JAK POWSTAWAŁO LWOWSKIE OSSOLINEUM -cz.2


Trzeci rozbiór Polski w 1795 roku pozbawił naród nie tylko samodzielnego bytu państwowego, ale odebrał mu warunki rozwoju kulturalnego.
Zaborcy wyraźnie zdążali do całkowitego wynarodowienia społeczeństwa; niszczyli wszelkie istniejące dotąd placówki naukowe i kulturalne, zamykali uczelnie polskie, a do szkół i urzędów wprowadzali język państw zaborczych.

Najdotkliwszym ciosem dla kultury polskiej stało się wywiezienie do Rosji wspaniałych zbiorów Biblioteki Załuskich, które zawierały nieomal w całości dorobek piśmiennictwa polskiego.
Dla światlejszych jednostek, zdających sobie sprawę ze znaczenia tej straty, stało się to hasłem do podjęcia pracy nad ocaleniem istniejących jeszcze w kraju, a rozproszonych i zaniedbanych śladów kultury polskiej, "pamiątek dziejów ojczystych", jak je wówczas nazywano. Chciano w ten sposób zebrać i pokazać przyszłym pokoleniom sławę zgasłej ojczyzny, nauczyć jej historii i ocalić naród od całkowitej zagłady. Rzucono się tedy do zbierania książek, rękopisów, dzieł sztuki i wszelkich dokumentów przeszłości kulturalnej kraju.

Zbieractwo stało się pracą dla narodu, szlachetną służbą dla jego dobra, zyskało rangę, jakiej dotąd nigdy nie miało. Nie wszyscy jednak bibliofile tworzący w ten sposób zbiory prywatne mieli ambicję przeistoczenia ich w placówki o znaczeniu ogólnonarodowym. Często poprzestawali na zebraniu biblioteki czy galerii rodzinnej, która rzadko kiedy ostawała się przed nowym rozproszeniem, grabieżą i zniszczeniem; tylko niektóre z nich stały się po wielu latach instytucjami publicznymi. Na czele tych, którzy w swym zbieractwie kierowali się szerokimi horyzontami myślowymi i odegrali poważną rolę w dziejach kultury polskiej, stanęli Czartoryscy - właściciele i twórcy Puław, Tadeusz Czacki - największy bibliofil owych czasów, założyciel liceum i pięknej biblioteki w Krzemieńcu, oraz Józef Maksymilian Ossoliński - fundator Zakładu Narodowego im. Ossolińskich.

Szczególnie Ossoliński zapisał się chlubnie w dziejach bibliofilstwa polskiego jako godny kontynuator szlachetnego dzieła braci Załuskich, podejmujący ich myśl stworzenia. biblioteki narodowej. Wychowany w ideałach Oświecenia, związany silnie z kulturą epoki stanisławowskiej, żywił zawsze głęboki szacunek dla książki jako źródła wiedzy, szczególne zaś znaczenie przypisywał jej w dobie utraty niepodległości. Niejednokrotnie wyrażał przekonanie, że piśmiennictwo jako duchowy dorobek narodu jest niezniszczalne i dopóki ono istnieje, me zginie naród. Książki bowiem, ukazując przeszłość i chwałę narodu, krzepią ducha, pozwalają przetrwać trudny okres niewoli i są podstawą do dalszej pracy nad rozwojem nauki i kultury rodzimej.
Ten właśnie największy skarb narodu postanowił Ossoliński ocalić, zebrać, zabezpieczyć i przekazać potomnym, a stanąwszy do współzawodnictwa ze współczesnymi bibliofilami, dał się wyprzedzić jedynie Czackiemu. Zamiłowanie do ksiąg nie było obce rodzinie Ossolińskich; piękne biblioteki posiadali Franciszek Maksymilian, podskarbi koronny, osiadły w Luneville, Józef Franciszek Salezy, wojewoda podlaski, miał też nieco książek i ojciec Józefa - Michał Ossoliński.

Odziedziczone księgozbiory rodowe Józef Maksymilian uzupełniał ze znawstwem, tworząc z nich warsztat naukowy do swych prac historycznoliterackich. Szczególnie dogodne warunki do większych zakupów na galicyjskim rynku księgarskim stworzył dekret Józefa II z 1781 r. o rozwiązaniu w państwie austriackim zakonów kontemplacyjnych, dzięki czemu w handlu znalazła się duża ilość dzieł pochodzących z bibliotek klasztornych. Biblioteka Uniwersytecka we Lwowie, do której nakazano zwieść księgozbiory likwidowanych klasztorów z terenu Galicji, wybrała jedynie 10 000 książek, resztę - w ilości ok. 30 000 - przeznaczając na zagładę. W urządzanych licytacjach obłowili się przede wszystkim antykwariusze lwowscy, ale również wiele nabyli za bezcen Czacki i Ossoliński.

Zarówno dzięki tym nabytkom, jak i zakupom dokonywanym w Wiedniu rodzinny księgozbiór Ossolińskiego przywieziony do stolicy Austrii począł się szybko rozrastać. Należało myśleć o jego uporządkowaniu, a do tego potrzebna była hrabiemu pomoc. Znalazł ją w osobie "roboczego Niemca", Samuela Bogumiła Lindego , który przyjęty na bibliotekarza w 1794 r. nie tylko wziął się ochoczo do porządkowania książek, ale stał się dla Ossolińskiego nieocenionym towarzyszem w kompletowaniu biblioteki. O zbiorach hrabiego z tego okresu tak pisał w kilkanaście lat później: "Biblioteka jego podówczas nie była liczna, lecz wyborowa. Wkrótce skończyłem i porządkowanie jej, i wypisy do mego dzieła z niewielu pism polskich tam się znajdujących. Oświadczył mi zatem zapalający się coraz więcej o pomnożenie literatury hrabia, że zamyśla nie tylko resztę książek w dobrach swoich pozostałych w jedno zebrać, ale też i na dalsze zbiory nie żałować".
Ossoliński porzuciwszy bez przykrości szerszą arenę życia politycznego, zachęcony szerzącym się na wszystkich ziemiach dawnej Polski pędem do zbieractwa, oddał się rzeczywiście nieobcej sobie l dotąd szlachetnej pasji bibliofilskiej, która będzie mu towarzyszyć już do końca życia.
Terenem poszukiwań bibliofilskich zarówno Lindego, jak i jego chlebodawcy stały się przede wszystkim księgozbiory nic zamkniętych Jeszcze klasztorów, gdzie w pakach lub zakurzonych szafach spoczywały od wielu lat nie ruszane książki, a często trzeba je było wygrzebywać z butwiejących tomów różnych szpargałów. Nie omijali też bibliofile zakrystii i chórów kościelnych oraz strychów i lamusów dworów szlacheckich, gdzie najłatwiej było odkryć cenny rękopis lub druk polski. Wiele już stąd pozabierał Czacki, jeżdżąc po całym kraju, ale przecież nie wszystko i można było jeszcze coś niecoś zdobyć dla biblioteki wiedeńskiej Ossolińskiego.

Trząsł się tedy na bryczce niezmordowany Linde, jeżdżąc w różne strony Polski, robił wyprawy i hrabia, zwożąc do Wiednia całe paki książek. Czasem towarzyszył im w tych wyprawach ks. Hieronim Juszyński, również bibliofil, autor "Dykcjonarza poetów polskich", ściągnięty przez Ossolińskiego na proboszcza do Zgórska. Zgromadził on tu piękny zbiór poetów polskich i wiele starodruków wymieniał z hrabią, dopóki się z nim nie pokłócił właśnie o książki. Pozycja społeczna Ossolińskiego i stanowisko, jakie zajmował w Wiedniu, otwierały mu gościnnie dwory szlacheckie, a sąsiedzi i znajomi chętnie wyzbywali się "papierów przeznaczonych pod placki", w których wytrawne oko bibliofila wyławiało często "białe kruki" piśmiennictwa polskiego. Umiał wykorzystać każdą okazję i dotrzeć wszędzie, gdzie spodziewał się znaleźć coś interesującego. Korzystając np. z pobytu swego bibliotekarza J. Sygierta u rodziców w Lesku, wysłał do niego dwa spisy książek, polecając szukać ich w okolicy. List nie zastał już Sygierta w domu, więc jego ojczym, Wincenty Podolecki, przekazał owe wykazy księdzu Karniowskiemu, który "z pełną ochotą wziął to na siebie" i o którym Podolecki słusznie przypuszczał, że sprawę załatwi dobrze, gdyż "obrany teraz przeorem, łatwo "będzie mógł biblioteki nawet obcych klasztorów przetrząsać". Nieocenione usługi w pertraktacjach z księżmi i zakonnikami oddawał Ossolińskiemu jego brat cioteczny, Benedykt Trzebiński, opat koprzywnicki, również bibliofil, który często poręczał "wypożyczenia" swego kuzyna u braciszków, wzbraniających się usłużyć hrabiemu książkami klasztornymi.

Różnymi bowiem sposobami trzeba się było posługiwać wówczas, aby zdobyć potrzebne dzieło. Poszukujących było wielu, konkurencja duża, ceny na książki stawiano wysokie, a okazje do kupna nieczęsto się trafiały, Linde, przetrząsając biblioteki w Koprzywnicy, Sandomierzu, Klimuntowie, Wiśniewie, Bogorii, Rodomyślu, Stobnicy i Krakowie, pisał z tych podróży listy do swego chlebodawcy, donosząc mu o rezultacie poszukiwań, wymieniając nawet co cenniejsze zdobycze, a jednocześnie ujawniając "sposoby", do których musiał się uciekać, aby nie wrócić z pustymi rękami. Gdy nie zgadzano się ani na sprzedaż, ani na ofiarowanie pożądanej księgi, zacny Linde starał się ją wypożyczyć "na rewers", który zostawał w bibliotece na wieczne czasy jako jedyny ślad istniejącej tu niegdyś książki. Czasem jednak właściciel był nieubłagany; wówczas Linde uciekał się do ostatecznego sposobu zdobycia dzieła i wyznawał szczerze: "zemknąłem".

Była to jednak ostateczność, której używali zresztą wszyscy bibliofile w tamtych, a może nawet we wszystkich czasach.

Z penetracji bibliotek klasztornych w Krakowie, dokonanej w 1799 r. przez bibliotekarza Ossolińskiego, warto przytoczyć taki fragment listu: "Przez ten czas praca była wielka u franciszkanów, od których, czegom tylko chciał, porządnie i sumiennie nabył[em]", a dalej: "... z obskubaniem bożociałków jeszcze nie mogłem trafić do ugody, lecz Bóg i Trzebiński nadzieja moja, zwłaszcza gdy i od nich łupy się już moim sposobem zdarzały niezmierne". O "splądrowaniu" biblioteki szlachcica Kuczkowskiego donosił Linde Ossolińskiemu w liście z Nowego Miasta Korczyna. Cieszył się, że ułowił tu "parę cennych dzieł i wiele takich, które się mogły przydać, oraz wielkie paki luźnych miscellaneów", kończył zaś list usprawiedliwieniem: "Niech się szambelanisko żali na moją niedyskrecję, ja jej nie znam, gdzie idzie o kochaną naszą biblioteczkę".

Rewizja bibliotek klasztornych w Krakowie, przeprowadzona w 1810 r. na zarządzenie ministra Księstwa Warszawskiego, Łuszczewskiego, ujawniła, że prawie ze wszystkich brali na rewersy lub bez nich zarówno Czacki, jak i Ossoliński. Według zeznań braciszków wypożyczał Ossoliński z bibliotek: kanoników regularnych przy kościele Św. Marka, u dominikanów, franciszkanów, karmelitów Na Piasku, augustianów, paulinów Na Skałce, trynitarzy oraz kanoników regularnych lateraneńskich. Przejeżdżając przez Kraków do swych dóbr galicyjskich, zatrzymywał się tu zawsze i jak pisze Ambroży Grabowski w swych Wspomnieniach od rana wyruszał na "łowy". Bibliofilska sylwetka Ossolińskiego - skreślona piórem A. Grabowskiego - jest tak ciekawa, że warto przytoczyć z jego wspomnień choć parę urywków. Najbardziej charakterystyczna jest rozmowa między hrabią a Grabowskim, toczona po wyjściu z biblioteki dominikanów, gdzie Ossoliński długo szperał po szafach, pilnowany przez gęsto kręcących się po sali kleryków:
Czy uważałeś Ty, jak nas pilnowano? - zapytał hrabia. Na co odrzekłem: Uważałem, ale muszę dodać, że nie nas, ale samego hrabiego. Na co on: To oni mnie, widzę, w podejrzeniu mieli, żem szedł okradać ich. - Nie inaczej. - O hultaje dominikany, ale ja przecież wielkie zrobiłem głupstwo, biorąc się do wielkich ksiąg, bo gdybym udał się był do małych, byłbym może co ułowił.

Sięgał Ossoliński nie tylko do klasztornych bibliotek krakowskich. Wybierał również co cenniejsze książki z ofiarowanej miastu, a przechowywanej do 1817 r. w wieży ratusza biblioteki ks. Wincentego Łańcuckiego, a już prawdziwą kopalnią "białych kruków" stało się dla niego archiwum miejskie, które w wielkim nieładzie pozostawało wówczas pod opieką archiwariusza Józefata Wiślickiego. Ten, uwiedziony przez Ossolińskiego obietnicą wyrobienia awansu, pozwolił mu na zabranie z archiwum wielu cennych rękopisów.

Za każdą wizytą - pisał Grabowski - przynosił stamtąd hrabia porządne pliki papierów, wiązane w ścierki czy serwety, które za nim tani zanosił lokaj i węzły stamtąd wynosił. Jednego roku naznosil tyle tych plik, że ja własnymi rękami zapakowałem sporą skrzynię nimi, którą mu do Wiednia furmanem odesłaliśmy. A były te pliki czy węzły pieczętowane; mimo to jednak raz dostrzegłem, że były w jednym węźle takim rękopisma po Hieronimie Pinoccym, sekretarzu królów Jana Kazimierza i Michała, mieszczaninie krakowskim.
Z prawdziwym talentem malarskim rysował Grabowski spotkanie w Krakowie dwóch konkurujących z sobą bibliofilów: Czackiego i Ossolińskiego;
W r. 1807 przybył z Wiednia do Krakowa hr. Ossoliński i mieszkał w domu Groeblowej; właśnie wtedy bawił w Krakowie u familii żony swej Dębińskiej, starościny Wolbromskiej, i Czacki. Odwiedzał co dzień Ossolińskiego i napatrzyłem się, z jakim łakomstwem oglądał dawne szpargały i stare książki, które tenże dniem pierwej po dawnych klasztorach i zakrystiach kościelnych nałowił, a nade wszystko w biblioteczce przez księdza Łopackiego magistratowi miasta Krakowa odkażanej... Trzeba było widzieć, z jaką zazdrością wyliczał jeden drugiemu swoje zdobycze... pochwytane u głupich mnichów, gdyż wiedzieć trzeba, że obaj ci panowie doskonałymi byli książkołapami.

Wiedeński "książkołap" łowił nie tylko po klasztorach, kościołach i dworach; okazję do dużych połowów dawały również aukcje książkowe, na których szły pod młotek cenne zbiory innych bibliofilów. Żadna licytacja w Wiedniu, Krakowie czy Lwowie nie obeszła się bez wysłannika Ossolińskiego, który kupował dużo, choć płacił zawsze najniższe stawki. Na aukcji krakowskiej w 1800 r., na której wystawiono cenny zbiór kanonika Ostrowskiego liczący 6222 druki i rękopisy oraz Daniela de Halama z Jicina (Czechy) w ilości 1272 dzieła i 69 map, Linde kupił dla Ossolińskiego 408 dzieł i 27 rękopisów, w tej liczbie 94 księgi polskie. Zajął w ten sposób pierwsze miejsce w zakupie poloników, a drugie wśród ogółu kupujących Polaków. Zakupy były czynione rozważnie i starannie przygotowywano. Ossoliński był wspaniałym znawcą książek. Pozostawione w rękopisach liczne notatki z katalogów bibliotecznych, aukcyjnych i księgarskich, z bibliografii i czasopism ukazują olbrzymią pracę, jaką wkładał hrabia w opanowanie wiedzy o książkach. Samych katalogów księgarskich spisano w jego bibliotece w 1826 r. ponad 500; świadczą one wymownie, że Ossoliński pilnie śledził rynek księgarski i miał doskonałe rozeznanie, gdzie, co i za ile kupić można. Znali go dobrze księgarze Wiednia, Krakowa, Lwowa, Warszawy, Wilna, a z wrocławskim Kornem korespondował w sprawie "nabycia berlińskich i śląskich książek". Listy Ossolińskiego do Ambrożego Grabowskiego, który po Janie Maju i Józefie Mateckim stał się jego generalnym dostawcą książek z Krakowa, dają najwierniejszy obraz tej zachłanności bibliofilskiej, która cechowała hrabiego. Chciał wiedzieć O wszystkim, co wychodziło na ziemiach polskich. "Co nowego wyjdzie w Warszawie lub Wilnie, donosić nie chciej zaniedbać" - polecał Grabowskiemu, a w innym liście: "Bądź regularny w przysyłaniu "Pamiętników" i donoszeniu o ważniejszych książkach polskich. Trzeba, żebym ciągle wiadomość obecnego stanu w Polsce literatury utrzymywał". Otrzymując żądane informacje, chwalił Grabowskiego:
"Bez Ciebie rozumiałbym, że u was wcale druki zardzewiały i nic nie wychodzi". Skrzętny i skrupulatny księgarz pilnie realizował przysyłane mu ciągle zamówienia na książki polskie, szukając ich w księgarniach krajowych i wysyłając pakami do Wiednia. Często narzekał na skąpstwo wiedeńskiego klienta. "Nie lubił hr. Ossoliński - pisał w komentarzu do otrzymanego listu - nabywać dzieł, choćby i najrzadszych, a nawet których nie miał, skoro za takowe zapłacić by przyszło. Czekał on, aż mu je przypadek w darze napędzi- Stręczyłem mu nieraz rzadkości, których mu brakowało, jak np. Zielnik Stefana Falimierza, a przecież nie uległ amatorskiej pokusie". Była to bardzo charakterystyczna cecha rozważnego bibliofila. Nie kierował się chęcią posiadania rzadkich druków za wszelką cenę. Jego zbiór przeznaczony dla potomnych miał zawierać książki potrzebne, użytkowe, miał ich zawierać wiele, a na to trzeba było długich lat mądrego zbieractwa, oszczędnego wydawania pieniędzy, których nie miał za dużo, ciągłego pamiętania o wydatkach, jakie czekały go w związku z zamierzoną fundacją. Na nią przeznaczał prawie cały swój majątek; nie swoje tedy pieniądze oszczędzał, lecz narodowe. Miał zresztą wiele okazji zdobywania książek bez ponoszenia kosztów. Obdarowywali go swymi pracami liczni uczeni, z którymi utrzymywał szerokie kontakty naukowe. Linde, Śniadecki, Lelewel, J. S. Bandtkie i wielu innych pisarzy polskich, slawiści czescy, uczeni niemieccy, nawet młodzież polska kończąca studia w Wiedniu spieszyli wyrazić mu w ten sposób swą przyjaźń, szacunek lub sympatię. Prowadził też Ossoliński wymianę lub otrzymywał dary od innych bibliofilów, wśród których należy wymienić nazwiska; A. Czartoryskiego, T. Czackiego, M. H, Juszyńskiego, Antoniego Sladnickicgo ze Żmigrodu i Ewarysta Kuropatnickiego z Tarnowca, który "kochanemu sąsiadowi" pozwolił wybrać ze swych ciekawych zbiorów, co by mu tylko było potrzebne- Niechętnie tedy wydawał Ossoliński pieniądze; nawet w transakcjach wymiennych był ostrożny i nie odznaczał się szeroką ręką. Grabowskiemu, skarżącemu się, że w zamian za posłane do Wiednia cenne książki otrzymał ze Zgórska trochę podartych bezwartościowych broszur, hrabia odpisał: "Nienasycony jesteś, mój kochany Grabowski, ale to nie przywara w materii książek i jam od niej niewolny... Ksiądz mój obsypał się bardzo rzadkimi [książkami]. Ty wymieniasz tylko niektóre; że są podarte, to nie jest do wspomnienia, gdy rzecz o starych".








[ 1] [ 2] [ 3] [ 4]
Powrot