WSPOMNIENIE O STANISŁAWIE ŁEMPICKIM* [...] Fuimus Troes, fuit Ilium et ingens Gloria Teucrorum!
Było coś renesansowego w tym człowieku o ujmującej postawie i temperamencie oraz wybitnie humanistycznym sposobie myślenia, o którym zresztą docierały do nas najpierw typowo lwowskie anegdotki -równolegle jak i o innych znakomitościach tamtejszych - zanim jeszcze nawet zetknęliśmy się z nim bezpośrednio, w Krakowie. Stosunkowo już zatem późno, gdyż dopiero po tragedii przefrymarczonych Stalinowi ziem wschodnich Polski przez naszych, wstyd powiedzieć, sojuszników wojennych na Zachodzie, czyli po arcyżałosnej pseudo-repatriacji większości Polaków spoza Sanu, Bugu, z Nowogródzkiego i Wileńszczyzny. Tragedii więc w danym wypadku Lwowa, która w sposób widoczny zaciążyła też osobiście na Łempickim oraz całej jego rodzinie - szczególnie głęboko. Miał niespełna sześćdziesiąt lat, kiedy w jesieni r. 1945 obejmował powierzoną mu katedrę historii literatury staropolskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, wobec przejścia czy właściwie raczej powrotu zajmującego jat chwilowo Juliana Krzyżanowskiego - do odbudowującej się Warszawy. Wysoce był przy tym nauczycielsko i środowiskowo potrzebny, gdyż zatłoczona studentami polonistyka krakowska łatała jednocześnie nieobecność uniwersytecką uczelni Lwowa, Wilna oraz z trudem najwyższym odgruzowywanej stolicy - po wyniszczeniu okupacyjnym kadry specjalistyczno-naukowej oraz w ogóle inteligenckiej w Polsce. Nie przypadkiem ściągano wtedy, z emerytur, chętnych czy sprawnych jeszcze profesorów1, niekiedy zaś nawet uaktywniony emeryt obsługiwał w praktyce aż dwie katedry (jak np. slawista T.S. Grabowski), przeważnie zresztą na „jeżdżąco". Tak czy owak jednakże szła przed Łempickim fama znakomitego uczonego: wykładowcy i świetnego zarazem oratora, a gromadnie się doń zgłaszający zapóźnieni zwłaszcza studenci-poloniści ze Lwowa - od których (przy słynnej jego wyrozumiałości) wymagał jednak na seminarium korzystania m.in. z tekstów łacińskich - potwierdzała ustalającą się opinię. Tym bardziej, że kojarzącą się zarazem z ujmująco męską sylwetką własną profesora, zawsze otwartego, życzliwego ludziom i przystępnego, o znamiennie lwowskim poczuciu humoru i „zaciągającej", sympatycznie wschodniej wymowie, który ściągał na siebie mimo woli uwagę otoczenia. A przecież dostrzec w nim można było pośrednio jak gdyby cień głęboki zawodu czy melancholii swoistej, znamiennej dla wysiedleńców (bo nie wychodźców z własnej woli!) - przy częstym użalaniu się na złe samopoczucie albo na serce, co skądinąd przypisywano... jakiemuś raczej przewrażliwieniu niż powodom istotnym. Dopóki, mając lat sześćdziesiąt jeden, nie zmarł nagle, na ostry zawał serca, przy egzaminie u siebie w domu (czując się bowiem niedobrze, egzaminował później niejednokrotnie w mieszkaniu), ku zaskoczeniu chyba wszystkich, z wyjątkiem tylko żony. Znacznie od siebie młodszej, subtelnej zresztą poetki p. Jadwigi z Gamskich Łempickiej, która zdając sobie sprawę z rzeczywistości stworzyła mu atmosferę zaciszną w domu, a która zmarła tragicznie w kilka zaledwie lat później. Tak czy owak jednakże przeszczepiana do nas uniwersytecka legenda o bujnie renesansowej osobowości Łempickiego, unaoczniana też bezpośrednio świetnymi jego wystąpieniami wykładowymi w UJ, utrzymywała się powszechnie - zwłaszcza pośród studentów, a w szczególności chyba studentek. Mniej więcej tak, jak ujmował to po przyjacielsku bliski mu od lat kolega-lwowianin i rówieśnik, Juliusz Kleiner, w niezwykle cennym przedmiotowo konterfekcie wspomnieniowym - pod wrażeniem jego odejścia. Stwierdził on tam mianowicie w sposób odpowiedzialny: [...] Odszedł znakomity uczony, pisarz władający świetną, nieskazitelną polszczyzną, prelegent doskonały, profesor pobudzać umiejący młodych pracowników i czarujący człowiek. Podbijał [...] urokiem swojej osoby, pociągał ku sobie słowem ciepłym, serdecznym. Umiał być najmilszym towarzyszem, jako causeur stawał się ośrodkiem towarzyskiego grona, ożywiał je trafnością powiedzeń, dowcipem, uśmiechem, którego nie spędzała z wyrazistej twarzy nawet skłonność pewna do skarg, do narzekań związanych z przeżyciami osobistymi i z lękiem przed chorobą. Nie przeszkadzały i one wnoszeniu pogody przez rosłego, sporo kilogramów ważącego gawędziarza - o wyjątkowej kulturze, o rzadkiej rozległości horyzontów. Ciepłem serdecznym i tętnem życia napełniał wykłady, mówione z [...] harmonijną, a młodzieńczego temperamentu pełną płynnością. I ożywiały się też pod piórem świetnym wszelkie zagadnienia [...] i postaci, które charakteryzował. Każdą jego rozprawę czyta się z przyjemnością, a nierzadko z poruszeniem serca. Pisać umiał tak, jak mało któryż uczonych, i entuzjazmem prześwietlać słowa2. Nic dodać, nic ująć. A swoją drogą trudno się było dziwić jego niewesołym, powojennym nastrojom. Zawiedziony głęboko patriota-lwowianin poczuł się, w głębi serca, wygnańcem - ze świadomością życiowej przegranej. Dzieci, które bardzo kochał, znalazły się na Zachodzie. Wybitnie zdolny syn Zdzisław, uczestnik walk II korpusu polskiego we Włoszech, zmarły za granicą3 w dwadzieścia parę lat później z ran i tęsknoty, spoczywa dzisiaj razem z nim na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie; a córka, która wyszła gdzieś w świecie za mąż (podobno za oficera czy generała Greka), ongiś wyróżniająca się (też ponoć) urodą dziewczyna we Lwowie, przepadła dla nas na zawsze. Nie lepiej, gdy odchodził, zdawały się kształtować możliwości naukowo-wydawnicze jego książkom -dorobkowi całego życia - w ponurych czasach stalinowskich. Zapowiadane w „Czytelniku" dwa tomy znakomitych jego studiów pomniejszych pt. Humanizm i renesans w Polsce ograniczono pośmiertnie do jednego (wyszedł dopiero w 1952 r.), usuwając stamtąd szereg cennych rzeczoznawczo studiów, jako wysoce nie „pod linię" polityczną systemu4, i dodając krytycznie ostrożnościowy podtytuł Materiały [sic!] do studiów. Nie bez winy przy tym płochliwego, wysługującego się podskakiewiczowsko ekssłowianina prof. Ł.K. w Warszawie, a i to ze „spadochroniarską" tam przedmową K. Budzyka, która zresztą w praktyce okrojony ów tom wybroniła. Jedynie rzeczy pamiętnikarskie stosunkowo łatwiej było wtedy „przepchać" (pomimo nawet ścięć), jak wcześniej wydane, urocze czytelniczo Wspomnienia Ossolińskie (Wrocław 1948) oraz Złote paski [na kołnierzu mundurków studenckich], wspomnienia ze szkoły galicyjskiej (Warszawa 1957), a także Poezje wybrane Heinego w jego przekładzie (Wrocław 1951), nie mówiąc w tej chwili o drobiazgach. Czas wszelako robi swoje, a błędy czy wypaczenia patologiczne okresu same przez się kompromitują. Historia zaś nauczycielka, prawdziwa magistra vitae — w jakieś trzydzieści kilka lat po śmierci uczonego powracać i nawiązywać zaczęła stanowczo do jego dorobku, jak świadczą m.in. wznowienia wydawnicze najważniejszych badawczo jego książek, naukowo twórczych i żywotnych. Kolejno więc Mecenat wielkiego kanclerza. Studia o Janie Zamoyskim, wydane starannie przez S. Grzybowskiego (Warszawa 1980), także uprzystępnienie czterech jego cochanovianów w reprezentacyjnym zbiorze M. Korolki Kochanowski, z dziejów badań i recepcji twórczości (Warszawa 1980), i wreszcie wzorowo opracowany przez J. Starnawskiego obszerny zestaw prac wybranych pt. Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce (Warszawa 1992). Tom z esejami wstępnymi J. Kleinera i wydawcy oraz z arcystaranną Bibliografią pism uczonego, obejmującą - łącznie z pośmiertnymi - 279 własnych jego rzeczy drukowanych plus zestaw jego Rękopisów, następnie też jego Prac redakcyjnych i nawet jeszcze Wykładów uniwersyteckich we Lwowie i w Krakowie. Nieczęsto się to zdarza5 w hołdach składanych zasługom uczonego, w długie lata po jego odejściu. Jednocześnie zaś, powtórzmy, nieprzypadkowo i pouczająco. Jak tyle innych faktów w dziejach książki, z dziełami ongiś m.in. Karola Szajnochy (z pomnikowymi tu Jadwigą i Jagiełłą), a w omawianych znów czasach narzucanego „socrealistycznie" dyktatu - z dziełami zwłaszcza historycznymi Wł. Konopczyńskiego i W. Sobieskiego oraz uczonych wypchniętych wojną poza kraj i pozostałych na wychodźstwie, jak O. Halecki, M. Kukiel, K. Lanckorońska, ks. W. Meysztowicz, M. Paszkowski, T. Sulimirski i in. Co skądinąd wiarygodności ich i zaufania w społeczeństwie bynajmniej nie zmniejszyło, a pobudzało ciekawość i drażniło niepokojąco. Na szczęście! (1966) * Stanisław Łempicki urodził się w 1886 r. w Kamionce Strumiłowej (woj. tarnoplskie). Zmarł w 1947 r. w Krakowie, spoczywa na cmentarzu Salwatorskim. 1 Fakt dzisiaj zapomniany, zasługuje jednak na ujęcie całościowe w skali ogólnopolskiej. 2 Przytoczono z przedruku, na czele tomu S. Łempickiego Wiek złoty i czasy romantyzmu w Polsce, wyd. J. Starnawski, Warszawa 1992, na s. 5. Co do otoczą zaś kulturalnego por. Ł. Charewiczowa, Historiografia i miłośnictwo Lwowa, Lwów 1938, zwłaszcza s. 133--172, lub reprint (w serii Biblioteka Lwowska, t. VI, Warszawa-Kraków 1990), s. jw. 3 Z najwyższym uznaniem opowiadał mi też o nim znany językoznawca włoski, prof. Enrico Castellani (z Florencji). 4 O ile pamiętam, usunięto stamtąd (gdyż sam nie widziałem korekty dwóch tomów, pokazywane mi przez p. Łempicką) m.in. studia: Pater Capistrano w Polsce, Biskupi polskiego renesansu, Piotr Skarga w Ziemi Czerwieńskiej, a przede wszystkim nader drażniące dla marksistów ujęcie ogólne Renesans i humanizm w Polsce - jak najbardziej odmienne od narzucanych tu po sowiecku „propozycji". 5 Nb. z wielu o nim relacji por. zwłaszcza J. Hulewicz, Stanisław Łempicki [...] „Przegląd Historyczno-Oświatowy", t. I, nr 3-4 (i odbitka: Kraków 1948, s. 15 + 1 zdjęcie) oraz, ostatnio, J. Starnawski, Stanisław Łempicki [...], w tomie zbiorowym Sylwetki lwowskich historyków literatury oddanym do druku, a dostępnym w maszynopisie. Dziękujemy Panu Profesorowi Tadeuszowi Ulewiczowi za udostępnienie nam powyższego wspomnienia. TADEUSZ ULEWICZ, ur. 1917 w Radomiu. Absolwent Studium Filologii Polskiej UJ 1935-39. Podczas okupacji czynny w tajnym nauczaniu. Od 1945 asystent UJ, od 1967 profesor, kierownik Zakładu Literatury Staropolskiej i Oświeceniowej. Obecnie na emeryturze. Zainteresowania badawcze: literatura średniowieczna i renesansowa. Autor wielu rozpraw naukowych. |