LWÓW I JEGO MIESZKAŃCY

Wydanie specjalne tygodnika Przekrój

EWA DZIEDUSZYCKA

PRZYGODY Z ADAMEM DIDUREM

Z Adamem Didurem przyjaźniliśmy się od wielu lat. Władzio1 spotykał się z Didurem we Lwowie, pomagał mu nawet w kupnie mająteczku nie opodal Jezupola, wielki śpiewak przebywał niejednokrotnie u nas w Jezupolu2. Był uroczy! Przystojny, o bujnej, kręconej fryzurze, zawsze nienagannie ubrany, prawiący damom subtelne komplementy. Lekko utykał — to pozostałość po upadku z konia i później po jakichś perypetiach z zapadnią na scenie — podobno w czasie prób do „Fausta" w warszawskim Teatrze Wielkim, Ale ta nieznaczna ułomność dodawała mu jeszcze wdzięku. Miał niezwykłe powodzenie wśród pań — co doprowadzało do rozpaczy i... wściekłości jego żonę Angelę, niesłychanie zazdrosną o flirtującego na prawo i lewo męża. Angela Aranda Arellano, ognista Hiszpanka z Meksyku — śpiewaczka o aksamitnym kontralcie — była niejednokrotnie bohaterką niebywałych skandali towarzyskich, spowodowanych jej chorobliwą zazdrością. Sama pokazywała mi sztylet, który zawsze nosiła ukryty przy gorsecie, którego nie wahałaby się utopić w sercu kobiety mającej romans z Didurem.

Jej chorobliwa zazdrość była publiczną tajemnicą — podobnie jak tajemnicą poliszynela było pochodzenie Adama Didura. Dowiedziałam się o tym od córki Didura, Mary Didur-Załuskiej. Didur był nieślubnym synem Wincenty Jasińskiej, córki leśniczego z Sękowej Woli (koło Sanoka), prawnuczki Barbary Potockiej z Wieliczki, i ziemianina, właściciela dóbr Sękowa Wola, Jakuba Brochwicz-Wiktora.

W trzy lata po urodzeniu syna pani Jasińska wyszła za mąż za miejscowego organistę, Antoniego Didura, który zgodził się usynowić chłopca i dopiero wówczas Adam został ochrzczony w parafii w Nowotańcu jako Adam Didur...

Ale powróćmy do Angeli — jak tylko Didur przyjeżdżał do Polski na gościnne występy, otrzymywaliśmy telegram: „Śpiewam w Warszawie (lub we Lwowie, Poznaniu...) Mefistofelesa (względnie Borysa) — przyjeżdżajcie! — Adam". W telegramie podana była data i godzina występów. Pewnego razu nadszedł do Jezupola telegram: „Cala rodzina Didurów śpiewa we Lwowie „Fausta" — przyjeżdżajcie koniecznie — Adam"... Naturalnie pojechaliśmy na wyznaczony termin do Lwowa z Władziem i Tuniem, który miał już wtedy 14 lat, grał na skrzypcach, interesował się muzyką, znał wiele oper i często bywał ze mną na przedstawieniach operowych i koncertach nie tylko w Stanisławowie i we Lwowie, ale i w Warszawie, a także w czasie naszych zagranicznych podróży w wielu europejskich teatrach i salach koncertowych.



Od lewej:
1. Adam Didur
2. Wojciech hr. Dzieduszycki
3. Ewa hr. Dzieduszycka, autorka wspomnień


Przedstawienie było niesłychane: Didur śpiewał naturalnie Mefistofelesa — cóż to był za wspaniały szatan-uwodziciel, nie dziwię się Małgorzacie, że za jego namową zadurzyła się we Fauście, ani Marcie, ulegającej jego podszeptom. A Małgorzatę śpiewała najstarsza córka Didura, Ewa, słynna już wówczas solistka La Scali; Martę — Olga (późniejsza hrabina Wiktorowa), przepiękny mezzosopran zaś Siebla — najmłodsza Didurówna, Mary (późniejsza hrabina Załuska). Mary pięknie wyglądała w męskim kostiumie, wiotka i pełna odziedziczonego po ojcu wdzięku, ale... ale jeszcze niepewna w roli Siebla — widocznie był to jej debiut w tej partii. Didur pilnował Mary, aby nie „stanęła" na scenie i słychać było zza kulis jego potężny glos suflujący córce nie tylko francuski tekst, ale też i wejścia w tonacji. Publiczność zorientowała się w tym „ojcowskim staraniu" i nagradzała oklaskami nie tylko Siebla, ale i Didura po każdym jego wyraźniejszym „podpowiadaniu"! Siedzieliśmy w loży z Angelą, która — nie krępując się — inicjowała owacje dla męża i córek po każdej piękniejszej frazie i potem, po spektaklu rzucała kwiaty z loży pod nogi mężowi stojącemu na proscenium, tuż pod lożą dyrekcyjną i ślącemu całusy do wychylonej z loży Angeli w sposób tak niebezpieczny, że musieliśmy ją trzymać w pasie, aby nie wypadła z loży do orkiestronu. Owacje trwały niesłychanie długo. Wywoływano po kilkadziesiąt razy Didura i każdą z jego córek, oklaskiwano Angelę w loży, publiczność prosiła Didura o „bis" — „Jedną piosenkę!" — wołano, skandując. Lwowiacy, przyzwyczajeni do pospektaklowych bisów Kiepury, zgromadzili się przy orkiestronie, prosząc o bis! Ale Didur nie uznawał takiego — jak mówił — „kokietowania publiczności" i wreszcie opuszczono kurtynę Siemiradzkiego, co oznaczało definitywne zakończenie tego wspaniałego wieczoru.

Po wspólnej kolacji w Hotelu George'a poszliśmy spać do apartamentu na I piętrze — Didurowie zajmowali prawie całą prawą stronę tego piętra. I już zaczęliśmy się rozbierać — gdy rozległo się łomotanie do drzwi i głos Didura: „Władziu! Władziu! Schowaj mnie! Ona mnie zabije!" Władzio otworzył i Didur przerażony wbiegł do pokoju: „Ona mnie zabije! Biega za mną ze sztyletem! Schowaj mnie Władziu!". Czym prędzej Didura zamknął w łazience, nas z Tuniem do drugiego pokoju i... słyszymy znów łomotanie do drzwi i głos Angeli: „Ja go zabija! (ciągle źle mówiła po polsku) Zabija! On uwodzi pokojówka! Już go nie ma długa chwila!". „Ależ uspokój się — tłumaczył mój mąż — na pewno poszedł przejść się na powietrze. Zaraz go znajdziemy!", i Władzio wziął Angelę pod rękę i wyprowadził „na poszukiwanie Adama!". A my z Didurem prędziutko na dół — do otwartej aż do rana restauracji, siedliśmy „na folwarku" (4) i wołamy kelnera: „Niech pan poda co bądź, byle prędko", Zima, na dworze mróz 20 stopni, druga w nocy — a kelner przynosi ogromne porcje... lodów! „Jak ja to zjem, nie będę śpiewał do końca życia!" — rozpaczał Didur, „Musisz jeść — zareplikowałam — bo jak przyjdzie Angela i zobaczy, że lody nietknięte, to domyśli się, że przyprowadziliśmy ciebie przed chwilą! I zabije!".

Rzeczywiście po chwili wchodzi mój mąż z Angelą. „Widzisz — mówi do niej. — Narobiłaś takiego hałasu, a oni spokojnie siedzą razem i jedzą lody!". Na to Angela nagle „rym" przed Didurem na kolana: „Przebacz! Przebacz!" Ja myślałam, że ty mnie zdradzasz, a ty jesteś najwierniejszym mężem na świecie!"... I jak potem opowiadał Didur — ta późno zaczęta noc była najupojniejszą w jego życiu!

Chociaż musiał być przyzwyczajony do takich przygód z Angelą. Jedna z nich była sławna w Europie: W okresie, gdy Didur był angażowany w Teatrze Wielkim w Warszawie, zjechała tam na gościnne występy słynna Lina Cavalieri, śpiewaczka o przepięknym głosie, niezwykle piękna i znana z podbojów męskich serc. Nie wiadomo, czy jej romans z Didurem rozpoczął się jeszcze w Warszawie, gdzie razem występowali w „Cyruliku sewilskim" — w każdym razie, po przyjeździe Didura do Mediolanu ich intymne stosunki stały się głośne w La Scali. I jak pisze w swym pamiętniku Mary Didur-Załuska — (co cytuje w swych „Legendach i karierach" Wacław Panek) „...Kiedy plotki o tym doszły do mamy, któregoś dnia nagle wzięła mnie za rękę i poszłyśmy do mieszkania pani Cavalieri. Otworzyła nam służąca i powiedziała, że pani nie ma w domu. Na to matka: — Nie szkodzi, zaczekam tu na nią. Służąca zostawiła nas w salonie. Ledwo jednak zamknęła za sobą drzwi, mama z furią zaczęła niszczyć wszystko, co wpadło w jej ręce. Rozbijała wazony, tłukła szkła... Słysząc rumor, wpadła do salonu przerażona służąca. A mama z ogniem w oczach mówi: — Tak, to ja wszystko zrobiłam. Po to, by twoja pani nigdy więcej nie chciała przyjmować tu mojego męża! — I poszłyśmy do domu. Jak wrócił ojciec, była awantura nie z tej ziemi. Ale historia z Liną Cavalieri skończyła się, bo ponoć powiedziała mu w gniewie: — Skoro masz zwariowaną żonę, to nie chcę cię więcej znać! I tak moja mama broniła się przed tymi piekielnymi kobietami..."

Relata refero... wierzę jednak, że ta sensacyjna historia miała miejsce — przygoda w Hotelu George'a mogła się skończyć podobnym skandalem, gdyby nie te zjadane o drugiej w nocy lody...


EWA HR. DZIEDUSZYCKA była pierwszą kobietą, która zdobyła zimą Gross Venediger. Podróżowała po Indiach, jako jedna z pierwszych Europejek penetrowała Tybet, wspinała się na szczyty Himalajów, co opisała w książce „Indie i Himalaje", wydanej u B. Połanieckiego we Lwowie. Napisała kilka powieści i książek ze wspomnieniami z podróży. Publikujemy fragment jeszcze nie wydanego „Pamiętnika", który udostępnił nam syn Tunio — Wojciech Dzieduszycki.


PRZYPISY
1 Władzio — to Władysław Dzieduszycki, słynny hodowca koni arabskich, mąż Ewy Dzieduszyckiej.
2 Jezupol — majątek Dzieduszyckich, znany z hodowli koni, koło Stanisławowa.
3 Tunio — to Wojciech Dzieduszycki, krytyk muzyczny, twórca i konferansjer kabaretu dawnych piosenek „Dymek z papierosa", z którym objechał całą Polskę. Anglię, trzykrotnie USA, itd. Przed wojną — znany śpiewak, angażowany w operze florenckiej, a także... inżynier rolnik i mechanik, wieloletni dyrektor techniczny młynów Polskich Zakładów Zbożowych na Dolnym Śląsku.
4 „Folwark" — tak nazywano część restauracji w Hotelu George'a we Lwowie, gdzie siadywali ziemianie


Materiał umieszczono za zgodą Redakcji. Wszystkie prawa zastrzeżone dla Redakcji tygodnika "Przekrój"

Powrót
Licznik

  Licznik