Książki o Lwowie i Kresach Południowo - Wschodnich (2017)


  1. Academia militans. Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie Red. Adam Redzik
  2. Agnieszka Biedrzycka, Kalendarium Lwowa 1918-1939
  3. Kustosz i samotnik. Tom poświęcony pamięci Romana Aftanazego pod redakcją Adolfa Juzwenki
  4. ATLAS HISTORYCZNY MIASTA LWOWA
  5. Bogdan Stanisław Kasprowicz, Lwów zawsze i wszędzie
  6. Józef Wittlin, Philippe Sands, City of Lions: My Lwów/My Lviv
  7. Drzeworyty ludowe z kolekcji Józefa Gwalberta Pawlikowskiego zachowanej we Lwowie
  8. opr. Józef Wołczański, Inwentarz akt wydziałów i studiów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie do roku 1939
  9. Stanisław Gottfried (1892-1915) Lwowski poeta Młodej Polski, wybór i opracowanie Karolina Grodziska i Alina Trzcionkowska
  10. J.A. Baczewski, Koncepcja, tekst, projekt graficzny: Tomasz Lachowski
  11. Spis Rodzin Wojskowych wywiezionych do ZSSR
  12. Katarzyna Łoza, współpraca Chrystyna Charczuk, Cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Przewodnik

Academia militans. Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie

AKADEMIA MILITANS
Pani Zenoviyi Shits, Lwowiance

Academia militans. Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, całość zredagował, wstępem i zakończeniem opatrzył Adam Redzik, Wydawnictwo Wysoki Zamek Kraków 2015, s. 1302, przypisy, bibliografia (źródła i opracowania), streszczenia (ang., ros.), indeks osobowy (s. 1267-1301), informacje o autorach, liczne ilustracje.

W Roczniku Lwowskim 2007 Adam Redzik (ob. profesor UW) opublikował pod tytułem „Uniwersytet Jana Kazimierza zasłużył na lepszy portret" krytyczne uwagi dot. książki „Uniwersytet Jana Kazimierz we Lwowie 1918-1946. Portret kresowej uczelni", wydanej w Krakowie 2007.

I oto słowo stało się ciałem. Wielki tom i wielkie dzieło zrodziło się z idei uczczenia 350. rocznicy wydania dyplomu podnoszącego lwowskie kolegium ojców jezuitów do rangi akademii i nadającego jej tytuł uniwersytetu (dyplom króla Jana Kazimierza z 20 stycznia 1661 r.). Owa rocznica przypadała w 2011 roku. Ogrom przedsięwzięcia (i inne okoliczności niezależne od autorów, m. in. katastrofa samolotu prezydenckiego w Smoleńsku) sprawił, że sygnalizowane dzieło wydano z kilkuletnim opóźnieniem.

Uniwersytecka rocznica wcześniej została uczczona innym dziełem wydanym w Krakowie w 2011 r. Okazały tom nosi tytuł „Uniwersytetowi Lwowskiemu dla upamiętnienia trzysta pięćdziesiątej rocznicy jego fundacji" (tytuł także w formule łacińskiej); zawierał materiały sesji naukowej zorganizowanej w dniach 14-15 stycznia 2011 r. w Krakowie przez Uniwersytet Jagielloński, Wyższą Szkolę Filozoficzno-Pedagogiczną „Ignatianum" w Krakowie (uczelnia OO. Jezuitów), Uniwersytet Papieski Jana Pawła II w Krakowie, Polską Akademię Umiejętności, z przedmową profesora Jerzego Wyrozumskiego, ówcześnie sekretarza generalnego PAU. Rocznica ta minęła bez większego echa w polskich środkach masowego przekazu; może to znak widomy, iż przyzwyczajamy się do faktu, że dzieje tego polskiego uniwersytetu są już zamknięte, że tego uniwersytetu już nie ma. Co prawda jako instytucja naukowa (i to formalnie najwyższej rangi) istnieje nadal we Lwowie - ale jakby w innym już mieście, w innym państwie, w innych realiach polityczno-społecznych, pod innym wezwaniem.

Tym ważniejsze są myśli wyrażone w „Przedmowie" do krakowskiego tomu: „Skoro dzieje tej Almae Matris stanowią dziś zamkniętą kartę, postanowiliśmy przy jubileuszowej okazji przywołać pamięć nie tylko początków dzieła o nie dającej się przecenić cywilizacyjnie i kulturalnej doniosłości, ale poddać je oglądowi na całej jego dziejowej drodze. Dla jednych płynęło to z potrzeby serca, dla innych z obywatelskiej i narodowej powinności, dla innych jeszcze z pobudek czysto poznawczych, bowiem rodowód wielu dziedzin naszej nauki byłby niepełny bez sięgnięcia do ich niezwykle płodnych korzeni. Jesteśmy świadomi, ze Universitas Joanneo Casimiriana Leopoliensis, z całą swoją jezuicką i laicką przeszłością, należy nie tylko do tradycji narodowej polskiej, ale wpisuje się jak najbardziej w tradycję wielonarodowej Rzeczypospolitej, niezależnie od długiego austriackiego okresu w dziejach tej szczególnej uczelni. Takie rozumienie jej miejsca w historii Europy Środkowej wydaje się oczywiste, skoro obok Polaków miała wśród swoich profesorów i docentów także Ukraińców, a obok młodzieży polskiej studiowała w niej także młodzież ukraińska.... Mamy wszakże nadzieję, że zamknięta już historia lwowskiej Almae Matris będzie odbierana jako wspólne dobro zarówno cywilizacji i kultury polskiej jak też ukraińskiej. Zanim to się jednak stanie, na Polsce ciąży obowiązek pielęgnowania tej bogatej tradycji, która nie może pozostać sferą milczenia. Nikt nas w tym nie wyręczy, a przyszłe pokolenia nam tego nie wybaczą. Czas bowiem ma zarówno swoją moc kojącą rany i dawne urazy, jak też siłę niszczącą pamięć rzeczy i ludzi, którzy na upamiętnienie zasługują.... Pamięć o zamkniętych już dziejach Uniwersytetu Lwowskiego odczuwamy jako zbiorowy obowiązek przynajmniej nauki polskiej. Niech to poczucie towarzyszące organizatorom sesji, stanie się przesłanką dla młodszej generacji Polaków, dla których lwowska Almae Matris stała się odległą historią."

Dzieło to przypominam nie tylko z tego względu, że z uwagą zostało odnotowane w części „Stan badań, literatura przedmiotu" kolejnego dzieła, tutaj sygnalizowanego, ale obie rocznicowe edycje uzupełniają się w licznych wątkach problemowych i szczegółach, nade wszystko zaś też łączy je - można przyjąć - generalne przesłanie wyrażone przez prof. J. Wyrozumskiego.

Konferencyjne wystąpienia zawarte w pierwszym „krakowskim" dziele omawiały ogólne tendencje rozwoju lwowskiego uniwersytetu w różnych okresach dziejowych i dorobek naukowy w poszczególnych zakresach. Tom pod redakcją A. Redzika przedstawia jego dzieje w sposób znakomicie bogatszy: „Naszym celem było danie możliwie pełnego obrazu Uniwersytetu Jana Kazimierza w perspektywie dziejów, aż do jego depolonizacji w latach 1939-1946." Jest to obecnie nie tylko w polskim piśmiennictwie najpełniejsza synteza dziejów lwowskiej uczelni, oparta na bardzo bogatych źródłach, odwołująca się do przebogatych opracowań cząstkowych (zob. wykaz zawierający kilkaset pozycji bibliograficznych). Mieni się to dzieło bogatymi niuansami problemowymi, nic unikając spraw trudnych czy bolesnych z dawniejszych i nowszych lat (jak np. kwestia żydowska czy ukraińska w dziejach uczelnianych). Jeśli przyjąć, że powstało także z ogólniejszych przesłanek patriotyczno-narodowych a nie tylko czysto akademicko-historiograficznych, to w przedstawieniu dziejów uczelni szczęśliwie uniknięto swoistej mitologizacji i idealizacji, dzieło wolne jest od polonocentrycz-nego nachylenia i zacietrzewienia, sprawiedliwiej (i chce się napisać -mądrzej) rozkłada akcenty, uwzględniając należycie w dziejach uniwersyteckich także udział ukraińskiej profesury i ukraińskiej młodzieży akademickiej, i nie pomniejszając znaczenia naukowego tych pierwszych, i ich znaczenia w ukraińskiej kulturze. W tym kontekście nie powinno już dziwić współczesne miano uniwersytetu we Lwowie jako uniwersytet Iwana Franki, dawniejszego studenta i niedoszłego profesora lwowskiej wszechnicy na katedrze języka i literatury ruskiej (powołanej w 1849 r.), którego naukowe dokonania rzeczowo scharakteryzowano. Jest skądinąd paradoksem, że profesorską kandydaturę przekreślili w głosowaniu nie „antyrusińscy Polacy", lecz właśni rodacy (co także wspomniano). A choć występowały trudne konflikty (na tle naro-dowościowo-ideowym, językowym), to w sposób wyważony uwzględniono motywy działań strony ukraińskiej, unikając dyskredytujących kwalifikacji politycznych czy ideowo-światopoglądowych, o co w obopólnych debatach bywa (ło) nietrudno.

Nadtytuł , Academia militans" (akademia - uniwersytet walczący) na określenie dziejów Uniwersytetu Lwowskiego ma dawniejszą tradycję. Tego zwrotu użył jako pierwszy wybitny lwowski historyk prawa Oswald Balzer, do tej formuły nawiązywali inni dziejopisowie Uniwersytetu, i przypomniano ją we Wstępie, przytaczając słowa prof. Juliana Dybca (UJ) z jego tekstu zawartego we wspomnianym „krakowskim" dziele:..."dzieje wszechnicy lwowskiej to historia realizowania swoistej koncepcji uniwersytetu jako wartości absolutnej i uniwersalnej, a używane w pewnym okresie określenie „academia militans" można śmiało rozciągnąć na cały okres jej dziejów." Myśl tę dopełnia redaktor kolejnego dzieła, Adam Redzik: „Bo czyż nie miał racji Franciszek Jaworski, gdy pisał, że lwowska akademia została „w ogniu walki poczęta" i trwała w tej walce do depolonizacji Lwowa." Jaka to była walka i o co? Jest to czytelne w kolejnych partiach tomu. Walka ta zaczyna się najpierw o rację bytu Akademii jezuickiej, od chwili nadania Jana Kazimierzowego dyplomu fundacyjnego, kiedy to Akademia Krakowska wstąpiła w wieloletni protest przeciw powołaniu nowej uczelni we Lwowie w obronie własnej pozycji i własnych prerogatyw akademickich w Rzeczypospolitej (przyznany przez sejm monopol nauczania), spór przeniesiony także do Stolicy Apostolskiej w Rzymie. Zadziwiające jest, jak Akademii Krakowskiej udało się zorganizować wielką opozycję gremiów watykańskich, szlachty, dygnitarzy świeckich i kościelnych, także władz m. Lwowa przeciw jezuicko-królewskiej inicjatywie, a także przeciw zatwierdzeniu przez króla Augusta III przywileju Jana Kazimierzowego, zmuszając go do wycofania swego poparcia. Mimo uporczywych przeciwdziałań jezuitów z walki tej krakowska uczelnia wyszła zwycięsko, a choć fundacyjnego aktu nie udało się obalić, to przecież jezuickie kolegium faktycznie nie stało się uniwersytetem. Potem jest to konkurencyjna konfrontacja ze szkolnictwem pijarów i ich Collegium Nobilium we Lwowie; w dalszych dziejach uniwersytetu - walka z jego germanizacją i o uznanie języka polskiego jako wykładowego; z ideowymi okowami uniwersytetu - z józefinizmem, tj. walka z ograniczeniami nauki (z ówczesną ideową koncepcją uniwersytetu); walka o pełność uniwersytetu (o powołanie Wydziału Lekarskiego); walka o dopuszczenie kobiet do wykształcenia uniwersyteckiego; walka w obronie istnienia uniwersytetu, kiedy to prof. Edward Suess wystąpił w parlamencie wiedeńskim z wnioskiem, by go zlikwidować, gdyż dwa uniwersytety w Galicji to o jeden za dużo, a w to miejsce lepiej doposażyć Uniwersytet w Krakowie. Wreszcie jest to walka o reaktywowanie uniwersytetu w różnych okresach historycznych, kiedy to był degradowany do rangi liceum, likwidowany i przeniesiony do Krakowa, ewakuowany po części w okresie I wojny światowej do Wiednia i działający tam w kadłubowej formie, walka o uposażenie nauczycieli akademickich, z biurokracją wiedeńską (a i u początków niepodległego państwa) o nowe etaty i kierunki studiów, o nowe katedry; wreszcie walka ze zniewoleniem narodowym prowadzona w formie tajnego nauczania w czasie obu okupacji Lwowa. Jest to więc uniwersytet instytucjonalnie upadający i odradzający się jak Feniks z popiołów.

Osiem wielkich rozdziałów tworzy główną część dzieła:

  • I Zarys historii Uniwersytetu Jana Kazimierza (perspektywa ustrojowa i ogólno-uniwersytecka);
  • II Wydział Teologiczny;
  • III Wydział Prawa;
  • IV Wydział Humanistyczny (d. Wydział Filozoficzny);
  • V Wydział Matematyczno-Przyrodniczy;
  • VI Wydział Lekarski;
  • VII Spór o Ukraiński Uniwersytet we Lwowie na przełomie XIX i XX stulecia i Ukraiński Tajny Uniwersytet (1921-1925);
  • VIII Uniwersytet Lwowski w latach 1939-1946.

    Poszczególne rozdziały mają rozbudowaną strukturę wewnętrzną, skomponowane są z wyróżnionych części. I tak R. I obejmuje dwie części: 1. Ab ovo ad mala, cz. 2: Miscellanea: Studenci, biblioteki, archiwa, insygnia uniwersyteckie, doktorzy honoris causa, poczet rektorów; R. IV tworzą Część 1: Humanistyka w strukturze Wydziału, i Część 2: Osiągnięcia naukowe; R. VIII obejmuje Część 1: Pierwsza okupacja sowiecka (1939-1941), Część 2. Okupacja niemiecka 1941-1944, Część 3. Druga okupacja sowiecka i tzw. repatriacja, a i wszystkie części mają własną szczegółową strukturę tematyczną. To formalne rozczłonkowanie tekstu ma zaletę - pozwala na systematykę poszczególnych zagadnień i ich merytoryczną prezentację. Łaciński zwrot użyty w tytule części pierwszej pierwszego rozdziału (Ab ovo ad mala) sygnalizuje motyw „walczącego uniwersytetu". Skuteczne od początków PRL wyrugowanie łaciny z programów nauczania sprawia, że nie dla wszystkich zwrot jest zrozumiały: w swobodnym tłumaczeniu znaczy - od jaja (od źródeł, od początku) do zła (powiedzianego, wypowiedzianego, oznajmionego -mala narrata), tym „złem" ma być dyplom Jana Kazimierza; zwrot ten pojawia się w tekście uroczystej protestacji wniesionej 5 kwietnia 1662 roku przez posłów szlacheckich z Korony i Litwy, w którym sformułowano:...,^ nowej akademii i przywileju od króla Jego Mości ad male narrata otrzymanego, nie chcemy, ani pochwalamy, ani pozwolić możemy i protestujemy, gdyż dzieje się przeciw formule praw, przyzwoleniu i woli stanów."

    Rozdział pierwszy (290 stron) przedstawia kolejne etapy kształtowania się lwowskiego uniwersytetu w różnych jego formach od jego początków do 1939 roku. Kiedy bowiem myślimy i mówimy „Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie", to niejako automatycznie odnosimy się do jego funkcjonowania i oficjalnej nazwy przede wszystkim w okresie II Rzeczypospolitej. Tymczasem są to w istocie dzieje kilku uniwersytetów i kilku jego modeli, choć (w zasadzie) w tym samym mieście. Jest więc etap akademii jezuickiej (z niepełnymi prawami uniwersyteckimi), etapy przejściowe po kasacie zakonu jezuickiego jako Collegium Nobilium pijarów i Collegium Theresianum (cesarzowej Marii Teresy), uniwersytet józefiński (dyplom cesarza Józefa II, 1784 r.), etap jego likwidacji i Liceum Lwowskiego w Krakowie (1805-1817) jako szkoła półwyższa, restauracja uniwersytetu jako Uniwersytet Cesarza Franciszka I (w okresie przedautonomicznym 1817-1861, acz nazwa ta funkcjonowała do 1918 r.), uniwersytet doby autonomicznej w Galicji, i etap ostatni w II RP. Scharakteryzowano te etapy przekształceń uwzględniając uwarunkowania historyczno-polityczne w podwójnym aspekcie: najpierw w kontekście bujnego rozwoju nowoczesnego szkolnictwa jezuickiego w Europie i w Rzeczypospolitej przed kasatą zakonu (zaś protest przeciw inicjatywie jezuitów jawi się jako element bardziej ogólnej kampanii antyjezuickiej od czasów Zygmunta III do Augusta III); a następnie po rozbiorach - w aspekcie generalnych założeń zmiennej polityki (także oświatowej) cesarstwa austriackiego. Dzieje uczelni ujęto także w polskich historycznych odniesieniach - jak powstanie Księstwa Warszawskiego, powstanie listopadowe i styczniowe (udział w nich studentów lwowskich), jak Wiosna Ludów (i zniszczenia miasta oraz obiektów uniwersyteckich wskutek bombardowania miasta, patriotyczna konspiracja i represje władz austriackich), I wojna światowa (okupacja rosyjska), wojna polsko-ukraińska i różne jej konsekwencje w odniesieniu do funkcjonowania uniwersytetu (jak np. wymóg złożenia przez profesurę ukraińską deklaracji lojalności wobec państwa polskiego, ich odmowa i w konsekwencji opuszczenie przez wielu z nich uniwersytetu wraz ze studentami ukraińskimi. Uwydatniono zatem konflikt racji państwa polskiego i własnych, odrębnych racji narodowych, poczucia własnej odrębności narodowej tożsamości. Jest dziś bardziej zrozumiałe, że w tamtej rzeczywistości racji tych nie dało się pogodzić).

    Przekształcenia instytucjonalne oznaczają także zmiany modelu uniwersytetu. Ukazano więc zmienne koncepcje: od pierwotnie akademii z uprawnieniami nadawania naukowych stopni, do koncepcji szkoły półwyższej; inny typ reprezentuje uniwersytet józefiński - przeciwstawny idei dotychczasowej akademii jezuickiej (w której przyjęto szeroki zakres nauk), a podobny w swym duchu do późniejszego uniwersytetu francuskiego epoki napoleońskiej. A więc szkolnictwo i uniwersytet podporządkowany państwu z całkowitym usunięciem wpływów Kościoła (w duchu reform Józefa II). Jest to model uczelni z językiem wykładowym niemieckim, kształcącej urzędników w służbie państwa, a nie ośrodek twórczego rozwijania nauk. W dobie autonomii przyjęto model wprowadzony w Prusach od 1809 r. przez ministra wyznań i oświaty (ale także wybitnego uczonego) Wilhelma von Humboldta - model uniwersytetu w Berlinie przeniesiony następnie do Austrii i innych krajów Europy: model uczelni autonomicznej, liberalnej, z nowoczesnymi upowszechnionymi następnie w Europie formami organizacji w sferze nauki - w ramach wydziałów - wyspecjalizowane zakresowo katedry, w sferze dydaktyki seminaria; to model uczelni zakładającej łączność (swobodnych) badań naukowych i dydaktyki i jednolite procedury kariery naukowej: kompetencje naukowe (stopień doktora) oraz kompetencje dydaktyczne - czyli przyznanie prawa do wykładania (veniam legendi), co wytyczało dalej drogę do procedury zwanej habilitacją, połączonej z tytułem docenta. Ten model przetrwał w UJK do końca (upowszechnił się także w innych uczelniach polskich i funkcjonuje do dziś).

    odjęto próbę scharakteryzowania fenomenu Lwowa - jego specyficznej aury, atmosfery, czemu przydatna jest łacińska formuła „genius loci" - duch miejsca, a co nie poddaje się pełnej definicji. Kontrastują ze sobą dwa uogólnione obrazy, sprzeczne - miasto tolerancji i pełne konfliktów. Specyfikę miasta i owego „ducha" wyznacza m. in. jego położenie na pograniczu kultur, splot wielonarodowości, wielokonfesyjności, wielokulturowości, co generuje dwa typy postaw - tolerancji i akceptacji, współpracy oraz skrajną - konfliktów i nienawiści. Te dwie tendencje choć w różnym stopniu i w różnym czasie są przecież obecne w życiu miasta i w życiu uniuersitas - wspólnoty profesorów i studentów, a pozbywszy się tendencji idealizującej - autorzy je wielorako ukazują.

    Założeniem autorów dzieła jest dążenie do ukazania dziejów uniwersytetu w szerszym kontekście problemowym. Ukazano więc Lwów jako siedzibę uniwersytetu, ale też wielouczelniany ośrodek akademicki (Politechnika, Akademia Rolnicza, Wyższa Szkoła Lasowa, Akademia Medycyny Weterynaryjnej, Akademia Handlu Zagranicznego, Wyższe Kursy Ziemiańskie, nie pomijając lwowskiego szkolnictwa artystycznego a zwłaszcza muzycznego, a także Studium Dyplomatyczne UJK). Siłą rzeczy jest to więc ośrodek wymiany myśli naukowej, nawet swoistej konkurencji w różnych dyscyplinach naukowych. Autorzy zdają się być sprawiedliwi - wskazują też ukraińskie ośrodki naukowe, a charakteryzując muzea, biblioteki naukowe i archiwa Lwowa nie pomijają ukraińskich zbiorów naukowo-artystycznych, w wyniku wojen - w znacznym stopniu zniszczonych. Wszystkie bowiem te instytucje łącznie rzutują na charakter miasta, jego klimat społeczny, współkształtowany też przez obyczaje profesury i temperaturę życia studenckiego.

    W różnych częściach dzieła (a także w zróżnicowaniu czasowym) występuje wątek środowiska profesorskiego. W nim skupiały się osoby o różnych kwalifikacjach naukowych i dydaktycznych, lecz traktując tę zbiorowość zbiorczo dominowały w niej nieprzeciętne indywidualności naukowe, uczeni wykształceni w wielu uniwersytetach europejskich. Przynosili do Lwowa nowe idee i oddawali nauce polskiej oraz europejskiej (a nawet światowej) najlepsze swe dzieła, w wielu zakresach mimo upływu lat do dziś znaczące. Ukazano to dobitnie, charakteryzując dokonania naukowe wielu, wielu z nich, w różnych dziedzinach wiedzy, a także powstałe „szkoły naukowe" w tak szerokim zakresie, jak w żadnej innej polskiej uczelni. Stały się one dziedzictwem polskiej nauki, kontynuowanym także przez uczniów mistrzów po II wojnie światowej, już w innych okolicznościach dziejowych. (Wiele z tych szkół ma obecnie odrębne monografie, zwłaszcza szkoła matematyczna i lwowsko-warszawska szkoła filozoficzna, głównie w dziedzinie logiki, obie o światowej randze). Wyraziste osobowości, zróżnicowane poglądy i charaktery generowały sytuacje konfliktowe - sporów, animozji, powstawały koterie sobie przeciwstawne, znajdowało to nieraz wyraz w działaniach na forum senatu, w obradach innych gremiów uniwersyteckich, w głosowaniach dotyczących przyznawania stopni i stanowisk.

    Pełniejszy niż w dawniejszym piśmiennictwie jest obraz życia studenckiego. Scharakteryzowano organizacje młodzieżowe (ogólnouczelniane i wydziałowe) o zróżnicowanym charakterze (samopomocowym, naukowym, kulturalnym, sportowym itp.), ich profil ideowy i narodowościowy, także specyficzny twór - korporacje studenckie, polskie, żydowskie, ukraińskie, niemieckie, ukształtowane w II Rzeczypospolitej a odwołujące się do początkowego wzoru niemieckiego jeszcze z XIX wieku. Zestawienie kilkudziesięciu stowarzyszeń akademickich w UJK (wg stanu w 1938 r.), ukazanie powiązań z wieloma partiami czy obozami politycznymi (rządowy obóz sanacji) w Polsce, uświadamia bujność działalności studenckiej, wyrażającej się również w konfliktach ogólniejszej natury. W tym środowisku rodziły się poważne zajścia (nieraz krwawe) na tle narodowościowym. Archiwalne zdjęcia ukazują zniszczenia sal uniwersytetu podczas owych zamieszek, zniszczenia profesorskich portretów. Ze środowiska studenckiego zdominowanego przez skrajnie narodową Młodzież Wszechpolską wyszły koncepcje getta ławkowego dla studentów żydowskich i ograniczenia przyjęć na uniwersytet (zasada numerus clausus) studentów innego niż polskiego pochodzenia. Presja studencka w tym zakresie na władze państwowe i uczelniane była potężna, miała zakres krajowy i lwowski. Antyżydowski amok ogarniający Europę zaznaczył się też w Polsce, nie ominął Lwowa, kwestię tę (jako ogólniejszy problem żydowski) niezdawkowo zasygnalizowano w dziele.

    W przeglądzie zawartości dzieła trzeba zwrócić uwagę na odrębny rozdział poświęcony problematyce ukraińskiej w dziejach uniwersytetu. Kwestia dążeń ukraińskich do utworzenia własnego uniwersytetu we Lwowie we współczesnej świadomości (po stronie polskiej) jest zatarta. Autor z Uniwersytetu I. Franki zaproszony do współpracy, prof. Marian Mudryj, odważył się być odważnym autorem (co odnoszę do różnych tendencji we współczesnej Ukrainie). Przeciwstawił się licznym uproszczeniom naukowym (nawet niekiedy nierzetelelności) i ideowym (politycznym) znajdującym odbicie w piśmiennictwie ukraińskim, krytycznie ustosunkował się wobec tendencyjnego wyolbrzymiania „polskiego ucisku", ale także wobec zbytecznej „heroizacji" dążeń swych rodaków, co nie pozwala zrozumieć złożonych aspektów ukraińskiego uniwersytetu, w którym idea polityczna miała dominować nad naukową misją. Autor ukazał bogate tło owych dążeń, złożoną sytuację po obu stronach konfliktu. Ostatecznie szansa została zaprzepaszczona, w miejsce formalnego uniwersytetu powstała (na krótko) tylko jego namiastka (Ukraiński Tajny Uniwersytet). Czy tylko z polskiej winy??? Więc pisze, że jeśli popatrzeć na dzieje UTU bez tendencyjnych założeń, „to można zauważyć rzeczy mało przyjemne - doktrynerstwo ówczesnych ukraińskich polityków (często oparte na osobistych ambicjach i urazach), którzy bezkompromisowo zajmowali sprzeczne z polskim stanowisko i z uporem rujnowali konstruktywne projekty zaraz po tym, jak się pojawiły, tłumacząc, że „ukraiński naród nie przyjmie żadnego uniwersytetu z rąk polskich". A zarodki terroryzmu w ukraińskim młodzieżowym środowisku i popieranie aktów fizycznego niszczenia przedstawicieli władzy i osób inaczej myślących - uznawali jako jedyne w nowych warunkach właściwe i możliwe sposoby obrony narodowych interesów. Dodajmy gotowość ukraińskich uczonych intelektualistów podporządkowania się hasłom polityków i ową dość opatrznie pojmowaną „solidarność", bo często wymuszaną. Nie można nie wspomnieć o manipulacji w pojmowaniu celu i roli uniwersytetu w społeczeństwie, kiedy nauka i nauczanie odchodziły na daleki plan, ustępując miejsca różnym, niby to „narodowo-wychowawczym projektom." To nie koniec gorzkich uwag, ale można dodać ogólnie - myśli o relacji nauka-polityka zdają się mieć wymiar także aluzyjny, ale chyba czytelny w odniesieniu do współczesnych realiów ukraińskich.

    Wątek ukraiński ma także odzwierciedlenie w kwestiach języków wykładowych. We wcześniejszych etapach przyjęta była niekiedy równolegle łacina, polski, niemiecki, ruski. Jeśli język ruski ostatecznie nie był szerzej przyjęty w nauczaniu i ostatecznie dominował język polski (od 1879 r.) - to przyczyna była dość istotna (a nie tylko uprzedzenia narodowościowe): język ruski (ukraiński) dopiero kształtował się i terminologicznie, pojęciowo, nie był jeszcze dostosowany do wykładów uniwersyteckich, a był też nieznany dla części profesorów i studentów. Eksperyment powołania przez cesarza Józefa II Studium Ruthenum (1787-1804) świadczy o tym wymownie. Szkoła teologiczno-filozoficzna z językiem ruskim miała przygotowywać księży dla ludności ruskiej i kandydatów do studiów na Wydziale Teologicznym uniwersytetu. Założenie stosowania języka ruskiego nie sprawdziło się. Przytoczono uwagi na ten temat wielkiego historiografa Ludwika Finkla, pozbawione jakiegokolwiek negatywnego ładunku" nauczyciele używali wyrazów rosyjskich, inni skłaniali się do cerkiewno-słowiańskiego, martwego języka, najliczniejsi jednak przyjęli język, w którym „przemawiano wtedy i długo jeszcze z kazalnicy, w którym wychodziły wszystkie listy pasterskie biskupów ruskich, w języku polskim." Uwadze tej towarzyszy komentarz: „Słów tych często nie rozumieją dzisiejsi Ukraińcy. Ani wśród większości inteligencji, ani w gremiach politycznych, ani nauczających nie uświadamia się młodych z zachodniej Ukrainy, że od zarania dziejów (schyłku średniowiecza) do końca XIX w. Polacy i Rusini (poprzednicy dzisiejszych Ukraińców) posługiwali się tym samym językiem kultury - byl to literacki język polski. Język ukraiński nie istniał, zaś mowa ludności ruskiej na tym terenie (prawosławnej i greckokatolickiej) miała wiele narzeczy, podobnie zresztą jak mowa ludności polskiej (rzymskokatolickiej) zamieszkującej na tym terenie."

    Prezentacja wszystkich wydziałów Uniwersytetu jest obszerna. Przedstawiono ich rozwój, poszczególne dyscypliny naukowe, program nauczania, wymiar godzin, obsadę katedr profesorskich, scharakteryzowano sylwetki uczonych, ich najważniejsze dokonania. Zestawiono wszystkie władze dziekańskie, rektorskie, do końca dziejów uniwersytetu, doktorów honoris causa Ukazano los uniwersytetu i jego uczonych w okresie okupacji sowieckiej i niemieckiej, skalę strat profesury -zamęczonych, zamordowanych, więzionych. W dziele - w szczególności fotografie zamordowanych profesorów na Wzgórzach Wuleckich.

    Dzieje uniwersytetu dopełniają inne wątki: rozwój materialnej bazy dydaktycznej, prezentacja podstawowych aktów prawnych określających funkcjonowanie uniwersytetu, od dyplomu Jana Kazimierza, przez ustawodawstwo austriackie i okresu II RP po zarządzenia nowych władz czasu wojny (okupacji); losy insygniów uniwersyteckich, przypomnienie wielkich uroczystości. Ukazano wiekopomny wkład lwowskich uczonych nie tylko w dzieje nauki, ale w rozwój innych polskich uczelni po odzyskaniu niepodległości, ich udział w pracy państwowej, a w tym zakresie nie można pominąć niezwykłych dokonań w dziele kodyfikacji wielu zakresów prawa, z których np. rozwiązania prawne w części prawa cywilnego są aktualne do dziś. Rozwój towarzystw naukowych, udział w międzynarodowym życiu naukowym, powstanie naukowego czasopiśmiennictwa, wielkie działania edukacyjne w formie wykładów powszechnych, wszystko to także należy do historii lwowskiej uczelni. A towarzyszą temu liczne wspaniale wypowiedzi uczonych o misji uniwersytetu. Trzeba na nie zwrócić uwagę dziś, kiedy uniwersytety przeszły wielką ewolucję, nie zawsze korzystną, poddane mechanizmom biurokracji, rynkowym, poddane procedurom rankingowym, anonimowości zbiorowości itd., a etos uczonych ulega rozchwianiu.

    Ramy tego omówienia są ograniczone. Nie wszystko udało się przedstawić w równych częściach. Więc na zakończenie przytaczam fragment noty z okładki: „Obszerne dzieło, bogato zilustrowane unikalnymi fotografiami, zajmie zapewne trwałe miejsce w literaturze dotyczącej historii nauki. Poprzednie kompleksowe opracowanie dziejów Uniwersytetu Lwowskiego powstało w 1894 r."

    Maciej Miśkowiec


    Na początek strony

    Agnieszka Biedrzycka

    Kalendarium Lwowa 1918-1939

    KALENDARIUM LWOWA Agnieszka Biedrzycka, Kalendarium Lwowa 1918-1939, Kraków 2012, Wydawnictwo Universitas, ss. 1160. *)

    Doktor Agnieszka Biedrzycka pracuje w Instytucie Historii im. Tadeusza Manteuffla Polskiej Akademii Nauk, jest redaktorem Polskiego Słownika Biograficznego. Wydala m.in. Bibliografię pomników kultury dawnych kresów południowo-wschodnich Rzeczypospolitej (Kraków 2000), Korespondencję Stanisława Koniecpolskiego hetmana wielkiego koronnego (Kraków 2005). Pomniki epigrafiki i heraldyki dawnej Rzeczypospolitej na Ukrainie, 1.1 (Kraków 2005). Ostatnio opublikowała obszerne opracowanie - Kalendarium Lwowa 1918-1939.

    Publikacja ta może stanowić w pewnym sensie przygotowanie do podjęcia prac nad dziejami miasta, bowiem, jak zaznacza Autorka, Kalendarium nie jest historią Lwowa, ale raczej „przewodnikiem po okresie międzywojennym", a także może stać się pomocą w prowadzonych badaniach.

    Omawiane opracowanie składa się ze wstępu, liczącego blisko 1000 stron właściwego kalendarium, aneksów, spisu wykorzystanej literatury, indeksu osób oraz indeksu rzeczowo-topograficznego, a także wykazu skrótów. Kalendarium Lwowa jest publikacją naukową. Już na pierwszy rzut oka można dostrzec solidny warsztat historyka: staranność opracowania, obszerną bibliografię, wstęp zaopatrzony w aparat naukowy (przypisy). Gwarantami naukowego poziomu jest osoba Autorki ze znaczącym dorobkiem edytorskim, doświadczeniem w pracach źródłowych i warsztatowych (Polski Słownik Biograficzny), jak też recenzenci: profesorowie: Czesław Brzoza i Grzegorz Mazur, a także wydawnictwo (Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas).

    Naukowy charakter opracowania jest zobowiązaniem, do którego Autorka podchodzi z poczuciem odpowiedzialności. We „Wstępie" znajduje się fragment, z którego jasno wynika, że na kartach Kalendarium Lwowa nie znajdziemy obrazów kresowej Arkadii, jaką dla wielu było i pozostaje (w pamięci i tradycji) miasto „zawsze wierne". Wręcz odwrotnie. Lektura opracowania Agnieszki Biedrzyckiej przywodzi na pamięć przysłowie, a zarazem tytuł, jaki nadał swoim wspomnieniom Leszek Dzięgiel: Lwów nie każdemu zdrów. Autorka odżegnuje się od sentymentów na rzecz rzetelnego opracowania historii. Zastosowanie „szkiełka i oka" przy pracy nad Kalendarium wydaje się w zasadzie metodą słuszną, choć można też znaleźć pola do dyskusji.

    W zwięzłym „Wstępie" (czy nie za bardzo lakonicznym?) zostały określone i uzasadnione zasady publikacji, cezury chronologiczne, kryteria doboru materiału itp. Znalazło się też w nim omówienie literatury przedmiotu, co koresponduje z zamieszczoną na końcu bibliografią. Wykorzystanie bogatej literatury (w tym ponad 60 tytułów prasowych) zasługuje na uznanie. Jasne, że nie da się uwzględnić „wszystkiego" i zawsze znajdą się jakieś pozycje pominięte. Niektórych jednak nie sposób nie wytknąć. Nie wzięto np. pod uwagę ważnego wydawnictwa źródłowego jakim jest trzytomowa Obrona Lwowa 1-22 listopada 1918. Formalnie rzecz biorąc, A. Biedrzycka miała do tego prawo, gdyż wspomniana publikacja odnosi się do listopadowych walk w 1918 roku. Jednakże zaważyło tu raczej nie tyle ścisłe trzymanie się chronologii, co nader krytyczne podejście Autorki do relacji uczestników. We „Wstępie" do Kalendarium Lwowa znalazło się uzasadnienie rezygnacji z wykorzystania (z pewnymi wyjątkami) literatury wspomnieniowej. Autorka uważa, że pisane zwykle po latach pamiętniki przynoszą fałszywy obraz Lwowa. „Stworzony przez pamiętnikarzy wyidealizowany zazwyczaj obraz miasta ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, jaka wyłania się z ówczesnej prasy i współczesnych opracowań naukowych" (s. X). Jest w tym poglądzie Agnieszki Biedrzyckiej i innych badaczy (Grzegorz Mazur, Urszula Jakubowska) wiele słuszności, ale uważam takie generalizujące podejście za nadmiernie radykalne. Historyk konstruuje obraz przeszłości na podstawie różnych źródeł (im jest ich więcej, tym lepiej) i właśnie z konfrontacji licznych przekazów, nawet tych bałamutnych, wyłania się wizja mniej lub bardziej zbliżona do rzeczywistości. Legenda Lwowa tak mocno zakorzeniła się w pamięci zbiorowej, że stała się faktem. Wydaje mi się. iż dzieje miasta pozbawione odniesień do owych wątków „arkadyjskich" byłyby nie mniej zafałszowane niż piśmiennictwo kreślące jasny, pozbawiony cieni, obraz mitycznej szczęśliwości.

    W wykorzystanej literaturze zabrakło książki Zofii Kurzowej poświęconej językowi Lwowa i kresów (Polszczyzna Lwowa i kresów południowo-wschodnich do 1939 roku) oraz Złotej księgi historiografii lwowskiej XIX i XX wieku (red. Jerzy Maternicki. przy współpracy Leonida Zaszkilniaka, Rzeszów 2007). I zupełnie inna dziedzina. Na kartach Kalendarium często pojawia się tematyka sportowa (kluby sportowe, obiekty sportowe, zawody, mecze itp.). lecz Autorka tylko w znikomym stopniu uwzględniła wątek szachowy. W spisie literatury, w dziale encyklopedii i słowników, nie znajdziemy opracowanego przez Tadeusza Wolszę Słownika biograficznego szachistów polskich (t.1-5. Warszawa 1995-2007), a przecież wśród przedstawicieli tej dyscypliny sportu było wielu lwowian. Szachy odgrywały znaczącą rolę w życiu Lwowa.

    Autorka zaznacza we „Wstępie", że przy doborze informacji do swego opracowania musiała dokonać selekcji. To zrozumiałe. Wybory zwykle bywają dyskusyjne i chyba każdy autor uczyniłby to nieco inaczej. Kalendarium Agnieszki Biedrzyckiej jest nie tylko informatorem, przewodnikiem po latach 1918-1939 we Lwowie, kompendium wiedzy. Stanowi pozycję, którą się wykorzystuje, ale też może być bardzo ciekawą (momentami wręcz pasjonującą) lekturą. Przyczyniły się do tego nie tylko liczne (niektóre, co prawda, nieco przydługie) cytaty prasowe wprowadzające w klimat miejsca i epoki. Pewne lakoniczne wzmianki (tu z kolei, zdarzają się nazbyt zwięzłe informacje, jak na s. 559: „Wystąpił pianista M. Rosenthal" albo „Obradował IV Zjazd Naftowy". Nasuwa się pytanie: gdzie?), suche fakty mają dramatyczną wymowę ze względu na kontekst wydarzeń, na okoliczności towarzyszące. Z kart Kalendarium wyłania się nie tylko Lwów heroiczny, walczący o wolność, ale też miasto głodujące, borykające się z trudnościami bytowymi i epidemią tyfusu. Odnosi się to zwłaszcza do okresu wojny polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej. Liczne informacje dotyczą braku żywności i sposobów radzenia sobie z tym. Czytamy np.. że 1 stycznia 1919 r. w Domu Akademickim przy ul. Łozińskiego rozpoczęła wydawanie tanich obiadów kuchnia dla inteligencji (s. 10), a nieco później nadeszły transporty: z Warszawy 25 wagonów z mąką i ryżem, a potem 40 wagonów mąki amerykańskiej. Dowiadujemy się o reglamentacji m.in. żywności, węgla, zapałek i świec. Dla następnych okresów mamy bogactwo wiadomości o cenach w mieście (zarówno żywności, jak też np. komunikacji miejskiej) oraz informacje demograficzne i dotyczące anomalii klimatycznych. Jest więc Lwów codzienny borykający się zarówno z problemami charakterystycznymi dla wszystkich większych miast, jak i specyficznie lwowskimi.

    Opracowanie A. Biedrzyckiej pozwala śledzić starania władz miasta o najróżniejsze sprawy bieżące, a także zamieszczane w prasie „recenzje" owych działań. W publikacjach prasowych można dostrzec prawdziwą troskę o porządek, czystość, estetykę i dbałość o pielęgnowanie pamięci. Oto małe fragmenty obszernego cytatu ze „Słowa Polskiego" z sierpnia 1932 r.: „Zabytki architektoniczne Lwowa nie cieszą się należytą popularnością. Ogół nie docenia ich wysokich wartości artystycznych, świadczą o tym smutne choćby szyldy ramowe, szpecące stare miasto (np. Rynek 40)". Dalej następuje postulat wykonania panoramy plastycznej dawnego Lwowa z wyliczeniem kosztów takiego przedsięwzięcia. „Z czasem ten wydatek na trwały pomnik przeszłości kulturalnej miasta i wypełnienie lej luki. jaką jest propaganda starej kultury lwowskiej, zamortyzowałby się i rzecz zaczęłaby po pewnym czasie przynosić czysty dochód. Racławicka Panorama przynosi, co nie każdemu wiadomo, po odliczeniu kosztów konserwacji. 40.000 czystego dochodu rocznie, a zamortyzowała się już dawno. Nikt się jednak prawdopodobnie nie łudzi, że podobne argumenty trafią do przekonania czynnikom decydującym (s.625-626).

    Kalendarium ukazuje Lwów nie tylko jako bardzo przyjemne miasto, by użyć określenia Stanisława Wasylewskiego. ale też jako pole różnorakich, niejednokrotnie bardzo ostrych konfliktów. „Lwów międzywojenny był miastem co najmniej trzech narodowości - polskiej, żydowskiej i ukraińskiej" - przypomina Autorka we „Wstępie". Wśród mieszkańców można wyróżnić oczywiście więcej grup narodowościowych. Moim zdaniem, w opracowaniu w zbyt małym stopniu uwzględniono Ormian. Relacje między poszczególnymi narodowościami znacząco wpływały na oblicze miasta. Na kartach książki pojawia się Lwów konfliktów polsko-ukraińskich, pogromów (szczególnie w listopadzie 1918 r.) i getta ławkowego, zamachów i podpaleń dokonywanych przez Ukraińców, a także antyukraińskich i antyżydowskich wieców (lata trzydzieste). Widoczne jest dążenie Autorki, by ukazać możliwie pełny obraz zdarzeń rozgrywających się w mieście. Dowiadujemy się m.in., że w grudniu 1931 r. „Związek Ukrainek ogłosił bojkot nieukraińskiego handlu i przemysłu" (s.600). a 1 kwietnia 1933 r. „na ul. Hetmańskiej grupa Żydów pobiła ukraińskiego studenta Jarosława Onuferko, który wznosił okrzyki na cześć Adolfa Hitlera" (s.661). Kalendarium przynosi też informacje o poważnych rozbieżnościach istniejących wewnątrz poszczególnych narodowości, np. wewnątrzukraińskich. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na ogłoszony 25 lipca 1934 r. list pasterski arcybiskupa Andreja Szeptyckiego „O nadużywaniu nabożeństw do celów świeckich" zakazującego wykorzystywania nabożeństw dla demonstracji politycznych (s.719).

    Nie brak też informacji na temat wystąpień o charakterze społecznym (strajki, protesty bezrobotnych) i politycznym (wiece, demonstracje). Wśród tych ostatnich odnotowano akcje od skrajnej prawicy (napaści bojówek) po komunistów (demonstracje, rozrzucanie ulotek, pobicia). Dochodziło nawet do zabójstw, a także do niejednokrotnie brutalnych interwencji policji.

    Ale Kalendarium zawiera również wzmianki o wydarzeniach świadczących o przezwyciężaniu (czy przynajmniej próbach przezwyciężania) waśni. Np. w 1921 r. w trakcie obchodów trzeciej rocznicy wybuchu walk o Lwów odprawiono w kościele św. Elżbiety nabożeństwo żałobne za poległych w obronie Lwowa. Tego samego dnia. 31 października, odprawiono w synagodze postępowej nabożeństwo żałobne za oficerów i żołnierzy wyznania mojżeszowego poległych w obronie Lwowa i kresów wschodnich (s.140). Zaś 5 sierpnia 1933 r. „w przeddzień święta legionowego i strzeleckiego w katedrze łacińskiej, kościele ewangelickim i synagodze postępowej odprawiono nabożeństwa żałobne za dusze poległych legionistów" (s.676). Wreszcie dowiadujemy się. że u schyłku okresu międzywojennego. 26 kwietnia 1939 r. „metropolita A. Szeptycki i biskupi greckokatoliccy podpisali wspólnie z episkopatem rzymskokatolickim orędzie do wiernych, wzywając do ofiarności na rzecz obrony kraju" (s.961).

    Odnajdujemy na kartach książki Lwów wzniosły, odświętny (m.in. za sprawą informacji o uroczystościach patriotycznych), ale też miasto targanie niepokojami, burdami, ekscesami i skandalami obyczajowymi. Wydarzenia smutne czy wręcz tragiczne przeplatają się z wątkami humorystycznymi albo z szarą (lub barwną) codziennością.

    Wiele można się dowiedzieć na temat Lwowa „kulturalnego" zarówno w sensie kultury „wysokiej", jak i tej zwanej dziś masową. Czytamy o koncertach, premierach, wieczorach autorskich, muzeach i wystawach. A także o filmach. Tych wyświetlanych w „kinoteatrach", ale nie tylko. Lato 1939 r. obok wyczuwalnej narastającej grozy wydarzeń przynosi m.in. wzmianki o tym, że w mieście kręcono kolejne sceny filmu „Serce batiara" (s.978). Znajdujemy też informacje o audycjach lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia: Wesołej Niedzieli, która się przekształciła w słynną Wesołą Lwowską Falę. To dobrze, że na kartach opracowania znalazły się postaci Szczepka i Tońcia (Kazimierza Wajdy i Henryka Vogelfangera), gdyż współtworzyli oni charakterystyczny lwowski folklor. Szkoda natomiast, że Autorce umknęła postać Włady Majewskiej.

    Obok działaczy politycznych, wysokich rangą wojskowych i duchownych, uczonych i artystów Kalendarium przynosi również wiadomości o osobach ważnych dla Lwowa w zupełnie innym sensie. Przytoczono np. za „Gazeta Poranną" notatkę prasową z marca 1929 r. dotyczącą przez długie lata obecnej w pamięci starych lwowian „ślepej Minci". Warto ją zacytować w całości: JZnana doskonale publiczności lwowskiej kolporter-ka i muzykantka „ślepa Mincia" znalazła się obecnie w kłopotliwym położeniu, mianowicie wskutek mrozu zniszczyła się jej zupełnie jej harmonia, jedyne źródło zarobkowania. Koszta nowej harmonii wynoszą co najmniej 100 zł. Wobec tego rozpisujemy składkę na biedaczkę, która w całej pełni zasługuje na poparcie" (s.462). Znajdziemy też w Kalendarium kronikę towarzyską i obyczajową: informacje o śmierci i pogrzebach znanych lwowian oraz ogłoszenia dotyczące adopcji dzieci i matrymonialne. Oto. przykładowo, jedno z nich zamieszczone w lipcu 1923 r. w „Słowie Polskim": Patriotki! Patrioci! Spełnijcie swój obowiązek! Trzydziestotrzech letniemu kawalerowi prawego charakteru, na wyższym stanowisku rządowym pośredniczcie w poznaniu w celu małżeństwa odpowiednich panien lub podajcie ich adresy z udzieleniem ważniejszych informacji" (s.207). Zwraca uwagę styl owego ogłoszenia nawiązujący zapewne do tekstów ulotek rozpowszechnianych podczas niedawnej wojny. Z tą tylko różnicą, że wówczas od patriotów oczekiwano walki w obronie ojczyzny.

    Omawiane opracowanie przynosi sprostowania powtarzających się w różnych publikacjach błędów. A. Biedrzycka przypomina np., że we Lwowie były dwie odrębne (ale sąsiadujące ze sobą) ulice: św. Piotra i św. Pawła. Bardzo często określano je jako jedną: „ul. Św. Piotra i Pawła" (s. X). I inne zagadnienie. Każdy, kto choć trochę zna historię Lwowa wie, że działał tam Uniwersytet Jana Kazimierza. Rzadko jednak pamięta się. kiedy uczelnia otrzymała swoje imię. Kalendarium przypomina, iż 8 XI 1919 r. Józef Piłsudski zatwierdził używanie przez Uniwersytet Lwowski urzędowej nazwy „Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie" (s.41). a 23 listopada odbyła się w związku z tym uroczystość (s.43).

    Sama Autorka nie ustrzegła się pewnych nieścisłości, błędów i uproszczeń. Znajdujemy też informacje, które wręcz proszą się o dopełnienie. Oto przykład. 15 1 1928 r. odbył się we Lwowie występ słynnego „człowieka-muchy" - Stefana Polińskiego. Akrobata przeszedł po linie nad ul. Akademicką, lecz schodząc spadł z dachu kamienicy, w której mieścił się „pokój do śniadań" Zofii Teliczkowej i ciężko ranny, tego samego wieczora zmarł w szpitalu. Tragedia, która rozegrała się na oczach tłumnie zebranej publiczności, została uwieczniona w piosence lwowskiej ulicy („Przyjechał do Lwowa akrobata-mucha..."). Bez owej pointy historia tragicznej śmierci „człowieka-muchy" wydaje się niepełna.

    Do Kalendarium wkradło się trochę potknięć związanych z imionami i nazwiskami występujących osób. I tak wiceminister komunikacji miał na imię Aleksander. Natomiast Andrzej Bobkowski (z tej samej rodziny) był pisarzem. Do nazwiska działacza socjalistycznego niepotrzebnie dodano jedno „n". Poprawna pisownia to: Herman Lieberman. Konsekwencja wymagałaby, by tak jak przy innych osobach, podać w indeksie właściwe nazwisko Mariana Hemara (Hescheles).

    Niewielkie błędy czy niekonsekwencje (zauważalne w skądinąd imponującym i bardzo przydatnym indeksie rzeczowo-topograficznym) są bez znaczenia wobec zalet opracowania. Kwestie dyskusyjne, wątpliwości czy pytania nasuwające się przy lekturze mogą okazać się inspirujące do dalszych badań. Kalendarium Lwowa ukazuje blaski i cienie miasta. Obfitość mrocznych aspektów życia nad Pełtwią może zaboleć dawnych mieszkańców, a także miłośników legendy Lwowa. Odpowiedzią na ewentualne rozterki i rozczarowania może być sentencja Leopoliensis sum et nihil leopoliensis a me alienum puto.

    Z kart omawianego opracowania wyłania się Lwów różnorodny, wielobarwny, niejednoznaczny. Niepokojący i fascynujący. Dla badaczy okresu międzywojennego to lektura niezbędna. Dla wszystkich zainteresowanych - przewodnik w poszukiwaniu odpowiedzi na trudne pytania dotyczące naszej przeszłości.

    Uważam, że naszym obowiązkiem jest poznanie dziejów Lwowa w możliwie pełnym zakresie, z uwzględnieniem wielu aspektów zagadnień i różnych punktów widzenia. Kalendarium Agnieszki Biedrzyckiej niewątpliwie przybliża nas do tego celu.

    Aleksandra Julia Leinwand

    *) Niniejszy tekst jest nieco zmienioną wersją recenzji opublikowanej w periodyku „Imponderabilia Biuletyn Piłsudczykowski" nr 6, Gdańsk 2013.


    Na początek strony

    Kustosz i samotnik

    Tom poświęcony pamięci Romana Aftanazego pod redakcją Adolfa Juzwenki

    KUSTOSZ I SAMOTNIK

    Kustosz i samotnik. Tom poświęcony pamięci Romana Aftanazego pod redakcją Adolfa Juzwenki, Wydawnictwo Ossolineum, Wrocław 2017, s. 268, archiwalne fotografie.

    Tempus fugit... Mija 13 lat od śmierci Romana Aftanazego. Ta księga pamiątkowa ku czci Kustosza - Ossolińczyka miała być wydana w 10. rocznicę śmierci, w 2014 roku. Ukazuje się jednak roku bieżącym, w którym przypada jubileusz dwusetlecia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Toteż Adolf Juzwenko, dyrektor Zakładu z siedzibą we Wrocławiu, pisze we wstępie: „Przypominamy nią [tą księgą] Ossolińczyka, który złotymi głoskami zapisał się w długiej i bogatej historii Zakładu", w narodowej instytucji we Lwowie, w której - w warunkach okupacji niemieckiej a potem sowieckiej znalazł zatrudnienie. To co, zdawało się być zajęciem chwilowym na czas wojny, stało się - już po powojennej translacji Ossolineum do Wrocławia - zajęciem na lata, aż do chwili przejścia na emeryturę (w 1981 roku). Trafnie przyjęto człon tytułu - „Ossolińczyk". W nowych powojennych warunkach był mimo wszystko, symbolem ciągłości tradycji, stając się jakby łącznikiem między dawniejszymi lwowskimi czasami a czasami wrocławskimi; uosabiał lwowską atmosferę i kresowe wartości, zwłaszcza w sytuacji, kiedy nieliczne grono dawnych pracowników Ossolineum, przenosząc się do Wrocławia, stopniowo odeszło. I potem pozostał tylko On... W tym jakże honorowym określeniu wyraża się wielkie uznanie dla Kustosza, dla Jego zasług w służbie książki, to znaczy - w służbie narodowej kultury. Tak bowiem trzeba rozumieć Jego działalność we Lwowie w książnicy ossolińskiej, w tym próby ratowania (wraz z profesorem Mieczysławem Gębarowiczem, ostatnim dyrektorem Ossolineum) choćby części księgozbioru przy podziale zawłaszczonego wojennego łupu na część polską i część ukraińską, a potem działalność we Wrocławiu, dla odbudowania zasobu bibliotecznego. Z biegiem lat termin „kustosz" stał się określeniem zawodowym, stanowiska w bibliotece, zatem przy wzroście zatrudnienia - kustoszy przybywało. Ale kustosz-ossolińczyk był tylko jeden i nie trzeba wymieniać nazwiska, by było wiadome, o kogo chodzi.

    Sygnalizowany tom bardzo różni się od typowych ksiąg jubileuszowych i pamiątkowych, dedykowanych osobistościom akademickim (lub innym). Ilość tych ksiąg w ostatnich kilkunastu latach rośnie niemal lawinowo, i to co dawniej miało być nadzwyczajnym wyróżnieniem dla wielkiego uczonego, teraz pospolituje się, i w polskiej praktyce właściwie nie tyle „uczony", co każdy samodzielny pracownik naukowy, ma szansę otrzymać swoją księgę, i po temu każda rocznica jest dobra -rozpoczęcia pracy dydaktycznej, uzyskania doktoratu, rocznice urodzin. Można więc rzec, że ten konkretny tom - jest w miarę skromny, korespondując jakoś ze skromnością Kustosza, którą to cechę osobową z mocą uwydatniono w tekstach. Zamiast kilkudziesięciu rozpraw, nieraz przypadkowo dobranych (albo bywa, że i tematycznie niepotrzebnych, uwzględniając istniejące w danej chwili inne opracowania na dany temat, a więc bardzo wtórne, nie wnoszące nic nowego), w tomie zawarto kilka zaledwie opracowań, ale za to ściśle powiązanych z Osobą, jej życiem i dziełem. Zamiast hagiografii, sztucznej czołobitności i uwznioślenia jubilata w szkicach biograficznych, mamy zachowany umiar. Zamiast napuszonej bombastyczności - tutaj na plan pierwszy wybija się prawdziwa serdeczność i jakieś ciepło wobec Ossolińczyka. Czujemy, że jego postać nie jest sztucznie, sytuacyjnie lub układowo wykreowana przez „środowisko", minęły lata, a o Nim trwa serdeczna pamięć.

    W księdze tego typu nie może braknąć szkicu biograficznego, ale jego autora (Maciej Matwijów), bardziej niż nadmiar szczegółów genealo-giczno-osobowych interesuje portret psychologiczno-charakterologiczny i rzeczywiste dokonania osoby, która nie była typem akademickiego uczonego, a jednak uzyskała trwałe miejsce w nauce polskiej. W publikowanych tekstach na plan pierwszy wybija się główny temat: niezwykle okoliczności powstawania dzieła życia R. Aftanazego - monumentum, jakim pozostaną już na zawsze „Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej" (w granicach do 1772 roku). Teksty księgi mają wspólny mianownik - w rozmaitych sformułowaniach uwydatniają charakter i wiekopomne znaczenie dzieła Kustosza, jego główne przesłanki. Jeśli niemożliwością było uchronienie materialnej substancji polskich pałaców i dworów, znajdujących się na utraconych Kresach, to należało podjąć wysiłek uratowania pamięci o nich - wpleść je w naszą historię, naukę i kulturę (s. 183). Dzieło zawiera więc opisy blisko tysiąca czterystu dworów i pałaców, opatrzone niemal pięcioma tysiącami ilustracji. Głównym kryterium doboru obiektów było szeroko pojęte promieniowanie polskiej kultury szlacheckiej wraz z jej tradycją państwa przedrozbiorowego. Istniejące tam siedziby ziemiańskie, mimo represji władz zaborczych, pozostały najbardziej trwałymi instytucjami kultywującymi dawną tradycję Rzeczypospolitej szlacheckiej (s. 212). Wczytując się w kolejne tomy, wyobraźnią i emocjami przenosimy się w inną rzeczywistość, co podkreśla Andrzej Baranowski, redaktor pierwszej edycji:" w każdej z siedzib opisanych w pracy R. Aftanazego panowała niepowtarzalna atmosfera polskiego dworu, którą tworzyły: historia, kolejne pokolenia oraz indywidualność poszczególnych rodzin. Do oddania tego klimatu potrzebny był język epicki. Polszczyzna, którą posługiwał się Aftanazy, odeszła wraz ze światem przez Niego utrwalonym. Dotyczy to także materiału ilustracyjnego, pozyskanego przez Autora od byłych ziemian. Często architektura dworu czy pałacu utrwalona na starej fotografii stanowiła jedynie tło dla zaprezentowania kolekcji dzieł sztuki czy scen z uroczystości rodzinnych lub towarzyskich." I nieczęsto bywa, żeby osoba autora tak ściśle wtopiła się w swe dzieło.

    Przypomniano niemal konspiracyjny etap I edycji, zrealizowanej przez Instytut Sztuki PAN w nakładzie 500 egzemplarzy, w super ograniczonej dystrybucji tylko do bibliotek (przyjmijmy, że także w pewnym stopniu dla osób ze środowiska historyków sztuki), w marnej „małej poligrafii" (właściwej dla wielu wydawnictw naukowych w latach 80. ub. wieku), pod enigmatycznym tytułem „Materiały do dziejów rezydencji", ukrywającym z powodów cenzuralnych zasięg terytorialny dzieła, cenzu-ralnie słowo-pojęcie „kresy" było jeszcze nie do przyjęcia. Dopiero II wydanie zrealizowane przez Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich w latach 1991-1997 w 11 okazałych tomach, ze starannie dobraną szatą graficzną, pod bardziej adekwatnym tytułem, było dostępne w księgarskiej dystrybucji, a autorowi przyniosło jakże zasłużone uznanie w kraju i za granicą. Scharakteryzowano zatem recepcję dzielą Aftanazego. (Tu gwoli przypomnienia - w Roczniku Lwowskim 2000-2001 opublikowane zostało omówienie „Dziejów rezydencji..." przygotowane przez piszącego teraz te słowa, a co zechciał odnotować M. Matwijów we wspomnianym wyżej szkicu biograficznym). Wątek przygotowywania dzieła przewija się także w kilku listach kierowanych do profesora Mieczysława Gębarowicza (ostatniego dyrektora Ossolineum we Lwowie, który do końca swego życia pozostał w tym mieście), oraz do p. Tadeusza Kukiza. Są to listy z lat 1965-1997 i kolejno - 1993-1996. Listy te (opublikowane w wyborze), zachowane w archiwum M. Gębarowicza (w Ossolineum) i w Archiwum Aftanazego mają duże znaczenie, bowiem Kustosz-Ossolińczyk nie pozostawił zapisów pamiętnikarskich (z drobnym wyjątkiem, o czym niżej); listy zaś przynoszą różne szczegóły biograficzne, ale przede wszystkim wzbogacają wiedzę o trudnych okolicznościach powstawania kolejnych tomów wiekopomnego dzielą. Zawarte są też „spostrzeżenia Aftanazego na temat dawnego środowiska ziemiańskiego, z którym współpracował przy zbieraniu potrzebnych mu materiałów dokumentacyjnych." Do członków rodzin ziemiańskich, rozproszonych w kraju i po całym świecie, szły tysiące listów z prośbą o dane dotyczące dawnych ich siedzib, a konieczne do wzbogacenia swego dzieła. Z odpowiedziami bywało różnie. Te, które nadeszły, stały się źródłem refleksji nad stosunkiem dawnych właścicieli dworskich majątków do przeszłości swych rodzin, do utraconych obiektów, nad nową drogą życia w powojennej rzeczywistości czy to w kraju, czy hen w świecie.

    Skoro przywołano tu nazwisko: Tadeusz Kukiz (1932-2015), wypada dać kilka słów: lekarz z Niemodlina, kresowy pasjonat, przedmiotem jego pasji były losy maryjnych obrazów przewiezionych do Polski po II wojnie światowej przez Polaków zmuszonych do opuszczenia terenów przyłączonych do republik radzieckich. Zainteresowanie tym tematem zmaterializowało się w cyklu jego książek - 6-ciu tomów „Madonny Kresowe" („Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w diecezji gliwickiej" (1997); „Wołyńskie Madonny i inne obrazy sakralne z diecezji łuckiej", wyd. Ośrodek „Wołanie z Wołynia" Biały Dunajec 1998; „Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w diecezji opolskiej", wyd. Wacław Bagiński, Wrocław 1998; „Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w archidiecezji wrocławskiej i diecezji legnickiej", wyd. TUM, Wrocław 2003; „Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w diecezjach Polski (poza Śląskiem)", część I i II, wyd. TUM Wrocław 2008; „Madonny Kresowe i inne obrazy sakralne z Kresów w diecezjach Polski" - Suplement, wyd. TUM Wrocław 2008).

    W tekstach biograficzno-wspomnieniowych odnajdziemy wiele danych o pracy we wrocławskim Ossolineum, o ludziach tam pracujących, o wewnętrznych „klimatach", nie zawsze chwalebnych; a w liście do T. Kukiza szczególna wzmianka - o odznaczeniu państwowym, od czego chciał się uchylić, nie zabiegając o jakiekolwiek splendory, ale to uchylanie się ostatecznie nie było skuteczne, więc pisze: ...„Nic nie pomogło. Wizyta w Belwederze wydaje się konieczna. I nowi wrogowie." Jakież to polskie, gdzie sukces niezawodnie rodzi zawiść, o czym jest wiele wzmianek w piśmiennictwie, a m.in. obrazowo pisał onegdaj Melchior Wańkowicz: „szewc zazdrościł kanonikowi, że prałatem został". Do prof. M. Gębarowicza napisze: ...„każda nagroda, każdy wywiad czy odznaczenie to dla mnie nowe kłopoty."

    Serdeczne wspomnienie przedstawił Jan Kolasa, jeden ze stypendystów Biblioteki Ossolineum, pracujący pod kierunkiem Kustosza, a potem pozostający w serdecznej z Nim znajomości; w tych wspomnieniach wzmianki o trybie życia, o samej pracy Aftanazego, i pełniej tłumaczy się drugi człon tytułu - tj. „Samotnik". Przyjął bowiem Kustosz samotne życie, podporządkowane wyłącznie pracy w bibliotece - i nad swym życiowym dziełem. W listach sam pisał „urządziłem sobie jako tako moją samotnię i chętnie w niej przebywam, rzadko z domu wychodząc"; autor szkicu dopowiada: „Kustosz Aftanazy był zatwardziałym, bezkompromisowym samotnikiem. Wytwarzał wokół siebie jakąś otoczkę niedostępności i raczej niechętnie dawał się wciągnąć w bliższą znajomość, czy to ze współpracownikami, czy tym bardziej - z osobami spoza pracy. Niejakie ustępstwo czynił wobec lwowiaków i w ogóle Kresowiaków." Scharakteryzował też ostatni okres życia i pracy, niełatwy wobec postępującej starości, utraty wzroku, utraty sił, odrzucając wszelką pomoc, trwając tylko niezłomnie przy swej pracy, z lupą przy oku (zob. zdjęcie w książce). Pani Ewa Biegun jako córka chrzestna Aftanazego, pisze o Nim bezpretensjonalnie, z perspektywy zaprzyjaźnionej rodziny, wspominając w szczególności malutkie wrocławskie mieszkanko Kustosza przy placu Grunwaldzkim, pięknie, stylowo urządzone, wedle gustu nienowoczesnego, bo po prostu - „był człowiekiem z klasą", a przejawiała się ona nie tylko dobrych manierach, ale także w smaku artystycznym. „Wspomnienie o przyjacielu" p. Teresy Wawrzyniakowej mówi nie tylko o wspólnym zamieszkiwaniu „kołchozowego" mieszkania poniemieckiego w powojennym Wrocławiu, ale nade wszystko o okolicznościach sporządzania przez swego męża, geografa Stanisława Wawrzyniaka, map do dzieła Aftanazego. Jest to wątek specyficzny, bowiem owe mapy stały się przedmiotem naukowej dyskusji (były kontestowane); a w zakończeniu wspomnień - nastrój ostatnich spotkań, ostatnich rozmów, spojrzenie ku drugiej stronie...

    Reminiscencje Jana Dowgialły - dotyczą sposobu bycia Kustosza, i także wnoszą osobisty ton, uwypuklający Jego cechy osobowe; jest i ton nostalgiczny: „Był jednym z ostatnich żyjących przedstawicieli swego pokolenia i czuł się coraz bardziej osamotniony. Miał głęboko pesymistyczną wizję przyszłości Polski i świata. Wiadomo, że sporej liczbie osób pomagał materialnie. Kogo ta pomoc dotyczyła i na czym polegała, pozostanie jego tajemnicą... Lwów pozostał dla niego miejscem najważniejszym. W jego cennej bibliotece leopolitana stanowiły ponad 30 proc. zbioru. Od kiedy miasto znalazło się poza kordonem, nigdy go nie odwiedził. Nie chciał być pochowany we Wrocławiu. Warszawskie Powązki znajdują się o tyle bliżej Lwowa...". Andrzej J. Baranowski, redaktor pierwszego wydania, dookreśla: „Nigdy nie przyjechał do Lwowa, ale szukał miejsc, które by to miasto mu jakoś przypominały. Takim był Przemyśl, gdzie mieszkańcy mówią po lwowsku... a kiedy stawał na Kopcu Tatarskim, czasami wydawało Mu się, że widzi panoramę ukochanego miasta. Atmosferę Katedry Łacińskiej wyczuwał nawet w kościele Jezuitów w Legnicy (obecnej katedrze), w której podobnie jak w świątyni lwowskiej połączono gotycką architekturę z barokowym wystrojem i wyposażeniem... Góra Ślęza, widoczna z okien mieszkania, przypominała Mu widok Wysokiego Zamku nad Lwowem."

    Fragmenty lwowskiego pamiętnika Aftanazego, spisywanego w okresie od stycznia 1945 r. do kwietnia 1946 r. według rękopisu zachowanego w zbiorach Ossolineum, mają dokumentalny charakter. Nie są to bowiem wspomnienia spisywane po latach, w których mylą się często fakty, osoby, zdarzenia, a odtwarzana rzeczywistość jest już często interpretowana w świetle późniejszej wiedzy i nowych doświadczeń życiowych. Zapiski Kustosz sporządza niemal każdego dnia i dlatego też zawierają informacje, których próżno szukać w innych lwowskich wspomnieniach albo też je uzupełniają. Oddają one stan ducha piszącego i lwowskich Polaków, opisują działania Sowietów wobec nich, rejestrują fantastyczne plotki i złudzenia co do sytuacji politycznej, dramatyczne rozterki - rejestrować się na wyjazd ze Lwowa czy też nie, bo może miasto zostanie jednak w polskiej strefie, zwrócimy uwagę na adnotacje o ukraińskiej antysowieckiej partyzantce w lasach, i o objęciu katedry św. Jura przez nowego arcybiskupa (po śmierci metropolity Andrzeja Szeptyckicgo), tyle tylko, że jest to już hierarcha „nowy", tzn. właściwie z wyboru nowych władz, i to arcybiskup już prawosławny, gdy z Cerkwią ukraińską, tzn. grekokatolicką, władza zrobiła porządek jak trzeba; brat metropolity, przełożony wszystkich klasztorów studyckich jest już w więzieniu jak i duchowieństwo greckokatolickie, cerkiew unijna jest już rozgromiona i mamy już wyznaniowy porządek, katolicy już się zwijają, i jest tylko cerkiew prawosławna pod władzą patriarchatu moskiewskiego, ten przynajmniej od kilkuset lat podporządkowany władzy państwowej, nie robi kłopotów; są noty o rozmaitych zdarzeniach w mieście, zamykaniu ostatnich cerkwi unickich, o postawie religijnej Polaków i ostatnich niszach (przed wyjazdem), ale jeszcze o aresztowaniach, o kazaniu w cerkwi wołoskiej (ale ukierunkowanej na prawosławie) - nt. konstytucji Stalina, o sowietyzacji miasta - przemianowywaniu ulic (co dziś nas już nie dziwi, bośmy to przerabiali kilka razy w Polsce, ostatnio pod hasłem dekomunizacji przestrzeni miejskiej). Jeszcze wzmianka o koncercie muzyki polskiej dyrygowanym przez Adama Sołtysa (zob.: Maria Ewa Sołtys, Tylko we Lwowie, Dzieje życia i działalności Mieczysława i Adama Sołtysów, Ossolineum, Wrocław 2008; rzecz o dwóch generacjach lwowskich muzyków, dyrygentów, pedagogów, kompozytorów).

    Ostatni opublikowany zapis jest przejmujący: 14.IV. 1946 - ...„poszedłem dziś pożegnać Cmentarz Łyczakowski, a osobliwie grób Grottgera i innych naszych wielkich. W słońcu przesiedziałem chwilę na schodach mauzoleum wybudowanego ku czci Orląt Lwowskich. Myślałem nad przyszłością tego skrawka „Campo Santo", jeżeli bieg historii pójdzie w dotychczasowym kierunku. Czy tę największą świętość serca lwowskiego po prostu zburzą i zaorają, czy też zostawią w spokoju." Redaktorka tych zapisków notę tę pozostawiła bez komentarza, bez przypisu nt. dalszych losów tego „świętego miejsca". Czy słusznie? Może przyjęła milcząco, że wszyscy zainteresowani dobrze wiedzą o późniejszym celowym zniszczeniu „tego skrawka" (cmentarnego), o wieloletnich targach polsko-ukraińskich nt. jego rekonstrukcji i wreszcie o odbudowie i poświęceniu.

    Pamiątkowy tom zamyka szkic Jana Dowgialły „Erazm Sykt, luminarz lwowskiego Renesansu". Przedstawiony został jeden z najwybitniejszych przedstawicieli lwowskiej elity intelektualnej przełomu XVI i XVII wieku, znany w owym czasie lekarz a także członek najwyższych władz samorządu miejskiego Lwowa, ławnik, dożywotni członek Rady Miejskiej, kurator szpitala św. Ducha, wójt, jeden z burmistrzów. Na niwie naukowej zasłużył się opisem leczniczych wód siarczkowych we wsi Szkło k. Lwowa, które już w owym czasie były podstawą znanego „uzdrowiska". Postać ciekawa, mało znana, acz wpisana w staropolskie piśmiennictwo medyczne. Szkic jest próbą syntezy dotychczasowej wiedzy o człowieku wielkiej nauki, biegłego w wiedzy medycznej i w filozofii, w służbie publicznej. Może się wydawać, że jest ten tekst jakimś przypadkowym dodatkiem do księgi pamiątkowej. Ale nie - szkic ten powstał dzięki Romanowi Aftanazemu; własny księgozbiór przekazał autorowi tekstu, i dane uzyskane dzięki owym księgom stanowiły podstawę publikacji.

    Jednakże trzy niewielkich rozmiarów teksty zostawiłem na koniec niniejszego omówienia. W toku wydawania kolejnych tomów „Materiałów..." czy też „Dziejów rezydencji...." zdarzało się, że historycy sztuki odnajdywali w archiwach jeszcze jakieś materiały dotyczące obiektów opisanych przez Aftanazego. Publikowali te przyczynki. Tak też czyni Stanisław Mossakowski, autor szkicu „Uroż w dawnym województwie ruskim." W tomie poświęconym obiektom w ziemi przemyskiej województwa ruskiego, R. Aftanazy opisał dzieje majątku i wygląd dworu w Urożu według stanu w latach 30. XX wieku. Profesor S. Mossakowski na podstawie nowych danych uzupełnia dawniejszą historię majątku oraz odtwarza wygląd i wyposażenie pierwotnego, tzn. XVIII-wiecznego dworu sprzed jego pożaru w 1892 roku. Ze wspaniały dwór usytuowany na szlaku Sambor-Drohobycz zgorzał, nie dziwota, był drewniany. Na Jego miejscu powstał dwór murowany, opisany przez Aftanazego, który nie miał duszy, trzeba było w nim mieszkać, ale nie można go było kochać, jak jego poprzednika. Widok dworu przed 1939 r. pokazuje archiwalna fotografia, jest w dobrym stanie technicznym. A potem - nic nowego pod słońcem, znany jest los polskich dworów, tam hen, na wschodzie, na południowym wschodzie, w aspekcie ludzkim i materialnym. Mossakowski kończy swój szkic: „Ten nowy, murowany dwór, w okaleczonym parku, zamieniony na siedzibę rzemieślniczych pracowni kołchozu, przetrwał jeszcze do lat 90. ubiegłego stulecia. Obecnie, jak wynika ze zdjęć satelitarnych opublikowanych w Internecie, nie ma po nim śladu.". A więc nie tylko Polak potrafi... trzeba zatrzeć ślady, pańskiej Polski, białej Polski, burżuazyjno-nacjonalistycznej Polski jak kto woli, przywołując dawniejsze schematy ideologicznego myślenia i pojmowania polskich zabytków. O autorze tej noty trzeba powiedzieć choćby tyle - to b. dyrektor Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk, ten - który podjął ryzyko i trud pierwszej tej na wpół utajnionej edycji dzieła Aftanazego, i doprowadził ją do końca. Podczas uroczystości pogrzebowych na warszawskich Powązkach powiedział znaczące słowa: „iż mało jest ludzi, o których można powiedzieć, jak o Romanie Aftana-zym, że dzieła ich wielkie idą za nimi...". Wypowiedź tę przytoczył w zakończeniu swego szkicu o wielkim autorze wspomniany wyżej Andrzej J. Baranowski, swój tekst tytułując i kończąc słowami „Cześć Jego pamięci".

    I wreszcie wątek niezwykłego znaczenia. Profesor Jan K. Ostrowski, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu, dopełnia dziejowe znaczenie pracy Kustosza. W swym tekście pt. „Materiały" Romana Aftanazego i „Materiały do dziejów sztuki sakralnej" wskazuje na inspirującą rolę, jaką odegrało dzieło Kustosza w podjęciu dalszych badań nad kresowymi zabytkami. Przykład Aftanazego - powiada wybitny historyk sztuki (w tekstach publicystycznych pojawia się czasem określenie „hrabia na Wawelu", ze względu na rodowód) - zrodził ideę systematycznej inwentaryzacji sztuki sakralnej Kościoła rzymskokatolickiego na Kresach. „Wyszedłem z założenia, że obowiązkiem naszego pokolenia jest dokumentacja polskiej obecności na Kresach, a ta została zaznaczona przez dwa zasadnicze typy zabytków: rezydencje ziemiańskie oraz kościoły katolickie....Plan polegał więc na wykonaniu „kościelnego Aftanazego".

    Różnica jest tylko taka, że swe dzieło Aftanazy tworzył samotniczo przez kilkadziesiąt lat, nie mając wsparcia finansowego, instytucjonalnego, a wykonał pracę za wielki instytut naukowy, w skrajnie trudnych warunkach, przy braku dostępu do archiwów poza granicą, nie mając możliwości przeprowadzenia choćby ogólnego oglądu stanu aktualnego opisywanych obiektów. W przypadku „kościelnego Aftanazego" możliwa była już inwentaryzacja obiektów sakralnych, ich wyposażenia, wykonano wielką kwerendę archiwalną i bibliograficzną, opublikowano zachowane dawne inwentarze, informacje z dawniejszych wizytacji kanonicznych, sporządzono aktualną dokumentację fotograficzną. Przez wiele lat, kiedy granice Ukrainy zostały już otwarte, ekipy badaczy z Uniwersytetu Jagiellońskiego prowadziły systematyczne badania terenowe, bez względu na stan zachowania zabytków. W efekcie - powstały 23 okazałe tomy: „,Materiały do dziejów sztuki sakralnej na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Cz. I. Kościoły i klasztory rzymskokatolickie dawnego województwa ruskiego, red. J.K. Ostrowski, Kraków 1993-2015". (O wyjątkowym tomie tej serii, poświęconym Katedrze Łacińskiej we Lwowie, pisaliśmy w Roczniku Lwowskim). Edycję całości zrealizowało Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie, pod dyrekcją prof. dr. Jacka Purchli. Tok prac nad tą inwentaryzacją został opisany w innych publikacjach wskazanych w przypisach do tekstu prof. Ostrowskiego i tam odsyłamy zainteresowanego Czytelnika.

    Pointując - wskazana została łączność dzieła Romana Aftanazego ze wzmiankowaną serią, a wawelski dyrektor dopowiada: „Nasz inwentarz otrzymał nieco zbyt ogólnie brzmiący tytuł „Materiały do dziejów sztuki sakralnej", co stanowiło oczywisty ukłon pod adresem naszego wielkiego poprzednika. Podziw dla pracy Aftanazego znalazł odbicie także w wyborze formatu publikacji oraz w topograficznym podziale materiału według województw przedrozbiorowych." Jest jeszcze jedna godna uwagi wzmianka: w indeksach do inwentarza Roman Aftanazy jest odnotowany ponad 180 razy, „a liczba ta ukazuje wagę jego dzieła dla naszej pracy. Trudno się powstrzymać od uwagi, że z taką liczbą cytowań Roman Aftanazy zająłby wysokie miejsce w naukowych rankingach i uzyskałby mocną pozycję w staraniach o finansowanie badań. Mógłby, ale zapewne by nie chciał. Był przecież prawdziwym uczonym, a nie kolekcjonerem punktów." Gwoli ścisłości trzeba powiedzieć, że wielotomowy „kościelny Aftanazy" obejmuje jak dotąd wschodnią część dawnego województwa ruskiego, leżącą poza granicami Polski. Równolegle powstaje podobny inwentarz odnoszący się do obiektów sakralnych położonych na terenie d. województwa nowogródzkiego, wileńskiego, trockiego i brzeskolitewskiego. Cóż można powiedzieć więcej? Chyba tylko to - oba dzieła, powiązane wspólną ideą pozostaną na zawsze w dziejach polskiej kultury i nauki.

    Wypada wspomnieć o jeszcze jednej dedykacji, zawartej w 6. tomie zbioru artykułów i komunikatów nt. bieżącego stanu badań w odniesieniu do sztuki nowożytnej na ziemiach wschodnich Rzeczyspospolitej. Szósty tom serii wydawniczej Sztuka Kresów Wschodnich (6) pod red. Andrzeja Betleja i Piotra Krasnego, wydany w roku 2006 pod egidą Instytutu Historii Sztuki UJ i Koła Naukowego Studentów Historii Sztuki UJ zawiera notę redaktorów: „Ten [tom] chcielibyśmy poświęcić osobie zmarłego w ubiegłym roku Romana Aftanazego (1914-2004), autora Dziejów rezydencji na dawnych kresach.... Ta monumentalna praca stała się dla wielu z nas wzorem i wezwaniem do dalszych badań nad sztuką dawnych ziem wschodnich Rzeczypospolitej." Przesianie tej dedykacji stanie się pełniejsze, jeśli uświadomić sobie, że spośród członków owego Koła Naukowego rekrutował się zespół uczestników inwentaryzacji zabytków na terenach Ukrainy, a i teksty opublikowane w poprzednich tomach a także w kolejnym, siódmym tomie, były rezultatem tych jakże ważnych działań naukowych.

    Maciej Miśkowiec


    Na początek strony

    ATLAS HISTORYCZNY MIASTA LWOWA

    ATLAS HISTORYCZNY MIASTA LWOWA

    W czerwcu 2014 r. ukazał się drukiem tom Lwów, który zapoczątkował publikację Atlasu historycznego miast ukraińskich w ramach serii miejskich atlasów historycznych, wydawanych pod patronatem Międzynarodowej Komisji Historii Miast (Commission Internationale pour l'Histoire des Villes). Atlas historyczny Lwowa przygotował do druku zespół badaczy pod kierunkiem naukowym Myrona Kaprala. Prace nad jego powstaniem prowadzono w pięciu instytucjach naukowych: Lwowskim Wydziale Instytutu Ukraińskiej Archeografii i Źródłoznawstwa im. M.S. [Kruszewskiego Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, Centrum Naukowo-Badawczym „Ratownicza Służba Archeologiczna" Instytutu Archeologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, Centrum Historii Miejskiej Europy Środkowo-Wschodniej, Centralnym Państwowym Archiwum Historycznym Ukrainy we Lwowie oraz w Instytucie Systemów Geoinformacyjnych we Lwowie. Dzieło to imponuje nie tylko bogatym materiałem kartograficznym (25 oryginalnych map wielkoskalowych, 11 autorskich prac kartograficznych ukazujących rekonstrukcje rozwoju przestrzennego miasta) i ikonograficznym (6 widoków miasta), ale także szczegółową częścią tekstową w językach ukraińskim i angielskim, prezentującą dzieje kartografii Lwowa oraz rozwój przestrzenny i urbanistyczny miasta (s.2-74).

    Wszystkie wielkoskalowe mapy dawne, których reprodukcje zostały zamieszczone w atlasie Lwowa to dzieła wyjątkowe, źródła kartograficzne o dużej wartości poznawczej, użyteczne w badaniach nad rozwojem przestrzennym i urbanistycznym miasta. Jednakże niektóre z nich zasługują na szczególną uwagę, zwłaszcza te najwcześniejsze, z XVII i XVIII w. Przede wszystkim pierwsza z nich, nie tylko dlatego, że jest to najstarszy z zachowanych planów ogólnych Lwowa, ale również ze względu na osobę autora - inżyniera wojskowego i kartografa Fryderyka Getkanta. Pochodzący z Nadrenii Getkant, pozostający od końca lat dwudziestych lub początku lat trzydziestych XVII w. w służbie polskiej, w latach 1634-1639 opracował dedykowane królowi Władysławowi IV dzieło Topographica practica zawierające obok planu Lwowa z 1635 r., wiele innych bezcennych map należących do fundamentalnych prac do dziejów kartografii Rzeczypospolitej. W okresie drugiej wojny polsko-szwedzkiej (1655-1660), tzw. potopu wolumin Topographica practica Szwedzi wywieźli do Sztokholmu, gdzie jest przechowywany do dzisiaj w Archiwum Wojennym (Krigsarkivet). Także autor tego dzieła w okresie „potopu" na krótko przeszedł na stronę szwedzką, po czym jednak już od 1658 r. ponownie pozostawał w wojsku polskim w stopniu pułkownika. Reprodukowany w pierwszym tomie Atlasu historycznego miast ukraińskich plan Lwowa autorstwa Getkanta. podobnie jak pozostałe mapy wielkoskalowe miast Rzeczypospolitej umieszczone w Topographica practica należy do kartografików fortecznych. Mapę zatytułowaną Situs Leopolitensis sporządzono na karcie pergaminowej o wymiarach 62,8 x 44,5 cm, w skali około 1:12 700. Miasto przedstawiono na niej w granicach projektowanych przez Getkanta nowożytnych fortyfikacji. Na mapie tej oznaczono sieć komunikacyjną (drogi, ulice, rynek) i hydrograficzną. Prawie całkowicie autor pominął średniowieczne i renesansowe umocnienia Lwowa, zaznaczając jedynie bramy Krakowską i Halicką oraz furtę Jezuicką". Nie oznaczono także zabudowy zarówno w granicach murów średniowiecznych, jak i na przedmieściach, które jedynie opisano ich nazwami.

    Druga w kolejności chronologicznej z rękopiśmiennych map wielko-skalowych zamieszczonych w atlasie Lwowa także jest przechowywana w zbiorach sztokholmskiego Krigsarkivet. Plan von der Stadt Leopold oder Lemberg został sporządzony w 1704 r. przez nieznanego autora na arkuszu papieru o wymiarach 17 x 29,5 cm), w skali około 1:5000. Ukazuje on miasto w granicach lokacyjnych i przylegający do niego klasztor bernardynów, otoczone fortyfikacjami. Ważniejsze budowle miejskie oznaczono symbolami literowymi, które objaśniono w legendzie. Na mapie tej nie przedstawiono Zamku Wysokiego i terytoriów przedmiejskich.

    Oprócz mapy wielkoskalowej Lwowa doby wojny północnej w tomie pierwszym Atlasu znajdują się reprodukcje pięciu planów ogólnych tego miasta z XVIII wieku. Tylko najstarszy z nich powstał w okresie przynależności Lwowa do Korony Królestwa Polskiego. Cztery pozostałe wykonano już po zajęciu Lwowa przez Austrię w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej. W 1766 r. geometra i architekt Jean Ignze du Desfilles na zamówienie, powołanej do życia rok wcześniej, lwowskiej Komisji Boni Ordinis (Komisji Dobrego Porządku) dokonał pomiaru miasta, na podstawie którego sporządził wielobarwny rękopiśmienny Plan de la Ville, des Chateaux et des faubourgs de Leopol. Mapę tę wykonano na arkuszu papieru o wymiarach 52 x 82 cm, w skali około 1:2500. Zasięgiem obejmuje ona miasto w granicach fortyfikacji i terytoria przedmiejskie. Na mapie oznaczono mury średniowieczne, fortyfikacje nowożytne i przedmieścia. Zabudowę w granicach murów średniowiecznych przedstawiono systemem blokowym, wyróżniając ważniejsze budowle, a zabudowę terytoriów przedmiejskich w sposób zindywidualizowany. Oznaczono fortyfikacje, sieć komunikacyjną (drogi, ulice i place) i hydrograficzną (rzeki, jeziora i stawy) oraz tereny zadrzewione (lasy, ogrody, parki i sady). Najważniejsze obiekty przedstawione na mapie dodatkowo opisano symbolami liczbowymi (od 1 do 79), które objaśniono w legendzie. Plan de la Ville, des Chateaux et des faubourgs de Leopol był pierwszą mapą administracyjną, która miała stanowić także podstawę do przeprowadzenia w mieście prac regulacyjnych i porządkowych, m.in. poprawy nawierzchni ulic brukowanych oraz wybrukowania nowych ulic. Obecnie znajduje się w zbiorach Centralnego Państwowego Archiwum Historycznego Ukrainy we Lwowie. Spośród reprodukowanych w Atlasie osiemnastowiecznych austriackich map wielkoskalowych Lwowa, których oryginały są przechowywane w wiedeńskim Archiwum Wojennym (Kriegsarchiv in Wien) dwie zasługują na szczególną uwagę. Pierwszą z nich wyróżnia precyzja rysunku i dokładność przedstawienia obrazu kartograficznego miasta, co z całą pewnością było zasługą jej autora - wybitnego osiemnastowiecznego kartografa austriackiego Josepha Daniela de Hubera. Tytuł mapy Hauptstadt Lemberg sugeruje, że należy ona do grupy kar-tografików administracyjnych, ponieważ podkreśla „stołeczny" charakter Lwowa, który po pierwszym rozbiorze Polski stał się stolicą austriackiej prowincji, Królestwa Galicji i Lodomerii. Mapę tę sporządzono w 1777 r. wielobarwną techniką rękopiśmienną na arkuszu papieru o wymiarach 87 x 139 cm, w skali około 1:4400. Przedstawiono na niej miasto w granicach fortyfikacji i terytoria przedmiejskie, z wyjątkiem obszaru na zachód od murów obronnych. Wykreślono granice działek opisane numerami własnościowymi. Bardzo szczegółowo i dokładnie, w sposób zindywidualizowany, przedstawiono zabudowę zarówno w granicach murów miejskich, jak i przedmieść. Ważniejsze budowle wyróżniono symbolami rysunkowymi ich przekrojów poziomych. Niektóre z nich dodatkowo opisano nazwami (m.in. katedrę, kościół i klasztor karmelitów trzewiczkowych, kościół trynitarzy, klasztor bernardynów). Kolorami rozróżniono rodzaje zabudowy, stosując kryterium materiału budowlanego. Oznaczono fortyfikacje, sieć komunikacyjną: drogi (niektóre z nich opisano kierunkami), ulice (niektóre z nich opisano nazwami) i place.

    Drugą z osiemnastowiecznych austriackich map wielkoskalowych Lwowa wyróżnia kwestia datowania przedstawionego na niej obrazu kartograficznego miasta. Mapę sporządzono w 1780 r., ale według stanu z 1772 r., czyli jak gdyby z opóźnieniem ośmiu lat wykonano plan inwentaryzacyjny miasta w momencie przejęcia go przez Austriaków.

    Autorem jej jest Franz d'Ertel. a podpisał (zaakceptował, uwierzytelnił) ją Anton von Pinterhoffen. Mapę sporządzono tuszem i akwarelą na arkuszu papieru o wymiarach 61x83,5 cm, w skali około 1:1700. Zasięgiem obejmuje ona miasto w granicach murów miejskich i przedmieście Halickie z częścią zachowanych fortyfikacji nowożytnych. Zabudowę w granicach murów miejskich przedstawiono systemem blokowym, wyróżniając indywidulanie ważniejsze budowle, a na przedmieściu Halickim przedstawiono w sposób zindywidualizowany. Oznaczono fortyfikacje, sieć komunikacyjną (drogi opisane kierunkami, ulice i place) i hydrograficzną (rzeki i stawy) oraz tereny zadrzewione.

    Wiek XIX w Atlasie reprezentuje dziewięć map wielkoskalowych Lwowa, w tym siedem austriackich, sporządzonych w języku niemieckim i dwie w języku polskim, wykonane w okresie autonomii Galicji. Głównym reprezentantem dziewiętnastowiecznej kartografii w lwowskim tomie Atlasu jest plan katastralny z 1849 r., w skali około 1:2800. Hauptstadt Lemberg sammt den Vorstädten został umieszczony, zgodnie z zasadami edytorskimi przyjętymi dla całej serii, jako reprodukcja mapy otwierającej część kartograficzną zeszytu (tomu). Jego autorami są Meissler, Heinrich Rutter, Josef Brauner, Johann Wollmann, Franz Ellinger i Wenzel Jahler. Plan katastralny Lwowa pod względem dokładności obrazu kartograficznego miasta zdecydowanie przewyższa wszystkie wcześniejsze kartografika lwowskie. Został on sporządzony na podstawie bardzo dokładnych i nowoczesnych, jak na czas powstania, pomiarów geodezyjnych. Na mapie tej oznaczono podziały własnościowe, wykreślono granice działek i pół, które opisano numerami hipotecznymi. Zabudowę miasta i jego terytoriów przedmiejskich przedstawiono w sposób zindywidualizowany. Oznaczono sieć hydrograficzną (rzeki i jeziora opisano nazwami) i komunikacyjną (drogi i place opisano nazwami) oraz tereny zadrzewione (wykreślono granice lasów parków, ogrodów i sadów). Plan katastralny Lwowa został opracowany nowoczesnymi metodami i posiada dużą wartość informacyjną i kartometryczną.

    Obie dziewiętnastowieczne mapy wielkoskalowe Lwowa wydane w języku polskim w okresie autonomii Galicji zostały wykonane w skali około 1:7200 i ze względu na treść były one przeznaczone do powszechnego użytku. W przypadku Planu królewskiego stołecznego miasta Lwowa z uwzględnieniem nowych nazw ulic i placów sporządzonego w 1871 r. jego informacyjny i użytkowy charakter został zapisany już w tytule. Na podkreślenie zasługuje fakt oznaczenia po raz pierwszy na planie Lwowa dwóch linii kolejowych i ich dworców linii Lwowsko-Czerniowieckiej i kolei Ludwika Karola oraz cytadeli. Na wcześniejszej mapie Lwowa z 1855 r. autorstwa Carla Kummerera Rittera von Kommersberga naniesiono projekt linii kolejowej „z Krakowa do Brodów", zbudowanej dopiero w 1861 r. (data dotarcia kolei do Lwowa i uroczystego otwarcia w tym mieście pierwszego dworca kolejowego) nazwanej wówczas koleją Ludwika Karola. Plan królewskiego stołecznego miasta Lwowa z uwzględnieniem nowych nazw ulic i placów został zaopatrzony w obszerną legendę, w której objaśniono symbole liczbowe, którymi wyróżniono budowle sakralne i budynki siedziby urzędów i instytucji użyteczności publicznej (m.in. ratusza, teatru, sądów, policji, poczty, Galicyjskiego Towarzystwa Kredytowego, szkół, szpitali, komend wojskowych). Natomiast na mapie wielkoskalowej z 1894 r. autorstwa Józefa Chowańca po raz pierwszy oznaczono linie tramwajowej komunikacji miejskiej we Lwowie z podziałem na „kolej" konną i elektryczną.

    Najnowsze dzieje kartografii Lwowa są równie skomplikowane jak zmieniająca się przynależność państwowa tego miasta. Dlatego wśród dziewięciu map wielkoskalowych miasta z tego okresu reprodukowanych w Atlasie znajdują się kartografika opracowane i opublikowane w językach ukraińskim, polskim, rosyjskim i niemieckim. Grupę dwudziestu pięciu reprodukcji map zamieszczonych zamyka, zgodnie z założeniami serii atlasów historycznych miast europejskich, współczesna mapa wielkoskalowa Lwowa wydana w Kijowie w 2013 r., w skali 1:10 000. Plan wydrukowany na arkuszu papieru o wymiarach 69x58 cm ukazuje centrum miasta.

    W Atlasie zamieszczono także reprodukcje 6 widoków Lwowa. Publikowanie w edycji źródeł kartograficznych do dziejów miast europejskich także materiałów ikonograficznych, prawie powszechnie stosowane przez wydawców tej serii, uważam za dyskusyjne. Z całą pewnością urozmaica to poszczególne tomy, pokazując wygląd zabudowy miasta, i zapewne podnosi także ich walor komercyjny. Jednakże należy pamiętać, że mapy wielkoskalowe miast i widoki miast to dwa różne typy źródeł, które są przedmiotem badań różnych dyscyplin naukowych, pierwsze historyków, a drugie głównie historyków sztuki. Najstarszą umieszczoną w Atlasie jest panorama Lwowa zamieszczona w tomie szóstym dzieła Georga Brauna i Franza Hogenberga, Civitates orbis terrarum, wydanym w Kolonii w 1618 r., wykonana przez F. Hogenberga lub jego syna Abrahama Hogenberga, na podstawie rysunku autorstwa malarza włoskiego Aurelio Passarottiego. Przedstawiono na niej miasto od strony zachodniej. Panorama ta jest powszechnie znana, ponieważ była wielokrotnie wznawiana i reprodukowana. W Atlasie zamieszczono także dwa widoki miasta, które powstały po zajęciu Lwowa przez Austriaków. Autorami obydwu są oficerowie wojsk austriackich, dowodzonych przez generała kawalerii hrabiego Andrasa von Hadika, które wkroczyły do miasta 19 września 1772 r. Autorem pierwszej z nich jest Rittin d'Otto, a drugiej François Perneuer. W tomie nie umieszczono współczesnego widoku miasta „z lotu ptaka" (zdjęcia lotniczego), co czynią czasami autorzy i wydawcy atlasów miast w innych krajach.

    Trzecią część atlasu Lwowa stanowi 11 autorskich prac kartograficznych ukazujących:
    1) rozwój przestrzenny Lwowa od XIII do początku XXI w.,
    2) osadnictwo na terytorium Lwowa od przełomu V/V1 w. do pierwszej połowy XIII w.,
    3) Lwów w okresie książęcym,
    4) rozwój przestrzenny Lwowa od XIII do 1772 r. i podziały administracyjne,
    5) rozmieszczenie umocnień obronnych Lwowa XIII-XLX w., schemat I,
    6) rozmieszczenie umocnień obronnych Lwowa XIII- XVIII w., schemat 2,
    7) podziały własnościowe (nieruchomości) w śródmieściu Lwowa 1767 r.,
    8) przedmieścia Lwowa w pierwszej połowie XVIII w., jurydyki i wolnizny,
    9) Lwów w okresie katastru 1849 r.,
    10) budowle sakralne Lwowa XIII-początek XXI w., II) rozwój sieci kościelnej Lwowa koniec XVIU-poczatek XXI w.

    Opracowanie tekstowe (opublikowane w języku ukraińskim i angielskim) otwiera słowo wstępne autorstwa Międzynarodowej Komisji Historii Miast, profesora Michela Pauly'a, witającego zespół ukraińskich badaczy, którzy dołączyli do grona edytorów źródeł kartograficznych do dziejów miast europejskich. Wstęp do tomu Lwów przygotował jego redaktor naukowy M. Kapral. Autorzy opracowania przedstawili kompetentnie i interesująco zarys dziejów aglomeracji miejskiej, zwłaszcza procesy osadnicze, rozwój przestrzenny i urbanistyczny miasta. Dokonali także analizy źródłoznawczej zachowanych map i panoram. W 8 rozdziałach kolejno zaprezentowali: Lwów w źródłach kartograficznych od XIV do połowy XX w., osadnictwo na terytorium Lwowa od przełomu V/VI w. do pierwszej połowy XIII w., rozplanowanie Lwowa w okresie przedlokacyjnym, proces lokacji Lwowa na prawie magdeburskim w XIII-XIV w., rozwój miasta w późnym średniowieczu i we wczesny okresie nowożytnym, fortyfikacje Lwowa w XVII w., rozwój przestrzenny i urbanistykę miasta koniec XVIII-XIX w., rozwój urbanistyczny Lwowa w XX i na początku XXI w.

    Lwowski tom Atlasu historycznego miast ukraińskich został przygotowany do druku pod redakcją Myrona Kaprala przez zespół badaczy specjalizujących się w różnych dziedzinach dziejów miast i dziejów kartografii i geografii historycznej, w skład którego weszli obok redaktora naukowego tomu: Marianna Dolynska, Jurij Dyba, Taras Hrynczyszyn, Ulana Iwanoczko, Ulana Kyształowycz, Jurij Łukomskyj, Igor Okonczenko, Olga Okonczenko, Wołodymyr Petehyrycz, Bohdan Posackyj, Andrij Feloniuk, Stepan Jamelynec.

    Przygotowana przez nich praca posiada duże walory poznawcze. Zestaw map wielkoskalowych, których reprodukcje zostały w niej zamieszczone imponuje nie tylko liczbą, ale przede wszystkim trafnością doboru pod kątem ich wartości jako źródeł historycznych. Opracowanie źródłoznawcze prezentowanych kartografików jest szczegółowe i kompetentne. Na podkreślenie zasługuje także wysoka jakość opublikowanych reprodukcji. Czytelnik otrzymuje ogromny zasób wiedzy z zakresu dziejów Lwowa, zwłaszcza ustroju miasta oraz jego rozwoju przestrzennego, urbanistycznego i architektonicznego. Autorzy atlasu Lwowa w kompetentny sposób zaprezentowali kartograficzną bazę źródłową do dziejów miasta oraz stan badań dotyczący rozwoju lwowskiej aglomeracji. Praca ich będzie stanowić cenną pomoc dla historyków, historyków sztuki, urbanistów, architektów, konserwatorów zabytków, geodetów i kartografów. Należy mieć nadzieję, że zostanie też wykorzystana dla celów dydaktycznych w szkołach wyższych.

    Henryk Bartoszewicz


    Na początek strony

    Bogdan Stanisław Kasprowicz

    Lwów zawsze i wszędzie

    Bogdan Stanisław Kasprowicz, Lwów zawsze i wszędzie, Kraków 2011, Małe Wydawnictwo, s. 107.

    Tytuł - czwartego już - tomiku Bogdana St. Kasprowicza wskazuje to, co w całej jego poezji, ale i w zróżnicowanej działalności społecznika jest najważniejsze: Lwów zawsze i wszędzie. Bo Hanys Iurodzony w Katowicach czuje się dziedzicem bogatej, wielonarodowej tradycji i kultury stolicy Kresów, kochają, popularyzuje, a co najważniejsze - żyje nią na co dzień. Jest zatem poetą lwowskim, bo jak twierdzi ks. Józef Tischner, nie miejsce urodzenia i zamieszkania, w ogóle nie dane geograficzne, ale typ kultury, styl życia i obyczaj stanowią wyznaczniki przynależności do regionu.

    Czysto zewnętrznym, ale ważnym sygnałem wszechobecności Lwowa w sferze myśli i wyobraźni poety jest szata graficzna tomiku. Poczynając od okładki, przedstawiającej lwowski tramwaj jeżdżący na Łyczaków, przez liczne reprodukcje pięknych i unikalnych - bo pochodzących z prywatnych zbiorów Autora i Jego Żony -grafik, obrazów i fotografii związanych z tym magicznym miejscem. Deklarowana w tytule więź znajduje potwierdzenie i uzupełnienie w praktycznych decyzjach kolekcjonera i konesera sztuki.

    Wiersze poprzedzone są krótkim wstępem ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, ciepło i bardzo osobiście prezentującym postać poety o ormiańskim rodowodzie i wskazującym rodzinne związki B. Kasprowicza z tradycją patriotyczną i artystyczną Lwowa. Widoczne są one także w poezji, w której aktualne przeżycia i zdarzenia przenikają się ze wspomnieniami utrwalonymi w sagach rodzinnych oraz w historii i kulturze polskiej, a osobiste doświadczenia bohaterów stanowią ilustracje procesów dziejowych.

    Tomik składający się z 3 części: Krajobrazy, Ludzie i Myśli jest rodzajem pamiętnika artysty, utrwalającego wrażenia i refleksje wywołane konkretnymi zdarzeniami, najczęściej - spotkaniami z ludźmi. Mają one zróżnicowany charakter i przebieg - od jednorazowych i przypadkowych kontaktów w podróżach po biesiady w gronie rodziny i bliskich przyjaciół lub chwile poświęcone wieloletniej, a ciągle będącej przedmiotem fascynacji towarzyszce życia, Grażynie. Wszystkie są dla poety ważne, każde spotkanie czy rozmowa zasługuje na utrwalenie, dlatego tak wiele utworów dedykowanych jest konkretnym postaciom i przywołuje rzeczywiste zdarzenia. Nawet w wierszach umieszczonych wśród krajobrazów tematami nie są same opisy miejsc, ale wspomnienia i charakterystyki związanych z nimi osób oraz doznania i skojarzenia poety. Bo w poezji Kasprowicza znajdują wyraz cechy przypisywane idealizowanej przez niego kulturze Lwowa: otwartość na drugiego człowieka, łatwość nawiązywania kontaktów, zdolność budowania wspólnoty łączącej różnorodne nacje i typy kultury.

    A relacje poety są tak mocno nacechowane jego osobowością, światopoglądem i kulturą literacką, że samo wydarzenie wydaje się często pretekstem (np. w wierszu Włóczęga spotkanie z rodakami, którego ślad występuje tylko w dedykacji) - albo jest tak powszechnie znane, że nie potrzebuje opisania (Bijcie dzwony).

    Nie znaczy to jednak, że poeta rezygnuje z opisowości - ale z nielicznymi wyjątkami ograniczają do przedstawienia tego, co dla niego najważniejsze i zarazem najbardziej osobiste: do pokazania świata, który w wielu przypadkach już nie istnieje materialnie, ale trwa w sercach, pamięci i postawach ludzi pochodzących z Kresów i nie pogodzonych z obecną rzeczywistością, do portretowania reliktów dawnego Lwowa w postaci tramwajarza jeżdżącego kiedyś uwidocznioną na okładce tomiku lwowską jedynką lub Janusza Wasylkowskiego, kosztem wielu wyrzeczeń przygotowującego encyklopedię Lwowa, do opisania niepowtarzalnej atmosfery rodzinnych i towarzyskich spotkań z ludźmi, którzy kultywują obyczaje przywiezione z kresowych dworków.

    W wierszach Kasprowicza, tak jak na wspomnianym w jednym z nich plakacie Walerego Bortiakowa z mgły marzeń i snów w bytomskim domu wstaje Lwów

    Poezja Kasprowicza ma charakter kameralny. Wynika on nie tyle z ograniczenia tematów poprzez wyraźne wskazanie w tytule centrum poetyckiego świata, ile z przyjęcia właściwej dla tego typu liryki postawy opisowo-komentującej. Poeta nie pretenduje do roli wieszcza czy rewelatora prawd uniwersalnych poprzestając na podtrzymywaniu pamięci o polskości Lwowa, wielkości i barwności jego kultury oraz o ludziach, którzy współtworzyli lub w jakiś sposób popularyzowali mit Stolicy Kresów. Ambicją poety jest dzielenie się swoją fascynacją, która w lwowskich sercach zapewnia mu miejsce obok największych - obok narodowych wieszczów.

    Także w nielicznych wierszach poświęconych współczesnym wydarzeniom o historycznym dla Polski znaczeniu Bogdan Kasprowicz przedstawia wyraziste oceny i emocje, ale nie staje się trybunem mniej lub bardziej określonej zbiorowości ani nie posługuje się językiem ideologii czy polityki. Swój żal i oburzenie z powodu odchodzenia od ideałów Solidarności wyraża opisując sposób świętowania rocznicy porozumień sierpniowych i podkreślając kontrast między formą obchodów, wulgarnością transmitowanego przez telewizję koncertu, a rangą i charakterem upamiętnianych wydarzeń (31 sierpnia 2010). W formie osobistej, modlitewnej skargi przedstawia i komentuje usunięcie krzyża upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

    Nawiązuje w tych wierszach do funkcji, wyrastającej z etosu rycerskiego, wielkiej polskiej poezji, broniącej słabszych i potępiającej przemoc, a nawet posługuje się frazami powszechnie znanych wierszy Herberta i Miłosza, co potęguje ekspresję wypowiedzi i pozwala unikać patosu. Obniżeniu tonacji, ale także poszerzeniu skali emocji służy też włączanie w materie wierszy wyrażeń potocznych lub tekstów popularnych piosenek (np. w Mgle powtarzanie pierwszych słów refrenu przedwojennego szlagieru Już nigdy...).

    W posługującej się swobodną, zbliżoną do potocznej polszczyzną i konstrukcją wypowiedzi poezji B. Kasprowicza pobrzmiewają i budują warstwę ukrytych sensów odwołania do poezji licznych poprzedników: Pola, Lenartowicza, Słowackiego, Leśmiana, Norwida... Wtopione w tekst własnej wypowiedzi stanowią integralną jej część, a jednocześnie tworzą jeszcze jedną warstwę wspólnoty między autorem, a czytelnikami jego wierszy. Bo niezależnie od skromności autora (Żaden tam ze mnie / wielki jest poeta / i nikt zapewne/ nie nazwie mnie wieszczem) i prostoty używanych przez niego środków wyrazu wiersze Kasprowicza wydobywające nastrój i wartość ulotnego przeżycia mają siłę wzruszania i pobudzają wyobraźnię czytelników, a zatem jest w nich poezja. I to chyba wystarczy, bo dosyć jest skal i rankingów w innych dziedzinach życia.

    Jadwiga Zacharska


    Na początek strony

    Józef Wittlin, Philippe Sands

    City of Lions: My Lwów/My Lviv

    Józef Wittlin, Philippe Sands, City of Lions: My Lwów/My Lviv, London 2017, ss. 158.

    Chyba każdy miłośnik Lwowa, jego dziejów i literatury o Lwowie przyzna, że tak jak w poezji o Lwowie prym wiedzie Marian Hemar a tuż za nim Henryk Zbierzchowski i Emanuel Schlechter, tak w prozie o Lwowie chyba najpiękniejsza jest krótka opowieść o Lwowie Józefa Wittlina... oczywiście nie ujmując nic tomom Witolda Szolgini czy znakomitej opowieści o Lwowie Stanisława Wasylewskiego , rzecz oczywiście o popularnej prozie, a nie rozprawach naukowych, czy popularno-naukowych.

    Jak sercem pisać o Lwowie, dodajmy o tamtym wielokulturowym Lwowie, z pewnością wylewa się najpiękniej z kart niewielkiej książeczki Wittlina pt. Mój Lwów, która opublikowana została w 1946 r. w Nowym Jorku. A pisał tak:

    „Mój Lwów! Mój, chociaż wcale się tam nie urodziłem. Z dokładnych obliczeń wynika, że wszystkiego spędziłem we Lwowie osiemnaście lat. Nie tak wiele, jak na człowieka, który słusznie czy niesłusznie uchodzi za lwowianina i sam się tym chlubi. Co prawda były to lata chłopięce i lata pierwszej młodości, a więc decydujące o całym późniejszym życiu. I zapewne gdyby nie tzw. wielka wojna, jakże malutka w porównaniu z ostatnią, po dziś dzień siedziałbym sobie na Wałach Hetmańskich lub na Wałach Gu-bernatorskich jako jeszcze jeden centuś, jeszcze jeden emeryt któregoś c.k. gimnazjum z językiem wykładowym - polskim. Grzecznie by mi się kłaniali siwi i łysi panowie, których niegdyś za karę stawiałem do kąta; lecz dawnym moim uczennicom kłaniałbym się pierwszy, a nawet niekiedy całowałbym ręce tych poważnych matron.

    Albo karmiłbym preclami (z solą zakrzepłą na chrupkiej glazurze) nie istniejące już rybki w od dawna osuszonym malarycznym stawku na dole parku Kilińskiego. Nawet lwowscy szewcy nigdy tego parku tak nie nazywali, gdyż jest to po prostu - park Stryjski. Albo spacerowałbym sobie każdego rana na czczo, z gołą głową, w słotę i w skwar, zimą i latem - po alejach Wysokiego Zamku, nad fantastycznie zadrzewionymi przepaściami, jako rzeczywisty członek Klubu Idiotów". (...)"

    Dostrzegł piękno narracji Wittlina wybitny prawnik angielski, jeden z najwybitniejszych w świecie znawców międzynarodowego prawa karnego Philippe Sands, wydając przed kilkoma miesiącami angielską wersję opowieści Wittlina a wydanie uzupełnił swoją reporterską relacją z kilku pobytów we Lwowie. Były one związane z przygotowywaniem ostatniej książki, która dziś stała się jednym z hitów angielskiego rynku księgarskiego. Rzecz o East West Street, nieszablonowej opowieści o najcięższych zbrodniach międzynarodowego prawa karnego... a przy tym o Lwowie. Tak, tak, bo Lwów łączył autora koncepcji „zbrodnia przeciwko ludzkości" Herscha Lauterpachta oraz autora pojęcia „genocyd - ludobójstwo" Rafała Lemkina. Obaj studiowali na polskim Uniwersytecie Lwowskim, na jego znakomitym Wydziale Prawa, zdobywając szlify pod okiem wybitnych polskich jurystów. Ten tez Lwów był miastem dziadka Philippe'a Sandsa - Leona.

    Prezentowana książka to angielskie tłumaczenie opowieści Józefa Wittlina dokonane przez Antonię Lloyd-Jones (jako My Lwów, s. 13-94) oraz reportaż-opowieść o Lwowie (My Luiv, s. 95-156) napisana w 2016 r... będąca efektem doświadczenia Lwowa z lat 2010-2016, oraz poznawania jego dziejów i dziejów swojej rodziny oraz wspomnianych Lemkina, Lauterpachta a także okresu okupacji niemieckiej.

    Choć inspiracją dla Sandsa był Wittlin, to opowieść jego jest tylko troszeczkę naśladownictwem... stylistyki narracji. Sands opowieść o swoim Lwowie (Lvivie, bo poznał miasto współczesne) poprzedził cytatem z pięknego wiersza Adama Zagajewskiego dedykowanego jego rodzicom - Jechać do Lwowa (To go to Lwów). Oto ów cytat w języku polskim:
    „...jechać bez tchu. jechać do Lwowa, przecież
    istnieje, spokojny i czysty jak
    brzoskwinia. Lwów jest wszędzie."

    Sands przyznaje, że przez kilka lat, które poświęcił na napisanie bestselerowej książki East West Street: On the Origins of Genocide and Crimes Against Humanity (Londyn 2016). Lwów był dla niego wszędzie... Ogarnęło go to miasto... pochłonęło.

    Sands zauważa, że miasto, które poznał nie jest tym samym, które opisywał Wittlin... W tamtym żyły i kwitły różne kultury, narody, w tym dominuje kolor niebiesko-żółty. Właściwie nie ma wielu Polaków, nie ma Żydów, nie ma Ormian... Pozostały jednak ślady przeszłości... budynki, ulice, parki.... ławeczka w Parku Franki (dawniej Kościuszki). Na takiej siadał Wittlin... Z tej ławeczki snuje opowieść o tym (jaką Lwów a przez to i Polska, odegrały rolę w historii jego rodziny a także w budowaniu fundamentów współczesnego międzynawo-wego prawa karnego. Szuka odpowiedzi na pytanie, czy istnieje, a może istniało coś, co sprawiło, że z tym miastem łączą się biografie jego dziadka, Lauterpachta i Lemkina... Przemierza ulice... szuka cieni przeszłości. Spaceruje wśród tych samych budowli, tymi samymi ulicami, którymi przed niemal stu laty chodzili Oni. Pije kawę w kawiarni, która była kawiarnią wtedy, choć inaczej się nazywała. Zauważa ślady przeszłości, ale i współczesność - np. polskość wokół łacińskiej Archikatedry Lwowskiej z popiersiem papieża Polaka Jana Pawła II.

    Sands relacjonuje swoje spacery po Lwowie, spotkania, poszukiwania źródeł w archiwum obwodowym. Dzieli się swoimi przemyśleniami. Niektóre z nich wywołują pewne wątpliwości i chęć polemiki, szczególnie w warstwie faktografii historycznej i przywiązywania zbyt dużej wagi do roli we Lwowie Cesarstwa Austro-Węgierskiego w przeddzień I wojny światowej, kiedy to od kilkudziesięciu lat kraj był niemal niezależny (kulturowo, naukowo, administracyjnie), a językiem nie był język niemiecki, ale język polski - z pewnymi prerogatywami dla języka ruskiego (ukraińskiego). Sands stawia wyraźne granice w dziejach Lwowa, austriackiego, polskiego, ukraińskiego, co w przypadku przejścia od autonomii galicyjskiej do II Rzeczypospolitej nie miało miejsca. Nie zmieniły się nazwy ulic, język administracji i sadownictwa, język nauczania (potem stopniowo ograniczano w szkolnictwie wyższym język ukraiński). Inaczej było w 1939 r. czy w r. 1941, kiedy granice były wyraźne - Sowieci wszak w ciągu kilku miesięcy zmienili prawo, język urzędowy, walutę, nazwy ulic... Podobnie robili Niemcy w 1941. W 1918-1919 r. tego nie było -prawo nadal obowiązywało, administracja ewoluowała, nie zmieniano szkól etc.

    Polskiego czytelnika może zaskakiwać, jak dużą wiedzę posiadł o tamtym Lwowie angielski adwokat i profesor. W plejadzie cytowanych i opisywanych postaci są nie tylko Wittlin, Zagajewski, ale i nieco zapomniany dziś gigant lwowskiego życia kulturalnego Ostap Ortwin. Opisuje epizody z wojennego Lwowa (okupacji niemieckiej), wystąpienie gubernatora Hansa Franka w gmachu uniwersytetu, śmierć polskiego uczonego w Obozie Janowskim, Maurycego Allerhanda (wyglądała ona nieco inaczej, o czym pisano wielokrotnie).

    Informacje, które zaczerpnął Sands od rozmówców lwowskich, wykładowców dzisiejszego Uniwersytetu Lwowskiego czasami są nieprawdziwe, np. te o Juliuszu Makarewiczu. Niestety wprowadziły one zamęt i przyczyniły się do niektórych wadliwych wniosków (bardziej zresztą we wspomnianej książce East West Street niż w My Lviv).

    Znaczna część relacji Sandsa dotyczy Holocaustu. Niezwykle ciekawy jest opis wizyty we Lwowie z synami dwóch zbrodniarzy, w czasie okupacji niemieckiej panów życia i śmierci - Niklasa Franka, syna Hansa Franka Generalnego Gubernatora oraz Horsta Wachtera, syna Otto von Wachtera, gubernatora Dystryktu Galicja. Owa wizyta został także przedstawiona w filmie powstałym wg pomysłu Sandsa -What Our Fathers Did: A Nazi Legacy w reżyserii Davida Evansa, mającym premierę w 2015 r.

    Nie zdradzając więcej pozostaje mi zachęcić do sięgnięcia do tej wydanej w Pushkin Press książce, mając nadzieję na opublikowanie jej także w języku polskim.

    Adam Redzik


    Na początek strony

    Spotkanie. Drzeworyty ludowe z kolekcji Józefa Gwalberta Pawlikowskiego zachowanej we Lwowie

    Spotkanie. Drzeworyty ludowe z kolekcji Józefa Gwalberta Pawlikowskiego zachowanej we Lwowie; Muzeum Etnograficzne im. Seweryna Udzieli w Krakowie, Kraków 2014, s. 397, praca zbiorowa pod redakcją Beaty Skoczeń-Marchewki

    Okazały, pięknie, z wielką starannością wydany album-katalog ukazuje po raz pierwszy w całości wielki skarb - znakomitą kolekcję ludowych drzeworytów zebranych w XTX w. przez Józefa Gwalberta Pawlikowskiego z Medyki. Kolekcja ta wśród dramatycznych dziejów nie tylko lwowskich zbiorów Pawlikowskich, ale w ogóle - innych zbiorów i bibliotek lwowskich podczas II wojny światowej i po niej - nie tylko zachowała się w całości, ale też została niedawno odkryta. Przez blisko 70 lat. nie było wiadome, czy ten zbiór w ogóle istnieje, a jeśli - to gdzie. Ta niepewność nie zaskakuje, jeśli zna się choćby ogólnie skomplikowane i dramatyczne losy lwowskich przedwojennych kolekcji artystycznych, zbiorów bibliotecznych i archiwalnych. Są one obecnie nieco lepiej znane, a bardziej szczegółowo o tych losach (w tym o kolekcjach Pawlikowskich) pisze w albumie-katalogu autorka ze Lwowa, Larysa Kupczynśka: „Kolekcja dzieł sztuki Biblioteki Pawlikowskich w zbiorach Lwowskiej Narodowej Naukowej Biblioteki Ukrainy im. W. Stefanyka. Historia i stan badań", w katalogu s. 78-95.

    Tekst to na swój sposób przejmujący, zasługuje na uwagę, ale też budzi uznanie dla piszącej: losy te opisała rzeczowo, ale także bez przemilczeń, nie unikając „niewygodnych" z niektórych punktów widzenia polityczno-sytuacyjnych okoliczności; nie uciekła w enigmatyczne wzmianki, w ogólniki, które by zaciemniały faktyczny obraz niegdysiejszego stanu rzeczy dotyczącego „porządkowania" lwowskich zbiorów. Chcemy mieć nadzieję, że jest to czas już przezwyciężony co do sposobu podejścia do dawnych polskich muzealiów, zbiorów wszelkiego rodzaju, dziś już bardziej dostępnych dla polskich badaczy, co przecież nie tak dawno jeszcze nie było tak oczywiste. Trzeba też wyrazić uznanie autorce za to, iż w swym opracowaniu wymienia wielu polskich pracowników muzealnych (bibliotecznych), ratujących polskie zbiory na tyle, na ile to w danych okolicznościach zmiennych okupacji Lwowa było możliwe. Wśród tych wspomnianych jaśnieje osoba Profesora Mieczysława Gębarowicza, znakomitego historyka, historyka sztuki, lwowskiego profesora. Podejmując wielorako trudną decyzję pozostania po wojnie we Lwowie, wybrał los, który boleśnie Go dotknął wśród polityczno-ideologicznej zaciekłości (minionego czasu). Pozostał nieugięty na swym patriotyczno-naukowym posterunku, do końca swych dni spełniając powinności wedle dawnego etosu uczonych. Po latach upokorzeń, deprecjacji wśród niesprzyjającego Mu otoczenia, naukowo niedoceniany, życzliwa wzmianka zasługuje na dostrzeżenie i przychylne przyjęcie, na docenienie jak rozumiemy - dobrej intencji autorki.

    Jak sądzę, to niezdawkowe uznanie trzeba usytuować w szerszym kontekście. Nie mając możliwości publikowania swych prac w kraju pobytu, oskarżany o nacjonalizm i inne polityczne herezje, przy pomocy polskich uczonych, znających wartość nowych dzieł, publikował je przemycane przez przyjaciół do Polski (nieoceniona pomoc toruńskiego środowiska naukowego, w tym zwłaszcza prof. Jadwigi Puciaty-Pawłowskiej); fakt ten narażał polskiego uczonego na dodatkowe zgryzoty. A kiedy dedykowano Mu w wydaniach warszawskich dwie księgi pamiątkowe - zarówno w dedykacjach jak i we wstępie nie ma żadnej, ale to żadnej wzmianki o „lwowskim rodowodzie" Wielkiego Uczonego; staramy się rozumieć, że cenzuralny zapis na hasło Lwów to jedna sprawa; ale druga - owa swoista powściągliwość rodziła się zapewne z troski, aby tym przypomnieniem nie dostarczyć powodów do dalszych kłopotów i „nieprzyjemności". Ale oto w papierach Profesora niedawno odnaleziono wielkie dzieło pisane do „szuflady" -„Najstarszy ikonostas Cerkwi Wołoskiej we Lwowie"; wydało je wrocławskie Ossolineum w ub. roku. Dzieło to nie miało żadnych szans na druk na Ukrainie lub w Rosji, szanse druku w Polsce też były nikłe. A jego znaczenie? Redaktor opracowania edycji pisze: ..."Nieznajomość książki Gębarowicza co najmniej o kilkadziesiąt lat opóźniła badania nad jednym z najlepszych dzieł ruskiego malarstwa i snycerstwa." Dzieło to wymaga odrębnego omówienia, zatem po tym przypomnieniu wracamy do lwowskich drzeworytów..

    Wobec opublikowania tekstu o losach kolekcji, nie ma potrzeby tutaj streszczania dramatycznych dziejów lwowskich skarbów... Sygnalizowany zbiór ocalał, został zaś niedawno odkryty przez kustoszy krakowskiego Muzeum Etnograficznego w 2012 roku, we współpracy z Lwowską Narodową Naukową Biblioteką Ukrainy im. Wasyla Stefanyka. Jak wiadomo, po wojnie przejęła ona zbiory dawnego lwowskiego Ossolineum i kolekcje innych dzieł. Odnalezienie zbioru J.G. Pawlikowskiego było rezultatem poszukiwania przez krakowskie Muzeum rozproszonych w wyniku wojennych sytuacji zbiorów ludowych drzeworytów, które stały się rzadkością w zbiorach publicznych i prywatnych, szukając tropów zarówno w kraju jak i na sąsiednich państwowo obszarach. Owe popularne niegdyś „święte obrazki" wykonane techniką drzeworytu, drukowane (odciśnięte z drewnianych klocków-matryc) na nietrwałym papierze, wędrowały do wiejskich izb, do kościołów, cerkwi i przydrożnych kapliczek, nabywane na jarmarkach lub od wędrownych kramarzy, nieraz jako pamiątka pielgrzymki do sanktuariów, ulegały z biegiem czasu różnym procesom zniszczenia. Wypierane potem przez innego rodzaju „święte wizerunki" - litografie i oleodruki, zwłaszcza masowo produkowane na przełomie XIX/XX wieku, zastępując „prawdziwe obrazy", nie były doceniane jako przejaw ludowej twórczości artystycznej. Ich pozorna prostota wykonania lub nieporadność formy kłóciła się z akademickimi kryteriami sztuki. Nie postrzegano więc tych obrazków w kategoriach artystycznych jako odrębnego rodzaju „arte faktów" (wedle dzisiejszych określeń), nie doceniano ich wartości i znaczenia. W takim podejściu do wytworów autentycznej sztuki ludowej znaczący wyłom zrobił J.G. Pawlikowski - kierowany niezawodną intuicją artystyczną podjął trud zbierania dzieł ludowych drzeworytników.

    Album-katalog przedstawia cały zachowany zbiór, dotąd w całości nigdy nie publikowany. Kolekcję tworzą odbitki z klocków XVIII- i XXX-wiecznych z wielu warsztatów ludowych z terenów należących obecnie do terytorium Polski, Ukrainy, Czech i Litwy. Pewna ich część pochodzi z miejscowości będących w XVIII i XIX w. ośrodkami kultu, jak Przyrów, Leżajsk, Gidle, Częstochowa, Lublin, Rzeszów, Góra Św. Anny, Radecznica, Kobylanka, Kalwaria Zebrzydowska, w sumie pochodzą one z terenów zaboru rosyjskiego, pruskiego, ze Śląska i Galicji,z warsztatów przyklasztornych, wytwarzających „święte obrazki" dla pielgrzymów.

    Jednym z problemów istotnych dla opracowania zbioru jest datowanie grafik. Wiadomo, że, ludowe drzeworyty trafiały do kolekcji od lat 30. XIX w., zaś J.G. Pawlikowski zmarł w 1852 roku, zatem kolekcja powstawała w podanym przedziale czasu. Tylko nieliczne drzeworyty są datowane, najstarszy klocek pochodzi z 1729 roku, najnowsza odbitka z 1833 roku. Oba wizerunki (Droga Krzyżowa i Św. Anna Samotrzecia) są ukazane na str. 151 i 109. Na ogół nie są sygnowane nazwiskiem autora, bardzo nieliczne opatrzone są monogramem twórcy. Odbitki opatrzone są nieudolnymi zazwyczaj podpisami scen (wizerunków), zdradzając małą umiejętność pisania, z błędami pisowni; dziś nam to nie przeszkadza w odbiorze dzieł, a ta nieudolność jest jednym ze znamion oryginalności, autentyzmu obiektu.

    Kolekcja gromadzi dzieła o tematyce religijnej, a ich pierwowzorem są często cudowne wizerunki czczone w sanktuariach, jednak w stosunku do możliwego źródła -znacznie uproszczone, decydował o tym poziom możliwości wykonawczych. Wartość zebranych grafik polega m. in. na tym, że reprezentują często ikonografię niespotykaną w innych zbiorach. Spełniały nie tylko rolę kultową, czasem też magiczną, strzegąc wedle ówczesnych przekonań -przed rozmaitym złem, złymi mocami, nieszczęściami (morowe powietrze - czyli choroby zakaźne). Upowszechniały wiedzę na temat świętych patronów lub cudownych wydarzeń (w aspekcie religijnym). I aczkolwiek według zasad kanonicznych kult miał być oddawany osobom przedstawianym na wizerunkach, to jednak w praktyce ludowej pobożności - same przedstawienia graficzne (święte obrazki) stawały się obiektem czci, nabierając szczególnej mocy.

    Publikacja spełnia ważny cel, uwydatniony przez Autorów: „Przywracamy pamięć o postaciach kształtujących kolekcję oraz o przedmiotach, które także w XXI wieku mogą zachwycać i inspirować, a zarazem wnieść nową wiedzę na temat wrażliwości religijnej i mentalności ludzi, którzy je wykonywali i użytkowali." Wielkiej miary jest zasługa J.G. Pawlikowskiego tworzącego swą kolekcję, odkrywającego też wielki walor artystyczny tych „obrazków". Pasja medyckiego zbieracza niezwykłej klasy była w swoim czasie bardzo znana. Wspomagali Go w tym dziele zatem inni pasjonaci -artyści, bibliotekarze, zbieracze. W edycji przypomniano ich postaci, a ich korespondencja z Pawlikowskim jest pomocna w odtworzeniu dziejów powstawania zbioru. Najpóźniejsza wzmianka o „zdobytym" eksponacie pochodzi z grudnia 1851 r., dwa miesiące potem Pawlikowski zmarł. Kolekcja została przeniesiona do Lwowa z Medyki, gniazda rodowego Pawlikowskich (po którym obecnie nie ma śladu, opis posiadłości -dworu znajdziemy tylko w piśmiennictwie naukowym, w szczególności zob.: Maria Trojanowska, Aniela i Michał Pawlikowscy w Medyce; artykuł w zbiorze: Dwór polski jako zjawisko historyczne i kulturowe -Materiały V Seminarium zorganizowanego przez Oddział Kielecki Stowarzyszenia Historyków Sztuki, Instytut Historii Wyższej Szkoły Pedagogicznej im. Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz Kielecki Dom Środowisk Twórczych, Kielce 7-9 października 1999, wyd. Stowarzyszenie Historyków Sztuki Warszawa 2000, s. 536; w artykule informacje o rodzie Pawlikowskich, pasji kolekcjonerskiej rodziny, nowej siedzibie w Medyce na miejscu poprzedniego obiektu, o zniszczeniu przedwojennego założenia, zdjęcia archiwalne). Znalazła lokum w budynku skasowanego klasztoru Dominikanów, porządkowana była przez lwowskiego historyka i bibliotekarza Henryka Schmitta, opisana przezeń w krakowskim „Czasie" (w w 1856 i 1857 roku). Jak świadczą te teksty, uczony historyk (obecnie zapomniany) nie miał zrozumienia dla tych „bohomazów". Są to jednak jedyne publikacje z owego czasu o kolekcji, a potem zaciera się ona w świadomości.

    Od nowa jest „odkryta" z początkiem XX wieku na fali rozwoju zainteresowania sztuką ludową. Charakteryzując powstające piśmiennictwo odnoszące się do owej sztuki i odwołujące się do zbioru Pawlikowskiego, zwrócono uwagę na dwie osoby. A więc Ksawery Piwocki (wybitny historyk sztuki) omawia kolekcję w swej pracy doktorskiej - monografii „Drzeworyt ludowy w Polsce" (Warszawa 1934); praca ta - jak podkreślają wydawcy katalogu - do 2013 roku najpełniej charakteryzowała lwowską kolekcję. I druga postać - Władysław Skoczylas, grafik i rzeźbiarz, twórca polskiej szkoły drzeworytu. Ludowe drzeworyty zbioru Pawlikowskiego stały się dla niego i jego uczniów „źródłem artystycznych fascynacji, dostarczając nowych tematów." Wpatrując się w drzeworyty W. Skoczylasa, znane przecież z licznych reprodukcji w bardzo różnym czasie, z publikacji i opracowań - każdy, kto ma pewną zdolność spostrzegania wartości artystycznych - spostrzeże, gdzie źródło wyobraźni artysty. Ponieważ powyżej wspomniano o „pozornej nieporadności wykonawczej obrazków", warto odnotować za autorami albumu pogląd wybitnego artysty: „Niejednokrotnie w dziełach tych barbarzyńskich w pojęciu i wykonaniu tkwi więcej wartości artystycznych niż w bardzo wielu obrazach zapełniających nasze wystawy sztuki." (W. Skoczylas, Drzeworyt ludowy w Polsce, Warszawa 1933, druk zbieżny z wydaniem wspomnianej wyżej pracy K. Piwockiego). A jeśli tak - to na własną rękę można przeprowadzić pewien eksperyment: zestawmy dwa katalogi - ten krakowski, oraz stosunkowo niedawno wydany przez Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie katalog dzieł W. Skoczylasa (Maryla Sitkow-ska, Władysław Skoczylas (1883-1934), ASP Warszawa 2015); odszukajmy w tym katalogu reprodukcje drzeworytów, przede wszystkim tych o tematyce religijnej, porównajmy wyraz graficzny jednych i drugich drzeworytów - i nic więcej nie trzeba już tutaj dodawać...

    Kolekcję tworzą drzeworyty w dwóch grupach tematycznych: wizerunki Matki Boskiej oraz „prawdziwe wizerunki Chrystusa i świętych patronów". Pierwszą grupę (60 odbitek) opisała Grażyna Mosio, drugą Grzegorz Graff. Przedstawienia pierwszej grupy ukazują rolę kultu maryjnego kształtującego się od średniowiecza, w bogatych formach, jest to m. in. kult Opiekuńczej Pani, orędowniczki grzeszników, Królowej. Odwzorowują one typy ikonograficzne wyrażone w najbardziej znanych wizerunkach Marii z Częstochowy (typ Hodegetrii), z Leżajska, Jasła, z Piekar (Matka Boska Piekarska), a nawet są odbitki wzorowane na cudownej figurze Marii z sanktuarium Mariazell w Austrii. W zbiorze mieszczą się też odbitki z przedstawieniem postaci Św. Anny Samotrzeciej (Św. Anna, ukazana wraz z NMP i małym Jezusem). Dla wielu odbitek możliwe jest określenie miejsca podstawowego kultu dla danego wyobrażenia - we Lwowie, w Bielanach k. Kęt, w Kobylance k. Gorlic, w Kalwarii Zebrzydowskiej itd. Dla wyobrażenia Św. Anny Samotrzeciej wzorem jest rzeźba z kościoła na Górze Św. Anny na Śląsku Opolskim.

    Bogatszy ilościowo jest zbiór drugiej grupy, przede wszystkim o tematyce chrystologicznej (głównie wyobrażenia pasyjne, 34 odbitki) oraz 46 odbitek w wizerunkami świętych patronów. Przedstawiają więc sceny sądu nad Chrystusem, wydarzenia Drogi Krzyżowej (stacje Męki Pańskiej), narzędzia Męki Pańskiej, Ukrzyżowanie. Niektóre mają treść alegoryczną (alegoria miłosierdzia Bożego lub przeciwnie - „gniewu Syna Bożego"), nie brakuje wyobrażeń z symboliką czterech Ewangelistów. Wreszcie ukazują całą plejadę Świętych Pańskich - tych określanych niejednokrotnie jako Święci Wspomożyciele, którym przypisana jest rola opiekuńcza czy wstawiennicza w odpowiednich sytuacjach; są to święci, najtrwalej zapisani w ludowej (czy powszechnej) wyobraźni, religijnej świadomości. Nieodzownym wyobrażeniem jest Św. Jerzy walczący ze smokiem, św. Mikołaj, św. Jan Nepomucen, choć jego początkowy kult wywodzi się z terenu Czech. I duża grupa Świętych Patronów - Stanisław ze Szczepanowa, św. Wojciech, św. Kazimierz (patron Polski i Litwy), św. Jan Kanty (z atrybutami Wszechnicy Krakowskiej), św. Florian.

    Opracowania obu autorów są problemowo wszechstronne. Nie ograniczyli się oni do uwag ogólnych, omówili natomiast wiele poszczególnych odwzorowań, charakteryzując ich treść, podstawowe cechy artystyczne, sposób wykonania, wzory ikonograficzne, łączność z możliwymi do ustalenia miejscami kultu (maryjnego i chrystologicznego), omówiono atrybuty świętości czy męczeństwa uwidocznione na odbitkach, bogaty zakres motywów zdobniczych (wzornictwo), uwzględniono według możliwości datowanie, warsztaty wytwórcze. Istotny wątek opracowań odnosi się nie tylko do różnorodności tematycznej drzeworytów, ale do ich wariantów ikonograficznych, co dla badań formal-no-typologicznych ma bardzo istotne znaczenie. Pisząc o świętych obrazkach powiązano je z formami niegdysiejszej powszechnej pobożności, ulegającymi jednak zmianie, na co zwrócił uwagę G. Graff, stwierdzając, iż stopniowo kult cudownych obrazów i kult świętych patronów traci dawniejszą intensywność. Syntetyzując całość rozważań dotyczących zawartości i znaczenia kolekcji celnie wskazano, iż jest ona zapisem wierzeń i estetyki poprzednich pokoleń i ukazuje „pierwszy obieg ludowej grafiki w kręgu środowisk wiejskich i małomiasteczkowych do ok. połowy XIX wieku." Można więc przy tym stwierdzić, że także ze względu na unikalność danych obiektów, jest prawdziwym skarbem. Należy wyrazić uznanie wszystkim, którzy podjęli trud naukowego opracowania kolekcji i którzy przyczynili się do jej opublikowania. Wszystkie teksty oprócz polskiej wersji językowej przedstawiono także w pełnym zakresie w języku ukraińskim i angielskim (równolegle, druk trzy szpaltowy). Trzeba przyjąć, że ta decyzja edytorska sprzyja recepcji dzieła w międzynarodowym obiegu naukowym. Ze swej istoty zasługuje ono na to by, by stało się znane nie tylko w Polsce. Wysoki poziom reprodukcji grafik sprawia, że dzieło jest także atrakcyjne wizualnie i powinno wejść do zbiorów bibliofilskich, a w kategorii „lwowiana" - koniecznie. Nie jest jednak ono jednak dostępne w zwykłej sprzedaży księgarskiej - jest do nabycia w Muzeum Etnograficznym w Krakowie. Kolekcja wraz z dokumentacją jest natomiast prezentowana także w formie elektronicznej jako projekt zrealizowany przez pracowników krakowskiego Muzeum, co z satysfakcją należy odnotować. (Wirtualne Muzeum Drzeworytów Ludowych: www. drzeworyty.eu. www.folwoodcuts.eu). Tytuł katalogu ma podwójny sens metaforyczny - odczytamy to pośrednio w tekście Dyrektora Muzeum dr. A. Bartosza, umieszczonym na początku edycji, wykładnię pozostawiam wrażliwości Czytelników.

    Maciej Miśkowiec


    Na początek strony

    Inwentarz akt wydziałów i studiów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie do roku 1939

    opracował i podał do druku Józef Wołczański

    Inwentarz akt wydziałów i studiów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie do roku 1939, tom 1, opracował i podał do druku Józef Wołczański, Kraków: Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II 2009, ss. 597 + 21 fotografii.

    Inwentarz akt Wydziałów i Studiów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie do 1939, tom 2, opracował i podał do druku ks. Józef Wołczański, Kraków 2010, ss. 781 + 53 fotografie.

    Inwentarz akt Wydziałów i Studiów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie do 1939, tom 3, opracował i podał do druku ks. Józef Wołczański, Kraków 2010, ss. 384 + 75 fotografii.

    Na publikację składa się pięć inwentarzy zespołu obejmującego materiały archiwalne Uniwersytetu Lwowskiego przed 1939 r., który jako fond nr 26 znajduje się w Państwowym Archiwum Obwodu Lwowskiego we Lwowie, przy ul. Pidwalnej (dalej: DALO).

    Wszystkie tomy wydane zostały w eleganckiej twardej oprawie, na której umieszczono kolorowe alegorie czterech wydziałów Uniwersytetu Lwowskiego oraz samego uniwersytetu z 1817 r., które były wzorem do pieczęci wydziałów i uczelni. Cennymi uzupełnieniami inwentarzy są załączniki z kilkudziesięcioma wysokiej jakości fotografiami.

    Prezentowana publikacja to tom 1 serii, która obejmuje całość inwentarzy wspomnianego zespołu, a zatem kilkanaście opisów. W tomie pierwszym znalazły się inwentarze materiałów z działalności wydziałów uniwersytetu, według stanu na rok 1939, a zatem: Wydział Teologiczny (opis 8), Wydział Prawa (opis 5), Wydział Lekarski (opis 10), Wydział Filozoficzny, od 1924 r. Humanistyczny (opis 7) i Wydział Matematyczno--Przyrodniczy (opis. 9).

    Tom drugi Inwentarz akt Wydziałów i Studiów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie do 1939 ukazał się również w ramach serii „Biblioteka Historyczna Archiwum Metropolii Lwowskiej obrządku łacińskiego w Krakowie", jako to, 12 serii A (źródła i materiały), a wydawcy nie określono, co wskazuje na to, że był nim Autor.

    Na treść opracowania składa się wprowadzenie i wstęp autorstwa ks. prof. Wólczańskiego oraz wydanie w języku oryginalnym, czyli rosyjskim sześciu kolejnych inwentarzy, czyli opisów z zespołu (fondu) nr 26 z DALO, czyli Państwowego Archiwum Obwodu Lwowskiego. Są to opisy: Sprawy personalne grona profesorskiego i urzędników (op. 6); Prace, artykuły, recenzje, referaty (opis 11); Rektorat 1850-1899 (opis 12); Rektorat 1900-1920 (opis 13); Rektorat 1921-1939 (opis 14) oraz akta rektoratu zatytułowane Lwowski Królewski Uniwersytet im. Franciszka I (1817-1849) - opis 22.

    Na końcu umieszczono opis zamieszczonych w tomie 51 fotografii. Podobnie jak tom pierwszy, ten również wydany został w tej samej eleganckiej twardej oprawie, na której umieszczono kolorowe alegorie czterech wydziałów Uniwersytetu Lwowskiego z 1817 r.

    Tom trzeci zawiera opis z zestawieniem znajdujących się w DALO indeksów studentów z lat 1817-1939 w liczbie 3758 (opis 1), sprawy osobowe studentów (opis 3) w liczbie jednostek archiwalnych 1842. W opisie 4 znajduje się spis tez do egzaminów doktorskich, rozprawy doktorskie oraz prace magisterskie z lat 1851-1939 w liczbie 1265. Wśród tych prac bardzo zachęcające tytuły rozpraw, które w ogromnej większości nigdy nie zostały opublikowane. Niewątpliwie liczne to cenne do dziś prace naukowe. Czwarty inwentarz zamieszczony w tomie to katalogi główne studentów z lat 1784-1939 (opis 15). Zawiera on 1445 jednostek archiwalnych. Ostatni - piąty - inwentarz to opis 17, który zawiera zestawienie spraw (jednostek archiwalnych/teczek) dotyczących organizacji studenckich z lat 1860-1939.

    Podsumowując należy wskazać, że trzy tomy wydane prze ks. prof. Józefa Wołczańskiego zawierają inwentarze (opisy) do całego zespołu archiwalnego zawierającego materiały archiwalne Uniwersytetu Lwowskiego sprzed września 1939 r. (17 opisów w fondzie 26): t. 1 - opisy: 5, 7, 8, 9, 10; t. 2 - opisy: 6, 11, 12, 13, 14 i 22; t. 3 - opisy: 1,3,4, 15, 17.

    Jak łatwo zauważyć w fondzie istnieją braki opisów: 2, 16 oraz 18-21. Co się z nimi stało? Według ustaleń w archiwach lwowskich jeszcze w co najmniej kilku miejscach znajdują się materiały dotyczące dziejów Uniwersytetu Jana Kazimierza. W Archiwum Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki znajdują się materiały archiwalne począwszy od września 1939 r., w tym także akta osobowe profesorów i innych wykładowców, którzy kontynuowali pracę na uniwersytecie po wrześniu 1939 r. Archiwalia dotyczące uniwersytetu z okresu II wojny światowej znajdują się także DALO, jak i skromny zespół zawierający materiały dotyczące uniwersytetu w okresie okupacji niemieckiej -głównie dotyczą one budynków i administracji zamkniętego przez Niemców uniwersytetu (oczywiście z wyłączeniem Tajnego Uniwersytetu Jana Kazimierza, bo te są nieliczne i bardzo rozproszone - w Polsce).

    Mimo iż ks. prof. Józef Wołczański zaniechał tłumaczenia inwentarzy na język polski (co byłoby bardzo pracochłonne, bo najlepszą metodą stanowiłoby zweryfikowanie tytułów kolejnych teczek z „opisów" z tymi na owych teczkach - często po polsku), to publikacja stanowi znakomite narzędzie dla wszystkich badaczy dziejów Uniwersytetu Lwowskiego sprzed 1939 r. Zanim wyruszą do Lwowa mogą przygotować wykazy materiałów, z którymi chcą się zapoznać, a nawet próbować zamówić je przez Internet.

    Podobny - źródło wskazujący - charakter ma opracowanie ks. dr. Grzegorza Łuszczaka pt. Nauczyciele i wychowawcy szkół jezuickich we Lwowie 1608-1773 (Kraków: Wydawnictwo WAM 2010, ss. 167), które dostarcza nam i porządkuje wiedzę o najdawniejszych dziejach Uniwersytetu Lwowskiego - w okresie I Rzeczypospolitej, gdy był on uczelnią jezuicką. Praca oparta na materiałach archiwalnych - nie tylko jezuickich - zasługuje na szczególną uwagę, tym bardziej, że oprócz wykazów zawiera syntetyczny opis działalności jezuickich szkół we Lwowie.

    Na koniec warto dodać, że Uniwersytet Lwowski, na którego przedwojenne dzieje używamy nazwy „Uniwersytet Jana Kazimierza" (bo akt króla Wazy z 1661 r. dziś powszechnie uznajemy za początek uniwersytetu), stanowi ciągle wyzwanie dla badaczy dziejów nauki. Choć przed dwoma laty wydaliśmy syntezę jego dziejów (Academia Militans, Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, Kraków 2015, ss. 1302 - z uwagi na szybkie wyczerpanie nakładu we wrześniu 2017 ukaże się drugie wydanie, w niewielkim nakładzie), to mamy świadomość, że rozwój wielu nauk w lwowskiej Alma Mater do dziś nie został dostatecznie zbadany, jak i wkład lwowskiej kuźni naukowej w światowy rozwój nauki. Cieszy, że w ostatnim roku (2016-2017) ukazały się kolejne cenne pozycje - we Lwowie książka Romana Tarnawskiego o Lwowskiej szkole etnologicznej prof. Adama Fischera, w Rzeszowie książka Mariusza Chrostka o złotych latach polonistyki lwowskiej, a w Warszawie praca Michała Piekarskiego o lwowskiej szkole muzykologicznej Adolfa Chybińskiego. O pozycji przedwojennego naukowego Lwowa od lat świadczą szkoły matematyczna i filozoficzna, ale od niedawna wiemy jak gigantyczny wpływ na rozwój prawa międzynarodowego miał Uniwersytet Lwowski, a to dzięki badaniom profesora Uniwersytetu Londyńskiego Philippe'a Sandsa - nota bene wnuka Lwowianina - który pokazał światu, że to co łączyło dwóch konstruktorów współczesnego międzynarodowego prawa karnego Herscha Lauterpachta (znanego m.in. z tworzenia podwalin prawnych Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze i zdefiniowania „zbrodni przeciwko ludzkości") oraz Rafała Lemkina (autora pojęcia „ludobójstwo" i konwencji ONZ o ludobójstwie) łączą studia na polskim Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie.

    Adam Redzik


    Na początek strony

    Stanisław Gottfried (1892-1915) Lwowski poeta Młodej Polski

    Wybór i opracowanie Karolina Grodziska i Alina Trzcionkowska

    Stanisław Gottfried (1892-1915) Lwowski poeta Młodej Polski, wybór i opracowanie Karolina Grodziska i Alina Trzcionkowska, Kraków (brak wydawcy), s. 187, nlb., ilustr., bibliografia; Słowo wstępne Karolina Grodziska

    Młody poeta lwowski zmarł zaledwie w wieku 23 lat w sanatorium w Hołosku Wielkim k. Lwowa. Nie dane mu było pełniej zaistnieć w lwowskim środowisku literackim. Jego twórczość dziś wydobyta zostaje z niepamięci, a właściwie z nieistnienia w szerszej świadomości, wyłania się z pieczołowicie przechowanych papierów rodzinnych uratowanych z zawirowań historycznych losów lwowskiej rodziny w XX wieku. Zaledwie jeden wiersz opublikowany w lwowskiej prasie („Głos Narodu" z 11 IX 1915 r.) - to za mało, by przekazać potomnym pamięć o poecie. Jego spuścizna literacka wraz z innymi papierami familijnymi została złożona w Bibliotece Naukowej PAN i PAU w Krakowie. Dar ten był podstawą opublikowania wyboru wierszy w 50. Tomie Roczników Biblioteki (2005 rok) wraz z notą biograficzną, przygotowaną przez dr Karolinę Grodziską. Obecnie w sygnalizowanej edycji przedstawiono bardziej obszerny zbiór liryki i wierszy satyrycznych; inne wiersze, także utwory dramatyczne pozostają nadal nie wydane.

    Postać poety nie jest jednak całkowicie nieznana, anonimowa. W lwowskim piśmiennictwie wspomnieniowym jawi się on w kręgu niezwykle zaprzyjaźnionych (a i z kolei spowinowaconych) kilku rodzin lwowskich, z rodziną Reichertów w centrum. Dzieje tej rodziny wraz z towarzyszącym jej kręgiem osób w kolejnych odsłonach historycznych opisała Karolina Grodziska. Tom pt. Listy, liście, wspomnienia... prezentowany był „Roczniku Lwowskim", więc tam teraz odsyłam po niezbędne szczegóły. I to właśnie w tym dziele - swoistej sadze rodzinnej, pojawia się Stanisław Gottfried. Wielostronne przyjaźnie rodzin zbliżą do siebie także grono ich dzieci. Powiązania emocjonalne wielu osób w tej opowieści zdominowane są przez gorące uczucie nadwrażliwego intelektualnie i uczuciowo młodzieńca do panny Marii Reichertównej. Muza poety jednak nie odwzajemnia porywu serca. Zaczyna snuć się osobisty dramat... Odczytamy go właśnie w publikowanych wierszach. Młodzieńcze uczucie, a nie odwzajemnione, nada wierszom Stanisława niezwykle emocjonalny i bardzo osobisty ton, których skrytą bohaterką jest Maria. W sygnalizowanym wyborze wierszy tylko dwa noszą identyfikacyjną dedykację -jeden wprost: „Rondo Marii Reichertównej", drugi przez inicjały „pannie M.R." W innych wierszach jawi się ona już bezimiennie, ale jakże wymownie: jako moja bajka, królewna, boginka z kraju bzów i róż, rusałka, Jasna, kochałem panią bajkę...

    W kontekście schyłku pewnej epoki literackiej poeta jawi się jako epigon Młodej Polski. Tak zapewne powiedziałby uczony literaturoznawca. I z pewnego punktu widzenia być może miałby rację. Jest to bowiem poezja z ducha i formy bardzo młodopolska. Cały sztafarz literacki młodzieńczej liryki jest młodopolski. Gdzieś w tych wierszach pobrzmiewa ton Leopolda Staffa, to Kazimierza Tetmajera czy Adama Asnyka, dadzą się odszukać wspólne po części motywy, obrazowania, wątki. Dziś ta poezja w swej stylistyce jest bardzo niemodna, bardzo przestarzała, może i po części drażniąca, łatwo młodopolską poetykę obśmiać, wydaje się ona nam sztuczna, nadmiernie egzaltowana, zbyt czułostkowa i jakoś nieautentyczna. Nie trafiają już do przekonania te tajemne drgnienia duszy, te westchnienia, łzy, smutki, ból istnienia itd., bardzo się zmieniła wrażliwość współczesnego czytelnika, nadto się spospolitowała. Więc tylko w nielicznych wypadkach udaje się poetom wyjść obronnie z arsenału typowych dla tej poezji literackich chwytów w sferze obrazowania, słownictwa, po części wszak zbanalizowanych przez swą powszechność. Głębi uczuć i ich złożoności jakże często nie są w stanie oddać słowa, których zasób w tej sferze jest dość jednak ubogi, a i powtarzalny. Repertuar metafor odnoszących się do obiektów naszych westchnień i uniesień od wieków jest też w miarę ustalony i jakże niezmiernie trudno tu o świeżość środków wyrazu. W przypadku poezji St. Gottfrieda trzeba więc wybrać inną drogę do jej odczytania. Nie należy przymierzać jej do zastanych wzorców. Nie trzeba szukać literackiego powinowactwa. Trzeba zaś szukać autentyzmu poety i jego osobistych przeżyć wśród zasobu tworzywa poetyckiego, którym dysponuje, a właściwie dziedziczy po Młodej Polsce. Wydaje się, że do odczytania wierszy można zastosować pewną, nieprostą - przyznajmy, procedurę myślową. Zwolennicy metody fenomenologicznej w humanistyce powiedzieliby, że tę poezję (jej stronę formalną) trzeba „wziąć w nawias". Pomińmy tu złożone wyjaśnienia tej metody. Mówiąc więc najprościej, najzwyczajniej, mało naukowo - starajmy się w lekturze pominąć ów młodopolski szta-farz, jakoś go nie zauważać, przedrzeć się poza młodopolskie słownictwo, chwyty poetyckie, obrazy, usilnie zaś usłyszmy głos poety - o czym on mówi, co wyraża. Przedzierając się przez tę poetycką zasłonę w dążeniu do uchwycenia istoty tych wierszy - odczytajmy rzeczywisty dramat przeżywany przez młodzieńca, który jest porażony pierwszą miłością. Odczytajmy i wczujmy się w przebogate stany ducha (myśli, uczuć), jak miota się - to uwznioślony, to pełen zwątpienia i rezygnacji (nie wierzę w nic); młodzieńcze rojenia o szczęściu (złota bajka, marzeń nici złote) przeradzają się w motyw żebraka wszystkiego pozbawionego (prys-nęła baśń złota). Za banalnymi, być może nawet wyświechtanymi poetycko słowami, zobaczmy i usłyszmy, jak przez nieodwza-jemnienie -jest głęboko urażony, dotknięty w swej godności, ambicji, w swej ludzkiej istocie, po młodopolsku też mówiąc - w swym jestestwie". Nie umie, nie wie, jak poradzić sobie z czymś, co bardzo boli, nie wie, jak się obronić przed uczuciową porażką, która wydaje się być życiową katastrofą. Wpada więc jak gdyby w samoobronie przed uczuciem, które nie buduje lecz raczej niszczy - w skrajność, a więc od miłosnej egzaltacji -do ironii w stosunku do wybranki serca, uszczypliwości, kpiny, do słów dyskredytujących ją, przypisując jej niskie czy raczej „pospolite" intencje (vide wiersze satyryczne w tomie). Jeśli więc mnie boli, to niech i ciebie zaboli. Można by rzec, że może to mało szlachetne, ale za to prawdziwe psychologicznie. Miłosny amok zaciera realia, toteż poeta widzi inaczej konkretne sytuacje w kręgu których ma tkwić (w jego wyobraźni) panna Maria. Przypisując jej swego rodzaju przyziemność (wątek prawdziwego czy też urojonego konkurenta) uwypukla przez ów kontrast wzniosłość swego uczucia, i w tej egzaltacji jest także bardzo autentyczny. A w odleglejszym tle - wyraża poczucie bliskiej śmierci. Widzi ją w poetyckich obrazach, nadchodzi, już jest blisko. Miłość się nie spełnia, zatem wobec nieuniknionego przeznaczenia tym bardziej jest wielka w poczuciu osobistego nieszczęścia, i tym bardziej dotkliwie przeżywana w marzeniach, w złudzeniach. Więc w tych wierszach szukajmy nie znaków epigoństwa, lecz ludzkiej prawdy. Zobaczyć i usłyszeć osobisty dramat - a nie szukać literackich porównań, oto zadanie, przed którym ma stanąć czytelnik. A kiedy tak postąpimy, to może coś się nam przypomni z własnych przeżyć, z własnych doznań, i wtedy być może zobaczymy i choć trochę usłyszymy Stanisława Gottfrieda w samym sobie, jeśli tylko wrażliwość nie została stępiona przez lata prozą codziennego życia, a wybujały praktycyzm i cynizm nie stał się naszą drugą naturą. Lecz swoją drogą zauważyć można, jak pewien repertuar obrazowania jest przez lata powtarzalny: kiedy poeta pisze „śpij obłąkane, głupie, nieszczęśliwe serce" (wiersz „Spij serce") -formułę tę usłyszymy w niegdysiejszej jakże popularnej piosence śpiewanej przez bardzo znany w Polsce zespół. A przecież jego członkowie nie mogli znać tego wiersza...

    Warto zwrócić uwagę na inne wątki tematyczne i cechy wierszy lwowskiego poety, które w lekturze zauważalne są bezpośrednio. Zmysłowość dotyczy nie tyle obiektu westchnień, lecz przede wszystkim kształtów, kolorów, krajobrazu górskiego (motywy tatrzańskie). Gra świateł, cieni, wielorakie aspekty Natury ujęte są poetycko. Zabrzmi nuta religijna (Ave Maria), odnajdziemy wątki patriotyczne (reminiscencje w rocznicę powstania styczniowego w wierszu „W styczniową noc"), czy w ogóle - nutę patriotyczną („Ojczyzna"). Odkryjemy melodyjność wierszy i niezmierną muzyczną wrażliwość poety choćby poprzez poetyckie nawiązania do form czy gatunków muzycznych, jak właśnie w wierszu dedykowanym pannie Marii. Nie jest to kwestią salonowej mody muzycznej, lecz własnego doświadczenia poety - z biografii wiadomo, że kształcił się w tej dziedzinie. Mamy więc próbę poetyckiego oddania rytmu mazura, są nawiązania do madrygału, walca, barkaroli, tytuł wiersza „Tęsknota" dookreślony jest przez poetę jako „piosenka na motywach kompozycji Beethovena „Dla Elizy", i ktoś kto zna tę melodię łatwo może słowa wiersza „podłożyć" pod jej przebieg. A nadto - urzekają jakże liczne wątki baśniowe. Wskaże je autorka wstępu do poetyckiego tomu, pisząc: ...„odnajdujemy motywy błędnych rycerzy, krzyżowców, śpiących rycerzy w górach, królewny na szklanej górze i śpiące królewny, smoki, rusałki jeziorne i polne boginki, wędrowców o cygańskim rodowodzie...a nawet smoka, beznadziejnie zakochanego w strzeżonej przezeń królewnie." Nie można przemilczeć wspaniałych przekładów z języka francuskiego wierszy Alfreda de Musseta, w tym niezwykły wiersz z 1831 r. dedykowany Polsce, której wszak nie ma na mapie Europy; data powstania wiersza i jego słowa są wymowne: jest on echem i piękną reakcją romantycznego poety na powstanie listopadowe. Tłumaczenie innego wiersza opatrzono notą, iż jest to wersja piękniejsza od pierwszego przekładu na język polski z 1890 roku. Wreszcie forma wierszy - widać wyraźnie, że dobrze czuł kunsztowną formę sonetu i doskonale w niej potrafił wyrazić swą wrażliwość, uczucia, wyobraźnię. Dorobek poetycki St. Gottfieda jeszcze przed wydaniem książkowym poznali dwaj znani literaturoznawcy, profesorowie Stefan Li-chański, Jan Trzynadlowski. Ich pogląd przedstawiono we wstępie, tu tylko ograniczyć się trzeba do ogólnej wzmianki: w wierszach lwowskiego poety uznali samoistne wartości a także zapowiedź przezwyciężania młodopolskiej konwencji i „artys-towskiej stylizacji" w kierunku poezji innego już typu, określonego jako „poezja codzienności". Ta śladowa zapowiedź innego rodzaju wypowiedzi poetyckiej stała się jednak wyrokiem losu - także niespełnieniem.

    W dołączonym do tomu bloku zdjęć patrzymy na postaci Stanisława i Marii, na członków jego rodziny, na krąg rodzinny Marii, na grupkę zaprzyjaźnionej młodzieży z Marią i Stanisławem na wakacjach w ukochanej Dębinie za Lwowem, tak czule opisanej we wspomnianej książce K. Grodziskiej. Panna Maria po latach okazała się być w niełatwym życiu określonym trudnymi sytuacjami rodzinnymi i dziejowymi wybitną osobowością i wielką indywidualnością, osobą wielkiego ducha i charakteru. Spełniła się w znaczący sposób na niwie pedagogicznej, osiadłszy ostatecznie w Krakowie, jak powiadają jej krewni - zachowując do końca pamięć o poecie. Nawiasem mówiąc, panna Maria (potem Peterowa) okaże się też być babką pani K. Grodziskiej. Koło czasu domyka się, zamknięte zostają blisko dwusetletnie dzieje austriacko/galicyjskie-lwowskie pewnej rodziny, w które także wpisał się Stanisław Gottfied. Przeminęły postaci, pozostały listy, wspomnienia, zdjęcia, papiery i książki dokumentujące losy rodzinne, i te wiersze. Tom, oprócz wstępu, dopełnia szkic wspomnieniowy o poecie pióra Aliny Trzcionkowskiej, spokrewnionej przez swą Matkę w kolejnym pokoleniu z rodziną Gottfriedów, oparty w części także na relacjach brata poety. W obu tekstach zawarto podstawowy zasób informacji biograficznych odnośnie samego poety jak i jego rodziny, w której dziejach (i innych bliskich rodzin) odbija się także polski i lwowski los -z akcentem katyńskim i wątkiem „repatriacji" ze Lwowa w ramach jego depolonizacji po zakończeniu II wojny światowej, wraz z rozproszeniem po różnych miastach w Polsce, tam - gdzie nowe życie rozpoczynali lwowscy Polacy. Tom wierszy dedykowany jest najmłodszej siostrze poety - a Matce Autorki szkicu wspomnieniowego i współautorki wyboru wierszy.

    Maciej Miśkowiec


    Na początek strony

    J.A. Baczewski

    Koncepcja, tekst, projekt graficzny: Tomasz Lachowski

    J.A. Baczewski, Koncepcja, tekst, projekt graficzny: Tomasz Lachowski, Tłumacznie i redakcja tekstów angielskich: Jonathan Weber, Definition Design 2014, brak miejsca wydania, s. 119.

    Spotkało się dwóch dawnych lwowiaków: - Słyszałeś, wydano książkę o wódce? -O wódce? A po cholerę! - Ale to o Baczewskim. - A, jak Baczewskim, to zupełnie inna historia.

    Oczywiście, przecież dawna anegdota lwowska zanotowała, że najważniejszą datą w historii miasta nad Pełtwią był rok 1782, gdy stary Baczes założył na Zniesieniu pierwszą wytwórnię rosolisów... Anegdota trochę się myliła, nie Baczes a Baczeles, a założył najpierw w Wybranówce koło Bobrki, a dopiero ok. 1810 część wytwórni znalazła locum na Zniesieniu.

    Książka, a właściwie album jest luksusowo wydany na kredowym papierze, z doskonałymi ilustracjami - to zarówno bogata historia rodu Baczewskich aż po tragiczne wydarzenia z jesieni 1939 roku, [...] historia rodzimej przedsiębiorczości, metod unowocześniania produkcji, rozbudowy zakładu, pierwszych i kolejnych prób marketingu, nawet współpracy z wygnanym z ZSRR rosyjskim producentem wódek Piotrem Smirnoffem - a wszystko to w otoczeniu żartów - anegdot (bo za anegdotę trzeba uznać rzekomy spór między Polską i Rosją dotyczący określenie, kto i gdzie po raz pierwszy wyprodukował wódkę). Rzekomo nawet w roku 1977 (sic! spór ten trafił do Układu Głównego GATT. Moskwa jednak wygrała, nic dziwnego, w tamtych latach wszystko, co rosyjskie (a właściwie radzieckie) musiało być najstarsze i najlepsze.

    Album wydany został w wersji dwujęzycznej: polskiej i angielskiej, może więc i Angole dowiedzą się wreszcie coś o Lwowie (chociaż przy tej okazji) i polskim przemyśle.

    J.W.


    Na początek strony

    Spis Rodzin Wojskowych wywiezionych do ZSSR

    Spis Rodzin Wojskowych wywiezionych do ZSSR. Wstępem opatrzyła Ewa Kowalska. Warszawa-Kraków 2014, Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Polska Akademia Umiejętności. Archiwum Akt Nowych, ss.63 + płyta DVD

    Publikacja p.t. „Spis Rodzin Wojskowych wywiezionych do ZSSR" została wydana w 2014 r. (Warszawa-Kraków) przy współpracy Archiwum Akt Nowych. Kancelarii Prezydenta RP oraz Polskiej Akademii Nauk. Jej prezentacja odbyła się przy okazji IV Kongresu Polskich Towarzystw Naukowych Na Obczyźnie p.n. „Nowoczesne nauczanie tradycji ojczystych - Sybiracy i młodzież", który miał miejsce w Krakowie w dniach 4-7 września 2014 r. Losy Polaków zesłanych na Syberię w XIX i XX w. były jednym z wiodących motywów konferencji, zaś w dyskusji panelowej zaprezentowano wyniki badań naukowych dotyczących tego zagadnienia.

    „Spis Rodzin Wojskowych wywiezionych do ZSSR" został wydany w postaci broszury liczącej 63 strony. Zawiera przedmowę prezydenta RP. opracowanie autorstwa Ewy Kowalskiej p.t. „Świadectwa zbrodni i próby podporządkowania Polski... rzecz o polskich wojskowych przetrzymywanych w obozach i deportacjach ich rodzin (1940-1941)". aneksy, bibliografię, wykaz skrótów oraz notę edytorską (opracowaną przez Krzysztofa Smolanę). Do wydawnictwa dołączono płytę DVD zawierającą zdigitalizowaną wersję spisu składającego się z czterech zeszytów.

    Na uwagę zasługuje opracowanie autorstwa Ewy Kowalskiej (s.9-30), obecnie kierującej Muzeum Katyńskim w Warszawie. Stanowi ono kapitalne i zręcznie przygotowane wprowadzenie do tematu. Podkreślić należy płynną i ciekawą narrację zachęcającą czytelnika do zapoznania się z materiałem źródłowym, jak również bogaty aparat naukowy wykorzystany przez autorkę. Pokazuje ona kontekst historyczny i polityczny omawianego problemu. Autorka zasadnie podkreśla ogrom planowych działań i ich precyzyjną organizację przez czynniki decyzyjne ZSRR wymierzonych w naród polski, a także ich analogię do tych podejmowanych przez III Rzeszę niemiecką. Należy mieć świadomość faktu, iż tragedia wywózek nie była incydentalna i oderwana od innych działań o charakterze ludobójczym prowadzonych przez naszego wschodniego okupanta a następnie wyzwoliciela. Autorka porusza również problem realiów deportowanych Polaków, opisuje warunki życia i pracy w odmiennej rzeczywistości rubieży ZSRR. Wskazuje jednocześnie na metody „radzenia" sobie z nową sytuacją, przedstawiając zręcznie szerokie spektrum zagadnień życia codziennego Sybiraków pozbawionych elementarnych wolności ludzkich i prawa do decydowania o swoim losie.

    Nota edytorska (s. 63) zwięźle opisuje pochodzenie i charakter materiału źródłowego oraz podstawowe założenia edytorskie przyświecające publikacji spisu. Szkoda, iż znalazła się ona na samym końcu tomu. przez co może umknąć uwadze czytelnika. Należało rozważyć jej poszerzenie w zwięzły wstęp o charakterze źródłoznawczym opisujący publikowane materiały archiwalne, ich proweniencję oraz kontekst powstania, czy formę zewnętrzną.

    Zastrzeżenia recenzenta budzi układ publikacji. Zarówno wspomniana nota, jak i wykaz skrótów (s. 60). warto by zamieścić na początku tomu. Natomiast następujące po opracowaniu aneksy (s. 31-57) mogły by być poszerzone o materiały archiwalne z Archiwum Akt Nowych, szczególnie o odwzorowania cyfrowe przykładowych stron spisu lub materiały ikonograficzne. Brak jest także informacji o źródle/autorstwie tabeli oraz map. Wspomniana w słowie wstępnym Prezydenta RP dbałość o młodego czytelnika oraz nowoczesną formę publikacji nie przełożyła się niestety na atrakcyjność jej formy zewnętrzną, szczególnie okładki.

    Zdigitalizowany spis, dołączony do wydawnictwa papierowego, pochodzi z zespołu archiwalnego pn. Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej Rządu RP w Londynie, przechowywanego w zasobie warszawskiego Archiwum Akt Nowych. Na nośniku optycznym znajdują się cyfrowe odwzorowania czterech jednostek archiwalnych, o sygnaturach 29. 30. 31. 32. Każda zdigitalizowana jednostka została w formacie PDF, jako odrębna fizycznie całość.

    Czterotomowy spis został przygotowany przez pracowników Wydziału Rodzin Wojskowych Biura Opieki na Żołnierzami Ministerstwa Obrony Narodowej. Jak podaje K. Smolana (s. 63) został on powielony w 1944 r. w liczbie niemożliwej do oszacowania. W sumie obejmuje on prawie 15000 pozycji, ułożonych alfabetycznie. Każdy z tomów spisu stanowi odrębny zeszyt, w którym w układzie alfabetycznym podano nazwiska rodzin. Zeszyt pierwszy obejmuje litery A-G. zeszyt drugi H-Ł, trzeci M-R. zaś czwarty S-Ż. W nocie edytorskiej zaznaczono, iż w planach było także przygotowanie dwóch dodatkowych zeszytów zawierających uzupełnienia do tomów I-IV. Jednakże, jak pisze K. Smolana nie udało się odnaleźć śladów ich opracowania, choć wedle wiedzy recenzenta w zasobie Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie zachował się tom uzupełnień. Dlatego też należy rozważyć uzupełnienie publikacji lub też jej reedycję.

    Podziwu godny jest wysiłek podjęty przez Attache Wojskowego RP przy Ambasadzie RP w Moskwie ppłk. dypl. Tadeusza Rudnickiego oraz podległych pracowników Biura, który zgromadzili informacje o blisko 60 tysiącach zesłańców. Zgodnie z objaśnieniami, które stanowią wstęp do każdego z tomów, spis obejmuje zesłańców polskich, których bliscy służyli w szeregach Wojska Polskiego.

    Został on przygotowany na podstawie zgłoszeń zesłańców, dokonywanych bezpośrednio lub poprzez upoważnione osoby w terenie, napływających do Wydziału Rodzin Wojskowych MON. Biura Pomocy Rodzinom Wojskowych i Jeńców Wojennych Armii Polskie na Wschodzie oraz Polskiego czerwonego Krzyża. Spis przedstawia stan na dzień 1 stycznia 1943 r., choć fakt, iż materiały do niego zbierane były znacznie wcześniej w terenie i niesprzyjających warunkach, może być powodem pomyłek. Jak zaznaczono w objaśnieniach spisy mogą nie obejmować jeszcze pewnej liczby rodzin żołnierzy polskich, którzy zgłosili się do służby jeszcze w ZSRR w 1942 r. Rodziny takie planowano uwzględnić w uzupełnieniach. Pozycjom w spisie nadano następujący schemat: liczba porządkowa, imię i nazwisko, informacje o rodzinie, informacje o członkach rodziny służących w Wojsku Polskim, daty urodzenia lub wiek, miejsce zesłania (z podanym adresem).

    Należy w tym miejscu przypomnieć cel, jaki przyświecał opracowującym ten spis. obejmujący: możliwie jak najszersze udostępnienie informacji, pomoc w nawiązywaniu kontaktów z członkami rodziny, inicjowanie dalszej rejestracji lub uzupełnień do już zebranych informacji, a także ułatwienie prowadzenia akcji pomocy lub ewakuacji.

    Autorzy wydawnictwa podjęli wysiłek upamiętnienia tragedii mieszkańców wschodnich ziem II Rzeczpospolitej, w szczególności rodziny wojskowych. Siłą pozbawianych ojczyzny oraz elementarnych praw i godności człowieka, deportowanych w odległe i niesprzyjające rejony ZSRR, gdzie czekała ich niewolnicza praca, nędza, choroby i głód. Publikacja ta jest również świadectwem planowego wyniszczania przez Sowietów narodu polskiego, które rozpoczęło się 17 września 1939 r. Deportacje Polaków na Syberię w okresie 1940-1941 r., podobnie jak zbrodnia katyńska, wpisywały się w politykę ZSRR wobec Polski i Polaków, której finałem było pozbawienie Polski niepodległości i uzależnienie jej od woli Moskwy w latach 1945-1989. Dziś. świadomość okrucieństw jakie spotkały Polaków ze strony Sowietów jest ciągle żywa. Jest ona szczególnie żywa wśród rodzin, które utraciły bliskich na Syberii lub w Katyniu, jak w przypadku rodziny recenzenta, którego przodek podporucznik rezerwy Konstanty Palczewski został zamordowany w wieku 33 lat w Katyniu. Należy również pamiętać, że niniejsza publikacja jest także świadectwem, być może jedynym, o rodzinach, które przestały wówczas istnieć.

    Abstrahując od faktu, iż publikacja ta jest pomnikiem męczeństwa Narodu Polskiego, stanowi ona pierwszorzędne źródło do badań historycznych i genealogicznych. Jest bodaj najobszerniejszym tego typu dokumentem, który został wydany. Biorąc pod uwagę charakter źródła autorzy przyjęli słuszne założenie o wydaniu spisu w postaci dokumentu elektronicznego. Ta forma znacznie ułatwia korzystanie ze źródła i przyśpiesza wyszukiwanie w nim informacji.

    Bartosz Nowożycki


    Na początek strony

    Cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Przewodnik

    Katarzyna Łoza, współpraca Chrystyna Charczuk

    Katarzyna Łoza, współpraca Chrystyna Charczuk, Cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Przewodnik. Wrocław 2016, Wydawnictwo Ossolineum s. 344, nlb. 2, il., plan.

    Przewodnik ten dotarł do nas już po zamknięciu numeru i przekazaniu materiałów do drukarni. Ale dla łyczakowskiej nekropolii trzeba było zrobić wyjątek. Relacja jednak nie będzie zbyt szczegółowa.

    Dobrze się stało, że po monumentalnych, w pewnym sensie, książkach-albumach Stanisława Sławomira Niciei, ukazał się przewodnik, prawdziwy przewodnik, którym turysta może się posługiwać i wspomagać. Cmentarz Łyczakowski zmieniał i zmienia swoje oblicze, przestaje być naszą historyczną, wspaniałą pamiątką narodową, historią dawnego Lwowa i jego mieszkańców. Takie są prawidłowości losów ludzi, rzeczy. Musimy więc patrzeć nawet na cmentarną rzeczywistość bez emocji, choćby z podwójnym żalem.

    Powędrujmy zatem, póki co, niektórymi trasami proponowanymi przez Autorki. Zacznijmy więc od Alei Zasłużonych choć, szczerze mówiąc, ludzie zasłużeni dla miasta lub kultury, nie tylko polskiej, pochowani są we wszystkich częściach Cmentarza i wszędzie natrafimy na wielkie nazwiska. Pokłońmy się przeto cieniom Seweryna Goszczyńskiego (poety), Dawida Abrahamowicza (Ormianina, polityka), Władysława Floriańskiego (śpiewaka operowego, ojca także Władysława - malarza i grafika, zmarłego po wojnie w Gdańsku), malarki Zofii Albinowskiej, jednej z nielicznych artystów (malarstwo), którzy pozostali po wojnie we Lwowie.

    Skłońmy głowę przed grobowcem rodziny Wolskich i Młodnickich; Karol Młodnicki, jeden z najbliższych przyjaciół Artura Grottgera, ożeniony po śmierci przyjaciela z Wandą Monee, jego narzeczoną, też tu pochowaną obok córki - Maryli Wolskiej -poetki, organizatorki pierwszego we Lwowie salonu literackiego - i jej męża Wacława.

    Dalej dotrzemy do wspaniałego nagrobku, w kształcie obelisku zwieńczonego sylwetką orła, z rzeźbą lwa chroniącego niejako ten nagrobek - to dzieło Tadeusza Barącza, który prochy Juliana Konstantego Ordona, powstańca, bohatera mickiewiczowskiej „Reduty Ordona", sprowadził do Lwowa z Florencji. Zajrzymy też do Antoniego Durskiego - naczelnika „Sokoła", Stanisława Szczepanowskiego - pioniera polskiego przemysłu naftowego, Zygmunta Gorgolewskiego - twórcy wspaniałego Teatru Wielkiego, wreszcie trafimy na najbardziej kwiatami zasłany grób i pomnik Marii Konopnickiej.

    Natkniemy się na grobowiec rodziny Riedlów, który skrywa także doczesne szczątki Stefana Banacha - geniusza polskiej i światowej matematyki i po sąsiedzku nieomal spoczywających jakże zasłużonych dla Lwowa jego Prezydentów - Michała Michalskiego, Tadeusza Rutowskiego, czy wcześniej mijanego Józefa Neumanna. I znów kolejny Prezydent - Godzimir Małachowski, dalej krytyk i historyk sztuki - Piotr Chmielowski, Władysław Bełza i Gabriela Zapolska...

    Nie sposób wymienić wszystkich, którym warto złożyć hołd i o których warto wspominać - bo i Artur Grottger, i Powstańcy Listopadowi, nieco zapomniani, i Górka Powstańców Styczniowych z pomnikiem Szymona Wizunasa Szydłowskiego. I wybitni ukraińscy politycy, działacze, naukowcy, jak: Iwan Franko, Markijan Szaszkiewicz czy Borys Woźnicki, wieloletni dyrektor Lwowskiej Galerii Obrazów, o którym pisaliśmy niedawno w „Roczniku Lwowskim".

    Proponowanych tras jest 9. Jedna z nich zaprowadzi nas na Cmentarz Orląt...

    Dodatkowe podziękowanie dla Autorek za to, że w Przewodniku i na planie umieścili informacje o naszych rodakach, którzy odeszli w ostatnich latach, a których mieliśmy jeszcze okazję znać i odwiedzać: ks. dr Henryk Mosing, Czesława i Eugeniusz Cydzikowie, Janina Zamojska -zasłużonych nie tylko dla Polaków we Lwowie - a także tych, którzy zmarli trochę wcześniej: Mieczysław Gębarowicz, Piotr Hausvater, Mieczysław i Adam Sołtysowie, Adam Kuryłło, Piotr Tarnawiecki, którzy swoją działalnością pozostawili trwały ślad w polskiej kulturze.

    Sądzę, że omawiany Przewodnik doczeka się wkrótce drugiego wydania, warto więc zwrócić uwagę na pewną nieścisłość. Otóż na str. 7 Autorki piszą, że przez kilka dekad Cmentarz był opuszczony i zaniedbany... Ale na str. 55 odnotowują, że w latach 1939-1950 zaczęto tu chować radzieckich oficerów i partyjnych funkcjonariuszy.

    Cmentarz był zatem zaniedbany i dewastowany, ale nie opuszczony, raczej zapuszczony. Pamiętam drewniane graniastosłupy z czerwoną gwiazdą i mogiły otoczone metalowymi kratami. Potem zniknęły. Czy była to akcja nowych władz czy spontaniczna reakcja społeczna? To także historia tej Nekropolii.

    J. Wasylkowski


    Na początek strony


    Copyright (c) 2001 Instytut Lwowski
    Warszawa
    Wszystkie prawa zastrzeżone.

    Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.


    Powrót

    Licznik