Barbara Winklowa

Boy we Lwowie

1939-1941

Antologia tekstów o pobycie Tadeusza Żeleńskiego (Boya) we Lwowie w opracowaniu Barbary Winklowej

Oficyna Wydawnicza POKOLENIE, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 1992

  • Wstęp

    WIDZIANE Z BLISKA

    Wspomnienia:

  • Zygmunta Nowakowskiego
  • Janusza Kowalewskiego
  • Michała Borwicza
  • Wiktora Turka
  • Aleksandra Wata
  • Wandy Ładniewskiej-Blankenheimowej

    Wstęp

    Tadeusz Żeleński (Boy) spędził we Lwowie jeden rok i dziesięć miesięcy. Po wybuchu drugiej wojny światowej, dzięki namowie i pomocy bratanka, Władysława Żeleńskiego, ówcześnie wiceprokuratora Sądu Apelacyjnego w Warszawie, w dniu 5 września 1939 roku o godzinie 14.00 opuścił Warszawę ewakuacyjnym pociągiem sądowników jadącym do Dubna. Z Dubna do Lwowa wyjechał 8 września rano. Na pewno w niedzielę 10 września był już we Lwowie; w kawiarni George'a spotkał go Witold Zechenter. Przez cały czas pobytu we Lwowie mieszkał przy ul. Romanowicza 7 u Marii i Jana Greków. Maria z Pareńskich Grekowa była siostrą żony Boya, jej mąż, Jan Grek, doktor medycyny, był profesorem Uniwersytetu Jana Kazimierza.

    Boy przebywał we Lwowie od 10 września 1939 roku do dnia swej śmierci z 3 na 4 lipca 1941 roku. Przypominam te daty nie bez powodu: 22 września 1939 roku do Lwowa wkroczyła Armia Czerwona, 30 czerwca 1941 roku Lwów zajęli Niemcy. Zestawienie tych dwóch dat uzmysławia, jak trudne były to lata zarówno dla Tadeusza Żeleńskiego — europejczyka, pisarza, krytyka i tłumacza, dla innych „bieżeńców", których los tu zagnał, jak i dla rodowitych mieszkańców „wiernego miasta".

    Równie trudne są one dla badacza.

    Na te trudności zwracał uwagę Tomasz Strzembosz w artykule Inna jakość. O polskim oporze pod okupacją sowiecką 1939-1941, „Warto móc — pisał w nim — uświadomić sobie kilka prawd najzupełniej niezbędnych dla zrozumienia specyfiki tamtego miejsca i czasu. Warto, gdyż te kryteria i te metody kwalifikowania zdarzeń z lat 1939-1945, które nauczyliśmy się stosować badając od lat 40-tu okupację niemiecką, w tym wypadku stają się zupełnie nieadekwatne i mogą wpłynąć na fałszywą ocenę ówczesnej rzeczywistości"1. Jednym z najistotniejszych problemów tamtego czasu był stosunek władz okupacyjnych do Polaków. Jakkolwiek bowiem w ostatecznym rachunku zarówno pod okupacją sowiecką, jak i niemiecką chodziło o podporządkowanie sobie narodu polskiego — metody działania różniły się zasadniczo.

    Na ziemiach wcielonych w 1939 roku do ZSRR, po okresie terroru i zbrodni ludobójstwa popełnionej na wziętych do niewoli oficerach Wojska Polskiego (także oficerach rezerwy i policjantach), przyszedł okres następny, równie przerażający i początkowo nie do końca zrozumiały. Z jednej strony przymus, aresztowania, wywózka setek tysięcy ludzi do łagrów i na osiedlenie w Azji Środkowej, gdzie dziesiątkował ich głód, z drugiej zaś strony pozory akceptowania polskości na tych ziemiach w imię głoszonego braterstwa Ukraińców, Żydów i Polaków.

    Pisze Tomasz Strzembosz: „(...) wszystkich obywateli polskich niezależnie od ich narodowości, wyznania, przynależności do tej czy innej warstwy społecznej uznano za takich samych obywateli radzieckich jak tych z głębi Białorusi i Ukrainy, którzy tu przyszli najpierw jako żołnierze, a potem funkcjonariusze administracji i policji. Wystarczył akt przymusowego głosowania (...) by wszyscy stali się „ludźmi radzieckimi z wszelkimi tego konsekwencjami. (...) Sądzono więc ich np. jako kontrrewolucjonistów za udział w pracach II Rzeczypospolitej, jako zdrajców za udział w wojnie 1919-1920. Byli obywatelami radzieckimi i właśnie jako tacy byli zobowiązani do pełnej, czynnej akceptacji radzieckiego systemu państwowego, komunistycznej doktryny społeczno-politycznej, idei Marksa-Lenina-Stalina. Ich „obowiązkiem” patriotycznym i klasowym było dawanie czynnego wyrazu nie tylko lojalności, ale — i nade wszystko — miłości do ustroju, jego konstytucji, do przywódców państwa i partii rządzącej. Polacy z ziem wschodnich nie tylko musieli (a był to przymus wręcz fizyczny) brać udział w takich aktach jak głosowanie (...) musieli także w sposób publiczny wyznawać ową „wiarę”, która była „wiarą” ich nowej państwowości. Tego od nich oczekiwano i wymagano, z tego ich rozliczano (...). Musieli więc bywać na mityngach, (...) prasówkach, zebraniach (.,.). Musieli uczestniczyć w nie kończących się „propagitkach” i szkoleniach, poświęconych w dużej mierze poniżeniu państwa polskiego i jego historii, ustroju, dostojników (...). Za niewzięcie udziału w tych publicznych aktach akceptacji dla nowej władzy można było zostać natychmiast (lub po pewnym czasie) aresztowanym, osadzonym w więzieniu, zesłanym do obozu. (...) Już w ciągu pierwszych kilku tygodni okupacji dano wszystkim wyraźnie do zrozumienia, co to jest sowieckie prawo i kto decyduje tutaj o ludzkim życiu i śmierci". (...)

    Posłużyłam się tak długim cytatem, ponieważ autor trafnie wprowadza nas w złożoność sytuacji, w jakiej znaleźli się Polacy na ziemiach wschodnich. Ten opis można dowolnie ilustrować czerpiąc przykłady z publikacji w lwowskim „Czerwonym Sztandarze". Oto fragment Listu pracujących Zachodniej Ukrainy do towarzysza Stalina i przewodniczącego Rządu Radzieckiego towarzysza Mołotowa, odczytywanego na wiecach i zebraniach we Lwowie i okolicach:

    „Drodzy i ukochani towarzyszu Stalin i towarzyszu Mołotow! Przez 20 lat oderwani siłą od rodziny radzieckich narodów, cierpieliśmy okrutny ucisk, padliśmy ofiarą niebywałej nędzy. Polscy panowie wtrącili nas w otchłań głodu, poniżenia narodowościowego, bezprawia. Zmienili nasz kraj w kolonię pozbawioną praw i wolności. Zdeptali w błocie naszą kulturę, zmienili nas i nasze dzieci w niewolników i bydło robocze (...). Najlepsi synowie naszego narodu wyginęli w tej walce z panami lub cierpieli w więzieniach skazani na dożywocie. Przyszła Czerwona Armia...3 itd. I jeszcze kilka tytułów publikacji z pierwszych stron „Czerwonego Sztandaru" z początków października 1939 roku: Do braterskiej rodziny narodów radzieckich. Chcemy przyłączenia Ukrainy Radzieckiej. Podziękowanie dla wielkiego Stalina. Konstytucja Stalina... wielkiego, ukochanego ojca, nauczyciela.

    Trzecią i czwartą stronę dziennika zapełniały m.in. teksty prezentujące kandydatów do zgromadzenia narodowego, relacje z mityngów i wieców: „burzliwe, długotrwałe owacje - donosił sprawozdawca — okrzyki: Hurra! Niech żyje drogi nasz Stalin! Niech żyje nasza droga władza radziecka! Niech żyje Ukraińskie zgromadzenie narodowe! Chwała naszemu oswobodzicielowi, naszemu ojcu, genialnemu i wielkiemu Stalinowi!". Relację kończyło stwierdzenie: „Pracujący Zachodniej Ukrainy, którzy przez dziesiątki lat znajdowali się pod jarzmem polskich obszarników, kapitalistów nie mogą powziąć innej decyzji. Z dumą i radością oświadczają, że chcą żyć pod słońcem Stalinowskiej Konstytucji, w jednej rodzinie szczęśliwych narodów radzieckich!". Nie brakowało też wierszy:
    Powiedz, że trzeba, że można
    że muszą
    ruszyć masywy mitów —
    Bądź samą prawdą, w którą uwierzysz
    agituj,
    agituj,
    agituj!
    To Leon Pasternak. Wtórowali mu w prasie i na wiecach: Jerzy Stanisław Lec, Elżbieta Szemplińska, Adam Ważyk, Mieczysław Braun, Włodzimierz Słobodnik — w większości przedstawiciele lewicującej inteligencji. Tekstów Boya w tym okresie nie ma w „Czerwonym Sztandarze".

    Problemy, które wskazał w swoim artykule Tomasz Strzembosz, zilustrowane cytatami z „Czerwonego Sztandaru", to tylko część trudności z jakimi przyjdzie się zmierzyć przyszłemu badaczowi. Bogdan Czaykowski w drukowanym w paryskiej „Kulturze" obszernym fragmencie przygotowywanej książki Lwowska szkoła inżynierii dusz napisał: „(...) O epizodzie lwowskim wie się ciągle mniej niż to jest możliwe przy dokumentacji, która istnieje; powtarza się różne nie sprawdzone, a nieraz fałszywe wersje, miesza się chronologię wypadków, nie zna się zasadniczych tekstów, a często i podstawowych faktów, i wobec tego rozumie się tylko częściowo albo całkiem błędnie, co się tam wydarzyło. Nikt na przykład nie opisał dokładnie ani we wspomnieniach, ani w opracowaniach, najczarniejszego okresu — epizodu lwowskiego, który był równocześnie okresem udyspozycyjnienja znanej grupy pisarzy, a mianowicie od końca stycznia do sierpnia 1940 roku. (...) Tak się bowiem złożyło, że — z wyjątkiem Michała Borwicza — ci, którzy drukowali swoje wspomnienia na Zachodzie, (...) okresu tego z własnego doświadczenia nie znali, gdyż zostali aresztowani. Z kolei — stwierdzał w dalszym ciągu Czaykowski — (...) w powojennej Polsce epizod lwowski był świadomie usuwany w cień". Dodać do tego należy, że ponadto był on jednostronnie interpretowany.

    Szczególnie dramatycznie taki stan rzeczy zaważył na próbach komentowania lwowskiego okresu biografii Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Krajowi gorliwcy z lat 1951-1954 nie skąpili mu żenujących laurek: „wreszcie odnalazł ojczyznę wielkiej prawdziwej kultury humanistycznej" — pisał Henryk Vogler (skądinąd autor interesujących wspomnień o Boyu). Wtórowała mu Ewa Korzeniewska: „Ostatnią decyzją jego życia było objęcie katedry literatury francuskiej na Uniwersytecie Lwowskim, co stanowiło świadome wkroczenie na drogę współpracy z władzami radzieckimi. Kiedy reakcyjny publicysta Zygmunt Nowakowski namawiał Boya we Lwowie w 1939 r. do wyjazdu za granicę, nęcąc go obietnicą przedostania się do Paryża, Boy zdecydowanie odmówił, wiążąc się w ten sposób z siłami postępu. (...) Ta decyzja (...) pozwala zrozumieć, jak wielką krzywdą dla jego pracy twórczej był fakt, że musiał żyć i tworzyć w ustroju burżuazyjnym, w okresie głębokiego upadku jego kultury"8. Podobne sądy na temat Boya wygłaszali wówczas m.in.: Jan Kott, Kazimierz Koźniewski, Andrzej Stawar, Roman Zimand, Wanda Leopold.

    Z kolei w środowiskach emigracyjnych w jednoznacznie negatywny sposób oceniano postawę pisarza, określając ją jako kolaborację z okupantem sowieckim. Zresztą taki sąd sformułował po raz pierwszy płk Stefan Rowecki, w swym Meldunku Nr 4 z lutego 1940 roku do gen. Kazimierza Sosnkowskiego: „Na osobną uwagę zasługuje komunistyczna grupa inteligencji polskiej, skupiona we Lwowie dookoła dziennika „Czerwony Sztandar”. Grupa pisarzy polskich o znanych nazwiskach zaciągnęła się tam na służbę najeźdźcy. Należą tu: Boy-Żeleński, W. Wasilewska, H. Górska, T. Hollender oraz W. Skuza. Borejsza jest dyrektorem Ossolineum (...). Nie przyłączyli się do tej grupy poeta Broniewski i znany aktor Damięcki". Wybitny historyk emigracyjny Władysław Pobóg-Malinowski autorytatywnie stwierdził; „Znany pisarz T. Boy-Żeleński nie tylko nie uchylił się od podjęcia zaofiarowanej mu przez najeźdźców katedry literatury na Uniwersytecie we Lwowie. Nie odmówił także — choć podkreślał, że nie pójdzie na żadną współpracę polityczną z Rosją — podpisu swego pod rezolucją, w której przebywający we Lwowie pisarze i plastycy polscy aprobowali fakt sowieckiego najazdu i zaboru i określili swój „pozytywny stosunek” do władzy sowieckiej". W podobnym duchu pisał również o Boyu historyk Zbigniew S. Siemaszko oraz Józef Mackiewicz (w felietonie Aniołek).12

    Jan Marszałek w wydawanym aktualnie w Warszawie Słowniku biograficznym ofiar stalinizmu w Polsce, mimo cyklu artykułów Władysława Żeleńskiego wyjaśniających postawę Boya, powtórzył bezkrytycznie fragment Meldunku Nr 4, łącznie z informacją, że do grupy pisarzy, która zaciągnęła się „na służbę najeźdźcy, nie przyłączył się (...) poeta Broniewski (…)"13. Tym samym powtórzył krzywdzące i błędne informacje odnoszące się zarówno do Boya jak i Broniewskiego, który do momentu aresztowania był dość aktywny na terenie Lwowa.

    Fakty te przypominam dla ścisłości, nie po to, aby oceniać kto i jak postępował w tamtych nieludzkich czasach, ale po to, ażeby zaprotestować przeciwko zbyt dowolnym interpretacjom, po których przestaje dziwić czasowo bliskie opinii wyrażonej w Słowniku biograficznym ofiar stalinizmu zdanie z artykułu Janusza Korwina-Mikke: „Tadeusz Boy-Żeleński zginął z rąk faszystów - ale można powiedzieć, że dosięgła go Nemezis: on bowiem jest jednym z wielu twórców Epoki Pieców".

    Podstawowe fakty z życia Boya w owych dwudziestu dwóch miesiącach lwowskich są znane. Niektórym z nich jednak warto przyjrzeć się ponownie, tym bardziej że dysponujemy wiarygodnymi relacjami naocznych świadków: Wandy Ładniewskiej-Blankenheimowej (od początku maja 1940 r. aż do ostatniego dnia przed tragiczną śmiercią pisarza jego codziennej towarzyszki spacerów), Zygmunta Nowakowskiego, Michała Borwicza, Wiktora Turka, Janusza Kowalewskiego i Aleksandra Wata. Dodatkowe informacje, zmieniające optykę wydarzeń tamtego okresu, przyniosło przejrzenie numerów „Czerwonego Sztandaru". To wszystko — może przynajmniej częściowo — pozwoli sprostować ewidentne nieścisłości i fałsze dotyczące Boya, znajdujące się w tekstach skądinąd poważnych autorów.

    Tadeusz Żeleński dotarł do Lwowa, jak już wspomniałam, 8, 9 lub najpóźniej 10 września 1939 roku, a więc co najmniej na dziesięć dni przed wkroczeniem do miasta Armii Czerwonej. W tej sytuacji zadziwiająca wydaje się informacja Włodzimierza Bielajewa i Michała Rudnickiego (powtarzana następnie w wielu publikacjach w kraju i na emigracji), że: „Boy-Żeleński (...) uciekł we wrześniu 1939 roku przed hitlerowcami z Warszawy do Lwowa pod ochronę Armii Radzieckiej".

    Dwa pierwsze problemy, które musiał Boy rozwiązać po zatrzymaniu się we Lwowie, to znalezienie pracy oraz podjęcie decyzji o zarejestrowaniu się zgodnie z nakazem władz. „Uchodźcy z całego obszaru Polski zajętego przez Niemców — pisała Ładniewska-Blankenheimowa (a potwierdzali to również inni) — szukali pracy we Lwowie, jakiejkolwiek, gdziekolwiek — byle otrzymać papierek z pieczątką, byle wejść w poczet „ludzi pracujących”. Inaczej bowiem trudności (...) urastały do rozmiarów katastrofy"16.

    Należy sądzić, że Boy skorzystał ze znajomości jakie posiadał doktor Jan Grek i dzięki niemu przez kilka pierwszych miesięcy swego pobytu we Lwowie pracował w klinice dziecięcej prof. dr. Franciszka Groera na oddziale prof. dr. Stanisława Progulskiego. Podjęcie praktyki lekarskiej po dwudziestopięcioletniej przerwie sugeruje, że chodziło mu o znalezienie pracy względnie spokojnej, anonimowej, nie zwracającej uwagi władz, która z jednej strony zapewniała zdobycie środków niezbędnych do życia i ewentualną pomoc dla rodziny pozostałej w Warszawie, z drugiej zaś pozwalała przeczekać najbardziej niepewny okres, bez potrzeby jakiegokolwiek angażowania się w działalność publiczną.

    Z istniejących przekazów wynika, że Boyowi to się udało, przynajmniej w pierwszym okresie.

    Janusz Kowalewski, ówcześnie publicysta „Czerwonego Sztandaru" (notabene wprowadzony tam przez Broniewskiego) w opublikowanym na emigracji wspomnieniu o Boyu, opisał zebranie Komitetu Uchodźców Warszawy (jesienią 1939), którego uczestnicy zaproponowali Żeleńskiemu prezesurę Komitetu. Boy kategorycznie odmówił, tłumacząc że nie ma po temu żadnych kwalifikacji18. Do końca 1939 roku Boy nie powrócił też do wykonywanego przed wybuchem drugiej wojny światowej zawodu krytyka, pisarza i tłumacza. W „Czerwonym Sztandarze", jedynym dzienniku w języku polskim wydawanym we Lwowie od IX 1939, brak w tym czasie jego pozycji autorskich.

    Również w Kronice literackiej „Czerwonego Sztandaru" rejestrującej szczegółowo działalność artystów i literatów organizujących się najpierw w starym, a potem nowym związku pisarzy — brak wzmianek o Boyu. Przykłady: dnia 13 października 1939 r. odbyło się w Muzeum Tarasa Szewczenki zebranie pisarzy polskich (ok. 100 osób), do prezydium weszła Maria Kasprowiczowa, zebranie zagaił Ostap Ortwin, ciągle jeszcze urzędujący prezes Związku Zawodowego Literatów Polskich we Lwowie, (który trzeba to pamiętać, nie zgodził się nigdy na żadną formę współpracy z okupantem), przemawiał tow. Aleksander Korniejczuk odpowiedzialny sekretarz Prezydium Związku Pisarzy Ukrainy Radzieckiej, Według sprawozdawcy „Czerwonego Sztandaru" powiedział on m.in.: „Przynosimy wam serdeczne pozdrowienia od pisarzy Związku Rad; chcemy zaznajomić się z waszymi poglądami i myślami. Po wyborach do Ukraińskiego Zgromadzenia Narodowego (...), po przyłączeniu Ukrainy do ZSRR będziemy mogli przystąpić do zorganizowania Związku Literatów"19. Podczas zebrania przemawiali: Wojciech Skuza, Tadeusz Hollender, Adam Polewka, Jan Brzoza, Teodor Parnicki (jak zaznaczył sprawozdawca „z troską o losy polskiej kultury") — odpowiadali: Aleksander Dan (Weintraub), Piotr Pawlenko i Aleksander Dowżenko. Następnego dnia, 14 października 1939 r., tym razem w sali Teatru Wielkiego Inteligencja pracująca Lwowa witała pisarzy radzieckich. „Władza radziecka — głosiło przemówienie powitalne — przysłała nam nie tylko swą sławną i ukochaną Czerwoną Armię, lecz jednocześnie przybyli do naszego wyzwolonego kraju inżynierowie duszy ludzkiej, jak powiedział Stalin — pisarze radzieccy". W Kronice i tym razem odnotowano aktywnych uczestników akademii: Pawlenko, Bażan, Korniejczuk, Szkłowski, Kupczyński, Broniewski, Pasternak, Górska (w niedalekiej przyszłości deputowana do Zgromadzenia Narodowego). „Oni to Szkłowski, Małyszko czytali swoje wiersze, przemawiał reżyser Teatru Wielkiego Krasnowiecki"21.

    Przykłady zebrań, mityngów i wieców, na których nie było Boya można mnożyć, korzystając ze sprawozdań prasowych.

    W końcu listopada 1939 roku w „Czerwonym Sztandarze" w rubryce W pracowniach pisarzy, zamieszczono odpowiedź na ankietę rozpisaną przez Komitet Organizacyjny Związku Pisarzy Polskich na temat zamierzeń twórczych na rok 1940 — odpowiedzieli na nią obszerniej m.in. W. Wasilewska, W. Broniewski, H. Górska, E. Szemlińska, A. Dan, L. Pasternak, A. Wat, A. Polewka, A Ważyk, S. Wasylewski. Zamierzeń twórczych Boya dotyczyło jedno zdanie: „Przygotowuje nowe opracowanie studiów o literaturze francuskiej".22 Świadczyło ono raczej o braku jakichkolwiek planów, niż chęci ich zaprezentowania ankieterowi „Czerwonego Sztandaru".

    Następny problem to konieczność zarejestrowania się, do czego wzywały afisze, podając coraz krótsze terminy i sankcje karne wynikające z niedopełnienia tego obowiązku. Dylematem była decyzja, wspomina Michał Borwicz, jak postąpić: „zapisać się i zwrócić tym samym uwagę policji na swoje nazwisko, figurujące może na istniejącej już lub przygotowywanej czarnej liście, czy też uchylić się od nakazanej rejestracji i narazić się na zbrodnię przeciw bieżącym rozporządzeniom? (...) Obwieszczenia podkreślały równość wszystkich obywateli, bez względu na ich przeszłą działalność, i polityczną przynależność"23.

    Boy — pracujący ciągle w klinice dziecięcej — zarejestrował się w końcu wedle wszystkich możliwych uprawianych w ciągu swego życia zawodów: literata, dziennikarza i lekarza24.

    Fakt rejestracji, likwidujący (często pozorną) anonimowość, miał swoje następstwa. Afisze oraz ogłoszenia w „Czerwonym Sztandarze" wzywały zarejestrowanych pisarzy do lokalu związku. 19 listopada odbył się wiec, na którym uchwalono deklarację: Pisarze polscy witają zjednoczenie Ukrainy. W tej sytuacji podpis Boya pod deklaracją pisarzy (przypominam cytowany artykuł T. Strzembosza mówiący m.in. o sposobach wymuszania takich podpisów pod najrozmaitszymi deklaracjami) wydaje się nieuchronną koniecznością. Jakkolwiek, trzeba to odnotować, na spotkaniach poprzedzających uchwalenie rezolucji wyrażano na ten temat różne opinie. „W mieszkaniu Haliny Górskiej była dyskutowana kwestia podpisać czy nie podpisać — wspomina Kowalewski — Tadeusz Hollender namiętnie przemawiał przeciw podpisaniu. (...) ja przemawiałem oczywiście za podpisaniem. (...) zarówno Górska jak i Boy bardzo niechętnie zgodzili się na podpisanie rezolucji".25

    Według Kowalewskiego Boy swoją decyzję wytłumaczył w sposób następujący: „Podpisuję tylko dlatego, że w tej rezolucji obiecują wolność słowa i nauki oraz walkę z dyskryminacją rasową i narodowościową. (...) Niebawem przyszły fakty, które wstrząsnęły Boyem tak, że chciał wycofać swój podpis. (...) Pomyliliśmy się wszyscy - mówił. - Oszukali nas. (...) Prawdą jest tylko, że w tym systemie nie może żyć człowiek, który by chciał choćby w najniklejszym stopniu wyrazić jakiś pogląd krytyczny. To najstraszniejsza niewola myśli, jaką znają dzieje".

    Nieco inną wersję sprawy podpisu Boya pod deklaracją, a może jedynie inny jej etap, przekazał Aleksander Maliszewski w książce Na przekór nocy. „Namawiam Boya - pisze Maliszewski - aby wszedł ze mną do kawiarni Szkockiej; nie, nie pójdzie, w każdym razie nie dzisiaj.

    - Bo wie pan, po tym wszystkim... Nie wiem o czym mówi.

    - O deklaracji mówię (...) uchwalonej na wczorajszym mityngu. (...) Zaproszono mnie do prezydium (...) Na trybunę wszedł młody człowiek i odczytał ten tekst (...). A dziś rano znalazłem w gazetach i swój podpis pod tymi słowami.

    — Prezydium podpisuje uchwały zebrania — wtrącam.

    — Ach tak? — mówi Boy już teraz prawie szeptem".27

    Janusz Kowalewski w cytowanym wspomnieniu przytacza jeszcze jedno zdanie Boya, które z kolei potwierdzałoby przypuszczenie, że Boy w tym czasie zdecydowanie uchylał się od publikowania jakichkolwiek tekstów: „nie zgodzę się - miał powiedzieć - na żaden rodzaj współpracy politycznej ani pisarskiej. Mogę objąć najwyżej katedrę romanistyki".28

    Trudno dzisiaj sprawdzić wiarygodność wszystkich tych relacji. Natomiast faktem jest przyjęcie przez Boya zaproszenia Uniwersytetu do wygłoszenia cyklu wykładów o Prouście. Było to jeszcze przed reorganizacją Uniwersytetu przez władze sowieckie i wprowadzeniem języka ukraińskiego jako języka wykładowego (co według Ładniewskiej-Blankenheimowej - i tak pozostało fikcją). Boy pracował na Uniwersytecie od późnej jesieni 1939 do czerwca 1941; dodatkowo w letnim trymestrze 1941 wykładał literaturę porównawczą.

    Po ukazaniu się cytowanego już III tomu Najnowszej historii Poi Władysława Pobóg-Malinowskiego, w „Zeszytach Historycznych" został opublikowany list W obronie czci śp. Boya-Żeleńskiego, nadesłany z Kanady przez prof. Wiktora Turka, zaprzyjaźnionego z Boyem jeszcze w okresie lwowskim. Poruszył on m.in. sprawę profesury zaproponowanej Żeleńskiemu. „Aż do aresztowania w kwietniu 1940 r. stykałem się z Boyem wielokrotnie — pisał — bądź to na Uniwersytecie, bądź w moim mieszkaniu przy ul. Pełczyńskiej, dokąd Boy chętnie zachodził- (...) Profesura na lwowskim uniwersytecie dawała Boyowi jakie takie warunki przetrwania, dlatego jego polscy przyjaciele namawiali go do jej przyjęcia. Zresztą Uniwersytet w tym okresie ciągle jeszcze pozostawał polski, chociaż wzmagał się nacisk na wykładanie w języku ukraińskim albo rosyjskim. Boy nie miał z tym kłopotu: wykładał po francusku".

    Wykłady Boya oceniało wielu jego słuchaczy, były to głosy entuzjastyczne, zaprzeczające refleksji Boya, którą się podzielił z Borwiczem, że „w tych nowych ustrojach wymrą mu czytelnicy Prousta".

    „Dwa razy w tygodniu czekaliśmy z niecierpliwością — wspomina Henryk Vogler — aż o wyznaczonej godzinie otworzą się drzwi i na sali zjawi się profesor. Była to trudna, twarda zima. W uszach i sercach mieliśmy jeszcze szczęk broni i gwizdy bomb, nowe życie było na razie niezorganizowane, w nie opalanym gmachu mróz przenikał do szpiku kości. Ale kiedy wchodził profesor, na sali robiło się jakby trochę cieplej. Pamiętam go dokładnie, kiedy siadał za katedrą przygarbiony, o mocno już siwiejących włosach i otulony szczelnie w płaszcz. Cienkim, trochę kobiecym głosem mówił o Marcelim Prouście. Był to Tadeusz Boy-Żeleński. I mógłby doprawdy wydawać się symbolem ten najwyższej miary intelektualista europejski, mistrz wytwornych i wyrafinowanych form literackich, który teraz wśród odgłosów zawieruchy wojennej w zimnie i niewygodzie wykładał studentom (...) o Prouście".

    Na Uniwersytecie Jana Kazimierza, przemianowanym następnie na Iwana Franki, oprócz profesora Greka oraz jego przyjaciół i znajomych profesorów pracowali również, co warto pamiętać: Leon Chwistek, Zygmunt Czerny (kierownik Katedry Romanistyki), Ryszard Gansiniec (Ganszyniec), Juliusz Kleiner, Stanisław Łempicki, Witold Taszycki i inni, wszyscy oni podobnie jak Boy musieli przyjąć nominację „z rąk sowieckich".

    Pod koniec roku 1939 Tadeusz Boy-Żeleński został przyjęty do Związku Pisarzy. Aleksander Wat w Pamiętniku mówionym, Moim wieku, nazwisko Boya wymienia również w składzie zarządu Komitetu Organizacyjnego, do którego należeli ponadto: Aleksander Dan (przygotowujący propozycję składu Komitetu dla Aleksandra Korniejczuka, Władysław Broniewski, kilku Ukraińców, dwóch czy trzech żydowskich literatów oraz autor relacji. Zarząd zajmował się sprawami bytowymi przyszłych członków Związku Pisarzy (pieniądze, żywność, mieszkania, opał itd.). Powstanie nowego Związku Pisarzy poprzedziła szeroka akcja propagandowa- Według oficjalnych komunikatów w „Czerwonym Sztandarze" powoływano go „W imię braterstwa narodów, ażeby zrzeszał Polaków, Ukraińców i Żydów".33 Zebrania informacyjne odbywały się, jak pisał Borwicz „(...) w tonie uwodzenia. Za stołem prezydialnym obok sowieckich gości, zasiadali (z wolą czy po niewoli) przedstawiciele działającego jeszcze wówczas „starego” Związku Literatów: prezes Ostap Ortwin i sekretarz Teodor Parnicki. (...) pisarz sowiecki Pawlenko gwarantował pełną wolność pracy twórczej i zapewniał, że nie tylko można, ale nawet należy, i to koniecznie, zachować organiczną łączność oraz kontynuować tradycyjne w polskiej literaturze tematy i style"34. Podobne w tonie było jedno z wystąpień Korniejczuka, zrelacjonowane przez Wata: „Nie macie do nas zaufania, wiem o tym — mówił prelegent — i wcale od was z góry nie wymagam żadnego zaufania. Przyglądajcie się nam, mamy czas, przyglądajcie się rok, dwa. Spodoba się wam — świetnie, nie spodoba się — trudno. To jest wasza sprawa. Ale my wam damy tymczasem dobre warunki egzystencji, żebyście mogli żyć, pisać, przyglądać się nam w akcji. Nacisku na żadnego z was nie będziemy wywierać, żadnej propagandy wobec was nie będziemy stosowali".35

    Obietnice nie były gołosłowne, już wkrótce dwa maleńkie, nie opalane pokoiki w siedzibie Ossolineum, gdzie mieścił się „stary" Związek zamieniono na obszerny, wygodny pałacyk hrabiego Bielskiego. Sam hrabia przez kilka miesięcy (nim został aresztowany i wywieziony do Kazachstanu, gdzie zmarł) pisarzy traktował jako swoich gości, czyniąc honory domu np. w czasie Sylwestra w roku 1939. Adolf Rudnicki w noweli Wielki Stefan Konecki przypomniał anegdotę na temat rozmowy Boya z hrabią; miał on powiedzieć do autora Słówek: „Jestem niezmiernie zadowolony, że goszczę pisarzy. Bo mówiono, że jak przyjdą bolszewicy, to mi konie wstawią do pałacu".36

    W podobnym nastroju, jak opisane wyżej zebranie, pod koniec roku 1940 odbyło się przyjęcie Boya do Związku Pisarzy. „Hawryluk — cytuję Borwicza — trzymał w ręku życiorys autora Brązowników z bibliografią dziesiątków jego utworów oraz setek tomów jego tłumaczeń z literatury francuskiej. W momencie gdy prosił „kandydata” o powstanie, sam podniósł się z miejsca i powiedział: - W obecności pisarza, który stworzył więcej dzieł niż niejeden przeczytał, nie on, ale ja winienem powstać. Sala spontanicznie odpowiedziała hucznymi oklaskami. Pod adresem Boya? Zapewne. Ale również dla Hawryluka: za to, że tym jednym i tak bardzo w gruncie rzeczy zwyczajnym zdaniem umiał bodaj na chwilę przywrócić hierarchię rzeczy". Wszystkie znane mi relacje potwierdzają życzliwość i sympatię autorów dla Hawryluka, który wówczas przewodniczył zebraniu.

    Należy pamiętać, że nie tylko podczas owego zebrania, ale przez cały czas pobytu Żeleńskiego we Lwowie był on przez władze sowieckie nie tylko dobrze traktowany, ale i otoczony wszelkimi złudnymi honorami, co przy jego niezwykłej delikatności i takcie (Francuzi nazywają to „grzecznością serca") raczej utrudniało mu, niż ułatwiało podejmowanie jakichkolwiek decyzji.

    Przykładów jest wiele, przytoczmy dwa ze wspomnienia Ładniewskiej-Blankenheimowej: „(.„) telefonuje Boy do nas o niezwykłej porze, od razu wiedziałam, że się coś stało (...). Otóż, powiada, że na godzinę. 17-tą na wezwanie do lokalu Partii. (...) Odniosłam oczywiście wrażenie, że Boy jest zaniepokojony. (...) Pół godziny po oznaczonej porze — telefon. Znowu Boy. Otrzymał nagrodę literacką 5,000 rubli. Wezwano go w celu jej wręczenia". Przykład drugi: „(...) latem 1940 r. tj. już po wywózkach, zjawił się u Boya jakiś nieznajomy z wiadomością o wywiezieniu kilku osób z rodziny Rydlów. (...) Sprawa delikatna. Przyrzekł jednak zrobić wszystko, co może. (...) Zawiadomił mnie przedtem, że idzie do biura przy ulicy Batorego, do jakiegoś majora. (...) Denerwował się trochę tą wizytą. Nie była przyjemna, ale za to bardzo krótka. Major, przystojny i elegancki, wstał, wyprostował się jak struna i powiedział: Ne myszajte sia, w to, profesor Boy-Żeleński. Koniec audiencji”

    Dnia 23 stycznia 1940 roku aresztowano grupę pisarzy lewicowych. Byli to: Władysław Broniewski, Aleksander Wat, Tadeusz Peiper, Juliusz Balicki, Wojciech Skuza i Anatol Stern, tej samej nocy zabrano z mieszkań Teodora Parnickiego i Halinę Pilichowską. Wanda Ładniewska-Blankenheimowa przytacza rozmowę Boya z córką Feliksa Kona, Heleną Usijewicz, która po przyjeździe z Moskwy zauważyła, iż brak jest we Lwowie rewolucyjnych poetów. „Na co Boy: „Przecież aresztowaliście Broniewskiego” — Odpowiedź: „No to go można wypuścić”. — Ale jak go wypuszczą to już przecież nie będzie pisał jak dawniej! — mówi Boy. — „Dlaczego nie?” pada lakoniczne — retoryczne pytanie".39 Wielki strach, tak zatytułował Julian Stryjkowski książkę o tamtych latach. 40 Z kolei Borwicz pisał: „(...) u podstawy terror i widmo wszechobecnego N.K.W.D. — w zewnętrznej praktyce — ton uwodzenia i udanego zachwytu, ale pod warunkiem, że wiedza i dociekliwość społeczna polegają na ślepym stosowaniu instrukcji".41

    Rok 1940 przełamał milczenie Boya, w styczniu ukazał się w „Czerwonym Sztandarze" rocznicowy artykuł o Molierze, a po półrocznej przerwie siedem następnych tekstów o podobnym charakterze.

    Trudno dziś odpowiedzieć, co o tym zadecydowało. Niewątpliwie jedną z przyczyn był fakt, że Boy po objęciu katedry romanistyki oraz przyjęciu członkostwa w Związku Pisarzy przestał być osobą prywatną. W tej sytuacji zdecydowanie trudniej było odmawiać proszącym o odczyty, audycje radiowe czy artykuły, zwłaszcza gdy chodziło o pisarzy, nad którymi pracował od lat: Moliera, Balzaka, Bérangera, Mickiewicza, Villona, Stendhala, Rauberta czy France'a. Warto też pamiętać, jaki Boy miał stosunek do pism, z którymi współpracował lub sporadycznie publikował swoje utwory: „W całym świecie cywilizowanym - pisał już w roku 1925 - felieton - odcięty symboliczną kreską - ma przywilej eksterytorialności".42 Byłoby trudno w całej jego twórczości znaleźć tekst świadczący, że w tej kwestii zmienił zdanie. Natomiast w okresie lwowskim unikał tematów współczesnych zdecydowanie skuteczniej od wielu kolegów zrzeszonych w Związku Pisarzy. Potwierdza to m.in. Borwicz: „Jakież były te jego (mówione czy drukowane) wystąpienia, związane z tamtejszą aktualnością -pisał — czyli jedyne points de repére, na podstawie których można wnioskować o publicznie zachowywanej przez niego postawie? Bardzo ich niewiele. W króciutkiej, allocution przed „wyborami,” do rady miejskiej (chodzi tu o Stary i nowy świat z „Czerwonego Sztandaru" 1940 nr 3), wykręca się bardzo wyraźnie sianem, podejmując swój (już przysłowiowy przed wojną!) motyw o radcach w C.K. austriackiej monarchii. Żartobliwa aluzja do młodości (a nie poglądów!) Szemplińskiej i nie mniej żartobliwa wzmianka o obecności na liście kandydatów - „tylu wybitnych lekarzy” (…) Cóż za potężny zastrzyk zdrowia (...)! Za to ani jednego nie tylko zdania, ale nawet zwrotu o charakterze bieżąco-politycznym (mimo że żargon tych formułek wręcz obowiązywał)". 43 Drugi tekst na tzw. tematy aktualne: sprawozdanie z wycieczki profesorów do Moskwy — Borwicz nie bez racji nazwał „wymęczonym, szkolnym wypracowaniem".44

    Ciekawy przyczynek do imputowanej Boyowi współpracy z redakcją „Czerwonego Sztandaru" znajduje się również w Wielkim strachu Stryjkowskiego, który opowiedzianą historię znał z autopsji. „Szmer pokłócił się dziś z Gławlitem z powodu artykułu Boya-Żeleńskiego o Panu Tadeuszu. Gławlit zarzucał autorowi pominięcie walki klasowej w pańskiej Polsce, nieuwzględnienie przodującej roli proletariatu i znaczenia pierwszego w świecie państwa socjalistycznego. Poza tym ani razu nie pojawiło się w artykule imię Stalina. To nie jest przypadek ani przeoczenie. Wanda (Wasilewska) była w domu. „A to idiota!” - Krzyczała do słuchawki. „0dstraszy nam Boya, z takim trudem zgodził się napisać do „Czerwonego Sztandaru”. Wanda Wasilewska zadzwoniła do Hryszczuka, a on do naczelnego".45 I jeszcze jedna anegdota przytoczona przez Wandę Ładniewską, a dotycząca tym razem odczytu na temat Balzaka: „(...) po przyjęciu zaproszenia, odczyt należało zgłosić kilkanaście dni wcześniej, jak to wyjaśniono Boyowi. Udaje się więc do sekretariatu w dawnym Kasynie Literackim przy ul. Akademickiej, gdyż tam miał się odbyć odczyt.' (...) Przyjmuje go jakiś ponury żołnierz i każe sobie przedłożyć „autobiografię” i „płan” odczytu. Były to widocznie przepisy obowiązujące prelegentów. Rozgniewany Boy wyszedł bez słowa i nie interesował się więcej całą sprawą. Kilka dni później - telefony, usprawiedliwienia, wyjaśnienia nieporozumienia, prośby o wybaczenie i obeszło się oczywiście bez planu i autobiografii". Odczyt Balzak na Ukrainie został powtórzony, trzykrotnie.

    Przypomnę, iż „Czerwony Sztandar" skrzętnie odnotowywał wydarzenia naukowe (m.in. stała rubryka: W pracowniach uczonych i pisarzy) i kulturalne (literatura, teatr, muzyka). W ciągu roku 1940 i do połowy 1941 publikowali tu m.in.: Leon Pasternak, Józef Płoński, Janusz Kowalewski, Halina Górska, Adam Ważyk, Stanisław Jerzy Lec, Włodzimierz Słobodnik, Emil Szirer, Aleksander Dań, Elżbieta Szemplińska, Adam Polewka, Andrzej Wydrzyński, Julian Przyboś, Lucjan Szenwald, Piotr Kożuch, Józef Nacht, Mieczysław Jastrun, Zuzanna Ginczanka, Leopold Blankenheim, Jan Kott, Jerzy Putrament, Aleksander Semkowicz, Stanisław Wasylewski, Stefan Srebrny, Jan Brzoza, Janina Garbaczowska. Życie muzyczne omawiali: E. Eisner, Zofia Lissa, Stefania Łobaczewska. Wiele miejsca poświęcano też na informacje o Teatrze Polskim, którego reżyserem, kierownikiem literackim oraz dyrektorem był Władysław Krasnowiecki; inni reżyserzy to: Bronisław Dąbrowski, Eugeniusz German, Aleksander Bardini, Erwin Axer; scenografowie: Stanisław Cegielski i Władysław Daszewski, wreszcie z aktorów Wanda Siemaszkowa, które] specjalny artykuł poświęcił również Boy.

    Wydarzeniem kulturalnym roku 1940 były obchody 85-lecia śmierci Adama Mickiewicza. Boy zobligowany przez Związek Pisarzy brał w nich czynny udział. 25 listopada 1940 r. na uroczystym wieczorze mickiewiczowskim w Teatrze Wielkim Opery i Baletu wygłosił referat o życiu i twórczości poety. Następnego dnia przemawiał na zgromadzeniu pod pomnikiem Mickiewicza. W czasie kilkudniowej sesji naukowej, zorganizowanej przez lwowską filię Akademii Nauk USRR i Uniwersytet wystąpił z referatem Badania mickiewiczowskie w świetle nowych możliwości. Teksty jego przemówień przedrukowały pisma polskie, radzieckie i ukraińskie. W sesji uczestniczyli slawiści z wielu republik radzieckich, jak też nasi pisarze i uczeni. Referaty wygłosili m.in. profesorowie: D. Błagoj z Moskwy, Łukowski i Czernobajew z Leningradu, Birżyszka z Wilna, Juliusz Kleiner, Stanisław Łempicki, Aleksander Semkowicz i Ryszard Gansiniec oraz Julian Przyboś i Jerzy Borejsza. Maksym Rylski czytał utwory Mickiewicza we własnych przekładach. Referaty zamierzano wydać w księdze pamiątkowej.

    Z okazji uroczystości mickiewiczowskich, Stanisław Wasylewski skomponował udane widowisko dla teatru. Pisał o tym Jan Kreczmar w „Pamiętniku Teatralnym": „Rzecz została uznana za rewelacyjną i znalazła entuzjastyczny oddźwięk. Pamiętam, że przybył za kulisy sam Boy-Żeleński i oświadczył: „odkryliście zupełnie nową formę teatru”. Należy dodać - kontynuował Kreczmar - że pierwotnie właśnie do Boya zwróciliśmy się z prośbą o napisanie eseju o Mickiewiczu i o wybór tekstów. Nie chciał się zgodzić. Odmówił stanowczo, twierdząc, że jego osoba jako znanego „odbrązowiacza” wieszcza nie nadaje się na tę okazję. (...) Poradził nam, aby zwrócić się do Wasylewskiego. Rada była świetna"."

    Wydarzeniem lokalnym roku 1940 odnotowanym na łamach „Czerwonego Sztandaru" była, zorganizowana tuż przed uroczystościami mickiewiczowskimi, parodniowa wycieczka profesorów Uniwersytetu i Politechniki do Moskwy, w której uczestniczył też Tadeusz Żeleński. Sprawozdanie uczestników wycieczki zamieszczał „Czerwony Sztandar". Ma lic innych relacji, często niezwykle wyczerpujących i obszernych, sprawozdanie Boya - według cytowanej już opinii Michała Borwicza - było krótkie i zdawkowe. 50 „Kilkunastu najwybitniejszych profesorów Uniwersytetu i Politechniki Lwowskiej zaproszono do Moskwy, m.in. Boya - pisała o tej wycieczce Wanda Ładniewska-Blankenheimowa - który jakoś nie bardzo miał ochotę pojechać; podróże nie interesowały go wtedy wcale, wręcz przeciwnie, miał wyraźną niechęć do zmiany miejsca, nie interesowało go też szczególnie zwiedzanie Moskwy. (...) podróż trwała tydzień. Boy wysłał z drogi krótki list, (...) nastrój tego listu był wyraźnie smutny. Po powrocie opowiadał niewiele. (...) Był zadowolony, kiedy znalazł się znowu w swoim pokoju na Romanowicza".

    Na początku roku 1941 zaczął ukazywać się w Moskwie miesięcznik literacki w języku polskim pt. „Nowe Widnokręgi". Sprawozdawca „Czerwonego Sztandaru" zapowiedział je w październiku 1940 roku. „Prace przygotowawcze nad uruchomieniem stałego polskiego pisma literackiego, którego brak dał się tak dotkliwie odczuwać dobiegają końca — w najbliższym czasie ukaże się w Moskwie — pisał — pierwszy numer miesięcznika społeczno-politycznego i literacko-artystycznego „Nowe Horyzonty” organu Związku Pisarzy Radzieckich. Kolegium redakcyjne składa się z Wandy Wasilewskiej (redaktor naczelny), Heleny Usiejewicz (sekretarz odpowiedzialny), Zofii Dzierżyńskiej, Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Juliana Przybosia i Janiny Broniewskięj". Poza zmianą tytułu informacja była ścisła.

    Na pytanie o motywy podjęcia współpracy Boya z redakcją „Nowych Widnokręgów" trudno w tej chwili udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Być może jakieś nowe dokumenty lub wspomnienia wyjaśnią kiedyś tę decyzję albo przynajmniej pozwolą ją lepiej zrozumieć.

    W wydanych ostatnio reportażach Ksawerego Pruszyńskiego Noc na Kremlu, w rozdziale poświęconym Helenie Usijewicz (Kobieta roku osiemnastego) znajduje się np. następująca informacja, o ile mi wiadomo dotychczas nieznana: „Helena Usijewicz, której ojciec wyszedł z polskich ruchów rewolucyjnych, przybyła do Lwowa w nieokreślonej misji, ale jej nieliczenie się z niczym sprawiało pewne wrażenie. Nawiązała kontakt z pisarzami polskimi, uchroniła Boya-Żeleńskiego od karnego wywiezienia w głąb Rosji, stworzyła polskie pismo literackie".

    Z kolei Jan Kott w Przyczynku do biografii wydanym w połowie roku 1990 napisał, że Wanda Wasilewska wyprowadziła m.in. jego i Boya z transportu przeznaczonego do wywiezienia. „Na dworcu na Zamarstynowie pociąg, który na nas czekał, był jeszcze prawie pusty. Był długi. Kiedy szedłem wzdłuż peronu, doliczyłem się dwudziestu wagonów. A nie doszedłem jeszcze do końca. (...) Boya wprowadzono jakimś dziwnym przypadkiem do mojego wagonu. (...) siedział naprzeciwko mnie poszarzały i zgarbiony z wielkimi poduszkami pod oczami na tej jego prostokątnej twarzy. Wyglądał na starca. (...) cały czas milczał. Była już chyba siódma bo zrobiło się całkiem widno, kiedy przez peron w asyście dwóch Sowietów (...) przebiegła Wanda Wasilewska i wyciągnęła Boya, mnie i dwóch malarzy- Wasilewska z dziesiątek osób wyciągnęła tej zimy i wiosny z masowych wywózek. Pisarzy i aktorów".54

    W „Nowych Widnokręgach" przedrukowano dwa teksty referatów Boya wygłoszonych podczas uroczystości mickiewiczowskich, trzy artykuły (o Stendhalu, Jules Vallesie i Balzaku) oraz cztery recenzje teatralne. 55

    Ostatnim wydarzeniem poprzedzającym tragiczną śmierć Boya był zorganizowany na jego cześć przez Związek Pisarzy jubileusz Słówek. Opisała go Wanda Ładniewska-Blankenheimowa, która w tym czasie poza towarzyskimi kontaktami współpracowała z Żeleńskim przygotowując mu materiały do wykładów z literatury porównawczej. Ostatnie ich spotkanie miało miejsce w przeddzień aresztowania pisarza. „Jeszcze jedna uroczystość znaczy drogę Boya — pisała — w tych jego dwu latach lwowskich. (...) Był to mianowicie jubileusz Słówek. Kiedy Desniak nagle oświadczył Boyowi, że w Związku Pisarzy odbędzie się uroczysty wieczór i bankiet z okazji jubileuszu Słówek, nikt nie mógł być bardziej zdziwiony od Boya. Próbował protestować; 35-lecie — to żadna data jubileuszowa, (...) nie pomogły perswazje, jubileusz obchodzono i to ślicznie. (...) Po części oficjalnej odbyła się kolacja dla ściślejszego grona zaproszonych gości, na której Boy już niechętnie został. (...) nie lubił (...) tego rodzaju bankietów na swoją cześć".56

    Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej Tadeusz Boy-Żeleński nie skorzystał z propozycji ewakuowania się w głąb ZSRR, jak to uczyniła część pisarzy zrzeszonych w Związku, odmówił również Wandzie Ładniewskiej-Blankenheimowej, która radziła mu na jakiś czas zmienić mieszkanie.

    W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku Boy został aresztowany przez Niemców wraz z Marią i Janem Grekami oraz grupą profesorów lwowskich. Nad ranem 4 lipca wszyscy oni zostali rozstrzelani na Wzgórzach Wuleckich.

    Mieszkanie Greków, skąd zabrano m.in. Boya, znajdowało się na pierwszym piętrze. Domu nie otaczał ani ogród, ani nawet skwer. Ta szczegółowa topografia jest mi potrzebna, ażeby wykazać jak łatwo minąć się z prawdą i jak łakome są barwne anegdoty.

    A znasz opowieść o tym, jak Boy skacze, przez okno? - zapytał Jarosław Marek Rymkiewicz Jacka Trznadla w Hańbie domowej. - To jest właściwie opowieść już o śmierci Boya. Sowieci chcieli Boya wywieźć do Moskwy, żeby go uratować przed Niemcami. Przyjechał samochód z oficerem NKWD, który miał go zaprosić z walizkami do samochodu, było tam dla niego miejsce, a Niemcy dochodzili już do Lwowa. Boy wyskoczył przez okno do ogrodu, uciekł ze strachu. Domyślając się — błędnie — po co do niego przyjechali. Nie wiem czy to prawda, (...)" — asekuruje się Rymkiewicz, jednak dopiero po opowiedzeniu anegdoty. 57 Rozmowa, skądinąd bardzo ciekawa, odbyła się 27 marca 1985 roku, a więc wiele lat po opublikowaniu wszystkich wspomnień dotyczących ostatniego okresu życia Boya.

    W związku z sytuacją, jaką zastał Tadeusz Żeleński we Lwowie po wkroczeniu tam Armii Czerwonej, nasuwa się jeszcze jedno pytanie: o Jego postawę wobec ZSRR do roku 1939. W opiniach na ten temat przeważają zdania o jego apolityczności, a nawet naiwności politycznej. Marian Hemar w 1943 roku pisał: „Boy nie był pisarzem „lewicowym” nie był w ogóle „polityczny”. Mówienie o Boyu „czerwonym”, pogłoski o jego rzekomej współpracy z bolszewikami we Lwowie, to gorzej niż kalumnia bez dowodów, to nonsens". Redaktor Mieczysław Grydzewski (Silva Rerum) komentując wypowiedź Hemara dodał: „Wystarczy przeczytać recenzje Boya z wystawionej w Warszawie sztuki Tretiakowa Krzyczcie Chiny, aby uświadomić sobie, jak Boy nienawidził wszelkiego zakłamania, wszelkiej obłudy moralnej, obyczajowej, politycznej czy literackiej bez różnicy pochodzenia, wyznania, narodowości i zabarwienia".

    W latach 1956-1979 Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował Pisma zebrane Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Seria IV, teatralna (tomy XIX-XXVIII), zawierała recenzje teatralne zarówno ze zbiorków autorskich Boya, jak i recenzje rozproszone po czasopismach. Cenzura usunęła 12 recenzji oraz około dziesięciu fragmentów ze sztuk pisarzy radzieckich, ewentualnie pisarzy innych narodowości, którzy poruszali współczesne problemy „państwa zwycięskiej rewolucji", a w których Boy nie taił swojego negatywnego stanowiska wobec przemian zachodzących w Rosji.

    Analiza tych pominiętych materiałów wystarcza, ażeby uznać za mało przekonywającą opinię o jego politycznej naiwności. 60 „(…) my Polacy — pisał Boy w roku 1921 — recenzując sztukę Kiestermackersa Przeszła bez śladu — jesteśmy w danym przedmiocie (mowa o bolszewizmie i jego refleksjach we francuskim socjalizmie B.W.) trudniejsi od innych. Sąsiedztwo nasze z Rosją, obfita nasza literatura pod znakiem rewizji i cytadeli, krwawy upiór bolszewizmu, który z tak bliska zajrzał nam w oczy — wszystko oprawia, ze akt I, rozgrywający się w Petersburgu dla Francuzów dostatecznie jaskrawy, dla nas jest (...) nazbyt sielankowy".61

    Recenzję Kiestermackersa w Pismach pominięto, z kolei wykreślony przez cenzurę fragment recenzji z Ptaków wg Arystofanesa w przekładzie Tuwima, granych w Warszawie w roku 1933 brzmi: „Oglądaliśmy nie jak Arystofanes — pisał Boy — jeden imperializm, ale całą ich gamę. Od potężnego Duce do skromniejszego Waldemarasa; od piatiletki do rasizmu! Nowe Ptaki z konieczności muszą być syntezą: Heil, eia, eia, wsiem, oto syntetyczny okrzyk tryumfalnej wszechtężyzny, jaki rozlegał się wczoraj ze sceny".

    Kończąc ten, z konieczności niepełny, przegląd faktów biograficznych Boya z jego lat lwowskich, zainteresowanych czytelników dalszymi szczegółami odsyłam do Antologii, która zawiera teksty drukowane na emigracji i do niedawna trudno dostępne dla polskiego czytelnika, ale co istotniejsze, nie poddane presji cenzury. Są to wspomnienia o Boyu oraz cykl artykułów Władysława Żeleńskiego, bratanka pisarza, który stanowi niezwykły komentarz, napisany z wielkim znawstwem i wnikliwością, a z racji przyjaźni i zażyłości rodzinnej przebogaty w ciekawe i często nieznane szczegóły biograficzne. Cykl ten uzyskał w roku 1972 nagrodę „Wiadomości" londyńskich, gdzie był publikowany.

    Jerzy Giedroyć, redaktor paryskiej „Kultury", zamieszczając w roku 1987 list Władysława Żeleńskiego opatrzył go następującą notą: „Jestem pełen szacunku do uporu, z jakim Władysław Żeleński od lat broni pamięci Boya. Niemniej jest zbyt dużo znaków zapytania, co do jego zachowania się w okresie okupacji sowieckiej we Lwowie w latach 1939-1941. Jesteśmy tu skazani jedynie na hipotezy. Dlatego też zamykam dyskusję na temat Boya na łamach „Kultury”". 64

    Wydaje mi się, że w kraju nadszedł wreszcie czas na rozpoczęcie rzeczowej dyskusji na temat postaw polskiej inteligencji we Lwowie w latach okupacji sowieckiej, a tym samym na obiektywną ocenę tego okresu w życiu Tadeusza Boya-Żeleńskiego, od którego bohaterskiej śmierci minęło pół wieku.

    Oddając do rąk Czytelników Antologię dla ścisłości przypominam, że Państwowy Instytut Wydawniczy wydał: w latach 1956-1975 Pisma zebrane Tadeusza Żeleńskiego w czterech seriach, 28 tomach, w których znajdują się m.in. wszystkie teksty Boya, również i te napisane we Lwowie (1939- 1941) i opublikowane w prasie; w roku 1965 monografię bio-bibliograficzną Tadeusz Boy-Żeleński. Życie i twórczość; w roku 1972 Listy zebrane Boya (dwie ostatnie pozycje w moim opracowaniu). Fakt ten zwalnia mnie od szczegółowego komentarza tekstów składających się na Antologię. Przydatne natomiast wydało mi się opracowanie not biograficznych o autorach oraz kroniki życia i twórczości Boya obejmującej jego dwadzieścia dwa miesiące pobytu we Lwowie 1939-1941. 65

    Panu Władysławowi Żeleńskiemu pragnę serdecznie podziękować, gdyż właśnie jego artykuły przekonały mnie o potrzebie wydania Antologii oraz zainspirowały do pracy nad nią. On sam natomiast udzielił mi wszelkiej pomocy w skompletowaniu potrzebnych informacji i materiałów. Pani Adeli Żeleńskiej jestem wdzięczna za gościnność, którą zachowam w pamięci. Dziękuję też Wszystkim, którzy pomagali mi zarówno w Warszawie, jak i we Lwowie i Paryżu: paniom Wandzie Ładniewskiej-Blankenheimowej, Teresie Gnoińskiej, Danucie Łomaczewskiej, panu Wilhelmowi Kurowcowi oraz Komisji Stypendialnej im. Stanisława Lama w Paryżu i Komitetowi Badań Naukowych w Warszawie, który książkę finansuje.

    Barbara Winklowa.

    Warszawa, październik 1990-1991


    PRZYPISY
    1Tomasz Strzembosz, Inna jakość. O polskim oporze pod okupacją sowiecka 1939-1941, „Tygodnik Powszechny" 1990, nr 20.
    2T. Strzembosz, tamże.
    3List pracujących Zachodniej Ukrainy do Towarzysza Stalina i do przewodniczącego Rządu Radzieckiego towarzysza Mołotowa, „Czerwony Sztandar" 1939, nr 12.
    4Przyłączenie do Związku Radzieckiego oto wola narodów Zachodniej Ukrainy, „Czerwony Sztandar" 1939, nr 24.
    5Leon Pasternak, Do Agitatora, „Czerwony Sztandar" 1939, nr 19.
    6Bogdan Czaykowski, Lwowska szkoła inżynierii dusz, „Kultura" 1988, nr 4, s. 17.
    7Henryk Vogler, Boy — żywy, „Życie Literackie" 1954, nr 51.
    8Ewa Korzeniewska, Dzieło Boya-Żeleńskiego, „Życie Literackie", 1951 nr 6.
    9Meldunek Nr 4 płk Roweckiego do gen. Sosnkowskiego [w:] Studium Polski Podziemnej. Armia Krajowa w dokumentach, Londyn 1970, s. 107.
    10 Władysław Pobóg-Malinowski, Najnowsza Historia Polityczna Polski, t. III, Londyn 1962, s. 197. Pomimo ustnego odwołania tego sądu, i uznania go za niesprawiedliwy w rozmowie z Władysławem Żeleńskim, w wydaniu drugim z roku 1981 (być na skutek choroby i śmierci autora) sąd ten nie został zmieniony.
    11Zbigniew S. Siemaszko, Armia Krajowa w dokumentach. Wrzesień 1939 — lipiec 1941 .Wiadomości" 1975, nr 1529.
    12 Józef MackwwcŁ, Aniołek, „Wiadomości" 1975, nr 1529.
    13 Jan Marszałek, Słownik biograficzny ofiar stalinizmu w Polsce, z. 5, 1990. Jeżeli nawet założyć, że autor Słownika nie znał ani wspomnień o Boyu, ani artykułów Władysława Żeleńskiego, ani wreszcie monografii o Władysławie Broniewskim autorstwa Feliksy Lichodziejewskiej, to czerpiąc materiały do swojego Słownika etównie z „Czerwonego Sztandaru" nie mógł nie zauważyć przedruku wiersza Bro-niewskiego Twarde ręce (1939, nr 14), jego podpisu pod oświadczeniem Pisarzy polskich witających zjednoczenie Ukrainy (1939, nr 48) oraz sprawozdań z wieców, na których Broniewski do czasu aresztowania bywał.
    14 J. Korwin-Mikke, „Najwyższy Czas" 1990, nr l.
    15 Włodzimierz Bielajew, Michał Rudnicki, Tajemnica Wóleckich Wzgórz, fragment książki Pod obcymi sztandarami, „Gazeta Krakowska" 1956, nr 196.
    16 Wanda Ładniewska-Blankenheimowa, Z dwu ostatnich lat Boya (Lwów 1939-1941), „Zeszyty Historyczne" 1963, nr 4, s. 123.
    17 Janusz Kowalski, Droga powrotna, Londyn 1974, s. 157.
    18 Janusz Kowalewski, Boy i Bartel we Lwowie w 1939 r., „Kultura" 1949, nr 15, s. 119.
    19 F. Istner, Kronika, „Czerwony Sztandar" 1939, nr 20.
    20 Tamże.
    22 W pracowniach pisarzy, „Czerwony Sztandar" 1939, nr 54.
    23 Michał Borwicz, Inżynierowie dusz, „Zeszyty I iistorycznc" 1963, nr 3, s. 126.
    24 Informacja Zygmunta Nowakowskicgo z 24 marca 1940 r. (z „Wiadomości Polskich").
    25J. Kowalewski, Boy i Bartel..., s. 120.
    26 J. Kowalewski, tamże.
    27Aleksander Maliszewski, Na przekór nocy. Warszawa 1967, s. 64.
    28 J. Kowalewski, tamże.
    29 Wiktor Turek, W obronie czci śp. Boya-Żeleńskiego, „Zaszyty historyczne" 1963, nr 4, s. 236.
    30 M. Borwicz, tamże, s. 153
    31 H. Vogler, Tamże.
    32 Aleksander Wat, Mój wiek Pamiętnik mówiony, Londyn 1977, s. 271.
    33„Czerwony Sztandar", listopad-grudzień 1939.
    34 M. Borwicz, tamże, s. 127.
    35A Wat,tamże,s.265.
    36Adolf Rudnicki, Wielki Stefan Konecki, „Kuźnica" 1947, nr 4.
    37M. Borwicz, tamże, s. 148.
    38 39 w. Ładniewska-Blankenheimowa,tamże, s. 129.
    39W. Ładniewska-Blankenheimowa, tamże, s. 128.
    40Julian Stryjkowski, Wielki strach, „Zapis" 1980, nr 14.
    41 M. Borwicz, tamże, s. 128.
    42Boy, Jeszcze ostatnie widełki, „Kurier Poranny" 1925, nr 137.
    43 M. Borwicz, List do Redakcji, „Zeszyty Historyczne" 1964, nr 5, s. 251-252.
    44 M. Borwicz, tamże, s. 252.
    45 J. Stryjkowski, tamże.
    46 W. Ładniewska-Blankenheimowa, tamże, s. 132.
    47 Por. Barbara Winklowa, Tadeusz. Żeleński (Boy), Twórczość i życie, Warszawa 1965,s.629-632
    48 Nie udało się ustalić, czy księga została wydana.
    49 Jan Kreczmar, Teatr lwowski 1939-1941, „Pamiętnik Teatralny" 1963, z. 1-4, S.237.
    50 Boy, Wrażenia z Moskwy, „Czerwony Sztandar" 1940, nr 110.
    51 W. Ładniewska-Blankenheimowa, tamże, s. 134-135.
    52 Polskie pismo literackie, „Czerwony Sztandar" 1940, nr 328.
    53 Ksawery Pruszyński, Noc na Kremlu, Warszawa 1989.
    54 Jan Kolt, Przyczynek do biografii, Londyn 1990, s. 27-28. Wiarygodność niniejszej relacji osłabił sam jej autor, stwierdzając w liście do Władysława Żeleńskiego, pytającego o informacje związane z Boyem, iż jest to raczej „wrażenie niż pewność".
    55 B. Winklowa, tamże, s. 630-632.
    56 W. Ładniewska-Blankenheimowa, tamże, s. 133-134.
    57 Jacek Trznadel, Hańba domowa. Rozmowy z pisarzami. Warszawa 1986 (tu: Jarosław Marek Rymkiewicz, Nieśmiertelny Stalin i złowieszcze wiezienie nudy), s. 99.
    58 Cytowane za: Marian Hemar, Próg i twierdza, „Wiadomości Polskie" 1943, nr 2
    59 Silva Rerum (M.Grydzewski), „Wiadomości" nr 19, 1968. J
    60 Były to następujące recenzje ze sztuk: M. Arcybaszew: Zazdrość (1920); L. Biriański: Taniec czynowników (1920); H. Kiestermackers: Przeszła bez siadu (1921); W. Maleszewski: Agentka bolszewicka (1924); Teatr w Łucku (1925); A. Słonimski:Lekarz bezdomny (1930); F. Porche: Car Lenin (1932); A. Afinogenow: Strach (1932); S. Tretiakow: Krzyczcie Chiny (1934); A. Afinogenow: Dziwak (1934); A Słonimski: Rodzina (1934); J. Deval: Towariszcz (1934). Należy też pamiętać, że poza skreśleniem całych recenzji, w dziewięciu usunięto niecenzuralne fragmenty.
    61 Boy, „Czas" 1921, nr 298. Sztukę w przekładzie Z. Jachimeckiej wystawił Teatr Bagatela w Krakowie,
    62 Boy-Żeieński, Reflektorem w serce, Warszawa 1934, s. 58-59.
    63 Nagrodę za utwory proza ogłoszone w „Wiadomościach" w r. 1972 (...) Funtów 50 otrzymał Wł. Żeleński za cykl artykułów o Boyu. „Wiadomości" nr 48/49, 1973..,
    64 Redaktor (Jerzy Giedroyć). „Kultura" 1987, nr 7.
    65 Teksty składające się na Antologie w przypadku autorów nieżyjących przedrukowano bez zmian, jedynie w tekście M. Borwicza opuszczono fragment nie wiążący się z Boyem, co zaznaczono. Teksty autorów żyjących autoryzowano uwzględniając , zmiany, których autor sobie życzył. Pozostawiono przypisy autorskie oraz dodano informację o miejscu pierwodruku tekstu.

    Zygmunt Nowakowski

    Wieczny tłumacz

    Część z nas, literatów, uniosła za granicę trwożne głowy, część pozostała w kraju. Co też tam oni robią, jak i z czego żyją, czy sprzedają na przykład papierosy, czy są kelnerami, czy też piszą, pracują w swoim fachu? Makuszyński, Nałkowska, Parandowski, Nowaczyński, Kaden ilu ich tam jest w tej bardziej jeszcze niż poprzednia, przypadkowej akademii literatury...

    Ot, niedawno śnił mi się Boy, zapewne w związku z niemądrą notatką o nim, którą zamieściło pewne pismo paryskie. Pono miał zaprzeć się polskości, pono zawarł we Lwowie pakt ze Stalinem czy z samym diabłem... Niewiele brakowało, by autor notatki puścił wodze fantazji i opisał ze szczegółami zawarcie tego krwawego paktu. Szkoda, notatka bowiem mogłaby zyskać na kolorycie, a tak pozostała sucha, krótka i... niemądra, jak się już rzekło powyżej. Nie wiem, kto ją napisał, ale wydaje mi się. że szanowny autor pewnie we Lwowie nie był ani podczas oblężenia, ani później przy wmarszu bolszewików, lecz po prostu pociągnął na Rumunię. przekraczając granicę w sakramentalnym dn. 17 września.

    Tak się złożyło, że pozostawałem z Boyem w kontakcie dość bliskim i odwiedzaliśmy się wzajemnie pomiędzy jednym nalotem a drugim. Czytał niezmiernie wiele i... tłumaczył. Bez tego nie mógł żyć. Boy — wieczny tłumacz. Oprócz tego usiłował tłumaczyć także zjawiska, których byliśmy świadkami, ale to tłumaczenie jakoś mu nie szło. Był bezradny i zdziwiony, nie umiał faktów przełożyć na język zrozumiały, jasny, precyzyjny.

    W ciągu oblężenia zapomniałem o Boyu, porwany robotą, znękany trudnościami, które piętrzyły się coraz bardziej z dnia na dzień. Zresztą nagle zmieniło się wszystko: na ulice Lwowa wtargnęła brudna i obdarta Czerwona Armia, komisarze, pochody, transparenty, GPU, milicja, a na parkanach i kioskach pojawiły się plakaty, wzywające do rejestrowania się wszystkich zawodów z osobna, więc introligatorów, dentystów, plastyków, kuśnierzy, krawców, blacharzy, literatów, pracowników umysłowych itd., itd. Zapanował szał rejestracji, któremu ulegliśmy obaj z Boyem. Pomnę, po złożeniu generaliów w związku dziennikarzy usłuchałem jakiejś życzliwej osoby, która poradziła mi zarejestrować się dodatkowo także u literatów. To nie szkodzi bynajmniej.

    Tamże, w brudnym lokalu Związku Literatów, spotkałem Boya, który poprzednio równie jak ja zarejestrował się u dziennikarzy. Wyszliśmy razem na ulicę smutną, markotną i zdziwioną podobnie jak my obaj. Stąpaliśmy w milczeniu, nie wiedząc, dokąd iść i po co. Nagle Boy przystanął i zaczął się żegnać ze mną.
    — Dokąd pan idzie? — spytałem,
    — Wie pan, spróbuję się zarejestrować u lekarzy... Przecież jestem doktorem! To także fach...
    — W takim razie ja pójdę zarejestrować się w związku aktorów! To także fach...
    — A pan od dawna już nie występuje? — spytał Boy.
    — Nie tak dawno, jak pan nie leczy...
    Zaczęliśmy się śmiać śmiechem wcale nie wesołym. Środkiem jezdni jechały furgony pełne sołdatów, Kałmuków czy Kirgizów, patrzących osłupiałym wzrokiem na miasto, na wystawy sklepów, na kobiety, na wyelegantowane Żydówki, które wyległy z piwnic, ze schronów, po dwutygodniowym oblężeniu... Z dala nadciągał pochód, krwawy cały od chorągwi, od transparentów.

    Pożegnałem Boya by odwiedzić go dopiero w pierwszych dniach października. Po drodze kupiłem sobie na ulicy jakiś samouczek rosyjski, jako że wtedy Lwów cały uległ manii uczenia się języka Tołstojów, Dostojewskich i Kaganowiczów. Nie było podwórza, nie było bramy bez kartek donoszących o otwarciu kompletów czy o lekcjach pojedynczych z gwarancją nauczenia do miesiąca najpóźniej. Boya zastałem także nad gramatyką rosyjską, otwartą na pierwszej stronie. Był starszy o dziesięć lat i jakby bardziej zdziwiony.

    - Wie pan, te litery rosyjskie... Takie to trudne, takie nowe, takie obce...

    Mam wrażenie, że nie szła mu ta nauka, że znacznie lepsze rezultaty osiagał tłumacząc równocześnie któregoś z francuskich klasyków, nie przestał bowiem - wieczny tłumacz - pracować ani na chwilę. Jak podczas nalotów niemieckich nie odkładał pióra, tak i wtedy, gdy nadciągnęła na Lwów horda czerwonych oberwańców, pracował dalej nad przekładami. Ale rzeczywistości w dalszym ciągu nie umiał sobie przetłumaczyć na język zrozumiały, choć starał się znaleźć jakieś słowa, dobrać synonimy, uszeregować je w rytm. Nie, był bezradny, stary i zdziwiony. Nie rozumiał dramatu, nie potrafiłby napisać o nim recenzji.

    Zniecierpliwiony, zapytałem nagle, dlaczego siedzi we Lwowie, zamiast próbować wracać do Warszawy. Przecież tu nie wysiedzi nic!

    - Hm!... Warszawa... Widzi pan. Warszawa, to były teatry, których dziś nie ma, a o których pisywałem recenzje do pism, które już nie istnieją... Warszawa... To były „Wiadomości Literackie", to był mój warsztat pracy...

    Zadumał się i umilkł. Miał w oczach coś jakby łzy. Zerwałem się z krzesła i zacząłem mówić gorąco, nerwowo. Że tu już nie można oddychać! Że trzeba jechać na Zachód! Przez zieloną granicę! Jedźmy razem! Jemu nie wolno zostać! Kto jak kto, ale on potrzebny jest właśnie teraz we Francji, w Paryżu potrzebny jest bodaj jako symbol związków naszej kultury, sztuki, literatury z Francją! Przecież te sto kilkadziesiąt tomów przekładów boyowskich, to jakby dokument wieczny tego sojuszu Polski z Francją.

    - Hm, Paryż!... - szepnął.

    Może ujrzał przed sobą to cudne miasto, rymujące się w Mizantropie z niewiastą, może zobaczył Paryż ze starej piosenki, którą tak mistrzowsko przetłumaczył, może mu stanęła przed oczami Sekwana, zamglona raz i senna, to znowu cała złota od słońca, może Montmartre... Milczeliśmy przez chwilę. Za szybami ryknęła pieśń sołdacka, przewaliła się przez ulicę razem z tupotem obcasów, dzika, azjatycka jakaś, aż mróz przeszedł po kościach. Boy siedział w milczeniu, zgarbiony i jeszcze starszy niż przed chwilą.

    Został tam. Na pewno poprawia bez końca przekład Prousta albo dla odmiany tłumaczy którąś z tragedii Racine'a. Oprócz tego próbuje tłumaczyć zjawiska, próbuje przełożyć tekst prostackiej pieśni czerwonego sołdata na jakiś prawdziwy, ludzki, zrozumiały język. Widzi tę dziwną sztukę, która rozgrywa się na tle dekoracji Lwowa i po raz pierwszy w życiu rezygnuje z napisania recenzji. Nie wiadomo zresztą: może kiedyś tę recenzję napisze.1

    („Wiadomości Polskie" 1940, nr 2.)

    1 Z. Nowakowski, po dotarciu na Zachód wiadomości o śmierci Boya, w nekrologu; napisanym w 1942 pl.: Z rękami na klawiaturze, powrócił do wspólnego pobytu we Lwowie- „Boy nie chciał opuścić Polski w jesieni 1939 r. — pisał. — Został we Lwowie już pod okupacją rosyjską. (...) Przypomnę tylko, że namawiałem go do wspólnego przejścia zielonej granicy. Odmówił stanowczo. (...) Jeszcze raz ponowiłem atak, mówiąc, że powinien ze mną razem próbować dostać się do Francji. Potrząsnął głową przecząco. Został we Lwowie, huczącym od czołgów sowieckich i od głośnej, a przesmutnej pieśni czerwonych żołnierzy. Potem, najpierw w Paryżu, później tutaj, w Anglii, zrodziły się rozmaite plotki na temat jego rzekomej współpracy z bolszewikami. Niektórzy ludzie bili się w piersi, przysięgając, że podpisał jakiś cyrograf. Że się zaprzedał z duszą i ciałem. Utrzymywali tak ludzie, żyjący tu w dostatku i pełnym bezpieczeństwie, ludzie, którzy nigdy nie byli pod władzą bolszewików. Nie wierzyłem tej baśni i jeszcze bardziej nie wierzę dzisiaj. Boy został w Polsce zarówno jesienią 1939 r., jak w lecie 1941 r. Gdyby lekkomyślne opowiadania o jego współpracy z czerwonymi okupantami były prawdziwe, mógłby skorzystać i ze środków lokomocji, i z innych ułatwień ewakuacyjnych wszelkiego rodzaju. Boy, aktywnie współdziałający z czerwonym regimem, byłby zbyt kosztownym, zbyt cennym bagażem, aby bolszewicy zechcieli poniechać go we Lwowie. Został w Polsce. Wolał zostać w Polsce. Umarł w niemieckim obozie koncentracyjnym". („Wiadomości Polskie" 1942, nr23)

    Janusz Kowalewski

    Boy i Bartel we Lwowie w 1939 r.

    Studenci w pstrokatych czapeczkach kroju krymek żydowskich bijali Żydów i rzucali zgniłe jaja w aktorów, grających Cyjankali.

    Studenci-demokraci bronili Żydów i Cyankali w imię wolności obywatela i słowa. Ale złe obyczaje są zaraźliwe i kilku studentów-demokratów postanowiło niedemokratycznie zaprotestować przeciw Maman do wzięcia, przykrej komedii Grzymały-Siedleckiego, granej w teatrze Letnim. Autorem pomysłu był mój przyjaciel, Stefan Koper, późniejszy sekretarz generalny wydawnictw „Domu Prasy" i założyciel klubu dziennikarskich sprawozdawców motoryzacyjnych.

    Koper i ja poszliśmy w delegacji do Boya na Smolną, poprzedzeni telefonem i rekomendacjami.
    - Chcielibyśmy zrobić awanturę w teatrze Letnim — powiedział Koper - Chodzi o to, aby pan jako krytyk teatralny powiedział nam, który fragment sztuczydła najlepiej nadaje się do demonstracji.
    - Cieszę się, proszę panów, że panowie fachowo podchodzą do zagadnienia — powiedział Boy z zimną ironią — ale smuci mnie sama idea pomysłu. To nie jest poziom, to nie jest metoda walki z kołtuństwem, proszę panów. Porzućcie tę myśl.
    - Wroga trzeba bić jego własną bronią - powiedział porywczy Koper.
    — Jeśli walkę z wrogami wolności rozpoczniecie od tłumienia wolności słowa, to zamienicie jedno chamstwo drugim — powiedział Boy zająkliwie z wyraźnym już gniewem. — Największą chorobą ludzkości jest fanatyczna nietolerancja. Jakże my, postępowcy, uleczymy świat, jeśli wpadniemy w tę samą chorobę?
    — Czy pan nie uważa jednak, że Mamon to świństwo?
    — Piszcie o tym w swych pismach studenckich, otwórzcie dyskusję. Zgniłe jajko — to nie argument. Cel jest niczym, metoda wszystkim. Nie dajcie się oślepić fanatyzmowi w metodach swego działania. Fanatyzm jest zaborczy. Zaborczość karmi się zbrodnią i niewolą.

    Mądrość Boya była mądrością kultury i doświadczenia — nie mogła działać atrakcyjnie na prymitywną i niedoświadczoną młodość naszą. Zapadła w serca, ale musiała się odleżeć. Dziś dopiero kiełkuje. Wówczas wysłuchałem tych słów z szacunkiem, ale ich nie usłyszałem. W rok czy dwa po tej rozmowie popadłem w fanatyzm zaborczy i zachłanny, zarozumiały i zakłamany. Uwierzyłem ślepo w proroków Marxa, urzędujących w „Trzecim Rzymie". Wszyscy, którzy nie wyznawali mej religii wydawali mi się głupcami lub łotrami. Nie było miejsca dla autorytetu tolerancyjnego Boya-mędrca w promieniu zachłannego autorytetu Lenina i Stalina.

    We wrześniu 1939 zwaliły się na nasz kraj dwa imperialistyczne fanatyzmy, wykarmione zbrodnią i niewolą. Jeden w brunatnej skórze, drugi — w czerwonej rubaszce. Jeden wierzył w diabła rasy, drugi w diabła klasy. Podały sobie ręce nad trupem naszej wolności.

    Tłumy uchodźców biegły z deszczu pod rynnę. Spotkałem Boya na posiedzeniu komitetu uchodźców z Warszawy we Lwowie. W skład komitetu wchodziło wielu dotychczasowych przeciwników Boya. Ci najgłośniej przemawiali za tym, aby przyjął godność prezesa komitetu.
    — Nie mam żadnych kwalifikacji, proszę panów.
    — Nazwisko — powiedział przypochlebnie jeden z publicystów (nomina sunt odiosa), namiętnie zwalczający Boya przed wojną. Nieporozumienie polegało na tym, że Boya uważano za wtajemniczonego masona, a masoni — wiadomo komuniści. Któż by mógł walczyć o reformę prawa małżeńskiego, jeśli nie komunista:
    — Tu trzeba fachowego organizatora, nie nazwiska. Przynajmniej w obliczu tego wstrząsającego nieszczęścia skończmy z kultem nazwisk i niefachowości...

    Ba, ale kult nazwisk zaczynał się dopiero. Brygady malarzy z Daszewskim i Pareckim na czele malowały portrety, portrety, portrety. Wielkie jak domy, wąsate jak skarabeusze, gładkie jak wazelina. Bizantyjskie ikony w zieleni, czerwieni i złocie marszałkowskich mundurów. Korniejczuk urzędował w hotelu George'a w pokoju nr 31. Leżały przed nim na biurku dwie listy: komunistów i niekomunistów, z którymi nawiązać miał współpracę. Tę drugą listę otwierali Wanda Wasilewska, prof. Kazimierz Bartel i Tadeusz Żeleński-Boy. Korniejczuk czytał po kolei nazwiska i pytał — czy znam, co wiem, co sądzę. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, że jest to normalny bolszewicki zwyczaj prowadzenia śledztwa przeciw wszystkim przy pomocy wszystkich. Więzienny styl życia w kraju-więzieniu.

    Co wiem o Boyu? Szczery demokrata, postępowiec... Stosunek do władzy radzieckiej? jak najbardziej pozytywny — skłamałem bez zmrużenia oka.
    — To jest najbardziej decydujące dla nas. Jeśli ktoś jest za władzą radziecką, to nie musi być idealnie uformowanym komunistą. Świadomość komunistyczna kształtuje się powoli. My musimy przede wszystkim wiedzieć, czy ktoś jest za władzą radziecką, czy przeciw. I to jeszcze mało, że jest za władzą radziecką — musi o tym głośno powiedzieć masom. Inteligencja jest klasą dwoistą — z jej szeregów wychodzą sprzymierzeńcy proletariatu i wrogowie proletariatu. Naszym zadaniem jest przyśpieszenie polaryzacji — ostre oddzielenie sprzymierzeńców od wrogów. To jest pierwszy etap. Następny — zniszczenie wrogów i umocnienie sojuszników w wierności dla proletariatu. Wstępnym krokiem będzie akcja podpisowa wśród pisarzy i plastyków pod rezolucją określającą ich stosunek do władzy radzieckiej. O kilku już z góry wiemy, że nie podpiszą takiej deklaracji — nie będziemy się do nich nawet zwracali. Znacie Parnickiego? (Nie znałem wówczas Teodora Parnickiego; poznałem go w cztery miesiące potem we wspólnej naszej celi więziennej nr 61 na Zamarstynowie). Leon Pasternak, wasz poeta proletariacki, mówi o nim, że pracował z polską policją i że wydawał poetów proletariackich (Pasternak, gdym go potem zapylał wprost, czy to prawda, że składał donos na Parnickiego, kręcił się, czerwienił i przyznał, że może faktycznie postąpił „zbyt pochopnie"),

    Zaczęła się słynna akcja zbierania podpisów pod rezolucją afirmującą najazd bolszewicki.

    W mieszkaniu Haliny Górskiej była dyskutowana kwestia — podpisać czy nie podpisać. Tadeusz Hollender namiętnie przemawiał przeciw podpisaniu. Hollender, przed wojną raczej sympatyk komunizmu i Rosji, teraz był zdecydowanym wrogiem „tych chamów". Był autorem i kolporterem ostrych dowcipów antybolszewickich, które dziś obiegają cały chyba świat — jak ten o „potężnych czołgach socjalistycznych" z załogą, złożoną z 51 żołnierzy — jeden kieruje, a reszta popycha. Przemawiałem, oczywiście za podpisaniem, wysuwając jako argumenty, w co jeszcze wierzyłem, że nieważne jest ich niechlujstwo, zupełnie widoczna bieda i forma, w jakiej przyszli do naszego kraju, ale ważna jest istota rzeczy — że to jest mianowicie społeczeństwo socjalistyczne, że przyszli do nas, aby faktycznie zatrzymać pochód Hitlera i że prędzej czy później zetrą się z Hitlerem (jakkolwiek Korniejczuk tej ostatniej sprawy bynajmniej nie stawiał w ten sposób).

    Zarówno Górska, jak i Boy bardzo niechętnie zgodzili się na podpisanie rezolucji.
    — Podpisuję tylko dlatego — powiedział Boy — że w tej rezolucji obiecują wolność słowa i nauki oraz walkę z dyskryminacją rasową i narodowościową, ale nie dlatego, abym wyrażał zgodę na ich metody. Wyrażam zgodę dla celów nie dla metod. Dopóki te sprawy nie ulegną zmianie, nie zgodzę się na żaden rodzaj współpracy politycznej ani pisarskiej. Mogę objąć najwyżej katedrę romanistyki. Podpis Boya pod rezolucją, potwierdzającą bądź co bądź fakt zaboru i najazdu, wywołał uczucie wielkiego żalu w społeczeństwie polskim.

    Niebawem przyszły fakty, które wstrząsnęły Boyem tak, że chciał wycofać swój podpis. Były one wstrząsem i dla wielu z nas, starych komunistów. Ciągłe aresztowania, fakt szczerej zupełnie i coraz bardziej pogłębiającej się współpracy z Hitlerem, rabunek miasta, głód i wyzysk. Pomyliliśmy się wszyscy. Oszukali nas — mówił Boy z głębokim, rozdzierającym smutkiem w szarej twarzy. — To jest zwyczajny imperializm, goniący za podbojem i operujący oszukańczą, zwodniczą frazeologią. Fanatyzm Mahometa krył się za puklerzem raju niebieskiego, ich imperializm kryje się za puklerzem socjalizmu, który w ich ustach jest niczym więcej jak tylko cynizmem. Te ponure, zacięte fanatyzmem lub strachem twarze... Korniejczuk mówił, że Pilniak był szpiegiem japońskim, Trocki jest agentem hitlerowskim, Wandurski — polskim, dywersantem... To kłamstwo. Prawdą jest tylko, że w tym systemie nie może żyć człowiek, który by chciał choćby w najniklejszym stopniu wyrazić jakiś pogląd krytyczny. To najstraszniejsza niewola myśli, jaką znają dzieje. Tym razem wysłuchałem i usłyszałem stówa Boya. Działy się dookoła rzeczy, których mógł nie widzieć tylko kliniczny fanatyk lub podlec. Głód celowo, moim zdaniem, organizowany przez władze okupacji bolszewickiej, aby robotnik skazany był tylko na chleb z łaski władzy. Strach. Terror. Delatorstwo pod pretekstem „dyscypliny bolszewickiej".

    Boy nie chciał się ewakuować z bolszewikami. Był to protest, którym wydawał na siebie wyrok śmierci. Wyrok został wykonany przez hitlerowców. Tak to hitleryzm i stalinizm nawzajem uzupełniały się w niszczeniu wolności w Europie.

    ***

    Prof. Kazimierz Bartel był przewodniczącym Obywatelskiego Komitetu Obrony Lwowa od pierwszych dni oblężenia niemieckiego do wejścia bolszewików. Kwatera Komitetu mieściła się na Uniwersytecie. Przedstawiony mu przez prof. Stanisława Łempickiego, przepisywałem na maszynie komunikaty Komitetu dla radia lwowskiego. Prof. Bartel był uosobieniem spokojnej i mądrej odwagi. Jego komunikaty, jak je dziś sobie przypominam i porównuję, w tonie i treści podobne były do tego, co mówił potem swemu narodowi Winston Churchill — odznaczały się odwagą prawdy. W radio ich nie ogłaszano. Radio żyło swoim życiem, fabrykując najbardziej fantastyczne kłamstwa „dla podniesienia ducha" — jak np. że Rumunia, Węgry i Chiny przystąpiły do wojny, że 300 samolotów angielskich bombarduje Berlin, że linia Zygfryda przerwana w pięciu miejscach...
    — Kaziu nie daj tym szaleńcom burzyć miasta. Powiedz Langnerowi, aby kapitulował — mówił jeden z profesorów, który urządził sobie schron w grubych murach Uniwersytetu.
    — Naród nie chce kapitulacji. Jeśli naród oszalał, musimy iść z szaleństwem narodu. Kto wie, czy szaleństwo to nie jedyna rozsądna rzecz, jaka nam pozostała.

    Gdym 18-go rano wpadł z okrzykiem, że Armia Czerwona idzie nam na pomoc, prof. Bartel powiedział:
    — Nam czy naszym wrogom — to jest pytanie.

    Trzy malutkie samochodziki pancerne z białymi chorągiewkami na daszkach i pęczkami drzewa opałowego u boków stanęły przed gmachem D.O.K. Czarny, wysoki, szczupły sierżant polski klepie po ramieniu czubarika w czarnych owijaczach, odbija czterdziestkę, przepija do niego i powiada.
    — Tak tiepier my w miestie pobiedim Gitlera...

    Czubarik uśmiechał się bladymi wargami — obłudnie, strachliwie. Lwów nie wierzył, że to przychodzi wróg. Ale złudzenia szybko prysnęły. Doszły do rąk miasta ulotki, wzywające żołnierzy polskich do bicia oficerów. Na rogatce Łyczakowskiej wiarołomnie otoczono i uwięziono polskie oddziały wojskowe, którym kilka godzin przed tym obiecywano wolność i swobodę ruchów. Toteż gdy na bruk miejski wypełzły małe pochodziki z czerwonymi sztandarkami, tłum z chodnika patrzył smutny i nienawistny. Bartel tak samo jak Boy o żadnej współpracy politycznej z komunistami nie chciał słyszeć.

    — Jeśli zostawią mi katedrę w Politechnice, to dobrze, jeśli nie to nie. Prosić nie będę. Współpracy politycznej jestem przeciwny stanowczo. Mógłbym się zgodzić z panem, że przyszłość świata należy do socjalizmu — pojętego jako wolność najszerszych mas ludu. Ale to, co oni z sobą przynieśli i pokazali, to nie jest socjalizm. To tragiczne nieporozumienie, że wy nazywacie to „socjalizmem". Moim zdaniem, o ile sądzić mogę ze wszystkiego, co widzę i słyszę — to niewolnictwo, w istocie swej nie różniące się od systemu faraonów. Neoniewolnictwo. Istota ustroju niewolniczego polega na tym, że człowiek jest tylko maszyną, narzędziem, pozbawionym prawa głosu i protestu. Człowiek pracy nie może tu marzyć nawet o cząstce takiej wolności, jaką cieszy się w ustroju kapitalistycznym. Ich system cofa rozwój ludzkości o tysiąclecia. Jest systemem najskrajniejszej reakcji. Przeżyje pan wielkie rozczarowanie. Prof. Bartel również nie chciał ewakuować się z bolszewikami, wiedząc zapewne dobrze, że wydaje na siebie wyrok śmierci.

    ***

    Pozostaje nie rozstrzygnięte zasadnicze pytanie: dlaczego bolszewicy, zdając sobie sprawę z nieprzychylnego, w gruncie rzeczy, nastawienia wobec siebie takich ludzi jak Boy i prof. Bartel, nie likwidowali ich, stwarzając pozory specjalnej tolerancji, wobec ich niezależności.

    Nie była to przecież dobra wola Korniejczuka wobec ludzi, którzy „przypadli mu do serca". W systemie dyktatorskim każdy czyn każdego kacyka owinięty jest, jak mumia, w sztywne papyrusy sztywnego przepisu sztywnej doktryny.

    Jeden z podstawowych przepisów taktyki bolszewickiej w walce o umocnienie władzy nakazuje „neutralizację klas nieproletariackich w okresie przejściowym". Jednym z instrumentów tej neutralizacji jest instytucja tzw. poputczyków. Na poputczyków wybiera się wielkie indywidualności o wielkich nazwiskach, działających na masy urokiem autorytetu. Z chwilą gdy albo autorytet poputczyka spełznie, albo proces przejściowy jest już zakończony, albo poputczyk zaczyna iść pod prąd autorytetu proroków - system pozbywa się go bez cienia żalu i bez obowiązku wdzięczności. Wielu kończy samobójstwem jak Jesienin lub Majakowski.

    Tacy ludzie, jak Boy i Bartel, wierni zasadom, niedostępni próżnej małostkowości zaszczytów z rąk dyktatora, prędzej czy później podzieliliby los wszystkich „wrogów ludu".

    System niewolniczy potrzebuje tylko niewolników. Przejściowo, taktycznie zezwala na pozory swobody. Wtedy działa kłamstwem obietnic, frazesem wielkich celów.

    Terror dyktatury stalinowskiej od terroru dyktatury hitlerowskiej różni się tylko bardziej „naukowym" wyrafinowaniem.

    („Kultura" 1949, nr 15, s. 118-123.)

  • Copyright by Barbara Winklowa Warszawa 1992

    Powrót
    Licznik