Witaj na mojej stronie o Lwowie!


Zapraszam do odwiedzenia Lwowa w ten choćby sposób, jeśli już Twoja wyszukiwarka na hasło "Lwów" zaprowadziła Cię aż tutaj... Strona jest (niestety) w nieustannej budowie, stąd liczne niedostatki formy i treści, ale może kiedyś wreszcie doczeka się porządniejszej oprawy, bo Lwów wart jest tego niewątpliwie.

Od autora:

LWÓW - miasto, w którym spędziłem jedynie (może dla niektórych "aż") trzy lata mojej młodości.
Jadąc tam w 1973 roku na studia kojarzyłem je chyba jedynie ze "ślubami lwowskimi" króla Jana Kazimierza, upamiętnionymi w czytanym wielokrotnie w dzieciństwie Sienkiewiczowskim "Potopie".
Wiedziałem, że - podobnie jak Wilno - był Lwów dużym i prężnym miastem na wschodnich kresach Rzeczypospolitej i po wieloletnim polskim okresie w swojej historii, zdradziecką decyzją tzw. wielkich mocarstw, został po II wojnie od Macierzy odłączony.
Przyjechałem, zobaczyłem, pokochałem... i ta miłość i lwowski ślad w moim życiorysie są żywe i znaczące do dziś, tym silniejsze, że dane mi jest odwiedzać to miasto z rzadka - co kilka- kilkanaście lat, bo granice, odleglość itd.
W 2000 roku latem, byłem tam z całą swoją najbliższą rodziną, by wreszcie i synom pokazać to miasto, o którym od ich dzieciństwa opowiadało się w domu z dumą, tęsknotą i żalem, że to przeszłość... ("Poniosło" mnie tam także w sierpniu 2002 , we wrześniu 2003, w w maju 2005 i w sierpniu 2007), bo prócz tęsknoty do tego miejsca, rozrastająca się strona o Lwowie, która początkowo miała być jedynie nostalgicznym wspomnieniem, wymagała by uaktualnić serwis zdjęciowy. Pojechaliśmy więc w 2002 r. tylko we czwórkę (bo najstarszy syn miał akurat sesję egzaminacyjną na uniwersytecie w Karlsruhe), zaopatrzeni w sprzęt fotograficzny a także zdopingowani wzajemną rodzinną konkurencją, jako że obaj młodsi synowie: Piotr (17 l.) i Maciej (15 l.) prócz lwowskiego bakcyla połknęli także bakcyla fotografii. Biegaliśmy więc po Lwowie, starając się zobaczyć i utrwalić wszystko, co według nas cenne. Po 5 dniach wyjeżdżaliśmy ze Lwowa zmęczeni całodziennymi wędrówkami, ale też pełni niedosytu, obiecując sobie za jakiś czas kolejną eskapadę.

Szlifując lwowskie bruki kolejnymi wiosnami, jesieniami i zimami (że o latach nie wspomnę), uwieczniałem to, co mnie urzekało, na początkowo czarno-białej, później ORWO-wskiej kolorowej kliszy przy pomocy zwykłego aparatu, zamienionego w "szczytowym okresie" na radzieckiego "Zenita E" z teleobiektywem i statywem do zdjęć nocnych. Ale są to szczegóły, że tak powiem "techniczne", tłumaczące poniekąd liczne niedoskonałości warsztatu, więc - do dzieła: przedstawiam wędrującym po internetowych zakamarkach "www" szereg obrazków mojego autorstwa sprzed lat dwudziestu kilku, co może skutkować pewną dezaktualizacja szczegółów (ale nie tematu!), ale z drugiej strony pokazuje tamte -"breżniewowskie" lata moich studiów na Politechnice
(kliknij na miniaturze, aby obejrzeć powiększenie)

oraz kilka akwarel z lat 70-tych nieznanego autora:

Słów kilka o historii miasta:


Podobno założył je w 1240 roku książę halicki Daniło, który stolicę swego księstwa nazwał na cześć swego syna Lwa - Lwowem właśnie.
Po łacinie Lwów nazywany był Leopolis, Austriacy i Węgrzy o ile się nie mylę nazywali je Lemberg, Rosjanie Lvov, Ukraińcy Lviv.
Dla nas to oczywiście LWÓW, na dodatek SEMPER FIDELIS, czyli ZAWSZE WIERNY, tytuł nadany przez któregoś z papieży na cześć nieustannej obrony przed niewiernymi, przez Polaków rozumiany jako "zawsze wierny Ojczyźnie".
Wróćmy do historii miasta. Ziemie, na których leży m. in. Lwów, znane z historii jako Ruś Halicka z kilkoma miastami, nazywanymi niegdyś "grodami czerwieńskimi" (Halicz, Przemyśl, Lwów, Czerwień) stanowiły przedmiot sporu kolejnych - począwszy od Mieszka I - polskich władców z książętami ruskimi - zmieniały więc co jakiś czas przynależność panstwową. Zmiany te "uatrakcyjniane" były co jakiś czas najazdami Tatarów, pustoszących te ziemie i uprowadzających w jasyr jej mieszkańców, pozostawiając Lwów wyludniony i w ruinie. Wreszcie (dla nas) ostatni z książąt halickich - Bolesław Trojdenowicz, oddał się wraz ze swoim księstwem we władanie swojemu szwagrowi, dynastycznemu spadkobiercy, królowi polskiemu Kazimierzowi Wielkiemu. Król ten, znany dziatwie polskiej z hasła "zastał Polskę drewnianą a zostawił murowana", nadał miastu autonomię według prawa magdeburskiego, otoczył murami obronnymi i fortyfikacjami, zbudował kamienne zamki: Wysoki i Niski. Dopiero za Kazimierza Wielkiego Lwów stał się grodem obronnym, który stopniowo zaczynał sie bogacić i liczyć się w historii.

I tak się zaczęła i trwała nieprzerwanie aż do pierwszego rozbioru Polski (1772) polska karta historii miasta. Okres rozbiorów przetrwało miasto pod władzą austriacką, od roku 1867 ciesząc się - jako stolica Galicji i Lodomerii (któryś z cesarskich urzędników wymyślił dla tych ziem taką nazwę pochodzącą od od nazw dwóch starych miast: Halicza i Włodzimierza)- dużą autonomią.
Wówczas to powstało wiele wspaniałych gmachów i instytucji (siedziba Sejmu Galicyjskiego - po I wojnie gmach główny Uniwersytetu Jana Kazimierza, Teatr Wielki, banki, pałace, hotele).

Pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu fragment niedawnej zupełnie książki pt. "Pan od poezji" - o poecie Zbigniewie Herbercie, autorstwa Joanny Siedleckiej:
[...]Lwów, wielonarodowościowy, wielowyznaniowy, ale bardzo polski, był podczas zaboru austriackiego stolicą Galicji i Lodomerii, o znacznym stopniu swobody i wolności. Przysyłano wprawdzie z Wiednia Austriaków, nie tylko jednak nikogo nie zgermanizowali, ale sami się polonizowali, żeniąc się z Polkami. Nie brakowało więc bardzo polskich rodzin o obco brzmiących nazwiskach, takich jak Riedl, Heintsch czy właśnie Herbert.[...]

W listopadzie 1918 roku wycofujące się wojska austriackie przekazały władzę nad miastem legionowi ukraińskiemu, który na potrzeby wojenne rozpadająca się c.k. Austria utworzyła. Był to fragment planu austriackiego, by utworzyć pod berłem austriackim (z arcyksięciem Wilhelmem Habsburgiem zwanym "Wasylem Wyszywanym") ze Wschodniej Galicji i - może - rosyjskiej Ukrainy - państwo ukraińskie
Zamęt porozbiorowy, brak rządu, wojska, uniemożliwiał jakąkolwiek natychmiastową pomoc dla Lwowa z zewnątrz, więc do walki o polskość miasta i ziemi lwowskiej stanęła głównie młodzież - Orlęta Lwowskie. Walki były bardzo krwawe, trwały w samym Lwowie ponad dwadzieścia dni, zaś poza Lwowem bez mała pół roku, przyniosły wiele ofiar po obu stronach, ale Lwów pozostał polski aż do nieszczęsnego "czwartego rozbioru" Polski na początku i tragicznych konsekwencji II wojny światowej.
Tak o nich pisał w jednym z wierszy Marian Hemar:

Matka płakała: Czyś Ty zwariował?
Ojciec się gniewał: Czyś TY się "wścik"?
Zamknął Go w domu. Czapkę Mu schował,
Kolega gwizdnął i - chłopiec znikł ...

Kto Go tak uczył? Kto Go tak skusił?
Jaka muzyka? - Do jakich słów?
Kto Go opętał? - Kto Go przymusił?
Żeby On zginął - za co? - za Lwów!!!

Kto Mu wyszeptał słowa nadziei,
Że On na zawsze, na wszystkie dni
Do Polskiej Mapy ten Lwów przylepił
Gumą arabską - kropelką krwi!


W sierpniu 1939 roku Hitler i Stalin zaplanowali najazd na Polskę i podpisali po kryjomu pakt Ribbentrop-Mołotow - de facto czwartego rozbioru Polski, w którym Lwów został przyznany Stalinowi. Więc 17.IX.1939 roku, gdy pod Lwów podeszły już wojska hitlerowskie, ruszyła nawałnica od Wschodu. W tej sytuacji Lwów prawie bez walki został zajęty przez Sowietów, Niemcy zaś wycofali się za San, tak jak przewidywał pakt Ribbentropp-Mołotow, dzielący Polskę na dwie okupacje i dwie strefy zaborczych wpływów.
Była to tzw. pierwsza okupacja sowiecka Lwowa - znaczona wywózkami na Sybir kolejnych transportów Lwowian - najpierw policjantów, służby leśnej, prawników (adwokatów, sędzi), a potem głównie, ale nie tylko: polskiej inteligencji, ziemiaństwa, urzędników państwowych, uchodźców z okupacji niemieckiej, a w końcu ich rodzin łącznie z dziećmi.
Formalnie Lwów wcielono do republiki ukraińskiej - tzw. zgromadzenie przedstawicieli ludowych Zachodniej Ukrainy, mianowane (czyli parodia "wyborow") przez sowieckie władze okupacyjne, uchwaliło stosowną rezolucję z "prośbą" o przyłączenie do ZSRR. Aby sterroryzować społeczeństwo, więzienia - na ul.Łąckiego (ogromny gmach Policji na rogu Sapiehy i Kopernika), Brygidki i inne - zapełniły się aresztowanymi przez Sowietów Lwowiakami, którzy byli później wywiezieni w okropnych warunkach do więzień i gułagów Syberii i Kazachstanu.
Tuż przed wkroczeniem Niemców do Lwowa, w czerwcu 1941, kolejnych sześć tysięcy więźniów zostało przez sowieckie NKWD okrutnie zamordowanych, w Brygidkach dodatkowo spalonych.

21.VI.1941 roku Hitler ruszył na ZSRR. Lwów został zajęty przez wojska niemieckie 29.VI. i już w pierwszych dniach okupacji rozpoczęły się- według przygotowanych wcześniej list - aresztowania i prześladowania polskich elit politycznych, naukowych i kulturalnych, którym jakoś udało się przetrwać Sowietów.
W nocy z 3 na 4 lipca 1941 r. uwięziono w Bursie Abrahamowiczów i rozstrzelano na Wzgórzach Wuleckich, niedaleko akademika, w którym mieszkałem, 24 światowej sławy profesorów Politechniki, Uniwersytetu i członków ich rodzin, między innymi Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Aresztowano też w tym czasie i zamordowano w więzieniu na Łąckiego kilkakrotnego przedwojennego premiera rządu RP, profesora Politechniki - Kazimierza Bartla.
Rozpoczął się kolejny, po sowieckich wywózkach i mordach, etap nieszczęść dla polskiej ludności miasta i ziemi lwowskiej, zgotowany przez hitlerowskich oprawców i współpracujących z nimi ukraińskich nacjonalistów.
Los żydowskich mieszkańców miasta, stanowiących ok. 30% ogółu Lwowian był przesądzony. Tak jak z pejzażu prawie nie tkniętej przez wojnę Starówki Lwowskiej zniknęła zburzona przez hitlerowców synagoga "Złota Róża", tak też bezwzględnie rozprawiono się z większością lwowskich Żydów.

Sowieci (w latach 1939-41 i 1944-48) oraz Niemcy w latach 1941-44) starali się, każdy na swój sposób, prześcigać w brutalności i okrucieństwach niszczenia polskości Lwowa i prześladowaniu ludności polskiej.

Wyzwolenie spod hitlerowskiej okupacji siłami lwowskich oddziałów AK walczących ramię w ramię z Armią Czerwoną nastąpiło 23 lipca 1944 roku. Ale nic to nie pomogło, bo zdradzieckie decyzje wielkich mocarstw podjęte w Teheranie, Jałcie i Poczdamie, jak też imperialne zamiary Stalina przypieczętowały los miasta i ziemi lwowskiej - prawem zwycięzcy przypadły one oczywiście ZSRR.

Nic to nie znaczyło, że Polska walczyła i przelewała krew w walce przeciw Hitlerowi od roku 1939, podczas gdy Stalin był sojusznikiem Hitlera i zaopatrywał niemieckie armie az do końca czerwca 1941. Sowieci też wymordowali ponad 20 000 polskich oficerow walczących przeciwko Hitlerowi w 1940 i wywieźli na Sybir około 2 miliony polskich obywateli (1939 –1941), łącznie około 15% ludności Lwowa.

I na koncu, w latach 1945-46, prawie cała polska ludność Lwowa została brutalnie deportowana na zachodnie rubieże polskie lub do gułagów i zastąpiona ludnością głównie rosyjską z całego ZSRR. Po rozpadzie ZSRR i uzyskaniu niepodłegłości przez Ukrainę w 1991 roku, Lwów należy więc do Ukrainy.

Wróćmy do zamku królewskiego. Z zamku Niskiego nie zostały chyba żadne ślady - w każdym razie ja ich nie znalazłem, z Wysokiego też niewiele, bo tylko resztki ruin, ale i tak hasło "Wysoki Zamek" jest dla dawnych i dzisiejszych Lwowian żywe, bo:
po pierwsze: znajduje się tam właśnie usypany w drugiej połowie XIX wieku, społecznym sumptem, w patriotycznym zrywie, kopiec Unii Lubelskiej (na 300 rocznicę tego wydarzenia, tworzącego z dwóch organizmów państwowych: Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego wspólną Rzeczpospolitą Obojga Narodów, coś na kształt Stanów Zjednoczonych Europy Centralnej i Wschodniej), który do dziś jest chyba najlepszym punktem widokowym dla rzeszy turystów odwiedzających miasto, po drugie - jest tam niezła restauracja o nazwie "Wysoki Zamek" (tzn. była kiedyś niezła), studio telewizji Lwów z nadajnikiem; no i po trzecie jest tez świetna książka o tym właśnie tytule, z wspomnieniami z lat dziecinnych, znakomitego Lwowanina z pochodzenia, Stanisława Lema, znanego z innej skądinąd literatury.


No i wywołałem temat Lwowian. Mam nadzieję, że Jerzy Janicki, autor licznych scenariuszy filmowych (m. in. seriale TVP: "Dom", "Polskie drogi", "Ballada o Januszku"), i słuchowisk radiowych ("Matysiakowie") nie obraził się, jeżeli znalazł tu pewne analogie do swojego "Krótkiego przewodnika po Lwowie - NI MA JAK LWÓW...", bo gdzie mi tam z moją wiedza o Lwowie do niego - urodzonego co prawda w Czortkowie, lecz wychowanego i zakochanego we Lwowie. Polecam gorąco tę książkę, tak jak poleciłbym cotygodniowe radiowe ("trójkowe") lwowskie wspomnienia niezapomnianego Witolda Szolgini, gdyby kilka lat temu nie zabrał go nieubłagany los.
Bywają jednak co jakiś czas audycje telewizyjne (ostatnio raczej w TVP Historia) i radiowe o Lwowie - korzystajmy więc z tego! Na szczęście dziś można spotkać o niebo więcej książek i albumów o Lwowie, niż za "komuny", że wymienię choćby przepiękny album fotograficzny w dużym i małym wydaniu (papieskiego) fotografika Adama Bujaka czy solidną monografię lwowskiej nekropolii - Cmentarza Łyczakowskiego autorstwa Stanisława Niciei, szereg książek Janusza Wasylkowskiego, który niespożytą swoją energię wkładając w lwowskie sprawy, przewodzi w Warszawie Instytutowi Lwowskiemu, redagując m.in. bardzo cenne i wartościowe "Roczniki Lwowskie", organizując aukcje przedwojennych książek o Lwowie. Pojawiają się plany Lwowa, przewodniki, wojenne i powojenne wspomnienia, powstają kolejne strony internetowe, coraz częściej piszą o Lwowie gazety.
Polecam też gorąco Lwowian "na żywo" w postaci zespołu Polskiego Teatru Ludowego ze Lwowa, którego występy w różnych miastach kraju z niezapomnianymi inscenizacjami dzieł autorów polskich i obcych, jak też z lwowską piosenką i humorem, można na szczęście oglądać coraz częściej.


Stronę tę dedykuję szczególnie tym, którzy zmuszeni byli opuścić Lwów na zawsze i udać się - często w dramatycznych okolicznościach - na tułaczkę w obcy, nieznany świat i teraz, na starość wracają myślami, marzeniami i wspomnieniami do miejsc znanych z młodości. Dla nich to postała kolejna, powojenna zwrotka piosenki 30 Pułku Lwowskich Dzieci:
Teraz żyję w obcym świecie.
Jak ja tęsknię, wy nie wiecie!
Wy nie wiecie, co to znaczy,
Że ja Lwowa nie zobaczę.

Obce miasta, ludzie, kraje,
To mi wcale żyć nie daje,
Lecz pragnieniem mym
I mych smutnych snów
Jest zobaczyć znowu Lwów!

Ma piosenka już skończona,
Wizja serca wymarzona,
Dusza moja tęskni, płacze,
Czy ja miasto swe zobaczę?

Teraz czekam i wspominam,
Gdy nadejdzie ta godzina,
Że może uda się, że doczekam zdrów
I zobaczę znowu Lwów!


Jeszcze fragment zupełnie niedawnego listu pani Alicji, urodzonej podczas wojny we Lwowie, ekspatriowanej jako małe dziecko wraz z całą rodziną w 1946 roku do Wrocławia, obecnie mieszkającej w Finlandii, która w sierpniu 2002 roku jako pierwsza z rodziny po 56 latach odwiedziła Lwów:

"[...]Po pierwszym zachłyśnięciu się Lwowem, jego klimatem, atmosferą i pięknem miasta (mieliśmy do tego jeszcze cały czas przepiękną pogodę, dopiero w dzień odjazdu zachmurzyło się i niebo uroniło nawet kilka kropel.... jakby łez.. ) - potrzebowałam trochę czasu żeby ochłonąć.
Nie jest mi łatwo określić co czuję.... Po pierwsze - żal, ogromny żal, że to moje rodzinne miasto nie jest już Polską... Nawet jakby pretensje do losu, że nie było mi dane żyć w mieście mioch przodków.
Po drugie - nareszcie zrozumiałam Rodziców i Dziadka i Babcię.
Ich żal, narzekania, wspomnienia i .... niemożność dopasowania się do powojennej rzeczywistości, nie mogących znaleźć sobie miejsca na tych nieszczęsnych Ziemiach Odzyskanych. Wciąż mówiących o Lwowie. Bez końca.
O, teraz rozumiem. Teraz ja też nie mogę sobie znaleźć miejsca. Zabawne. Choć byłam tam tylko .. chwilkę. Wszystkie nazwy ulic, parków, placów, kościołów, budynków - wszystkie te nazwy zakodowane w mojej pamięci jako nazwy tylko raptem ożyły. Powróciły z czasów dzieciństwa i nabrały życia i sensu. Park Jezuicki, Sapiehy, Kadecka, Park Stryjski, Cytadela, Wysoki Zamek i Kopiec Unii Lubelskiej, Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt, Wały Hetmańskie, Rynek, te wszystkie uliczki, Plac Halicki, Stara Baszta Prochowa, klasztory, kościoły.... Politechnika gdzie Ojciec i Stryj studiowali, Uniwersytet gdzie Mama studiowała..... itd. I wiele wiele innych ulic i nazw - to wszystko ożyło i stało się prawdą.
Trudno mi to lepiej wytłumaczyć. Bardzo żałuję tego, że ani Dziadkowie ani Rodzice nie doczekali... i że nigdy nie mogli tam powrócić. Choćby na trochę, chociażby raz. Nie będę dzisiaj więcej Pana zamęczać sentymentalnymi wspomnieniami "niedoszłej" Lwowianki - (ale może lepiej by było powiedzieć "exportowanej" na Zachód lwowianki, bo to była *eks-patriacja* a nie re-partiacja!) - bo to chyba nie ma sensu. Lwów JEST piękny i już![...]"

...bo Lwów to dla mnie tajemnica...
...bo Lwów to dla mnie zagranica...
Powrot

Licznik