PODROZ SENTYMENTALNA cz.3

[Dzien pierwszy: podroz Przemysl - Lwow, spacer w Centrum]   
[Dzien drugi: Lyczakow, Politechnika, Polski Teatr Ludowy]   
[Dzien trzeci: Wysoki Zamek, Rynek, Opera]  
[Dzien czwarty: wyjazd]    

DZIEN TRZECI

Po sniadaniu ruszamy spacerem w kierunku Wysokiego Zamku. Oczywiscie prosta droga nie dla nas, bo chce pokazac wycieczce kilka ciekawych miejsc. Najpierw wracamy do Kasyna Konskiego. Jest szansa, ze wejdziemy do srodka i obejrzymy piekne, dostojne wnetrza ze wspanialym wyposazeniem, pieknymi secesyjnymi meblami, lustrami, krysztalami, zyrandolami. Powozy wjezdzaly w jedna brame Kasyna, pasazerowie wysiadali pod dachem, powozy zas mogly zataczajac luk wyjechac druga brama. Tymczasem ja ide do kierownika tego przybytku, bez zgody ktorego robotnicy wykonujacy remont nie chca nas wpuscic. Mowie skad jestesmy, uprzejmie prosze o mozliwosc zwiedzenia, ale osoba urzedowa jest oficjalna i nieugieta: za kilka dni ma sie tam odbyc jakas miedzynarodowa rzadowa konferencja i wzgledy bezpieczenstwa... Coz, trudno! Idziemy wiec dalej Mickiewicza, skrecajac w lewo - w ulice Kollataja, by dojsc do Grodeckiej. Grodecka jak zwykle ludna i zatloczona. Te czesc Lwowa - za Teatrem Wielkim - nie bardzo lubilem, ale tu znajdowaly sie liczne sklepy wlacznie z "CUM-em", czyli domem towarowym, ktore czasami odwiedzalem. Pamietam nasza radosc w latach 70-tych, gdy w domu towarowym odkrylismy automat do psikania bardzo intensywna woda kolonska, ktorym mozna sie bylo napachnic za pare kopiejek. Niezorientowanych wiec "robilismy w konia..."Teraz sklepy w okolicach CUM-u (Centralnyj Uniwersalnyj Magazin)niestety nie oferuja juz solidnych az do przesady, niezniszczalnych towarow metalowych sluzacych kilku pokoleniom w gospodarstwach domowych. Pelno za to wszelkiego chinskiego i dalekowschodniego "barachla", nie wytrzymujacego czasmi nawet pierwszego uzycia.
Idziemy w kierunku kosciola sw. Anny na rozwidleniu Grodeckiej z Janowska. Kosciolek ten straszyl w moich czasach studenckich duzym napisem "MEBLE" nad wejsciem i takaz zawartoscia. Koscioly lwowskie, ktorych w tym miescie "ultrachrzescijanskim" bylo chyba ponad 40, zostaly przez Sowietow wykorzystane na rozne cele - w niektorych byly magazyny, ze wspomne o ogromnym zabytkowym kosciele Jezuitow, gdzie zlozono bez zadnego zabezpieczenia rekopisy i inne papierowe zabytki z Ossolineum, ktore nie dostaly sie Polsce po wojnie i ktorych nie dostapil zaszczyt zakwalifikowania do zbiorow Ukrainskiej Akademii Nauk, mieszczacych sie w dawnym Ossolineum. W ogromnym kosciele sw. Elzbiety, lezacym dokladnie na wododziale Wisly i Dniestru, niedaleko Dworca Glownego, urzadzono magazyn zboza. Kilka kosciolow zamieniono na sale gimnastyczne, sale wystawowe muzeow, Katedre Ormianska na magazyn obrazow Lwowskiej Galerii, kosciol Marii Magdaleny na organowa sale koncertowa itd itp. Ale meble w kosciolku sw. Anny byly dla mnie najbardziej przykra profanacja swiatyni.
Brama wejsciowa na teren klasztoru benedyktynek Nie doszlismy jednak tak daleko, tylko skrecilismy w prawo, by dojsc do pieknego - zdobnego w widoczna z dala niezwyklych ksztaltow barwna kopule, szpitala zydowskiego. We Lwowie spotyka sie wiele roznych stylow, wiele architektonicznych pomnikow odzwierciedlajacych tradycje roznych narodow. Gwiazda Dawida na tym szpitalu i nazwa ulicy: Rappaporta - wyraznie wskazuje, kto byl fundatorem i dla kogo byl ten szpital.
Wracamy na glowny szlak dzisiejszej wedrowki: ku kopcowi Unii Lubelskiej.
Pogoda jest piekna, sloneczna, wiec panorama Lwowa bedzie na pewno swietnie widoczna.
Z Rappaporta skrecamy wiec w Szpitalna, na tylach Opery z dala ogladamy najstarszy lwowski kosciolek: Matki Boskiej snieznej, ktory co prawda w niewielkim stopniu zachowal swoja historyczna substancje, przebudowany gruntownie w koncu XIX wieku przez Juliana Zacharjewicza, rektora Politechniki i autora jej gmachu glownego. Za kosciolkiem tym jest jednak miejsce, ktore tez lubilem odwiedzac, bo posrod niepozornej architektury, troche zabalaganionego otoczenia, za wysokim murem i polkoliscie zwienczona odrapana brama nagle pojawial sie surowy, gruboscienny, z niewysoka prostokatna wieza, pieknie ozdobiona manierystyczna attyka, kosciol i klasztor siostr benedyktynek. Podobnie jak klasztor Bernardynow, z racji polozenia na skraju miasta klasztor ten pelnil rowniez funkcje obronne, stad wysokie i grube mury z przyporami i oknami-strzelnicami a takze masywna bryla jednonawowego kosciola. Przed kosciolem tym zazwyczaj spotkac mozna adeptow sztuk pieknych, przenoszacych na plotno lub karton piekno tego zakatka Lwowa.
Przed klasztorem benedyktynek Po krotkim rekonesansie idziemy jednak dalej, mijajac po lewej na rogu Podwala i Strzeleckiej zbudowany z czerwonej cegly gmach strazy pozarnej, po prawej zas Instytut Poligraficzny. Podwalem wedrujemy do Baszty Prochowej, jedyna pamiatka po fortyfikacjach sredniowiecznego Lwowa zachowana w calosci. Kamienna ta budowla z murami o grubosci nawet 3 metrow, z malenkimi okienkami strzelnic, w czasach wojny sluzyla jako magazyn prochu i forteca, zas w czasch pokoju jako magazyn zboza. Teraz jest tu Dom Architekta. My robimy zdjecia dzieciom, ktore dosiadaja lezace potezne lwy. Kamienne lwy trafily tu w polowie lat 50-tych XX wieku jako trofeum wojenne Armii Czerwonej zdobyte na okupowanym do 1955 roku przez Sowietow Wiedniu.
Z Czarnieckiego, umykajac przed tramwajami i samochodami, przechodzimy na druga strone - czyli na Podwale, aby obok Arsenalu Krolewskiego napic sie kawy i zajrzec na rynek bukinistyczny. Piotr kupuje kodeks cywilny z 1935 roku. Zagladamy jeszcze na piekne, renesansowe, kameralne podworze Arsenalu Krolewskiego, gdzie teraz jest archiwum panstwowe. Spotykamy tam starszego pana, ktory mowi z zalem, ze w 1945 roku zostal wysiedlony spod Przemysla na Ukraine. Trofiejnyje lwy z Wiednia po II wojnie trafiły do Lwowa... Ruszamy dalej, w kierunku kosciola Karmelitow Bosych. Nigdy wczesniej nie widzialem jego wnetrza, wiec korzystam z okazji, ze jest otwarty i podziwiamy piekne barokowe wyposazenie. Kosciol i klasztor przekazany zostal grekokatolikom, ale wazne, ze wrocil pod opieke Kosciola. Dalej idziemy na Kurkowa i Unii Lubelskiej ku Wysokiemu Zamkowi, mylac po drodze wsrod zieleni wlasciwa trase. Kupujemy jednak kolejna butle kwasu chlebowego, ktory serwowany podobnie jak Cola w 2-litrowych plastikowych butelkach smakuje prawie tak samo, jak kiedys i znajdujemy wlasciwy trop. Wspinamy sie po stromych ulicach, a przeciez sa tu tory tramwajowe, z czego wynika, ze kiedys wspinal sie tu tramwaj. No, nareszcie ostatnia serpentyna na kopiec Unii Lubelskiej. Kiedys, w 300 rocznice tego wielkiego wydarzenia w historii Rzeczpospolitej, spolecznym sumptem patriotyczne spoleczenstwo Lwowa usypalo ten kopiec gorujacy nad miastem na pamiatke chwaly narodu polskiego. Jednym z pracujacych wowczas w pocie czola, wozacych taczkami ziemie na kopiec, byl Franciszek Smolka, syn austriackiego urzednika, ktory tak skutecznie i doglebnie sie we Lwowie spolonizowal, ze nie tylko spolszczyl niemieckie nazwisko, ale bedac przewodniczacym Parlamentu austriackiego, sam pchal taczki z ziemia na kopiec polskiej chwaly. Jeden ze spacerujacych wowczas po Wysokim Zamku wojskowych austriackich, widzac pracujacego w pocie czola Smolke zapytal go: "powiedzcie dobry czlowieku, kim z zawodu jestescie?" Na co Smolka odpowiedzial, ze ... przewodniczy austriackiemu parlamentowi. No i jak tu sie maja nasi dzisiejsi politycy - mocni w gebie, a z czynow spolecznych sadzacych - symbolicznie - co najwyzej jakies drzewka (w srodku lata).
No, wdrapalismy sie wreszcie na kopiec. Jak zwykle troche tu turystow, bo widok na caly Lwow jest rzeczywiscie swietny. Kopiec Unii Lubelskiej... Czekala nas jednak mila niespodzianka, bo procz zolto-niebieskiej flagi z tryzubem na Wysokim Zamku spotykamy grupe kilkunastoletnich harcerzy z Warszawy. Sa w kompletnych mundurach, z czapkami harcerskimi tak bardzo przypominajacymi rogatywki zolnierskie, ze nie sposob sie wzruszyc. Pozdrawiam ich harcerskim "Czuwaj", pytam skad sa i dokad wedruja. Okazuje sie, ze peregrynowali po Ukrainie, a Lwow jest ich ostatnim etapem w drodze do granicy. Zwiedzaja go samodzielnie z przewodnikiem i mapa w reku. Aktywni, zaradni, dziarscy, ciekawi swiata, nie bojacy sie przeszkod, porzadnie ubrani i zachowujacy sie - az milo popatrzec. Sa i tacy mlodzi ludzie na swiecie! Jakis czas pozniej spotykamy sie na Rynku. Wiem, ze zwiedzaja Lwow w pospiechu, wiec dorzucam im temat: cerkiew Woloska i Kaplica Trzech swietych. Kolejny raz spotykamy sie na poczcie, gdzie wysylamy pocztowki. Gdy nastepnego dnia jedziemy na dworzec autobusowy na Stryjska i znowu ich widze, zaczynam podejrzewac, ze cos tu jest nie tak, chyba ktos kogos sledzi... zarty oczywiscie!
Narobiwszy kilka zdjec z Kopca Unii Lubelskiej w roznych kierunkach i napatrzywszy sie na Lwow do woli, wracamy do Centrum. Jedyne zdjęcie z Kamienicy Królewskiej... Chcemy wpasc do muzeum historycznego w Kamienicy Krolewskiej. Kupujemy bilety, bierzemy przewodniczke, ktora co prawda nie mowi po polsku tylko po ukrainsku, ale co ciekawsze wypowiedzi tlumaczymy mlodziezy. Muzeum na szczescie pozbawione jest antypolskich akcentow, wiec zwiedzamy je z zainteresowaniem. Na koniec robimy sobie wspolne zdjecie przy stoliku, przy ktorym (?) podpisany byl wieczny pokoj miedzy Polska a Rosja.
Idziemy na pielmienie, bo wczorajsze smakowaly mlodziezy i wpadamy na chwile do sklepu muzycznego na Jagiellonskiej. Oczy malo nie wyszly nam z orbit. Pirackie kopie plyt z muzyka, jak tez oprogramowanie komputerowe nie calkiem legalne, sprzedawane jest tu po 10-15 hrywien w "majestacie prawa", w kazdym razie bez przeszkod. My odzwyczailismy sie juz od tego, ze w sklepach kupuje sie kompakty w takiej cenie, choc oczywiscie na przeroznych bazarach proceder ten jest i u nas powszechnie uprawiany.
pielmienie W planie na dzis mamy jeszcze Lwowska Galerie Obrazow, czyli Muzeum Lubomirskich, znajdujace sie naprzeciw Ossolineum. Jest tu naturalnie duzy dzial malarstwa polskiego: Matejko, Chelmonski, Boznanska, Kossak, moj ulubiony Malczewski, Kotsis i wielu innych, a niewiele dalej - nie wiedziec czemu w dziale malarstwa rosyjskiego jest kilka dziel Henryka Siemiradzkiego, autora abrazow o tematyce antycznej, z ktorych najwiekszy wisi jako kurtyna w Operze i jest pokazywany przy specjalnych okazjach. Oprocz tego w galerii jest tez wiele dziel malarzy wloskich (m.in. Tycjan), niemieckich, flamandzkich itd. Galeria jest chyba w ciezkiej sytuacji finansowej, co widac na kazdym kroku. Staruszka obslugujaca szatnie, wygladajaca na 80 lat, dorabia tu sobie do emerytury i chetnie przyjmuje kazdy grosz.
Gdybysmy byli we Lwowie dluzej, zaprowadzilbym wycieczke do kilku innych ciekawych muzeow: np. przyrodniczego (Dzieduszyckich) niedaleko Rynku czy tez Arsenalu Miejskiego (bron), nie mowiac o skansenie w Kajzerwaldzie, gdzie mozna obejrzec ciekawe przyklady budownictwa ludowego z niedalekich Karpat i Huculszczyzny. Kurtyna Henryka Siemiradzkiego Ale jestesmy tu za krotko, wiec nie ma na to czasu.
No i musimy wracac na kwatery, bo dzis czwartek i wybieramy sie na 19-ta do Opery. Trzeba przygotowac sie do tej wizyty, bo do opery chodzi sie tu w odswietnych strojach i glupio byloby pokazac sie nam w turystycznym ubraniu. Prasuje wiec wygnieciona w podrozy marynarke, dyskutujac w tym czasie z moja gospodynia. Opowiada ona o pieknych gorskich trasach z nieskazona ludzka dzialalnoscia przyroda, wspanialymi trasami kolejowymi prowadzacymi nad wielkimi przepasciami - a wszystko to ze dwie czy trzy godziny jazdy pociagiem od Lwowa. W czasach studenckich wybralem sie kilka razy do Slawska - tutejszego Zakopanego, gdzie mozna pojezdzic na nartach i pospacerowac po pieknych gorskich trasach.
Zbieramy sie pod Uniwersytetem i maszerujemy ulica 3 Maja (obecnie Strzelcow Siczowych, a wczesniej 17 Wrzesnia) i Jagiellonska, mijajac Plac Smolki z piekna secesyjna zabudowa, wychodzimy na Waly Hetmanskie. Jest piekne cieple popoludnie. W Operze jestesmy troche wczesniej, bo moze uda sie obejrzec slynna kurtyne Siemiradzkiego. Czekamy na spektakl Wchodzimy i jestesmy oszolomieni pieknym wnetrzem, kapiacym zloconymi zdobieniami, krysztalami, lustarmi, rzezbami. Opera obchodzi w tym roku swoje stulecie i juz z zewnatrz wygladala wspaniale, ale cala swoja krase zostawila dla tych, ktorzy weszli, tak jak my, do srodka.
Kupujemy program, przy okazji malenkie grafiki z widokami lwowskich zabytkow i kolorowy folder o Lwowie, gdzie procz ladnych ujec zabytkowych budowli i licznych reklamujacych sie firm, mer miasta zachwala jego uroki i zaprasza do zwiedzania.
Wchodzimy na sale. Kurtyna jest opuszczona, wiec podziwiamy ja wraz z prawie pelna publicznosci sala. Jest rzeczywiscie piekna i okazala. Siemiradzki operuje swiatlem w sposob specyficzny, jego sceny antyczne sa piekne, barwne, dostojne. Stoleczny Lwow mial sie czym pochwalic przed swiatem. Na deskach lwowskiej Opery wystepowali przeciez tacy spiewacy jak: Adam Didur, Ada Sari, Janina Korolewicz-Waydowa, Ewa Bandrowska_turska, Salomea Kruszelnicka. Lwowiakiem tez byl zmarly niedawno wspanialy baryton Andrzej Hiolski. Na lwowskich scenach muzycznych wystepowaly takie slawy jak: Bela Bartok, Zbigniew Drzewiecki, Jozef Hofman, Wanda Landowska,, Ignacy Jan Paderewski, Niccolo Paganini, Siergiej Prokofiew, Maurice Ravel, Artur Rubinstein, Jozef sliwinski i inni.
Nastepca austriackiego tronu czesto przyjezdzal do Lwowa, wiec miasto wysililo sie na wspanialy dworzec kolejowy z ogromna kryta szklanym dachem, supernowoczesna hala przyjazdowa.
W hallu Miejsca mamy na parterze, w 5 czy 6 rzedzie. "Carmen" Bizeta jest grana po francusku, nad scena zas leci na tablicy swietlnej ukrainskie tlumaczenie. Muzyka jest bez zarzutu. Nie jestesmy koneserami muzyki operowej, ale podoba sie nam interpretacja lwowskich artystow. Troche radosci mielismy co prawda ogladajac z bliska sceny baletowe w wykonaniu ... chyba emerytowanych tancerek, ktore ubrane w kuse sukieneczki z makijazem stosownym dla mlodych hiszpanskich dziewczat wygladaly przy swoim wieku nieco komicznie. No ale coz - slynna Maja Plisiecka tez tanczyla w wieku 60 i wiecej lat. Pewnie mlodsze tancerki byly "na wyjezdzie". Balet lwowski w moich studenckich czasach stal podobno na niezlym poziomie, zas jedna z primabalerin wyszla za maz za naszego kolege ze studiow. W przerwach zwiedzamy pieknie odnowiony na swoje 100 urodziny gmach. Panie bileterki proponuja nam za kilka hrywien do dyspozycji loze, wiec przesiadamy się tam i czujemy zupelnie kameralnie. W hallu Duzy Piotr jest zachwycony, mysle ze nie zaluje swojej decyzji z pierwszego dnia, kiedy po zakonczeniu podrozy zahaczylem go na przystanku autobusowym, czy nie poszukuje noclegu, a on na to chetnie przystal. Nasze wrazenia artystyczne sa nieco gorsze, ale i tak wracamy z Teatru ustysfakcjonowani kontaktem ze Sztuka i mozliwoscia zwiedzenia tego pieknego lwowskiego zabytku. Wracamy do kwatery Grazynki, gdzie pani Krzysia piekla na pozegnalny wieczor paczki. Paczki udaly się znakomicie i choc krygowalismy się dla formalnosci, paczki znikaly z talerzy w oszalamiajacym tempie. Pani Krzysia piecze ciasta na przerozne uroczystosci do Konsulatu, a ma się naprawde czym pochwalic. Przy okazji poznajemy jej corke i wnuczka, z którymi mieszka razem w jednopokojowym mieszkaniu. Pani Krzysia jest chyba sztandarowym przykladem zaradnosci zyciowej, bez ktorej przezycie tych ciezkich czasow we Lwowie byloby bardzo trudne. Opowiada, ze imala się najprzerozniejszych zajec, wśród których dominowal prywatny import odziezy z Turcji a nawet z Indii, gdzie oczywiście mialy miejsce rozne przygody. Na Ukrainie handel ciuchami z malenkich straganow jednak już nie daje wiekszych mozliwosci, wiec pani Krzysia przerzucila się na jakis czas na odziez skorzana. Pączki pani Krzysi Koniecznosc placenia haraczy miejscowym cwaniaczkom i ten rodzaj dzialalnosci uczynila nieekonomicznym, wiec teraz do skromniutkiej emerytury dorabia sobie wynajmujac swój pokoj turystom. W kazdej chwili gotowa bylaby jednak pojechac na stale do Polski, moglaby - jak twierdzi - wykonywac najciezsze prace, byleby stad uciec. W jej przypadku jednak nie jest to latwe, bo nie ma tam krewnych, wiec zaproszenie z gwarancja utrzymania musialaby dostac od jakiejs obcej osoby, a z tym nielatwo. Ktos z jej lokatorow uslyszawszy o takiej potrzebie zlitowal się nad jej niedola i przyslal zaproszenie, ale ktorys z urzednikow przetrzymal je zbyt dlugo, wiec stracilo waznosc i trzeba było cala procedure powtarzac od nowa. Pani Krzysia jest jednak pelna nadziei, ze zakotwiczy się wreszcie w kraju na stale. Zupelnie nie rozumie mojej „gospodyni”, która majac w reku zaproszenie, waha się czy z niego skorzystac. Wieczor zrobil się pozny, wiec rozchodzimy się do swoich kwater, bo czeka nas przeciez wyjazd ze Lwowa.
[Dzien pierwszy: podroz Przemysl - Lwow, spacer w Centrum]   
[Dzien drugi: lyczakow, Politechnika, Polski Teatr Ludowy]   
[Dzien trzeci: Wysoki Zamek, Rynek, Opera]  
[Dzien czwarty: wyjazd]    
Powrot

Licznik