Sopockie wspomnienia 1954 - 1957

Zima i wiosna minely spokojnie. Przyzwyczajalismy sie do zycia malzenskiego co szczegolnie dla Marysi bylo trudne po wielu latach samodzielnosci. Pracowala w Gdansku, w Biurze projektow. Poznawala nowych ludzi i podobaly jej sie waunki pracy. Biuro nie bylo tak zageszczone jak w Warszawie. Nasze zycie towarzyskie bylo aktywne, pozatem czesto chodzilismy do kina i teatru. U mnie w biurze bylo bez zmian, zaczalem troche czesciej wyjezdzac na "inspekcje", pozatem do central handlowych po przydzialy materialowe. Pod tym wzgledem bylo mi latwiej jak w innych zwiazkach poniewaz nasze spoldzielnie dostawaly material od zleceniodawcow, a tylko na uslugi dla ludnosci musialy miec swoj material. Tych ostatnich nie bylo wiele.

Na Wielkanoc przyjechal do nas Tadzio z Halinka. Mieszkali razem a ona byla w ciazy. Tadzio teoretycznie byl jeszcze zonaty i ta teoria sie ciagnela dosc dlugo. Dokladnych szczegolow nie pamietam za wyjatkiem tego ze bylem kilka lat wczesniej na jego slubie we Wroclawiu i ze zona miala fajna siostre do ktorej sie zalecalem. Teoretyczna zona byla studentka medycyny i mimo ze nigdy razem nie mieszkali termin rozwodu byl ciagle odkladany. W zwiazku ze stanem Halinki Tadzio nie planowal spedzic z nami wakacji na Mazurach. Zeby utrzymac tradycje tym razem pojechalismy z dwoma kolegami z biura. Jeden z nich byl sternikiem morskim i znal sie na zeglowaniu, wiec zamiast kajakow wynajelismy zaglowke typu Omega w Gizycku. Moje doswiadczenie z poprzednich splywow sie przydalo, bo moi nowi towarzysze byli nowicjuszami w plywaniu po Mazurach. Byli sporo starsi od nas, szczegolnie Kuba. Marysia byla jedyna kobieta i w meskim towarzystwie doskonale sobie dawala rade. Tym razem trzymalismy sie wiekszych jezior zeby wykorzystac zagiel. Wymagalo to przeplywanie kanalami z jeziora na jezioro, co nie bylo takie latwe, bo zaglowka byla ciezka i wioslowanie bylo ciezka praca. Dlatego wiekszosc kanalow przeplywalismy na "burlaka" jedna osoba sterowala a reszta szla brzegiem kanalu i ciagnela lodz na linie. Najbardziej utkwilomi w pamieci nasze przejscia na burlaka na albo ze Sniardw. Kuba zostal na lodzi zeby poszatkowac kapuste na wiosle na zupe. Bedac w polowie kanalu weszlismy w doslownie chmure malutkich muszek. Nie bylo czasu zeby przykryc poszatkowana kapuste i sporo muszek w niej zostalo. Poniewaz bylismy glodni
i nie mieli ,wiecej kapusty, wiec Kuba nam powiedzial ze mial kminek i go wsypal do kapusty "dla smaku". Nic nie wiedzac o tym ze to nie kminek a muszki, zjedlismy kapusniak ze smakiem. Dopiero kilka dni pozniej przyznal sie i mielismy ochote mu przylac, ale skonczylo sie na smiechu i cieszylismy
sie ze to nie bylo w piatek, bo nie zgrzeszylismy.


Kilka slow o Kubie. Poznalismy sie w 1945 roku pracujac razem w Urzedzie Wojewodzkim.
On byl kierownikiem dzialu planowania a ja przez pewien czas referentem w jego dziale.Ukonczyl przed
wojna jeszcze SGH i mial magisterium. Byl zonaty z plastyczka ktora w czasie bombardowania byla
ranna i od tej pory chodzila z laska i kulala. Pozniej byla aktywnym czlonkiem partii i zwiazku plastykow,
podczas gdy Kuba stronil od polityki. Byli bezdzietni. Po polaczeniu sie zwiazkow branzowych w jeden
zwiazek wojewodzki wyladowalismy w dziale zaopatrzenia. Nasza znajomosc przerodzila sie w przyjazn, mimo
duzej roznicy wieku. Skorzystal z mojej sugestii spedzenia wakacji na Mazurach. Tak mu sie spodobalo
zaglowanie ze nastepne dwa czy trzy razy razem zeglowalismy. Po moim wyjezdzie kupil sobie mala zaglowke
na ktorej spedzal wakacje.

W czasie ostatnich splynal z Jezior Mazurskich kanalami az do Wisly. Poniewaz pogoda nie bardzo
dopisala rozchorowal sie i na kuracje pojechal chyba do Polanicy. Tam "zajela" sie nim kapielowa
tak ze zostawil zone, mial z nia dwojke dzieci i z kolei ona strasznie zle go traktowala i pilnowala
do tego stopnia ze pisywal do mnie tragiczne listy i prosil zebym tego nie wspominal w moich listach
bo ona wszystko czytala i potem robila mu karczemne awantury. Kilka lat pozniej dostalem od niej list
zawiadamiajacy mnie o jego smierci pelen falszywych superlatyw o jego pamieci, tak sprzecznych
z tym co mi o niej pisal.

Pozna jesienia dostalem powolanie do wojska na 3 miesieczne cwiczenia. Nie bylem tym zachwycony,
ale nie mialem zadnych podstaw zeby dostac odroczenie. Po ukonczeniu studiow zostalem zakwalifikowany
jako "oficer bez stopnia" ale pare lat pozniej zostalem zdegradowany do szeregowca. Majac wyzsze
wyjsztalcenie zostalem zaliczony do "pisarzy" i jako taki zostalem przydzielony na "cwiczenia" w Wojskowej
Komendzie Rejonowej w Gdansku przy wystawianiu nowych dowodow oficerskich.

Zaraz po nowym roku zameldowalismy sie w WKRze. Bylo nas pieciu: prawnik, architekt, artysta malarz, ja i
kapral ktory odsluzyl wojsko. Dostalismy pelne umundurowanie zimowe wlacznie z "onuckami" ktore
zastepowaly skarpetki. Pokazano jak mamy sie ubierac, salutowac, jakie sa stopnie wojskowe i odeslano
nas do domow sie przebrac by nastepnego dnia zameldowac sie juz w mundurach. Spalismy w domach i normalnie pracowali w urzedzie z tym ze godzin nikt nie przestrzegal i trzymali nas ile chcieli, niektore niedziele tez mielismy zajete. Praca byla glupia, wypisywanie nowych ksiazeczek wojskowych. Poniewaz nie mialem ladnego pisma wiec musialem wklejac fotografie czy stemplowac, pozatem stac na sluzbie z pistoletem przed gabinetem komendanta. Oczywiscie nikt nie pokazal nam jak sie z nim obchodzic, niewiem nawet czy mial naboje, bo w owczesnym czasie bano sie wszystkiego i tylko bardzo zaufani UBecy mieli bron. Pamietam doskonale jak w niedzielny poranek sierzant ktory, nami dysponowal zapytal mnie czy nie znam takie Szybalskiego s..... ktorego nie moze znalezc zeby mu dac nowa ksiazeczke. Powiedzialem ze takiego s.... nie znam i na tym rozmowa sie skonczyla.
Wiedzialem ze chodzi o brata, ale wolalem grac glupiego. Kilka dni pozniej jak bylem na sluzbie przyszlo
do komendanta dwuch ubekow. Siedzieli tam dosc dlugo i potem wyszli. Mialem pietra czy nie zabrali sie do szukania brata i czy mnie nie beda brali na przesluchanie. Na szczescie to bylo w okresie kartotek ktore sie czestogubily, a poniewaz inteligencja roznych urzedasow byla czesto zerowa, wiec jezeli nie byl to ktos wazny, to przy dobrym szczesciu mozna sie bylo zgubic. Trzy miesiace minely szybko i mozna bylo oddac mundur i zaczac inkasowacnormalna pensje.

Niestety miesiac miodowy minal i zaczely sie zgrzyty, przewaznie z powodow "kuchennych". Mama nigdy nie byla osoba latwa i trzeba bylo wiedziec jak z nia postepowac jak sie chcialo cos osiagnac. Poniewaz obie panie mialyte same garnki i wyposazenie kuchni wiec Mama chciala zeby stosowac jej metody. Mowiac szczerze to nie byly powazne problemy, szczegolnie dla mnie i osob postronnych, ale dla Marysi stawaly sie kwestia "zycia czy smierci". Panie zachowaly Wersal w kazdym calu, ale potem ja musialem wszystkiego wysluchiwac. Marysia miala temperament i ze mna sobie pozwalala. Jak wracalem z wyjazdow sluzbowych to czekala na mnie w oknie i jak tylko wszedlem do pokoju musialem sluchac o nowych garnkowych tragediach. Mama nie mogla tego zrozumiec i mimo ze starala sie spraw nie zaogniac, to jednak w ten czy inny sposob dolewala oliwy do ognia. To wszstko obrzydzalo mi zycie do takiego stopnia ze mialem wszystkiego dosc i staralem sie jak najwiecej czasu spedzac poza domem, szczegolnie
na wyjazdach sluzbowych.To nie wrozylo niczego dobrego, a nic nie moglem wytlumaczyc, bo wszystko bylo brane za zla walute. Marysia zmienila prace i nie miala dojazdow i zmienne dyzury w klubie prasy zagranicznej. Dzieki temu moglem odpoczac od ciaglych wymowek i pretensji. Niestety w owczesnej rzeczywistosci nie moglem nawet myslec o zmianie mieszkania bez skrzywdzenia Mamy, wiec to nie wchodzilo w rachube. Bylem miedzy mlotem a kowadlem i mialem tego dosc.

Poniewaz Ojciec nie czul sie zbyt dobrze, wiec zalatwilismy z "Pancia"ze spedzi zime u
siostry a do jej pokoju wprowadzi sie na ten okres Ojciec. Wiekszosc czasu spedzal w lozku
czytajac i tylko na posilki wstawal i jadal z nami. Czasem przychodzil ktos z rodziny lub
znajomych, ale najwieksza dla niego rozrywka bylo zagrac w Bridge'a, Co pewien czas
przychodzili Mieciowie, czasem Rysio i Ojciec mogl pograc. To byly jego najwieksze przyjemnosci.
Pozatem ja spedzalem sporo czasu z Ojcem zeby sobie pogadac i dowiedziec sie troche o rodzinie i
jego zyciu, studiach w Tuluzie. Pozatem dyskutowalismy polityke. Ojciec przejal od Mamy
nasluch radiowy i przypominal sobie jak to w czasie wojny z narazeniem zycia sluchali z prof. Weiglem
Londynu i pozniej te wiadomosci przekazywal dalej, ale juz ze swoimi komentarzami.
Obecnie bylo podobnie. Ojciec lubil opowiadac dowcipy. Poniewaz siedzac w domu nie mial dostepu do
nowych, wiec sobie przypominal stare ktore czesto byly jeszcze aktualne. Na wiosne wrocil do siebie i
potem Mama pojechala do niego na pewien czas zeby sobie od nas odpoczac.

Na wakacje pojechalem znowu na Mazury, ale tym razem bez Marysi ktora zmienila prace i nie miala jeszcze urlopu. Bylem z Tadziem, jego znajomym specjalista od chlodzarek ktory podobno zarabial majatek, ale nigdy mi nie zwrocil swojej czesci za wynajem zaglowki - takie glupstwo - i Kuba. Wszyscy oddychalismy od codziennego utyskiwania swoich polowic. Po powrocie wszystko zaczelo sie od nowa i postanowilem zobaczyc jak to by wygladalo jak bym sam z Marysia pojechal na wakacje.

Dostalem malzenskie wczasy spoldzielcze pod Zakopanem - nie moge sobie przypomniec nazwy tej
miejscowosci. Pogoda ladna, dobry snieg, zakwaterowanie jak na owczesne warunki dobre, wyzywienie
tez, wiec moznba bylo sie tylko cieszyc. Niestety temat domowych "tragedii garnkowych" ciagle wracal w
konwersacji. To przeszlo w jakas manie ktora mnie w pelni do Marysi zniechecila. Co najdziwniejsze ze
po moim wyjezdzie do Stanow stosunki miedzy Marysia i Mama ulegly calkowitej zmianie. Po jej wyjsciu
zamaz i przeniesieniu sie do Gdyni stale Mame odwiedzala i sie nia opiekowala i zawsze ja nazywala
Mama. Mama zmarla doslownie na jej rekach. Marysia zalatwila wszystkie formalnosci i urzadzila pogrzeb
za co Jej z bratem jestemy bardzo wdzieczni..

Bylem sluzbowo w Lodzi i zatrzymalem sie u Tadzia. On poszedl wczesnie do pracy, a ja jeszcze moglm
troche sie przespac i jak sie zbudzilem puscilem radio i dowiedzialem sie o rozruchach w Poznaniu dokad
mialem po poludniu pojechac. Doszedlem do wniosku ze niema co guza szukac, pozatem pewnienic nie bede mogl zalatwic i wrocilem do domu. Mama juz sluchala Radio Wolna Europa i miala pelne wiadomosci i cieszyla sie ze tam nie pojechalem. Marysia slyszala w klubie tylko urzedowa wersje i sie zdziwila jak to wiadomosci krajowej prasy wszystko znieksztalcaja.

Poniewaz latem w Sopocie byl zawsze sezon i godziny otwarcia klubu byly przedluzone, wiec Marysia nie
mogla dostac wakacji. Jakos Mazury sie nam troche przejadly. Wzialem czesc urlopu ktore spedzilem w
Sopocie na plazy. Poniewaz Marysia miala rozne godziny pracy, wiec czasem mogla pojsc na plaze tez, a potem pracowala wieczorami. W miedzyczasie dowiedzielismy sie o tajnej mowie Chruszczowa o Stalinie i sytuacja polityczna nie byla ustabilizowana. W pazdzierniku byla zmiana w biurze politycznym, sowiecka flota stala o wejscia do Zatoki Gdanskiej i spodziewalismy sie najgorszego.
Na szczescie wszystko przeszlo spokojnie i wowczas mowionoa; ze Wegrzy zachowali sie jak Polacy, Polacy
jak Czesi a Czesi jak swinie. Opowiadano jak to polskie lekarstwa i krew poslana na Wegry w tranzycie
przez Czechoslowacje zostaly tam zatrzymane i Czesi jezdzilii po nich czolgami zeby wszystkozniszczyc.

Mama prowadzila staly nasluch Radia Wolna Europa i potem nam zdawala sprawozdania bo to co podawala prasaczy w Polskie Radio nikt nie traktowal powaznie. Zaczelismy miec nadzieje na zmiany na lepsze, ale nie chcielismy miec pozniej rozczarowan wiec podchodzilismy do nich dosc sceptycznie.
Ojciec przyjechal znowu spedzic zime z nami. Niestety stan jego zdrowia sie pogarszal, rozedma robila postepy i coraz trudniej mu bylo sie poruszac. W dalszym ciagu bardzo go interesowala polityka i od czasu do czasu graw Bridge'a ktore organizowalem dzieki pomocy Mieciow i Rysia. Swieta spedzilismy
w gronie rodzinnym, przyszlo sporo znajomych i rodziny. Nie przypuszczalem ze beda to moje ostatnie swieta w kraju.
Poniewaz zaczeto mowic ze beda dawac paszporty na odwiedzenie rodzin za granica, wiec albo poprosilem
brata, albo on sam wystapil z inicjatywa zaproszenia mnie. Poniewaz papiery nie przychodzily, wiec poprosilem go onowy komplet, bo pierwsze jaki wyslal nigdy do mnie nie doszedl.

Dostalem wczasy zimowe, ale tylko na jedna osobe. Chcialem z nich zrezygnowac, ale Marysia mnie namowila zebym pojechalbo ona i tak nie miala wielkiej ochoty znowu jechac, bo nie jezdzac na nartach bylo nudno. Zalatwilem dwu osobowy pokoj z moim "sternikiem", zeby nie mieszkac z kims obcym. To byl dobry pomysl, bo we dwojke bylo razniej a on byl oblatany wiec organizowal rozne wycieczki, jazdy sankami, albo na nartach za sankami, pozatem potrzebowalismyjuz tylko dwoch do bridge'a.

Po otrzymaniu papierow zlozylem podanie o paszport a potem o wize amerykanska. Nie zdawalem sobie sprawy ile czasu i formalnosci trzeba wypelnic zeby je dostac. Juz nie bardzo pamietam co bylo potrzeba. Chyba zeby wystapic o wize trzeba bylo miec obiecany paszport i z tym skladalo sie podanie o wize. Po otrzymaniu obietnicy wizy dostawalosie paszport. Zeby dostac wize trzeba bylo miec bilet lotniczy w obie strony. Zeby kupic bilet za zlotowki trzeba bylo miec paszport i wize. Jak sie dostawalo bilet zaplacony za granica ten problem odpadal. Dostalem od brata $200.00 ktore po wymianie na czarnym rynku byly wystarczajace na prawie dwa bilety, ale jak bym chcial kupic za dewizy to bym potrzebowal kolo $700.00. W najgorszym razie moglem pozyczyc od Mamy lub poprosic brata, ale mialem swoja dume i nie chcialem zadnych dodatkowych darow.

Brat wyjezdzajac nie dostal dyplomu doktoratu. To byl okres kiedy te sprawy nie byly uregulowane.
Pozniej wydawali "czarne ksiazeczki" ze zdieciem, takai ja mam. Okres wielkich dyplomow ktoe mozna
powiesic na scianie mina. Brat jednak chcial miec dyplom, bo nie mial nan zadnego dowodu i w Ameryce
rzadko kto tego wymagal. Nie mniej mial ochote i pojechalem do Rektoratu Politechniki Gdanskiej sie
dowiedziec jak moze ten dyplom dostac. Dowiedzialem sie ze dyplomy takie drukuje drukarnia w Gdyni
gdzie to trzeba zalatwic a potem juz samemu szukac dziena i profesorow ktorzy to maja podpisac.
Zamowilem taki dyplom, potem go odebralem i zaczalem szukac profesorow. Na szczescue prof. Sym byl
osiagalny i z przyjemnoscia podpisal. Pozniej juz niepamietam kogo znalazlem. Wiem ze najdluzej
szukalem dziekana ktorym w owczesnym byl Minc bratanek Minca od planowania i od "budynku pod Hilarami"
jak nazywano owczesne PKPG. On nigdy nie nosil brata "w sercu" i juz nie pamietam czy podpisal czy nie,
ale cos mi sie wydaje ze przynajmniej mi powiedzial jakas zlosliwa uwage na temat "dezercji" Jestem
ciekaw czy w 1968 roku nie wyemigrowal tez jak wielu innych mu podobnych.

Szczescie mi dopisalo bo przyszedl list z Linii Lotniczych SAS ktory zapraszal brata do skorzystania z
uslug ich linii jak bedzie lecial na konferencje naukowa do Szwecji. Zamiast brata poszedlem ja bedac
w Warszawie i powiedzialem ze lece do Stanow i chce kupic u nich bilet. Dowiedzialem
sie ze nie maja prawa sprzedawac biletow w Polsce gdzie ich wylacznosc ma LOT, ale powiedzieli mi gdzie i
do kogo mam pojsc i ze ze zmruzeniem oka moge to zalatwic. Nie zwlekalem i poszedlem jak mi poradzono.
Ten zakup nie byl legalny bo nie mialem zezwolenia z Banku Polskiego na taki zakup, ale sie "zalatwilo"
zostawiajac napiwek. Kupilem nie tylko bilet do New York'u ale i drugi z New York'u do Las Angeles i spowrotem.

Na wiosne powial wiatr wolnosci, prywatna inicjatywa byla popierana, redukowano personel roznych przesiebiorstw. Podobna sytuacja byla w moim zwiazku i szukano chetnych ktorzy by wzieli trzy miesieczna pensje, pluszalegly urlop i poszli zakladac samodzilene warsztaty pracy. Skorzystalem z okazji, zainkasowalem pieniadze i czekalem na zalatwienie formalnosci wyjazdowych. Zaczalem brac lekcje angielskiego do ktorych musze przyznac sie nie bardzo przykladalem. Korzystalem z ostatnich dni bezrobocia i ladnej pogody na plazy.

Przyszedl dzien wyznaczony na rozmowe w konsulacie amerykanskim w Warszawie. Pojechalem chyba z dwa dni wczesniej zeby poszukac "dojscia" na wszelki wypadek. Tlumaczem byl symaptyczny pan ktory pouczyl mnie co mam mowici jego opinia o konsulu nie byla pozytywna. Byl z Puerto Rico, mowil z akcentem i lubil byc bardzo wazny. Jak go zobaczylem to okazalo sie ze byl maly i nieciekawy. Pytan nie bardzo pamietam ale dopytywal sie czynie jestem czlonkiem partii komunistycznej. Odpowiedzialem ze nie i chcial mi dac wize na koniec pazdziernika.
Staralem sie mu wytlumaczyc ze chcialbym pojechac w koncu wrzesnia bo mialem juz na ten termin bilet, ale to niezrobilo na nim wrazenia bo nie powinienem robic rezerwacji nim mam wize w reku. Potem powiedzialem ze brat chce mnie poslac na kurs jezyka angielskiego na jego uniwersytecie. Wowczas oswiadczyl ze powinienem starac sie o wizestudencka. Tlumaczylem ze nie chce byc studentem ale nauczyc sie dobrze
jezyka angielskiego. Potem zapytal czy nie zechce zostac na stale w Ameryce, co oczywiscie zaprzeczylem tlumaczac sie rodzina. Po krotkiej rozmowie z tlumaczem dal mi wize jak prosilem. Popoludniowa torpeda wrocilem doSopot spakowac sie i pozegnac. Musialem tez zawiadomic brata kiedy przylatuje. Poniewaz nie mialem telefonu a uzyskanie polaczenia w owczesnym czasie bylo bardzo trudne, skorzystalem z zaproszenia Mieciow zeby od nich zadzwonic. Poniewaz niewaz nie wiadomo kiedy dostane polaczenie, wiec zostalem u nich na noc i w srodku nocy dostalem polaczenie i podalem date mego lotu.

Nastepnego dnia wrocilem do Warszawy. Zaprosilem tlumacza na obiad w Bristolu. Przyjechal z Lodzi
samochodem Tadzio i wszyscy zegnalismy sie, nie przypuszczajac ze szybko wroce do kraju. To sie
sprawdzilo bo wrocilem pierwszy raz po 14 latach juz jako obywatel Stanow.

Nastepnego dnia pojechalismy jeszcze poogladac miasto, porobic pare zdiec a potem na lotnisko.
Przejscie przez clo bylo bez przygod. Mialem kilka drobnych prezentow i najwazniejszy byl "tort z mascia"
Mamy produkcji dla brata na imieni jakie obchodzil w dniu mego przylotu do Stanow. Jak
samolot wystartowal i byl juz w powietrzu uwierzylem ze lece do Stanow i mialem mocne postanowienie ze
szybko nie wroce. Jak przekroczylismy granice wod terytorialnych odetchnalem z ulga.

Od czasu wybuchu wojny do chwili opuszczenia kraju zawsze czulem sie odizolowany od swiata bez
moznosci wyjazdu za granice. Wyjazd za granice czy lot w kosmos byly tak samo nie mozliwe. Chyba w roku
1948 byla wycieczka do Pragi. Zlozylem papiery ale spotkalem sie z odmowa. Pozniej juz nawet
nie staralem sie o zaden wyjazd nawet do "bratnich narodow" bo wiedzialem ze mnie nie puszcza. W okresie
"odwilzy" bylem na urodzinach u Danusi siostry mojej starej sympatii Krzysi. Ona pracowala w Hartwig'u w
Gdyni a jej maz plywal chyba na Batorym. Jednym z gosci byl politruk z jego statku ktoryjak sobie podpil powiedzial mi ze mnie zna doskonale. Bylem zdziwiony bo nigdy faceta nie widzialem. Powiedzial ze jako UBek mnie obserwowal w dawnych czasach i z tych czasow dobrze mnie zna i moje prywatne zycie. Nic wiecej nie chcial powiedziec mowiac ze powiedzial wiecej niz mu bylo wolno. Tobyl kubel zimnej wody i dal mi wiele do myslenia. Nie poczuwalem sie do zadnej winy, za wyjatkiem tego ze mialem ochote dac dyla korzystajac z brata pomocy w 1950 roku. Co prawda chec nie byla karana, ale w owych czasach nie trzeba bylo byc winnym bo usluzni zawsze jakas wine potrafili znalezc.

Zegnalem kraj z wielka ulga i jak wyladowalismy w Kopenhadze poczulem sie pewniej, ale zagubiony w innym wielkim swiecie gdzie ludzie ostatnie 12 lat powojennych spedzili normalnie bez obawy ze zbudzi ich
walenie w drzwi i wrogie twarze ubekow czy milicji kazacych sie szybko ubrac i pojsc z nimi.

Przpomnial mi sie popularny wowczas dowcip jak to kilku panow roznych narodowosci opowiadali sobie jakie
mieli najwazniejsze momenty w zyciu: Francuz kiedy mial pierwszy raz kobiete, Anglik jak wygral pierwszy
raz na wyscigach, Niemiec jak zostal przyjety do Hitler Jugend a Sowiet jak o 5-tej rano zbudzilo go
dobijanie sie do drzwi z okrzykiem otkrywaj. Jak przerazony otworzyl drzwi wdarlo sie kilku NKWDystow i
zapytali: Iwan Iwanowicz Pietrow a on odpowiedzial: jedno pietro wyzej.

W Kopenhadze wsiadlem na Electre i polecialem do Hamburga, Shanon i Gander w drodze do New York'u gdzie wyladowalem w Idlewild. Po drodze, byla sliczna sloneczna pogoda - to byl koniec wrzesnia - widzialem masewielkich parkingow pelnych zaparkowanych samochodow. To bylo imponujace.

2/15/1999

Stanislaw Szybalski
Punta Gorda, FL 33950
Prawa autorskie zastrzezone