jest jednak, że już na wiosnę 1849 r. rozpoczęto działania wywłaszczające obywateli zamieszkujących wskazane przez komisję tereny. Jest więc bardzo wątpliwe, aby w tak gorących chwilach dla całego państwa austriackiego myślano w Wiedniu o fortyfikacjach wymierzonych przeciwko Rosji, której i rola polityczna, i pomoc militarna tak była Austrii w tej chwili potrzebna. Przecież lata 1846-1849, a nawet do wojny krymskiej - to okres ścisłej współpracy obu państw. Dopiero po wojnie krymskiej polityka Rosji w stosunku do państw bałkańskich spowoduje stałe i konsekwentne psucie się wzajemnych nastrojów politycznych, które po upłynie 60 lat doprowadzą do wybuchu pierwszej wojny światowej (4). Niestety niewiele na temat Cytadeli napisano. Są to przeważnie przyczynki zajmujące się raczej przeszłością tych miejsc, na których ją zbudowano. W porównaniu do dość obfitej literatury fachowej poświęconej innym założeniom fortecznym, np. w Krakowie i Przemyślu, mających ponadto bogatą ikonografię - Cytadela we Lwowie jest najuboższą, zarówno jeśli chodzi o dokumentację pisaną, jak i zdjęcia inwentaryzacyjne. Nie można sądzić, że takie były; niestety I wojna światowa połączona z ewakuacją archiwów wojskowych, niepełna znajomość tego, co powróciło z powrotem, a następnie przewiezienie ich do Warszawy i spalenie w czasie II wojny światowej; z drugiej strony pożar Parlamentu w Wiedniu, gdzie jeszcze z okresu I wojny przechowywano część nieoddanych Polsce materiałów, pozbawiły lwowską Cytadelę prawie całej dokumentacji techniczno-historycznej. Relacje wojskowych (rozmowy przeprowadzałem już w Krakowie) też niewiele wnoszą - ponieważ czas i lat zacierają wiele szczegółów, tak ważnych dla rekonstrukcji stanu zachowania. Studium niniejsze podjąłem z nadzieją, że może znajdzie się ktoś, kto będzie mógł znacznie więcej na ten temat powiedzieć, że może ujawni jakieś nieznane materiały ikonograficzne. W pracy swej opierałem się przede wszystkim na własnej pamięci, bo (jak już wspomniałem wyżej), w cieniu Cytadeli spędziłem całe dzieciństwo i lata młodzieńcze. Miałem nać czas dobrze się jej przypatrzeć i wiele szczegółów zapamiętać. Pierwszy raz oglądałem ją jako dziecko w 1919 r., później z kolegami łaziliśmy wszędzie, skąd nas nie wypędzano, obchodziłem jej forty r 1939 r. po kapitulacji polskiego garnizonu, następnie po ucieczce Sowietów przed Niemcami. To był już ostatni raz. Tak więc coś niecoś zapamiętałem i tym pragnę się z czytelnikami podzielić.
TOPOGRAFIA MIASTA I JEJ ÓWCZESNE WARTOŚCI FORTYFIKACYJNE Powołana przez generała v. Hammersteina komisja rozpatrzyła się topograficznym układzie miasta i w usytuowaniu poszczególnych budynków (przeważnie zniesionych klasztorów), należących do władz wojskowych. Dokładna analiza wykazała, że żaden z nich nie nadaje się do przeprowadzenia przebudowy w sensie założenia umocnień i budowy fortyfikacji. Brano wtenczas pod uwagę następujące zabudowania wojskowe: duże koszary, zwane "Czerwonym Klasztorem" - stwierdzono jednak, że otaczają je wyższe wzgórza. To samo zastrzeżenie wysunięto w stosunku do dawnego pałacu ks. Jabłonowskich, zamienionego na przełomie XVIII-XIX w. na koszary grenadierów. Stary, już częściowo przerobiony pałac, otaczał w tym czasie piękny park złożony ze starych lip i dębów. Niestety i w tym przypadku otaczające teren wzgórza św. Jacka przekreślały możliwości ufortyfikowania tego miejsca. Nie nadawały się również do tego celu, otoczone domami i ogrodami, tzw. Wielkie i Małe Koszary (czyli dawny klasztor OO. Misjonarzy). Dyskutowano również ewentualną rozbudowę istniejących już koszar artylerii im. cesarza Ferdynanda. Konieczność jednak wyburzenia lub adaptowania kościoła św. Anny i okalających go budynków - co pociągnęłoby znaczny wzrost kosztów - zniechęciła komisję i zmusiła do porzucenia tych projektów. W ostatecznym, wyniku postanowiono wybudować nowe koszary, względnie fortyfikacje na wzgórzach wznoszących się nad południową stroną miasta, mających doskonały wgląd w nie, a równocześnie zabezpieczonych od tyłu trudnym do sforsowania systemem stawów: Pełczyńskiego i Panieńskiego. Rozważano także wzniesienie, na którym znajduje się cerkiew św. Jerzego (Jura), wraz z pięknymi stylowymi zabudowaniami, należącymi do grecko-katolickiego arcybiskupstwa. Odstąpiono jednak od tego projektu, ponieważ nie chciano drażnić Rusinów - w omawianym czasie doskonałych sprzymierzeńców w walce z Polakami. Dokładne przebadanie terenu, zarówno pod względem strategicznym jak i artyleryjskim, przekonało komisję, że omawiane wzgórza będą się świetnie nadawały do wybudowania silnych fortyfikacji, umożliwiających niewielkiej załodze wytrzymanie nawet długiego oblężenia. Wzgórza te w tym czasie pokryte były ogrodami, wśród których wznosiły się liczne domki, a nawet dworki, należące do bogatego lwowskiego patrycjatu. Miały one długą i ciekawą historię. Zanim się jednak nimi bliżej zajmiemy, warto zwrócić uwagę na pewien fakt: otóż rozważania i dyskusje komisji ominęły zespól wzgórz, wznoszących się niejako w środku miasta, powiązanych doskonale rozwiniętą siecią komunikacyjną, dającą możliwość szybkiej ewakuacji. Było to wzgórze Wysokiego Zamku, którego szczątki górowały nad miastem. Ominięcie tego wzgórza - otoczonego dokoła miastem i przedmieściami - daje nieco do myślenia i pozwala na wysunięcie pewnych wniosków. Ale o tym potem.
DZIEJE WZGÓRZ WRONOWSKICH W południowej stronie miasta wznosi się wzgórze o trzech wyraźnie zarysowanych wzgórzach, które nazywano: Kaleczą, Pełczyńska i Szemberka (czasem zmieniano tę nazwę na Szembeka). To ostatnie wzniesienie góruje nad ulicą Kopernika. Stok północny (od strony miasta) łagodnie wznosił się ku górze, natomiast strona południowa stromo opadała w kierunku dwóch, dość szerokich i głębokich stawów: Pełczyńskiego i Panieńskiego. Oddzielała je od siebie szeroka grobla. Z obydwu stawów wypływały strumyki, zabagniające okolicę późniejszego placu Bolesława Prusa. Po drugiej stronie stawów wznoszą się wzgórza, które są zboczem. wielkiej płaszczyzny, ciągnącej się w kierunku południowym, przecięte drogą wiodącą do Stryja. Okolica ta była pusta, bardzo słabo zaludniona, poprzerzynana dzikimi jarami i wąwozami, w których niejednokrotnie znajdowały schronienie wszelkiego rodzaju bandy rzezimieszków. Z militarnego punktu widzenia z tej strony na razie niebezpieczeństwo nie groziło. Powróćmy jednak do tych trzech wzgórz, na które zwrócili uwagę członkowie dowództwa korpusu, a właściwie jego komisja do spraw fortyfikacyjnych. Już w wieku XVI ich północne stoki (od strony miasta) były gęsto zabudowane małymi domkami, otoczonymi pięknie utrzymanymi ogrodami, do których przenosili się w lecie bogaci patrycjusze Lwowa, nie chcąc mieszkać w nie bardzo wówczas pachnącym mieście. W XVII w. miał tutaj swój domek burmistrz miasta, a zarazem poeta Bartłomiej Zimorowicz. Tu zapewne powstał niejeden jego poetycki utwór. W czasie najazdu Chmielnickiego w 1648 r. rozpoczęli Kozacy kopanie stanowisk pod baterie, ale praca ta "szła im bardzo niesporo", skoro oblężenie się skończyło, a z tych pozycji, na szczęście dla miasta, nie padł ani jeden pocisk. A trzeba podkreślić, że (biorąc pod uwagę ówczesne dane balistyczne) gdyby ostrzał artyleryjski prowadzony był z tego miejsca, mógłby wyrządzić wielkie szkody, tym bardziej, że miasto nie mogło temu przeszkodzić. O ile pierwsze oblężenie kozackie nie zagroziło miastu z tej właśnie strony, o tyle drugie, dokonane w 1655 r. przez Kozaków i Moskali pod Buturlinem, zapowiadało się znacznie groźniej, ponieważ Rosjanie szybko zorientowali się z niezwykle dogodnej pozycji, nadającej się świetnie do ataku artyleryjskiego i rozpoczęli kopanie nowych pozycji pod działa. Pogłębili i okopali poprzednie stanowiska kozackie na górze Szemberka oraz wykopali nowe na wzgórzu Kaleczym. Ostrzeliwanie na szczęście nie było skuteczne, tak że rozgniewany Chmielnicki osobiście udał się na stanowiska artylerii, aby doglądnąć jej działania. Niewiele jednak wskórał. Mógł natomiast podziwiać wspaniałą panoramę miasta, a był to widok - pomimo rozgrywającej się tragedii wojennej - naprawdę wspaniały. Całe spowite dymami, zza której to zasłony przebłyskiwała miedź dachów kościelnych, a wśród tego błyski ognia odpaleń działowych. To wszystko, rozgrywające się na tle błękitnego nieba, tworzyło niezapomniane widowisko. Po odejściu Chmielnickiego przybył do Lwowa Jan Kazimierz, który tu właśnie, w naprędce odnowionym domku, spędzał okres rekonwalescencji po przebytej dość ciężkiej chorobie. Tragiczna "passa" najazdów trwała dalej. W czasie oblężenia tureckiego w 1672 r. obydwa wzgórza zostały rozbudowane w potężne baterie, które stąd prowadziły na miasto bardzo skuteczny ogień, tak skuteczny, że potomni długo wspominali "ogień artyleryjski prowadzony z szańców tureckich". Ta nazwa przylgnęła do góry Szemberka, którą od tych czasów nazywano również potocznie "Szańcami Tureckimi". Był to właściwie ostatni rozdział w historii tych wzgórz, jeżeli nie będziemy liczyć rekonesansów kawalerii szwedzkiej w 1704 r. oraz jazdy konfederackiej w 1770 r. Na ostatek zaglądnie tu patrol kawalerii austriackiej i rosyjskiej. Popalone poprzednio dworki i domki powoli się odbudowały, wzgórza pokryły się sadami owocowymi, a nawet małymi winnicami, które dawały małe, kwaśne winogrona, z których wyrabiano wino na użytek domowy. Stare szańce tureckie zarosły trawą i krzakami dzikiej róży. Na niewielkich łączkach pokrywających szczyty -wzgórz, wypasali pasterze owce i kozy. Spokój i niczym nie przerwana cisza panowały aż do momentu, kiedy na południowym stoku wzgórza Szemberka zaczęto pewnego dnia 1767 r. wznosić mały, rokokowy pałacyk i zakładać coś w rodzaju niewielkiego parku. Początkowo stanowił on własność po połowie cześnikowej nowogrodzkiej Marianny z Marcinkowskich Wilczyńskiej oraz Ignacego Koszutskiego. Nie zagrzali oni tutaj zbyt długo miejsca, ponieważ wkrótce pojawił się nowy właściciel Ignacy Czosnowski, który kupił tę posiadłość za sumę 5800 złp. Ale i on nie cieszył się długo tym nabytkiem, ponieważ po nim został właścicielem hr. Piotr Zabielski, od którego nabył w końcu ten pałacyk radca lwowskiego Sądu Szlacheckiego Stanisław z Wronowa Wronowski, Stało się to w 1791 r. Stanisław z Wronowa Wronowski był, jak na swoje czasy, postacią wprost niezwykłą. Bardzo wykształcony, znawca sztuki, i to nie tylko sztuk plastycznych, w której to dziedzinie okazał się znamienitym znawcą (posiadał bowiem dość dobrą kolekcję obrazów, mebli i drobnych dzieł rzemiosła artystycznego), ale był również wielkim miłośnikiem Melpomeny. W jego nowej siedzibie na stoku góry Szemberkowską zwanej, w salonach jego pałacyku znalazł przytułek lwowski teatr polski. Były to lata 1804-1807, lata dla polskiego teatru we Lwowie może najtragiczniejsze. Osierocony opuszczeniem go przez Wojciecha Bogusławskiego, który nie mogąc zwalczyć trudności, jakie stawiał mu rząd austriacki, wyjechał ze Lwowa w 1799 r. Niedługo po nim wyjechał do Kamieńca Podolskiego Jan Nepomucen Kamiński. W tej sytuacji przyszedł z pomocą teatrowi Stanisław Wronowski. W jego pałacyku odbywały się przedstawienia polskie, na które licznie przybywali z miasta miłośnicy teatru. W roku 1806, będąc już w podeszłym wieku, przekazał swoją podmiejską posiadłość w posagu swej córce Józefie, zamężnej za hr. Fabianem Humieckim. Swoją kolekcję - przez lat zbieraną z dużym znawstem - zatrzymał przy sobie, zapisując ją do zbiorów publicznych. Swoją dotychczasową siedzibę opuścił, przenosząc się do miasta. Tutaj też zmarł w grudniu 1829 r. w sędziwym wieku 106 lat. Córka jego, Józefa hr. Humiecka źle prowadziła swoje sprawy finansowe i po śmierci męża dostała się pod kuratelę. Umarła w styczniu 1872 r. w biedzie i niedostatku, do którego w pewnej mierze przyczynił się również rząd austriacki. Sprawa ta dotyczyła budowy nowych fortyfikacji. Tak się bowiem złożyło, że do hr. Humieckiej należał nie tylko pałacyk z otaczającym go parkiem, ale i liczne parcele położone na wzgórzu Szemberka. Kiedy rząd austriacki, w związku z zamierzoną budową fortów, rozpoczął wywłaszczanie dotychczasowych właścicieli, hr. Humiecka nie wyraziła zgody na pozbycie się tych gruntów. Należy zaznaczyć, że pałacyk i przynależny do niego park nie były objęte planem fortyfikacji. Aby sprawa nie znalazła się na wokandzie sądowej, bądź co bądź nieprzyjemnej dla władz wojskowych ze względu na pozycję towarzyską rodziny Humieckich, roli mediatora podjął się sam arcyksiążę d'Este. Co się nie udało komisji wojskowej, powiodło się arcyksięciu. Grunt został odstąpiony, ale nie zapłacony. Sprawa ciągnęła się dość długo i w końcu (jak to często w Austrii bywało) poszła w zapomnienie. Po śmierci hr. Humieckiej napisano w jej nekrologu, że zmarła "była hojną ofiarodawczynią gruntów pod Cytadelę". Było to wierutne kłamstwo. Spadkobiercy przypomnieli sobie wtedy całą sprawę i wystąpili na drogę sądową o zwrot gruntów lub o wysokie odszkodowanie. Zakończył tę sprawę (podobno nie jedyną) - negatywnie - wybuch pierwszej wojny światowej. Pałacyk, po śmierci hr. Humieckiej, sprzedali spadkobiercy rodzinie Braunów, którzy z kolei odstąpili go Neumannom. W 1895 r. został rozebrany (nie zachowała się po nim żadna rycina ani fotografia). Po drugiej stronie wzgórza Szemberka, a właściwie już na terenie góry Kaleczej, znajdowały się dwa dworki, o których trudno nie wspomnieć, tym bardziej, że jeden z nich dawno przestał istnieć, a drugi stale przerabiany, stracił w tych przeróbkach swój dawny kształt. Pierwszy należał do Tadeusza Chochlika Wasilewskiego, znanego działacza i polityka pierwszej połowy XIX w., drugi natomiast do Antoniego Dąbczańskiego (1806-1887), znanego palestranta lwowskiego i ojca słynnej kolekcjonerki dzieł sztuki i ofiarodawczyni do wielu muzeów polskich, Heleny Dąbczańskiej. Ten dworek z dość dużym ogrodem przeszedł później na własność Karola Młodnickiego, artysty malarza i przyjaciela Grottgera, ożenionego z Wandą Monne, słynną grottgerowską Muzą. W dworku tym, później przebudowanym, nazwanym "Zaświecić", przechowywano liczne pamiątki po Arturze Grottgerze. Dworek ten wraz z ogrodem dość silnie wchodził w teren Cytadeli. Naprzeciw tego dworku stał inny mały dworek należący do rodziny Biechońskich, z których Wojciech, dr praw, powstaniec z 1863 roku, był przez wiele lat chorążym i prezesem lwowskiego koła powstańców styczniowych. Później dworek ten stał się ochronką dla biednych dzieci. kół Cytadeli wznosiło się wiele takich domków i dworków i - co najciekawsze - właściciele nie posiadali tzw. rewersów demobilizacyjnych. Wiem o tym dokładnie z opowiadań córek właściciela takiego dworku, pochodzącego z pierwszej połowy XIX w., Jerzego Stotańczyka. Od strony północno-wschodniej odgraniczała teren Cytadeli droga, później ulica Garncarska, w końcu zwaną ulicą Mochnackiego. Ona zapewne była drogą, którą przewożono materiały budowlane w czasie budowy fortyfikacji. Co jest jeszcze ciekawsze, to to, że później na miejscu tych domków pobudowano dwu- i trzypiętrowe kamienice, bez zastrzeżeń demobilizacyjnych.
BUDOWA CYTADELI Wstępne prace Komisji Powołana przez generała v. Hammersteina Komisja dla spraw fortyfikacyjnych bardzo szybko przystąpiła do pracy. Zadania, jakie przed nią stanęły, nie były łatwe. Należało wykonać prowizoryczny plan zabudowy i na nim oprzeć tzw. zapotrzebowanie terenu. To z kolei było potrzebne do rozpoczęcia procesów wywłaszczeniowych, czynności nieprzyjemnych i wedle kodeksu austriackiego dość trudnych. Jako przykład może służyć - wspomniana wyżej - sprawa Humieckiej. Równocześnie inżynierowie-architekci wojskowi rozpatrywali teren, obliczali możliwości obrony ogniowej, zarówno w strzelaniu z armat, jak i haubic. Wzięto również pod uwagę możliwości szybkiego wycofania się z przyszłych fortyfikacji przy wykorzystaniu drogi stryjskiej. Do tego celu należało przebudować i rozszerzyć polną drogę łączącą ulicę Garncarską z szosą stryjską. Nazywała się ona w tym czasie drogą Wąwozową. Odpowiednio rozszerzona i utwardzona spełniała doskonale funkcję drogi dowozowej szczególnie dla transportów cegły i kamienia. Cegłę wypalały liczne żydowskie cegielnie położone u stóp góry św. Jacka. Droga Wąwozowa to późniejsza ulica Supińskiego. Dojazdowa ulica św. Łazarza, w pierwszym swym odcinku o łagodnym spadzie, w drugiej części - dawnym stoku góry Szemberka - była trudna dla dowozu materiałów budowlanych. To samo można powiedzieć o ulicy Kaleczej, gdzie dojazd ciężko wyładowanych wozów był wprost niemożliwy. Biorąc to wszystko pod uwagę, należy nisko schylić czoło przed ówczesną organizacją przygotowania terenu i dowozu materiałów budowlanych. Samo splantowanie wzgórza (bez użycia dzisiejszych maszyn budowlanych) było nie lada wyczynem. Przede wszystkim uderza dzisiejszego obserwatora niebywała precyzja i szybkość prac wykonanych w takim tempie: dzisiaj -- przy całej olbrzymiej technice - nie wiem, czy można by to szybciej wykonać. Kamień dostarczano podwodami (a nie koleją) z kamieniołomów w Obroszynie, a że był dobrze dobrany, świadczyły ślady po wybuchach 7,5 cm granatów, wystrzelonych z odległości 300 metrów w 1918 r. Po splantowaniu wzgórza należało wykonać prace przy wykopach fundamentów, jak również dokonać wykucia głębokich fos, dla umieszczenia w nich werków czyli "wież maksymiliańskich". Trudne te prace wykonywały oddziały saperów i piechoty oraz grupy najemnych robotników, zaangażowanych do tej roboty w liczbie kilku tysięcy. Praca to była ciężka, za wszelkie formy "obijania się" dostawało się kolbą po głowie, zresztą czasy były bardzo ciężkie, o pieniądz było trudno, toteż każdy pracował, ile sił starczyło. W raporcie do Wiednia zaznaczono, że pierwsze prace - nie związane z wywłaszczeniem - objęły swym zasięgiem przede wszystkim drogi dojazdowe, a więc Kaleczą, Garncarską, Wąwozową, św. Łazarza oraz ścieżkę Cytadelną, zwaną później ulicą Dąbczańskich. Należało również w trybie przyspieszonym osuszyć teren dzisiejszego placu św. Zofii. Zadbano również o zapewnienie pitnej wody, początkowo dla tysięcy robotników, przez wykopanie na terenie przyszłych koszar dwóch głębokich studni oraz tzw. wody roboczej, którą miano dostarczać ze stawu Pełczyńskiego. Wykonywano również sieć urządzeń kanalizacyjnych, tworząc ich spływ przez ulicę Kaleczą do wylotu Pełtwi przy późniejszym placu Akademickim. Równoległe z tymi pracami, które niewątpliwie należy zaliczyć do najcięższych (splantowanie wzgórza i przygotowanie terenu pod właściwe prace budowlane), powołana komisja wykonywała plany przyszłych budowli oraz urządzeń fortyfikacyjnych, w postaci nasypów pod szańce, które wedle pobieżnych danych miały początkowo pomieścić stosunkowo niewielką liczbę piechoty (400-500 ludzi) oraz 24 działa, w tym jedną baterię haubic i jedną rakietniczą. Zaprojektowanie ustawienia baterii rakietniczej jest jeszcze jednym dowodem na to, że intencja budowy Cytadeli była skierowana przeciwko miastu i ewentualnej ruchawce, a nie wchodziła (przynajmniej w momencie jej budowy) w plan oznaczony kryptonimem "R". Na podbudowę tej tezy należy nadmienić jeszcze i to, że na terenie jej przewidywano budowę drewnianych baraków dla rodzin niemieckich urzędników. Celem wzmocnienia obrony okrężnej, a może zabezpieczenia źródeł wody, czyli stawów Pełczyńskiego i Panieńskiego, przewidywano wzniesienie na przeciwległym wzgórzu Wuleckim silnego blokhauzu, przeznaczonego na dwie kompanie piechoty i kilka dział. Raport wysłany do Wiednia, omawiający zaprojektowane prace, koszty wywłaszczenia i wykonania splantowania oraz koniecznych wykopów, został zaaprobowany przez Zentralkomission fuer Befestigungsbau i spowodował wypłacenie pierwszej raty w wysokości 150 000 florenów. Otrzymanie tak wielkiej sumy umożliwiło przystąpienie do szybszego przeprowadzenia procesu wywłaszczania, tym bardziej że tu natrafiono na pierwsze trudności, które sprawił opór drobnych właścicieli, nie chcących pozbywać się swej ojcowizny. W tej sytuacji władze wojskowe musiały zastosować ostre sankcje przymusowe. Wysiedlano i wyburzano liczne dworki i domki, pomimo czynnego nieraz oporu właścicieli, jak to miało np. miejsce w wypadku p. Wittyngowej, żony garnizonowego audytora (sic!). Po uporaniu się z tymi trudnościami przystąpiono do szybkiego plantowania wzgórza. Budowa Oglądając stary i niezwykle rzadki plan miasta Lwowa Lemberg mit seinen Umgebungen, nach der Original Aufname des K.K. General Quartiermeister St. Albes, auf Stein graviert im Jahre 1836 (w zbiorach mgr Henryka Bednarskiego - dziś w zbiorach redaktora naczelnego "Rocznika Lwowskiego"), można się zorientować w trudnościach i ogromie pracy dokonanej przy niwelacji pofałdowanego, górzystego terenu. Prace rozpoczęto -jak już wyżej wspomniałem - od rozbudowy sieci dojazdowych dróg, celem umożliwienia dowozu materiałów budowlanych. Rozbudowa ich lub zamienienie polnych ścieżek w utwardzone szosy było dla miasta czymś niezwykle korzystnym, gdyż wpłynęło na rozwój dzielnic, które dotychczas żyły w sennej atmosferze dalekich przedmieść, nie mając widoków na szybki rozwój. Nie można przy tym zapomnieć, że powstało w tym czasie wiele cegielni, co też nie było bez znaczenia - powstawał bowiem duży przemysł budowlany. Przede wszystkim zaś prace te wpłynęły na rozwój uprzemysłowienia miasta, specjalnie w dziedzinie budowlanej; rozwinęły się zakłady większe i małe, produkujące tak potrzebne w budownictwie materiały żelazne (choćby wykonanie kilkudziesięciu tysięcy łopat i oskardów), wykonywano wozy, taczki itp. Rozwinął się przemysł wapienniczy, szczególnie w zachodnich dzielnicach miasta. Nie będzie przesadą, jeżeli się powie, że budowa Cytadeli wybitnie przyczyniła się do rozwoju ekonomicznego miasta i wpłynęła na jego rozbudowę, Prace prowadzono w bardzo szybkim tempie, w czasie którego prędko uzyskano potrzebne równe plateau, natomiast od strony ulicy (wtenczas nawet nie nazwanej ścieżki) Pełczyńskiej wykonano wysoki nasyp z fosą i dojazdami. Po wykonaniu tych prac zaczęto przeprowadzać głębokie wykopy pod fundamenty siedmiu elementów fortyfikacyjnych. W czasie plantowania szczytu góry Szemberka natrafiono na kilka obrobionych kamieni, które po bliższym zbadaniu przez bawiącego wtedy we Lwowie archeologa Żegotę Paulego zostały określone jako pozostałości po pogańskiej świątyni; miały to być tzw. "baby". Kamienie zostały przekazane do zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich i tam niestety przepadły bez śladu. Działająca w Wiedniu Zentralbefestigungskomission, którą w tym czasie kierował generał inż. Hess, zatwierdziła następujący plan zabudowy: w środku wzgórza miano wybudować właściwe koszary, budynek dwupiętrowy (a właściwie trzypiętrowy, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jedno piętro było schowane w sześciometrowej głębokiej fosie). Miał on długość około 150 m i nie tworzył linii prostej, lecz w środku był lekko załamany (grzbiet w kierunku południowym). Boczne ściany tego budynku były flankowano przez potężne czworoboczne wieże, tej samej wysokości co budynek koszar. Nie posiadały one okien, lecz głębokie, na zewnątrz się rozszerzające strzelnice, przeznaczone dla luf artyleryjskich niewielkiego kalibru. Obok wielkich strzelnic znajdowały się małe, przeznaczone dla stanowisk piechoty. Obydwie wieże połączone były z właściwym budynkiem za pomocą krytych przejść, które łatwo było zabarykadować i dalej prowadzić w wieży walkę lub ją wysadzić w powietrze, w razie zajęcia przez nieprzyjaciela części lub całego budynku. Należy podkreślić, że spośród wielu zachowanych w Galicji budynków fortyfikacyjnych, te potężne "blokhauzy" są pewnego rodzaju unikatem (wedle wszelkich danych istnieją do dnia dzisiejszego - Sowieci, kontynuując dawne tradycje, utrzymują w nich nadal koszary). Zarówno koszary, jak i oba "blokhauzy" nie posiadają gzymsów koronujących, ale cała konstrukcja dachowa wspierała się na krenelażu, umożliwiającym w razie potrzeby prowadzenie silnego ognia zaporowego przeciwko wdzierającym się na teren fortyfikacji oddziałom nieprzyjaciela. Należy przypuszczać (dzisiaj nie mamy możności na stwierdzenie tego faktu ani dokumentacji technicznej), że schowane za murem krenelażu podłogi strychowe wykonane były z grubej warstwy cementu, co umożliwiało w razie potrzeby ustawienie lekkich haubic. Główny budynek miał okna normalnej wielkości, podwójne, posiadające po obu stronach strzelnice szczelinowe. Główne wejście do koszar, z sienią przechodzącą na przestrzał budynku, również posiadało dodatkowe strzelnice po obu stronach bramy. Wiódł do niego drewniany most, przerzucony przez głęboką (chyba pięciometrową) fosę, otaczającą cały budynek wraz z blokhauzami. Naturalnie nie było jej od strony wewnętrznej, tzn. od podwórza, od którego strony znajdował się na osi załamania budynku półokrągły rondel (półbastion), zaopatrzony w liczne strzelnice. Miał on zapewne za zadanie obronę wewnętrzną. Od podwórza nakryty był półkolistym, namiotowym dachem. Od narożnych wież (blokhauzów) biegł mur ceglany, zaopatrzony w szereg strzelnic dla strzelców pieszych. Mur ten, prostopadły do bocznych ścian "blokhauzów", w linii swej był obustronnie skierowany do osi środkowej całego założenia i w pewnym miejscu załamywał się dość ostro do osi środkowej; w miejscu zetknięcia się tworzył półokrągły bastion, również zaopatrzony w liczne strzelnice - miał on na celu obronę ogniową w momencie bezpośredniego zaatakowania bramy głównej, wiodącej do całości założenia. Za moich dziecinnych czasów pierwszego zetknięcia się z Cytadelą, przylegały do tego muru przystawione do niego drewniane budynki i baraki pochodzące jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej. Mieściły się w nich kuchnie, stajnie i wozownie. Cały ten zespół, tj. koszary, dwa blokhauzy oraz mur okalający podwórze znajdowały się na najwyższym poziomie splantowanych wzgórz a raczej gór - jak we Lwowie mawiano: Pełczyńskiej i Kaleczej. Dostać się na teren koszar można było z kilku kierunków odpowiednio bronionych. Od strony miasta wiodła droga zwana Kaleczą; dość szeroka, obsadzona kasztanami, od ulicy Chmielowskiego dość stroma, przez to mniej używana do transportu kołowego, przechodząc stokiem werku dochodziła do bramy podwórza. Jeszcze bardziej stroma - używana tylko przez pieszych - była początkowo ścieżka prowadząca na niezabudowane jeszcze przez Austriaków wzgórze Szemberka, zwana później Cytadelną, a w końcu Heleny Dąbczańskiej (słynna ze zbiorów jej willa znajdowała się przy tej ulicy). Po prawej stronie tej drogi wznosił się stary mur ogrodzenia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Początkowo bardzo stroma, przecinała obwałowania ziemne werku wznoszącego się nad ul. Kopernika, a następnie również stromo opadała w kierunku ul. Wronowskich. Pamiętam tę drogę bardzo dobrze, gdyż przechodziłem nią nie setki, ale chyba tysiące razy - wolałem przechodzić przez zarośnięte pięknymi drzewami szemberkowskie wzgórze, aniżeli chodzić ruchliwą, głośną i smrodliwą ulicą Kopernika. W części tej drogi, opadającej już do ulicy Wronowskich (można nazwać ten odcinek narożnikiem tej ulicy) znajdowała się jakby bezpańska parcela - gdzie w starym ogrodzie, wśród zdziczałych drzew owocowych wznosiły się na wysokość prawie dwóch metrów mury jakiegoś bliżej nieznanego budynku, o którym niektórzy mówili, że to pozostałość po pałacyku Wronowskich. Ile było w tym prawdy, trudno dociec; został on rozebrany (ale czy całkowicie?) w 1895 r. Wśród tych drzew w latach 1923-1928 ćwiczyły strzelanie "ślepakami" kompanie karabinów maszynowych 10 pp. im. Obrońców Lwowa. Warto wspomnieć (mimo że nie łączy się to z historią samej Cytadeli, a jedynie z jej oficerami z austriackiego jeszcze garnizonu) jednopiętrowy dom, z porozbijanymi oknami. Była to po prostu ruina. Czy kto w niej mieszkał, trudno powiedzieć, a mieszkańcy górnej Wronowskich nie lubili tamtędy chodzić późną nocą. Był to dom, gdzie straszyło. Opowiadano dziwne historie o jakiejś postaci gaszącej światło i otwierającej drzwi. Kilku oficerów austriackich z garnizonu na Cytadeli dokonało zakładu, że prześpią noc spokojnie, a z "duchem" potrafią dać sobie radę. Podobno z tej "rady" nic nie wyszło, a dzielni panowie w bieliźnie nocnej opuszczali dom przez okno. Dwa inne dojścia, używane jako główne, znajdowały się na linii prostopadłej do wyżej wymienionych i tym samym do miasta. Pierwsze to droga a następnie ulica św. Łazarza, nadająca się do ruchu kołowego -w przedłużeniu swoim przechodząca przed frontem koszar, a następnie łącząca się po drugiej stronie (wschodniej) z ulicą Supińskiego. Sześćdziesiąt lat temu zabudowana była małymi, przeważnie piętrowymi domkami, z których jeden, narożny do ulicy Wronowskich, utkwił mi dobrze w pamięci, ponieważ od oficyny na piętrze widniała olbrzymia dziura po wybuchu ciężkiego ukraińskiego granatu. Ulica św. Łazarza miała poprzez ulicę Kopernika połączenie z miastem i ulicami wychodzącymi w kierunku południowym, a więc z ulicą Wulecką i traktem stryjskim przez ul. Kadecką. Trochę to wygląda skomplikowanie, ale jest bezspornym faktem, że Cytadelę opuścić można było w każdej chwili i w każdym kierunku. Dowodem tego były dwie ewakuacje w 1914 r. oraz 22 listopada 1918 r. Były jeszcze dwie możliwości opuszczenia Cytadeli - naturalnie w kierunku południowym (na Stryj), a mianowicie przez dwa jednakowo szerokie, obsadzone kasztanami serpentynowe zejścia, wyprowadzające na polną ówcześnie drogę, późniejszą ulicę Pełczyńską, położoną tuż przy samym brzegu dwóch stawów: Pełczyńskiego i Panieńskiego. Obie te serpentynowe aleje zostały obsadzone kasztanami, które w razie potrzeby znakomicie ukrywały wszelkie ruchy. Budynek koszar i otoczone murem z bastionem podwórze były dodatkowo bronione przez cztery wieloboczne, dwukondygnacyjne bastiony artyleryjskie, tzw. baszty maksymiliańskie, osadzone w głębokich kojcach ze ścianami wyłożonymi ceglanym murem z granitowymi parapetami. Górny brzeg kojców był tak oprofilowany, że pozwalał na dodatkową obronę przez strzelców pieszych. Usytuowanie tych werków, oglądane z lotu ptaka, tworzyło nieregularny czworobok. Były one ponadto tak rozłożone, że skierowany z nich ogień uniemożliwiał wszelkie usiłowania dojścia do głównego budynku. Równocześnie dwa z nich, znacznie większe od pozostałych, przez swoje silne wysunięcie w kierunku centrum miasta (werki od strony ulicy Kopernika oraz ulicy Kaleczej) umożliwiały prowadzenie ognia wprost na miasto. W wypadku częściowego zajęcia przez nieprzyjaciela któregoś z elementów Cytadeli umożliwiały przejście do obrony okólnej. Jak już zaznaczyłem, wszystkie werki są wieloboczne, ale nie jednakowe: od strony miasta są większe, natomiast od strony południowej mniejsze. Różnica polega jednak nie tylko na wielkości, ale również na tym, że rzut poziomy tych werków wykazuje poważne różnice w układzie fundamentów. Jednym słowem każdy jest inny. To duża rzadkość w całej historii austriackiego budownictwa wojskowego, aby w jednym założeniu-fortecznym zastosować cztery wieże maksymiliańskie - każdą inną. Wszystkie one są wieloboczne, dwukondygnacyjne nad poziomem korony fosy, plus jedna kondygnacja w fosie i dwie kondygnacje piwniczne (kazamaty amunicyjne). Trzecią, najwyższą kondygnację tworzy krenelarz nakryty dachem. Każdy bok budynku posiada po dwie główne strzelnice artyleryjskie (dla dział małego kalibru) ułożone jedna nad drugą, posiadające ponadto cztery strzelnice szczelinowe dla broni ręcznej, umieszczone po bokach strzelnic artyleryjskich. Wejście do werku, wykonane w kamieniu, również było zaopatrzone w punkty strzelnicze. Do wszystkich czterech werków wiodły mosty zwodzone, przerzucone nad fosami otaczającymi te budynki. Dojścia do nich istniały, ponieważ otaczające je szkarpy, były wgłębione i w jednej trzeciej swej długości obmurowane. Były przy tym na tyle wgłębione, że uniemożliwiały wgląd w ewentualne przesunięcia jednostek załogi Cytadeli. Te nasypy umieszczone na całym jej terenie ulegały częściowej dewastacji, spowodowanej wymogami innych czasów i tym, że całe to założenie forteczne, wzniesione przed laty w innym celu, służyło potem przez wiele lat jako zwykłe koszary. Do roku 1939 zarysy poszczególnych szkarp i bastionów były jeszcze doskonale widoczne; jedynie może od strony ul. Mochnackiego szkarpy graniczne Cytadeli zostały częściowo zniwelowane podczas zabudowy tej ulicy. Ale i wtedy jeszcze kilka niezabudowanych parcel umożliwiało zorientowanie się w charakterze zachowanych choć częściowo robót ziemnych. I właśnie szczególnie z tej strony można znaleźć całkowite wytłumaczenie charakteru i celu budowy lwowskiej Cytadeli. Ale o tym wspomnimy we wnioskach końcowych. Jak już wspomnieliśmy, zarysy poszczególnych szkarp i nasypów ziemnych były do roku 1939 (1945) niezmienione, przyjmując, że zarówno wojska okupacyjne sowieckie, jak i niemieckie nie przeprowadzały żadnych robót polowych. Nie można bowiem za takie uznać wybudowanie baraków na dawnym boisku sportowym. Nie posiadając prawie żadnego materiału ikonograficznego, jak również archiwalnego, a będąc zmuszony opierać się jedynie na nielicznych planach i zdjęciach pochodzących przeważnie z lat 1918-1922, tzw. z okresu walk z Ukraińcami i nielicznych uroczystości, jakie miały miejsce na Cytadeli - muszę odwołać się do pamięci, a ona, jak wiadomo, jest często zawodna. Zaczniemy od strony wschodniej, czyli od ulicy Mochnackiego i Supińskiego. Górująca nad tym skrzyżowaniem ulic wieża artyleryjska była otoczona, jak i pozostałe koszary, dość głęboką, niepodmurowaną fosą, przez co spad był dość łagodny, co mogłem stwierdzić na własnej skórze, kiedy w roku 1924 zostałem w tym miejscu najechany przez nieostrożnego rowerzystę. Wspólnie stoczyliśmy się do fosy, na dnie której zawsze było trochę wilgoci. Dziwiło mnie jednak to, że po ulewnych deszczach i śniegowych odwilżach nigdy nie widziałem stojącej wody. Widocznie genialni austriaccy architekci to przewidzieli i przeprowadzili coś w rodzaju kanalizacji lub urządzeń odwadniających. Podkreślam, że opisuję okolicę w narożniku ulic Mochnackiego i Supińskiego, a więc w rejonie działań blokhauzu prawego (licząc od głównego wejścia do koszar) oraz werku czwartego, górującego nad tym zespołem ulic. Obydwa te założenia fortyfikacyjne broniły dojścia od ulicy Supińskiego i całego stoku wschodniego do ulicy Pełczyńskiej. Rola blokhauzu i części muru obwodowego podwórza od strony ulicy Mochnackiego polegała na kryciu ogniem lekkich dział lub haubic co najmniej połowy ulicy Mochnackiego i całego stoku aż po wylot ulicy Zyblikiewicza. Przynajmniej takie były założenia. I w tym rejonie zaszły dziwne - w stosunku do założenia całej budowy - historie budowlane. Otóż ulica Supińskiego, dochodząc do terenu Cytadeli, kończyła się czterema do niej dojściami. Pierwsze - najszersze - skręcało gwałtownie na prawo i łukiem obchodząc werk czwarty, chyba najmniejszy ze wszystkich, łączyło się z serpentynowym zejściem w kierunku ulicy Pełczyńskiej. Ten skręt można było uważać za zamkniętą ulicę, ponieważ przy nim mieściły się dwie wille z ogrodami schodzącymi w kierunku ulicy Pełczyńskiej, a nadto na narożniku ulicy Supińskiego i skrętu postawiono dwie trzypiętrowe kamienice, których otwory strychowe miały znakomity wgląd w to, co się dzieje na Cytadeli. Kamienice te nie miały rewersów demolizacyjnych. Drugie dojście to była szeroka dojazdowa aleja, łącząca się z równie szeroką drogą, przebiegającą przed frontem koszar. Ona wyprowadzała na ulicę św. Łazarza. Obsadzona akacjami i kasztanami stwarzała wrażenie alei parkowej. Należy przy tym zaznaczyć, że wszystkie aleje na Cytadeli -w moich czasach - były obsadzone drzewami. Cytadela stała się jeszcze jednym parkiem, dostępnym przez pewien czas (od 1918 do 1928 r.) mieszkańcom Lwowa. Powróćmy jednak do przerwanego wątku opowiadania. Trzecią odnogą była dość szeroka ścieżka, wyprowadzająca na narożnik blokhauzu, a czwartą tworzyła wąska ścieżka biegnąca tuż przy ogrodzeniu parcel willowych, położonych przy ulicy Mochnackiego. Ogrodzenie wykonane było z betonowych słupów i drutu kolczastego, ścieżynka ta obrośnięta była krzakami tarniny. Wyprowadzała na drogę okalającą blokhauz, położoną nad brzegiem fosy. Idąc nią dalej, mijaliśmy po prawej stronie ogrodzenie z drutu kolczastego, za którym można było zobaczyć w odległości 10 do 15 metrów niewielką szkarpę, częściowo już splantowaną, która niewątpliwie stanowiła dawną granicę Cytadeli. Wspomniana fosa kończyła się zaraz za blokhauzem i dalej już biegł mur ogrodzenia podwórza, uzbrojony w liczne szczelinowe strzelnice, mur ten załamywał się w lewo i biegł do wspomnianego już okrągłego bastionu z główną bramą Cytadeli. Alejka biegła dalej prosto, następnie lekko skręcała na prawo, mając po tej stronie dużą kępę drzew kasztanowych, wśród których błyszczał drewniany krzyż wzniesiony na zapadniętym grobie. Opowiadano wtenczas, że byli tu pochowani wzięci do niewoli polscy jeńcy, rozstrzelani w fosie drugiego werku. O ile sobie przypominam, później już tego grobu nie było - widocznie odbyła się ekshumacja. W dalszym biegu tej alejki dochodziliśmy do sztucznych nasypów otaczających werk drugi, skierowany na miasto i wschodnie jego dzielnice. W głębokim na 5 metrów kojcu, obmurowanym cegłą z parapetami kamiennymi, tkwiła potężna "wieża maksymiliańska" - tak jak poprzednie posiadająca dwie kondygnacje nadziemne, jedną w kojcu i dwie podziemne jako kazamaty magazynowo-amunicyjne. Spłaszczony dach przykrywał trzecią kondygnację, ukrytą za krenelażem. W środku nie byłem, ale w fosie tak. Było tam ciemnawo i lekko wilgotno - zresztą! tak zaraz z moim towarzyszem zostałem stamtąd wyrzucony. Był to zresztą jedyny werk, gdzie można było siedzieć na koronie fosy, a po stoku szkarpy bawić się i biegać. O ile sobie przypominam, stacjonowała tam kompania karabinów maszynowych. Jak jednak zmieniały się założenia Cytadeli, świadczyć może fakt, że podobnie jak przy werku nr 4 (od ulicy Supińskiego) pozwoliła jeszcze austriacka wojskowość zabudować parcele zajęte dotychczas przez parterowe domki. Wzniesiono przy ulicy Kaleczej kilka modernistycznych trzypiętrowych kamienic, które z jednej strony były narażone na ostrzał ciężkiej broni piechoty włącznie z działami lekkiego kalibru, ale równocześnie werk mógł być dobrze ostrzelany ze strychowych pozycji. Wniosek stąd jasny: Cytadela wzniesiona została w celu uśmierzenia ruchu ludności, a nie modnego w dziesięć lat potem założenia planów oznaczonych kryptonimem "R". Ale o tym wspomnimy na końcu. Stoki Cytadeli, czy to będą lekkie ukosy werków czy potężne nasypy baterii od strony ulicy Pełczyńskiej, nie wykazywały mimo upływu lat żadnych śladów deformacji, usypisk czy rynien wodnych. Dała tu o sobie znać doskonała technika użycia do budowy szkarp ziemnych, przy użyciu tzw. "roboty perzowej" czyli plekwerku, tj. kostki darniowej. Użycie takiej techniki dawało i daje wprost rewelacyjne wyniki. Pokrycie jest nie do zniszczenia. Ulica Kalecza, jedna z dróg dojazdowych do Cytadeli, posiadała skręt do ulicy Chmielowskiego, podmurowany jeszcze przed I wojną światową. Była to reszta szkarpywerku nr 2, przystosowana już do ruchu miejskiego. Stok z tej strony mimo wieloletnich regulacji byt dość ostry i pozwalał wglądnąć w konstrukcje dachowe leżącej o kilkadziesiąt metrów niżej ulicy Frydrychów. Należy przypuszczać że stoki to pozostałość po naturalnych wzniesieniach dawnych gór Kaleczej i Szemberka. Posuwając się dalej wzdłuż osi miasta, natrafiamy na wspomniany powyżej ogród willi "Zaświecie", ostatnio należącej do Wolskich i Obertyńskich, która w swej starszej części, należącej ongiś do Dąbczańskich, wzniesiona została w pierwszej połowie XIX w., a więc przed wzniesieniem Cytadeli. Ogród ten dość ostro wchodzi (czy jeszcze?) w jej teren i dziwne wydaje się, że władze wojskowe do tego dopuściły. Najprawdopodobniej kierowały się wspólną linią graniczną z murem ogrodzenia Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, wzniesionym około 1830 r. Stanowi on północną granicę Cytadeli, dochodzącą do zachodniej jej granicy, którą tworzy ulica Kopernika, w czasie budowy Cytadeli nazywana ulicą Nowy świat (chociaż na jednym ze starych planów nazywano ją również ulicą św, Łazarza). Stary ten mur przetrwał na pewno do 1945 r. I znowu mała ciekawostka - werk, panujący nad całą ulicą Kopernika, schodzi swym nasypem w wąwóz, na dnie którego biegła ścieżka, dzisiejsza ulica Wronowskich. Dopóki stały tu parterowe domki, otoczone ogródkami, było to wszystko mniej więcej zgodne z założeniami fortecznymi, ale kiedy z czasem stanęły tu dwu- i trzypiętrowe kamienice, upadł cały sens fortyfikacji, przez stratę wolnego przedpola. Wysoka zabudowa zaczęła się na całym terenie otaczającym Cytadelę już w latach siedemdziesiątych i trwała nieprzerwanie aż do 1914 r. Werk nr l należący do wielkich "wież maksymiliańskich" różnił się drobnymi szczegółami architektonicznymi od opisanych poprzednio. Miał znakomity wgląd w miasto. Zbudowany był przepisowo w głębokim kojcu. Dojście od strony koszar stanowiła głęboko wcięta w nasyp aleja wysadzana kasztanami i akacjami, połączona szeregiem mniejszych alei, również wysadzonych drzewami, z innymi elementami fortalizacji. Nasypy graniczne od strony zachodniej były zupełnie dobrze widoczne, a ulica Chodorowskiego stanowiła ich granicę. Przypominam sobie górną część ulicy Chodorowskiego, łączącą się u swego wylotu z ulicą św. Łazarza. Cały ten obszar, zabudowany małymi domkami i przytykający do ogrodzenia XVI-wiecznego szpitala dla starców pod wezwaniem św. Łazarza, był to nietknięty nasypami dawny teren wzgórza Szemberka, a granicę z Cytadelą tworzył wysoki nasyp, już przed sześćdziesięciu laty mocno zryty ścieżkami, którymi ułatwiano sobie wejście na plateau, na którym wzniesiono koszary. W tym też czasie cały teren Cytadeli był dla wszystkich dostępny, poprzecinany całą siecią większych i mniejszych ścieżek ułatwiających mieszkańcom południowo-zachodnich dzielnic miasta skracanie sobie dojścia do centrum. Dla powracających wieczorem była Cytadela wyjątkowo bezpieczna, bo zawsze można było spotkać patrol wojskowy kontrolujący wystawione posterunki. Po drugiej stronie ulicy św. Łazarza granica Cytadeli przebiegała po lekko falującym terenie, opadającym w kierunku biegnącej prostopadle do ulicy św. Łazarza, ulicy Bogusławskiego. Przy jej wylocie na ul. Pełczyńską znajduje się trzypiętrowa willa Woksla, a za nią magazyny winiarskie tej firmy. Otóż niewielu lwowian wie, że podchodząca pod górę Cytadeli droga wśród magazynów podchodzi pod werk nr 3. Zabudowana barakami i magazynami, przerobionymi z dawnych dworków i domków, jest pozostałością po dawnej drodze polnej wiodącej przez wzgórza wronowskie ku drodze Kaleczej, z czasów sprzed ich zabudowy przez Austriaków. Granicę od strony południowo-wschodniej tworzyła polna, bagnista droga biegnąca wzdłuż stawu Pełczyńskiego, odgrodzonego od niej parkanem, przy którym wznosił się drewniany budynek wojskowej pływalni. Brzegi stawu były obsadzone smukłymi włoskimi topolami. Następnie niewielka grobla oddzielała od tego stawu drugi, zwany Panieńskim. Za tymi stawami, w kierunku południowym, wznosiły się wzgórza, względnie stok, wielkiej, płaskiej równiny, ciągnącej się w kierunku Stryja. Na terenie tym mieściło się kilka cegielni, które dostarczały świetnie wypalony materiał do budowy Cytadeli. Ta strona budzi największe zainteresowanie, ponieważ znajdujące się po tej stronie nasypy ziemne nawiązują do najlepszych dzieł fortyfikacji austriackiej. Niestety materiały do tej strony są nader skąpe, a właściwie żadne. Ograniczają się do kilku zdjęć z okazjonalnych uroczystości mających miejsce na dawnym "Waffenplatzu", czyli późniejszym boisku sportowym 19 pp. albo przypadkowych fragmentów zdjęć strony zewnętrznej, tj. od ul. Pełczyńskiej. I znowu musimy wrócić do pamięci. Jak już wspomniałem, ta właśnie strona wymagała olbrzymiego nakładu pracy. Po pierwsze, należało nierówne wzgórza splantować, następnie trzeba było wykonać nasypy chroniące właściwe budynki koszarowe, które równocześnie umożliwiałyby komunikację pomiędzy workami nr 3 i 4. Uzyskano to przez wykonanie nasypu o dość stromym spadzie i lekko w środku wygiętego. Grzbiet tego nasypu był na tyle szeroki, że można było na jego powierzchni ustawić działa w 1939 r., które prowadziły skuteczny ogień na zachodnie dzielnice miasta zajęte przez wojska niemieckie. Działa te zostały wprowadzone na grzbiet tego nasypu przez potężną bramę forteczną (bramę tunelową) umieszczoną w drugim nasypie, wyższym od poprzedniego o jakieś dwadzieścia metrów. Miał on grzbiet lekko, łukowato wygięty, schodzący się z wgiętą formą grzbietu pierwszego nasypu w koronie obydwu kojców wspomnianych werków. Szerokość wolnej przestrzeni pomiędzy oboma nasypami wynosiła około 12-15 metrów. Obydwa nasypy oddzielał od siebie rów obudowany cegłą z kamiennymi parapetami. Wiedza o tym dziele fortyfikacyjnym jest bardzo niepewna - nie wojskowemu trudno było się tam dostać i wszystko dokładnie obejrzeć, tym bardziej trudno, że chodziła pogłoska, iż werk nr 4 miał być składnicą amunicji. To jeszcze pamiętam, że od strony wewnętrznej brama miała wylot na plateau "Waffenplatzu", który to wylot, czyli brama, była broniona półokrągłym bastionem zaopatrzonym w strzelnice. Kiedy ten plac zamieniono w boisko (stało się to około 1922, albo 1923 r., w tym roku oglądałem mój pierwszy mecz piłki nożnej pomiędzy lwowską "Spartą" a tarnopolskimi "Kresami"), zbudowano od strony południowej, na ścianie nasypu drewniane trybuny, które wspomniany werk zasłoniły, a przede wszystkim jego szczegóły konstrukcyjne. We wrześniu 1939 r. na niższą część nasypu od strony ulicy Pełczyńskiej wprowadzono działa ciężkiego kalibru, chyba 15 cm, choć jeżeli mnie pamięć nie myli, widziałem działo włoskie jeszcze z czasów I wojny światowej typu "Ansaldo". Trudno było i jest coś bliżej ustalić, ponieważ oficerowie załogi Lwowa, w przeważnejjej części, pomaszerowali do Katynia, a nieliczni żyjący jeszcze dzisiaj nie bardzo o szczegółach chcieli mówić. Z frontowego "Waffenplatzu", czyli późniejszego boiska, prowadziły ukośne wejścia do werków nr 3 i 4. Były one wykonane wedle ustalonego szablonu, czyli były podobne do wejść do werków nr l i 2 z tym, że nr 3, ciężko uszkodzony przez polską artylerię w 1918 r., strzelającą do niego z odległości w linii powietrznej około 300 m (ustawione działo 75 na pozycji pod willą Dylewskich, obsługiwane przez kobiety, bito do niego bez użycia celownika Jak w kaczy kuper"), został w następnych latach przerobiony przez polskie władze. Umiejscowiono tam stację gołębi pocztowych. Zanim "Waffenplatz" zamieniono na boisko, stały tu jakieś baraki drewniane i ogródki warzywne uprawiane przez żony podoficerów. Ale to był bardzo krótki okres. Po oczyszczeniu go służył na miejsce wielu patriotycznych wystąpień. Pamiętam jak z ambony przemawiał Arcybiskup Józef Bilczewski, błogosławiąc idące w bój oddziały armii Hallera. Stąd odchodziły na pole walki bataliony sformowane do walki z bolszewikami w 1920 r. Również przy tym byłem. Gdy wojna się skończyła, nastąpił okres usportowienia Lwowa. Wtedy i na Cytadeli powstaje boisko sportowe, a w części wydzielonej od strony ulicy św. Łazarza nawet korty tenisowe. Boisko zostało ogrodzone, miało obszerne wejścia z kasami. Zarówno główna aleja, jak i wejścia do werków oraz boisko były obsadzone kasztanami i akacjami, co szczególnie było przyjemne w okresie wiosennym - piękny zapach kwiatów akacji unosił się na tym wielkim parkiem, położonym w centrum miasta i kryjącym w sobie tak śmiercionośną budowlę, jakim była Cytadela. Od strony ulicy Chodorowskiego była widoczna jeszcze zupełnie dobrze szkarpa nasypu - nie obrośnięta drzewami i krzewami dawała dobry wgląd na "blokhauz" i koszary oraz mur ogrodzenia podwórza. Natomiast drugi "waffenplatz" był położony niżej o 3 metry, za podwórzem koszar. W planach miał to być spłaszczony ośmiobok otoczony nasypami z wgłębionymi drogami dojazdowymi do werków nr l i 2. To trzymetrowe wgłębienie pozwalało na ukrycie ruchów załogi, co dobrze zdało egzamin w listopadzie 1918 r., kiedy cała załoga ukraińska w sile prawie dwóch batalionów i oddziałów karabinów maszynowych, kryjąc się za tymi nasypami, po cichu opuściła Cytadelę w nocy z 21 na 22 listopada, nie niepokojona przez polskie grupy pozostające pod komendą por. Bernarda Monda (późniejszego generała i dowódcy DOK Kraków). Ten drugi "waffenplatz" do końca został ni e zagospodarowanym boiskiem, na którym kopaliśmy piłkę. Stanowił on coś w rodzaju wygonu, na którym przecinały się ścieki prowadzące do wszystkich budynków Cytadeli. Tak mniej więcej przedstawiał się ten zespół obronny, który kosztował Austriaków setki tysięcy florenów i w zasadzie nie zdał zupełnie egzaminu dziejowego, do którego był przeznaczony. Historia nie spuściła go z oczu. W murach jego siedzieli aresztowani we Lwowie powstańcy z 1863 roku, tu przebywali nieliczni wprawdzie jeńcy pruscy z 1866 r., stąd wymaszerowały w takt marsza Radetzky'ego w 1914 r. pewne siebie oddziały austriackie, a 6 września tego roku opuściły cicho Cytadelę, pozostawiając wszystko na miejscu, tak że Rosjanie weszli na gotowe. Rosjanie opuszczając Lwów również niczego nie zniszczyli, tylko swoim zwyczajem zostawili mnóstwo brudu. Powrót wojsk austriackich nie naruszył stanu Cytadeli, dopiero upadek Austrii i przekazanie przez jej władze wojskowych zasobów i budynków insurgentom ukraińskim, a następnie wybuchłe walki uliczne w mieście i polskie ataki skierowane na Cytadelę od południowej strony miasta spowodowały pewne zniszczenia (głównie przez ostrzał artyleryjski), które po ustaniu walk były przez pewien czas widoczne- Dotyczy to przeważnie śladów po wybuchach granatów na werku nr 3 oraz na frontonie koszar. Czas międzywojenny można podzielić na dwa okresy: pierwszy od 1918 do 1929 to koszary z wolnym dostępem dla okolicznej ludności, która skracała sobie drogę z południowych i zachodnich części miasta przechodząc przez teren Cytadeli, oraz okres jej zamknięcia 1929 do 1945. Czasy późniejsze się nie liczą i nie wchodzą w zakres rozważań. W tym drugim okresie wyszczególnić należy rolę Cytadeli w obronie Lwowa w 1939 r., gdzie na jej terenie zorganizowano obóz jeniecki dla Niemców wziętych do niewoli w walkach pod miastem. Uwolnili ich wkraczający do miasta sowieccy sprzymierzeńcy. Co Sowieci robili na Cytadeli, tego nikt powiedzieć nie mógł, chyba poza wywiadem niemieckim; zresztą nikt z naszych nie miał czasu się tym interesować, gdyż musiał stać całymi godzinami w różnych ogonkach. Dopiero jak nadchodziły gorące dni czerwcowe 1941 r., niektórzy obawiali się, żeby hołota sowiecka nie sprowokowała Niemców do zbombardowania Cytadeli, a przy sposobności i okolicznych domów. Jakoś obeszło się bez tego. Brud i smród to było wszystko, co po nich pozostało. Poszliśmy (już dziś nie pamiętam z kim: czy z Adasiem L., czy z Januszem B.), aby zobaczyć Cytadelę. Nie pchaliśmy się zanadto do środka, mimo że Niemcy, obawiając się założonych ładunków wybuchowych, o których jednak Sowieci zapomnieli, specjalnie jej nie bronili. Później Niemcy Cytadelę zamknęli, wystawili "wachy" i urządzili obóz jeniecki dla sprowadzonych tu jeńców francuskich. Obóz miał nr 325. Pracując w "Ossolineum", miałem sposobność poznać dwóch tłumaczy z tego obozu: hr. Gudenusa i hr. Ludwigstorffa. Ta okazjonalna znajomość nie upoważniała mnie do wypytywania, co się dzieje na Cytadeli. Obaj panowie wprawdzie mocno wygadywali na Hitlera, ale na pewno moje zapytania odnośnie fortecy mocno by ich zdziwiły. Co się działo później z Cytadelą - nic nie mogę na ten temat powiedzieć.
PARĘ WNIOSKÓW KOŃCOWYCH Przyglądając się po latach starym planom i mając w oczach zabudowania i fortyfikacje ziemne lwowskiej Cytadeli, można sobie zadać pytanie, w jakim celu wojskowe władze austriackie wydały kilkaset tysięcy florenów, olbrzymi wysiłek ludzki na budowę ufortyfikowanych koszar. Odpowiedź na to pytanie będzie jednoznaczna. Cytadele, czyli samodzielne, niewielkie twierdze buduje się w miejscach panujących nad miastem, aby służyły do utrzymaniu w posłuszeństwie ich mieszkańców. Taki cel przyświecał zarówno Maurycemu von Brunnerowi, jak i generałowi inż. Hessowi, dwóm filarom w dziedzinie sztuki fortyfikacyjnej. Założenia i intencje budowy lwowskiej Cytadeli były od samego początku jasne: wobec faktu, że w 1848 r. wojsko austriackie z największym trudem opanowało sytuację w czasie październikowych i listopadowych rozruchów, które doprowadziły nawet do "bombardacji", nakazanej przez generała von Hammersteina, naczelne dowództwo wojsk austriackich zostało zmuszone do wyszukania miejsca, a następnie wybudowania w jak najszybszym czasie miejsca umocnionego, w którym załoga mogłaby znaleźć schronienie oraz możliwość przejścia do działań ofensywnych w stosunku do zrewoltowanych mieszkańców. I tylko mieszkańców. Wysunięta przez austriackich historyków fortyfikacji teza, jakoby Cytadela we Lwowie została wybudowana jako element obrony w planie ukrytym pod kryptonimem "R" (Russland) jest trudna do przyjęcia. Wylansowana została dosyć późno, i to w momencie, kiedy opisywanie ujarzmiania poddanych za pomocą budowania silnie uzbrojonych fortyfikacji było rzeczą niemodną, wręcz szkodliwą. Znana praca E. Steinitza i T. Aarenaua Die Reichsbefestigung Osterreich-Ungarns zur Zeit Conrads v. Hoetzendorf, wydana w Wiedniu w 1937 r., czyli w okresie nasilenia anszlusowych haseł hitlerowców austriackich, musiała zmodulować poprzednie zapatrywania na sprawę rozpoczęcia budowy umocnień na terenie Galicji, dając wygodną i łatwą do przyjęcia markę "R". A tak przecież nie było. A przynajmniej w okresie od 1848 r. do wybuchu wojny krymskiej. Później, kiedy stosunki austriacko-rosyjskie powoli, ale stale ulegały pogorszeniu, wykonywanie zadań związanych z planem "R" stało się zupełnie zrozumiałe. Nikogo nie dziwi rozbudowa fortyfikacji galicyjskich przez feldmarszałka barona Salis-Soglio, jeżeli nie przyjmiemy, że plan austriacki przewidywał nie tylko koncentrację, ale i uderzenie, które mogło odciąć gros armii rosyjskich znajdujących się w łuku Wisły. Do tego nie doszło w 1914 r.; koncentracja wojsk austriackich przebiegała gorzej niż źle, czemu się zupełnie nie można dziwić; za zdradę Redlą należało ponieść konsekwencje, należało je jeszcze ponieść za niedozbrojenie armii, która nie była w stanie walczyć z francuskimi działami, mając do rozporządzenia przestarzałe działa wykonane ze stopu Uchatiusa i karabiny Werndla. Nikt nie uwierzy, żeby forty Krakowa, Przemyśla i Lwowa mogły powstrzymać Rosjan wykonujących typowy blitzkrieg, ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Te wady kosztowały dużo i Rosjanie zapłacili za to przegraną wojną. Było to niewprowadzenie do akcji pod Krakowem ciężkiej artylerii, którą pozostawili pod blokowanym Przemyślem. Rosyjskie "75" nie mogły przeciwstawić się ciężkiej artylerii niemieckiej armii Linsingena i musiały uznać się za pokonane. Lwów uznawany wedle Steinitza za "manevriertes Gebiet", z punktu widzenia taktyki, egzaminu takiego zdać nie mógł; a już przede wszystkim maleńka cytadela, wybudowana w dobrym, miejscu, żeby utrzymać w ryzach mieszkańców, ale w żadnym wypadku nie mogła mieć znaczenia taktycznego. Lwów w planach Hessa miał służyć "Zur leichteren Verbindung zwischen Przemyśl ud Zaleszczyki dient der żur Befestigung beantragte: Zwischenpunkt Lemberg. Die dort fur den Zweck der inneren Sicherheit zu erbauende Zitadelle wird die Stadt Lemberg vollkommen beherschen, und auch nach Umstanden einer Armee als Stutzpunkt dienen, welche sich denn von Nordosten einbrechenden Feind entgegenstellte sollte". Wszelkie plany austriackie bardzo szybko "wzięły w łeb", zapewniano bowiem, co jest bardzo dziwne, że "manevriertes Gebiet" to mogą być tylko Węgry, do których dojścia miały bronić fortyfikacje karpackie. Niestety, błędne założenia i wiara w potęgę Austrii przekreśliły wszystko. Może trochę za bardzo liczono na Niemców. Kończąc te przydługie nieco dywagacje, można z całą stanowczością stwierdzić, że lwowska Cytadela powstała jedynie jako środek ujarzmienia ludności, a przypisywanie jej roli terenu manewrowego nie jest niczym innym jak lekkim nieporozumieniem. P.S. Feldmarszałek hr. Conrad v. Hoetzendorf od początku swej pracy sztabowej był zdecydowanym przeciwnikiem wszelkiej fortyfikacji. Uważał wręcz, że jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Być może, że on jeden wyciągnął wnioski z klęski roku 1866, nie mówiąc już o wojnie włoskiej. Rozumiał, że jedynie umiejętność manewrowania wielkimi jednostkami, przy potężnym wsparciu zmasowanej artylerii, może przynieść powodzenie. I to powodzenie zostało uzyskane (przełamanie pod Gorlicami). Poważnie jednak należy wątpić w rolę twierdzy Kraków, cytadeli lwowskiej i niewielkich, otaczających to miasto torcików. Przemyśl również nie zdał egzaminu - Rosjanie stali pod nim lub go obeszli, ponieważ w swoim szybkim marszu nie posiadali artylerii najcięższej i odwrotnie - Austriacy ogniem najcięższych moździerzy (Skoda 30.5) udowodnili samym sobie, co warte były ich fortyfikacje. Podkreślona przez J. Bogdanowskiego rola krakowskich fortów w czasie drugiej wojny światowej jest w ogóle nie do przyjęcia. Dowodem mojej racji jest choćby zdobycie fortów Eben-Emael (1200 ludzi, 16 dział 75 mm, l działo 120 mm oraz niezliczona ilość ckm i karabinów plot.) przez l kompanię I pułku I dywizji spadochronowej pod dowództwem kpt. Korna - razem 60 ludzi (sic!). Stało się to w ciągu kilku godzin. I gdzież tu są forty! Różne uwagi: Moi rozmówcy znający Lwów i jego topografię zwracali mi uwagę na ciekawy fakt, że Cytadela nie została zbudowana na wzgórzu, znacznie nad miastem górującym, jak Wysoki Zamek, czy na Kajzerwaldzie, gdzie wzgórza świetnie nadawałyby się do rozbudowania fortów artyleryjskich skierowanych na wschód, zgodnie z wysuwanym przez Bogdanowskiego planem "R". Bardzo groźnym dla Cytadeli było wzgórze z grecko-katolicką katedrą św. Jerzego. Flankowało ono Cytadelę od zachodu, czyli ze strony bardzo niebezpiecznej - odcinającej ewentualny odwrót załogi w kierunku na Przemyśl. Nie chcę już wspomnieć o Wzgórzach Wuleckich, Janowskich i Bogdanówce, których poziom umożliwiał napastnikowi nakrycie ogniem artyleryjskim nie tylko Cytadeli, ale i całego miasta. Rozważać można wybór na miejsce budowy Cytadeli wzgórz Wronowskich, Kaleczej i Szemberka. Przy obecnym stanie wiedzy i braku materiałów pozostanie to tajemnicą. Jedno jest pewne, że wbrew pracom Broscha i Steinitza nie wchodził tu w rachubę żaden plan "R", tylko zwykłe znalezienie warownego miejsca dla kilku batalionów piechoty i kilku baterii artylerii, które dotychczas okupowały zlikwidowane klasztory położone w centrum miasta. Na obszernym warownym wzgórzu można było w czasie jakiejkolwiek ruchawki zabezpieczyć życie kilkuset rodzinom urzędników niemieckich (tych bardziej zasłużonych). I nic poza tym. Przy sposobności należy zaznaczyć, że stare, nieliczne fotografie (Broń Boże, nie samej Cytadeli, ale bliskich okolic), pochodzące z lat 1860-1866, pokazują nam fragmenty wzgórza pozbawione całkowicie drzew, które zaczęto sadzić dopiero około 1870 r. Działalność feldmarszałka inż. barona Salis-Soglio nie naruszyła (na szczęście) Cytadeli, czyli można powiedzieć, że ta budowla przetrwała do dzisiaj w niezmienionym stanie. W tych warunkach stanowi ona wielką rzadkość - rzadkość w skali światowej. Jedyna szkoda to brak ścisłej dokumentacji budowy, ponieważ rzuty poziome! nieliczne fotografie nie oddają swoistego charakteru, a nawet piękna zamkniętego w potężnych i groźnych budynkach. Dziś, gdy Cytadela jest jednym wielkim parkiem (niedostępnym dla ludności), tworzy oazę zieleni i potwierdza teorię Bogdanowskiego, że tego rodzaju pomniki przeszłości powinno się zmieniać w parki i zieleńce. Pomysł to jednak nienowy, ponieważ jeszcze przed I wojną światową był projekt wykupienia Cytadeli z rąk władz wojskowych i urządzenia olbrzymiego zespołu zieleni przez zalesienie Wzgórz Wuleckich, włączenie do nich byłego Cmentarza Stryjskiego i połączenie tej olbrzymiej masy zielem z Parkiem Stryjskim. Realizacji tego jedynego w swoim rodzaju pomysłu stanęła na przeszkodzie wojna. Po jej zakończeniu miasto nie posiadało funduszy potrzebnych na wybudowanie zastępczych koszar i wszystko pozostało po dawnemu. Może i cale szczęście! Mógł się znaleźć jakiś burzymurek i Cytadela przestałaby istnieć. Wśród wielu różnych spraw z nią związanych, a specjalnie z zielenią, musiał zwrócić uwagę fakt, w jaki sposób Austriacy sadzili drzewa w zasięgu zabudowań fortecznych. Najlepiej to widać na załączonym rysunku. Gdyby drzewa były sadzone na koronie wałów nasypu, to rzecz zrozumiała, że zasłona zieleni nie mogła ukryć tego, co najbardziej usiłowano: ruchów załogi. Tu nie pomogłyby pogłębione przejścia - to mogły jedynie zasłonić korony szeroko rozrosłych kasztanów i gdzieniegdzie akacji. Tyle dało się ściągnąć wiadomości o tej jedynej na terenie byłej Galicji Cytadeli, która - mimo przebytych ciężkich chwili podczas dwóch wojen światowych, do których zaliczyć należy oblężenie w 1918 r. - przetrwała do naszych dni, przynajmniej zewnętrznie, niezmieniona. Być może, że znajdą się jeszcze jakieś nieznane dotychczas materiały, wspomnienia, relacje, dokumenty ikonograficzne, które umożliwią dokładniejszy wgląd w szczegóły tej ciekawej ze wszech miar budowy. * * * Pisząc tę pracę, zastanawiałem się w towarzystwie znajomych nad napisanym już tekstem, wracaliśmy do niego i wiele, zdawałoby się, już załatwionych zagadnień stawało przed nami jakby jeszcze nie całkowicie wyjaśnionych, wymagających ostatecznej definicji. Zagadnieniom takim, na które trudno odpowiedzieć, jest sprawa wyboru miejsca na budowę Cytadeli. Gdybyśmy przyjęli, że całe zagadnienie opiera się na pośpiechu, na zdenerwowaniu władz wojskowych listopadowymi wypadkami roku 1848, połączonymi z ciężką "bombardacją" miasta, to i tak sprawa zostaje jeszcze otwartą, bo od pisma z Wiednia datowanego 29 listopada 1848 r. powołującego komisję złożoną z podpułkownika von Elbensteina i podpułkownika inż. Schwarzleitera, do rozpoczęcia procesów wywłaszczeniowych i budowlanych upłynęło półtora roku. Był to wystarczający okres, aby dobrze zorientować się w topograficznej strukturze miasta. I wtedy przy bliższej analizie nasuwają się wątpliwości i zapytania: co kierowało Zentralkomission fur Befestigungbau in Lemberg w wyborze miejsca na budowę Cytadeli? Umieszczenie jej na trzech wzgórzach: Pełczyńskim, Kaleczym i Szemberka można tłumaczyć ich centralnym położeniem w stosunku do miasta. Ale takim samym położeniem charakteryzowało się wzgórze Wysokiego Zamku z tym plusem, że można było rozbudować tu fortyfikacje w kierunku wschodnio-północnym, co zablokowałoby dojście do miasta od strony najbardziej niebezpiecznej, czyli na podejściach do miasta ze strony rosyjskiej (kryptonim "R"). Forty te, rozbudowane w kierunku na Krzywczyce, Czartowską Skałę i dalej w kierunku Winnik stanowiłyby trudną do przebycia i obejścia linię obronną, nie mówiąc już o kleszczowym trzymaniu miasta. Ewentualna rozbudowa Cytadeli na wzgórzach św. Jacka miałaby założenia podobne i umożliwiała ponadto panowanie ogniem artylerii nad drogą stryjską, co zabezpieczało możliwość wycofania się w tym kierunku. Zajęcie wzgórza z zabudowaniami św. Jerzego dawało głęboki wgląd w miasto, było stosunkowo bezpieczne przed podjętymi atakami z sąsiednich wzniesień, szczególnie zaś ze Wzgórz Pełczyńskich, na które należało zwrócić szczególną uwagę. Umieszczenie fortyfikacji na wzgórzu późniejszego placu Powystawowego utrudniało ostrzał miasta nawet przy użyciu ciężkich dział fortecznych 10 i 15 cm ładowanych od przodu z zasięgiem 1,5 do 3 km.. Ostrze rozbudowy powinno być skierowane w kierunku północno- wschodnim (przyjmując za zasadę akcję w ramach kryptonimu "R"). Strona południowa w ogóle nie wchodziła w rachubę, ze względu na Wzgórza Pełczyńskie, bezpiecznie zasłaniające miasto przed wszelką akcją uśmierzającą- Pada więc pytanie, dlaczego wybrano Wzgórza Pełczyńskie, które z punktu widzenia sztuki fortyfikacyjnej wcale nie stanowiły najlepszego terenu na taką budowlę, jaką miała być pierwsza na terenie państwa austriackiego cytadela. Dokonując poprzednio jej opisu, przeoczono zaznaczenie jej możliwości ostrzału z różnych stron, przyjmując, że tego rodzaju budowle przeznaczone są do obrony okrężnej. Od strony północno-wschodniej, a więc nad tą częścią miasta, gdzie dziś Kajzerwald i pasmo wzgórz ciągnące się aż do Czartowskiej Skały, czyli od strony najniebezpieczniejszej wedle kryptonimu "R", wznosił się werk artyleryjski nr 2 (oznakowanie wedle rysunkowego planu "Lemberg am 31. Juli 1856", wykonanego przez kapitana Ignacego Schwanda; fotografia w zbiorach autora), czyli inaczej zwany "wieżą maksymiliańską". Budowla na ówczesne czasy potężna i wytrzymała na ogień dział oblężniczych 10 i 15 cm. Stok tej budowli, czyli "glacis", nie bardzo był szczęśliwy; pierwsza jego część opadająca w kierunku ulicy Akademickiej była dość stroma, a więc łatwiejsza do bezpośredniej obrony, natomiast część opadająca w kierunku ulicy Mochnackiego i dalej aż do ulicy Zyblikiewicza, zabudowana licznymi parterowymi domkami i licznymi sadami, tworzyła poważne zagrożenie, tym bardziej że terenu tego nie oczyszczono z zabudowy, przez co na wypadek jakichkolwiek działań wojennych nieprzyjaciel mógł skrycie podejść pod sam stok werku. Wprawdzie do akcji można było wprowadzić ogień prawego blokhauzu oraz uzyskać wsparcie werku nr 3, jednakże biorąc pod uwagę ówczesne możliwości ogniowe, zarówno broni ręcznej, jak i artylerii lekkiej (bo tylko taka mogła być w werkach użyta), mogło to stworzyć sytuację konfliktową z możliwością walki wręcz. Odcinek ten był jeszcze z innego powodu ważny: musiał ogniem artylerii zamknąć możliwości przeniknięcia nieprzyjaciela na Wzgórza Stryjskie i Wuleckie, co w przeciwnym razie zmusiłoby obronę do prowadzenia ognia na odległość 300-500 metrów. Byłby to błąd taktyki wojskowej. Po prostu załoga miałaby odcięte drogi odwrotu na Stryj i Gródek. Strona południowo-zachodnia to wspomniane już Wzgórza Stryjskie i Wuleckie oraz znacznie bliższe zabudowania kościoła św. Magdaleny z dużymi zabudowaniami klasztornymi wzniesionymi na dość sporym pagórku. W odległości około 100 metrów sąsiadowały z nimi budynki i kościółek św. Łazarza (ówczesny dom starców). Obydwie budowle nie były bardzo bezpieczne; były to bowiem świetne punkty umocnienia wroga naprzeciw Cytadeli. Ustawienie pozycji artyleryjskiej na wzgórzu św. Jerzego groziło zablokowaniem komunikacji wewnętrznej Cytadeli, stwarzając tym samym nowe niebezpieczeństwo. Mokradła z młynówką wypełniające dzisiejszą ulicę Wulecką i do pewnego stopnia łączące się ze stawami Pełczyńskim i Panieńskim stanowiły bezpośrednią przeszkodę dla ataku piechoty; otaczające jednak i tę stronę wzgórza, o których już wspomniałem, jak i nieco dalsze (dzisiejsza ulica Nabielaka) były poważnym zagrożeniem w momencie użycia artylerii. Z tego, cośmy powyżej powiedzieli, próba analizy powodów, dla których wybrano ten, a nie inny teren do budowy Cytadeli, wypada przeważnie ujemnie, co świadczyłoby raczej o bardzo pośpiesznym działaniu bez dokładnego wglądu w przyszłe możliwości wzniesionego budynku. Niewielkie stosunkowo rozmiary samych koszar, które z trudem mogły pomieścić jeden pułk piechoty, a przy ewentualnym barakowym zabudowaniu pomieścić się mogła załoga-obsługa dział małego kalibru i jednej ciężkiej baterii, świadczą dobitnie i wystarczająco, że celem tej szybkiej i nie we wszystkich szczegółach przemyślanej budowy było jedynie uspokojenie ludności i zapewnienie oddziałom załogi pewnego oparcia. I nic poza tym. Budowano szybko, ale niezwykle starannie, ta staranność cechuje wszystkie budowle fortyfikacyjne austriackie. Ale pomijając tę staranność, brak jest głębszego przemyślenia tej sprawy. Wpływały na to okoliczności, które zagrażały istnieniu cesarstwa. Czas pracował dla przeciwników. Trzeba się było spieszyć - no i dziełem tego pośpiechu jest lwowska Cytadela. PRZYPISY (1) J. Bogdanowski: Fortyfikacje austriackie na terenie Polski. W: I Konferencja Naukowa "Forty fikacja Nowożytna w Polsce". Skróty referatów i komunikatów. Warszawa 1965, s. 20, i passim; tenże: Fortyfikacja austriacka na ziemiach polskich w latach 1850-1914, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XII, cz. I, 1966, s. 70 i passim. (2) J. Ciałowicz: Fortyfikacje na ziemiach polskich w czasie pierwszej wojny światowej. Tamże; J. Bogdanowski: Warownie i zieleń, twierdza Kraków, Kraków 1979. (3) E. Steinitz, T. Brosch: Die Reichsbefestigung Oestereich-Ungarns zur Zeit Conrads u. Hoetzendorff, Wien 1937. (4) J. B. Chołodecki: Z przeszłości gmachów wojskowych we Lwowie, Lwów 1929, s. 25 oraz passim; tenże: Lwów w XIX stuleciu, "Haliczanin", kalendarz na rok 1929, s. 111 i nast. Warszawa Wszystkie prawa zastrzeżone. Materiały opublikowano za zgodą Redakcji. |
Fotografie Grażyny Basarabowicz
(stan z kwietnia 2006)