|
LWÓW I JEGO MIESZKAŃCY
Wydanie specjalne tygodnika Przekrój
(1991)
Witold Szolginia
BATIAR I JEGO BAŁAK
Stanisław Wasylewski, nasz niegdysiejszy bardzo bliski sąsiad na Łyczakowie (on mieszkał przy ulicy Łyczakowskiej 127, my — przy tejże ulicy pod numerem 137, a więc o pięć zaledwie domów dalej) — w swoim Niezapisanym stanie służby tak pisał o batiarach:
Rozmaitego autoramentu awanturniczość złożyła się na tę rasę, która się tak wyraźnie odcina na tle krajobrazu społecznego innych miast polskich. Jeżeli ludność Lwowa jest aliażem i „miszkulancją" różnych nacji, które tędy w ciągu wieków przepływały — to cóż dopiero jej przedmiejski łazik, „słodki wariatuńcio" i makabunda z Kręconych Słupów czy Czartowskiej Skały? Rozdobędność, chętkę do włóczęgi wziął od jeńców tatarskich, przebiegłości nauczyli go kupcy ormiańscy i greccy korzennicy, zastrzyk buty zadziornej dali mu przybysze węgierscy z tamtej strony Karpat, fantazję polską masa szlachecka, której służył i ciurą w obozach chodził. Śpiewać uczył się od sąsiadów Rusinów i od grajka wędrownego z Czech, a i z małpowania kupletów wiedeńskich i od siebie samego także trochę.
Oczajdusze i łaziki przedmieść lwowskich — to plemię, bez którego nie sposób wyobrazić sobie tego miasta w ogóle. Przyszli na świat z Lwowem samym. Wylegli hurmą na rogatki z pieśnią na ustach już wtedy, gdy przed dobrym pół tysiącem lat wjeżdżała z Węgier do swej posażnej stolicy królowa Jadwiga. I kto wie, czy nie wówczas ustaliła się ich nazwa, którą na zawsze umieli zatrzymać: batiary. Słowo samo wywodzi się bowiem z ojczyzny króla-jagiełłowej żony. „Betyar" oznacza po węgiersku zuchwalca i wesołego mędrka zarazem. Radzi byli po wiek wieków wszystkiemu, co nie tylko bujne, ale i podstępne, co podszyte kawałem, przynoszącym w rezultacie zwycięstwo.
A co o nich sądzi JÓZEF WITTLIN? Oto fragment jego wspomnieniowej książki Mój Lwów:
Jak gawrosz stanowił niegdyś typowy obraz ludzkiej fauny Paryża, tak najpospolitszym przedstawicielem człowieczej fauny Lwowa jest dziecko ulicy znane w całym cywilizowanym i niecywilizowanym świecie pod madziarską nazwą batiara. Mylne wszakże byłoby mniemanie, że każdy batiar jest dzieckiem ulicy, a za ojca ma rynsztok. Batiary rodziły się również w patrycjuszowskich pałacach, a często w szlacheckich dworach.
Niejeden z nich trząsł później parlamentem wiedeńskim lub chodził w profesorskiej todze, pobrzękując dziekańskim, ba — nawet rektorskim — łańcuchem, a nie kajdankami. (...) Kawał batiara tkwił w samym mieście, w całej jego fizycznej i moralnej strukturze. Wzniesienia i zapadłości, egzaltacja i przyziemność, balsamiczne wonie i pełtewny cuch. Rzeczywisty włoski renesans kościelny i świecki, równie bogaty barok, a obok — wiedeńska secesja i koszarowa tandeta. Miasto-batiar jest nieobliczalne. Nie wiadomo, kiedy przejdzie od patosu do groteski, od bohaterstwa do „strugania funia", od pogrzebu w trzy pary farbowanych na czarno koni do mitycznego „balu weteranów", zakończonego o północy zjawieniem się dwóch cywili, którzy „nic nikomu ni mówili, światła pugasili, inu w mordy bili".
Czy poznaliście już istotę i naturę lwowskiego batiara? Mam nadzieję, że nasi znakomici pisarze wystarczająco dokładnie Wam to wytłumaczyli. A teraz ich wykład o tym, jak lwowski batiar mówi, o, przepraszam — bałaka. Głos ponownie zabiera Stanisław Wasylewski
:
Lwowanie mówią po polsku pełną piersią, z całego serca, wszystkim tchem. Równie serdecznie, co nieporządnie. Pędzą przez obszary słów z wywieszonym językiem, czwartą prędkością, jak szofer po wypadku. I rzadko tylko w tym zawadiackim pędzie ostoi się cudem jaka nieuszkodzona samogłoska. (...) U południowych kresowców w ogóle akcent wyrazowy pada na tę samą, drugą od końca zgłoskę, co i w reszcie polszczyzny, ale uderza z większym rozmachem i przez to powoduje wyższe, a zarazem dłuższe wymówienie danej zgłoski. Zużywa się na to tak wielkiej siły wydechu, że na wymowę zgłosek sąsiednich niewiele już zostaje powietrza. Dzięki temu tyle w języku lwowskim uszkodzonych, niedopowiedzianych do końca samogłosek. (Na końcu języka).
Trzeci uczony mąż, KAZIMIERZ SCHLEYEN, w swoich Lwowskich gawędach
o bałaku mówi tak::
Lwowska gwara jest osobliwością na świecie. Gdzie indziej gwara miejska jest związana z pewną klasą ludzi, głównie niewykształconych. Bardziej edukowani odżegnują się od niej i jej używanie uważają za despekt. Osobliwością lwowskiej gwary miejskiej była jej powszechność, bo nawet profesor uniwersytetu wolał jeść jajecznicę z „trymbulką" niż ze szczypiorkiem.
Lwowska gwara, to odrębne słownictwo, przekręcanie wyrazów, przekręcanie wszystkiego, co się da na własną modłę przerobić. Co drugi wyraz był stylizowany po lwowsku. Nie pomogła matura, ani nawet wyższa uczelnia nie wyrugowała z codziennego używania przekręconych wyrazów. Pan mecenas nadal jadł „chlib", pan doktor pijał „mliku", a pan inżynier liczył „sztyry".
Opis ten nie odda całkowicie charakteru gwary lwowskiej, bo niepodobna opisać nosowego wymawiania i tak charakterystycznego śpiewnego przeciągania samogłosek. Ale gwara ta miała inne bogactwa. Była to olbrzymia liczba wyrazów zlwowszczonych pochodzenia łacińskiego, greckiego, niemieckiego, ruskiego, tureckiego, rumuńskiego, węgierskiego i niedocieczonego. Niektóre wyrazy grzęzły we Lwowie, inne szły dalej i przejmowały je inne ziemie.
Gwara ta tworzyła się i narastała przez wieki w tej bramie Polski na wschód i południe, przez którą przesuwały się różne narody i różne języki. Gwara ta, nigdzie nie spisana, przechodziła z ojca na syna i nie tylko nie zamierała, lecz wzbogacała się, bo lwowianin nie lubił zwykłych wyrażeń, przekręcał je i tworzył nowe.
I tak sobie lwowianin bałakał „ud samegu rania", zawsze w dobrym humorze, nosa nie zadzierał,
„funia ni trzaskał", nie gryzł się byle czym, choćby „si mliku zwurdziłu", bo Marynia taka
„nizdała", taka niedorajda, z wszystkimi „sztamy" trzymał i tak bałakał, bałakał aż do samej śmierci, i wtedy też nie umierał, tylko
„kity udwalał".
Proszę połączyć teraz zdefiniowanego przedtem batiara ze scharakteryzowanym przed chwilą (bardzo ogólnie i skrótowo) bałakiem — a otrzymacie, drodzy Czytelnicy, w miarę przybliżony model tego, czym byli przeciętni obywatele Miasta pod Wysokim Zamkiem.
Szkicując tu ich zbiorczy, syntetyczny portret, posłużyłem się cytatami z tekstów trzech znakomitych lwowskich pisarzy. Nie zapominając bynajmniej o znanym porzekadle na temat nadstawiającej nogę żaby, gdy konia kują — ośmielam się przedstawić tu moje własne, wierszowane wykładnie obu omawianych pojęć. (...)
O, MOWU RUDZINNA... (fragment)
Zwyczajny Polak do myślenia
Głowę ma — większą albo mniejszą,
Co w „kalapitrę" się odmienia,
Znacznie od głowy poręczniejszą,
Na którą czasem też we Lwowie
„Makitra" batiar drwiąco powie.
Niektórzy głowę mocną mają,
Inni — od piwka są pijani;
Ci się we Lwowie nazywają:
„Chirni", inaczej „zaćmakani".
Jak tam kto woli na nich powie
W tej naszej bałakowej mowie.
Tu słyszę, czytam wciąż o „chlaniu"
I ktoś tu jest „pod alkoholem",
Albo podlega „zalewaniu" —
A ja takiego typa wolę,
Co według bałakowej mowy:
„Furt mliku piji wsciekłyj krowy".
Kiedy do „chawir" „chirus" wróci —
Niegroźnie żonka go „zholuka"
(I tylko czasem w łeb czymś rzuci...).
A taka płynie stąd nauka
I mądrej głowie dość dwie słowie:
Jak się „zaćmakać" — to we Lwowie...
Czasami jednak żona-jędza (
Czyli „rymunda" lub „kandyba")
Swego ślubnego tak popędza,
Ze ten wyrywa, no i chyba
Raczej w Winnikach aż przystanie
Gdzie go nie sięgnie „lubci" lanie...
„Bo jak po pysku ci nałożę!"
Lub: „Jak zasunę w mordę hakiem!" —
Cóż za prostactwo, żal się, Boże,
Odrzucam chamstwo to z niesmakiem,
Bo stokroć, tysiąc razy wolę:
„Megaj, batiaru, — bu nazolim!"
Albo: „Dam kampy!" lub: „Nakantam!"
„Dam pu krzyżbantach!" lub: „Dam facki!"
Stokroć to wolę od — tfu! — „manta",
Bo to nasz styl chojracki,
Czyli batiarski, bo we Lwowie
Tak o tym też się powie.
„Hojrak"? A co to?
Zaraz powiem:
„Hojrak" — to junak,
„fest chlupaka",
Jak go się również zwie we Lwowie,
O wiele trafniej od „kozaka",
Który w Warszawie ulubiony
Przez Rusków w spadku zostawiony...)
Zaś „batiar" także dla lwowiaka
Dziś jest tytułem honorowym,
Dopóki z niego też „chłupaka",
Co za cześć Miasta odda głowę,
Jego pamięci wiernie strzeże
I że doń wróci — zawsze wierzy...
(z tomiku: „Kwiaty lwowskie")
BATIARY
Batiary, to dzieci so lwoskij ulicy
Wysoły, z fasonym, skory du kantania:
Na takich gdzi indzij mówiu "ulicznicy"
Co ni wytrzymuji jednak purówniania.
"Makabunda" - batiar, co włóczyć si lubi
I co lubi tagży pchać si w awantury:
Czasym to łachmaniarz, co swy portki gubi
W chtórych samy łaty, abu samy dziury.
Batiary trzymaju swój fasun chojracki
Chto im wlizi w drogi - tegu jest kantaju
(Czyli mocnu biju), abu daju facki.
A jeszcze inaczyj - pu krzyzbantach daju. (...)
(z tomiku" Krajubrazy syrdeczny")
Tekst pochodzi z tygodnika "Przekrój"
Materiał umieszczono za zgodą Redakcji.
Wszystkie prawa zastrzeżone dla Redakcji tygodnika "Przekrój"
|
|