|
Podał do druku: Maciej Matwijów
SPRAWOZDANIE „ARCHIWA. BIBLIOTEKI, I MUZEA LWOWSKIE" z 1940 r.
Okupacja Lwowa przez ZSRR we wrześniu 1939 r. miała katastrofalne skutki dla tamtejszych polskich instytucji naukowo-kulturalnych. Przeprowadzone przez władze sowieckie w latach 1939 — 1940 zmiany organizacyjne przyniosły w efekcie likwidację właściwie wszystkich polskich instytucji, w tym tak zasłużonych dla polskiej kultury i nauki jak Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Zapewne w celu poinformowania polskich władz podziemnych o poczynaniach okupantów we Lwowie tamtejsze środowisko opracowało obszerne sprawozdanie pt. „Archiwa, biblioteki i muzea lwowskie". Powstało ono bez wątpienia - jak świadczą liczne wzmianki w tekście — pod koniec maja lub na początku czerwca 1940 r. Bliższych informacji o autorstwie sprawozdania nie posiadamy, jedynie z odręcznej adnotacji na jego ostatniej stronie wiadomo, że zostało ono przywiezione ze Lwowa do Warszawy przez dr Łucję Charewiczową. Nastąpiło to zapewne w sierpniu 1940 r., kiedy to Charewiczowa (1897—1943), znana badaczka dziejów Lwowa, przed wojną docent Uniwersytetu Jana Kazimierza i jednocześnie w l. 1931 — 1939 kustosz Muzeum Historycznego m. Lwowa, przeniosła się do Warszawy, rozpoczynając pracę w Bibliotece Zamoyskich. Czy jednak to ona była autorką sprawozdania, nie wiadomo. Za autorstwem Charewiczowej przemawiałaby jednak zarówno późniejszy czynny jej udział w konspiracji ZWZ-AK (stał się on powodem jej aresztowania przez Niemców i śmierci w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu w grudniu 1943 r.), jak i fakt, że raport najdokładniej omawia właśnie sytuację w muzeach lwowskich.
Sprawozdanie jest niezwykle cennym źródłem do poznania losów lwowskich bibliotek, archiwów i muzeów w okresie od zajęcia miasta przez ZSRR w dniu 22 września 1939 r. do końca maja 1940 r., przede wszystkim ze względu na swoją szczegółowość oraz dobrą znajomość tematyki i ówczesnych realiów. Sprawozdanie to jest tym cenniejsze, że oryginalnych relacji dotyczących losów lwowskich instytucji naukowo-kulturalnych w latach II wojny światowej zachowało się niewiele*. Oryginał sprawozdania (w maszynopisie) znajduje się w zbiorach Oddziału Rękopisów Biblioteki Narodowej akc. 152. Wszystkie uzupełnienia tekstu pochodzące od wydawcy umieszczone zostały w kwadratowych nawiasach.
ARCHIWA, BIBLIOTEKI I MUZEA LWOWSKIE
Socjalistycznej przebudowie w duchu założeń radzieckich uległy wszystkie lwowskie instytucje naukowe i kulturalne. Od samego początku okupacji bezustannie powtarzali bolszewicy, iż na terytorium zabranym, ochrzczonym mianem Ukrainy Zachodniej, przyszli oni tworzyć nową kulturę proletariacką, narodową w formie a socjalistyczną w treści. Wobec tego, że wszystko to, co zastali, nazwali jaśniepańską pozostałością, cały polski dorobek został wzięty pod obstrzał bolszewickie) krytyki. W rezultacie zaś przekształcić i zreorganizować przedsięwzięli wszystkie od razu instytucje kulturalne i naukowe Lwowa. O znaczeniu żadnej z nich poszczególni reformatorzy nawet pojęcia nie mieli, przystępowali do czynu bez żadnego planu z góry powziętego, a cel był tylko jeden, aby nic nie pozostało tak jak było za czasów burżuazyjnego polskiego władztwa.
ARCHIWA
Zaraz po wkroczeniu Czerwonej Armii 22.IX.1939 w piątek po południu opieczętowano Archiwum Akt Dawnych miasta Lwowa(1) w ratuszu, a potem dopiero w dni parę biegać poczęli bolszewicy z pieczęcią od jednego do drugiego archiwum i pieczętowali skrupulatnie wszystkie zasoby archiwalne w mieście. Pieczątki te były nie naruszane niejednokrotnie przez długie miesiące. W niektórych instytucjach zdejmowały je tylko chwilowo specjalne bolszewickie komisje. Mania sygilacji jest tak teraz w bolszewickim Lwowie zakorzeniona, że zarówno w muzeach jak i w archiwach wszystkie drzwi magazynów i sal z eksponatami są ciągle opieczętowane. Z tych drzwi, przez które już nieodzownie wejść musi personel dla podjęcia prac codziennych, każdego ranka zdejmuje się ceremonialnie pieczęcie, aby po ukończeniu urzędowania z równym namaszczeniem znów je założyć, sznurkiem złączywszy z klamką w dodatku. Wszystkie archiwa podlegają Komisariatowi Spraw Wewnętrznych, ich bezpośredni nadzór sprawuje policja polityczna, następczyni czerezwyczajki i GPU, tak zwane Enkawude (NKWD), tj. Narodnyj Komisariat Wnutriennych Dieł (2), instytucja w bolszewii wszechmocna, stanowiąca właściwą władzę nadrzędną nad innymi.
Przez kilka miesięcy zjawiały się i znikały rozmaite brygady radzieckich speców archiwalnych, wydawały dyspozycje sprzeczne i na gruncie lwowskim niezastosowalne i nie czekając ich realizacji, odjeżdżały „w Rassieju", aby uczynić miejsce dalszym nowatorom. Wreszcie zostało utworzone coś w rodzaju wydziału archiwalnego Ukrainy Zachodniej, obsadzonego przez samych przybyszów z Moskwy zarówno jak i Kijowa, bez przedstawicieli fachowców miejscowych — ci wszyscy zostali zepchnięci na drugorzędne funkcje. Całe to gremium naczelne usadowiło się w specjalnie odrestaurowanym pałacyku na krańcu ulicy Jabłonowskich i w tej „archiwalnej pałacie" odbywały się masowe a przymusowe mityngi archiwistów, których głównym punktem programu było szkalowanie Polski. Tu odbywały się zebrania związku zawodowego archiwistów, tzw. profspiłki, obowiązujące nieodwołalnie każdego pracownika dokształcanie ideologiczne, wykłady historii partii bolszewickiej, nauka konstytucji stalinowskiej i jej interpretacja oraz kursy języków rosyjskiego i ukraińskiego. Tu też w dniach „prazdników" (3) radzieckich ludów, a więc 1.V. (perszoho trawnia) zwanego Międzynarodowym Dniem Rewolucyjnego Proletariatu, w dnie 7 i 8 listopada w rocznicę wielkiej socjalistycznej rewolucji październikowej, 5 grudnia, w którym obchodzone jest wszechludowe święto dnia stalinowskiej konstytucji oraz 1. I. w dzień obchodu „jałynki" (choinki) sowieckiej, odbywały się przymusowe zabawy, tzw. prof-hulanki (wieczorynki towarzysko-taneczne pracowników jednego zawodu).
Do tych obchodów dodać jeszcze trzeba okolicznościowe akademie. Jak np. 22 stycznia w dzień pamięci [Włodzimierza] Lenina, oraz urządzane z całym aparatem reżyserii „radosne obchody" z powodu przyłączenia Zachodniej Ukrainy do Związku Republik Rad, to znowu okolicznościowe zebrania przedwyborcze, czy też obchody innych drugorzędnych świąt sowieckich, jak 23 II Dzień Czerwonej Armii, 8 III Międzynarodowy Dzień Pracujących Kobiet, 18 III Dzień Komuny Paryskiej 1871 r., 5 V Dzień Prasy itd. Sowiety bowiem prześcignęły polskie „dni kwiatka" i raz po raz jakiś dzień jest czemuś poświęcony. Jest więc obchodzony i dzień kultury fizycznej, i dzień floty morskiej, i dzień kolei żelaznych, i dzień lotnictwa, i zaraz potem dzień antywojenny. Tylko niedziel nie obchodzono ani żadnych świąt religijnych. Do marca obowiązywała sześciodniówka pracy i każdy szósty dzień był dniem „widdechu" (4), przypadał więc spoczynek na różne dni tygodnia i w jednej rodzinie bywało w inny dzień świętował mąż, w inny żona, a w jeszcze inny pracujące dzieci. Urzędowanie trwało od [godz.] 8 do 3 [po południu] początkowo, potem czas zmieniono na moskiewski i cofnięto o dwie godziny. Od 10 do 5 po p[ołudniu] trwała ostatnio praca w instytucjach kulturalnych.
Zasadniczo zamierzono wprowadzić podział na Archiwum Akt Dawnych i Archiwum Akt Nowych, i do tych dwóch zasadniczych baz ściągać miano konsekwentnie wszystkie zasoby archiwalne całego regionu.
Ośrodkiem komasacji akt dawnych stać się miało Archiwum Miejskie , któremu postanowiono odjąć charakter lokalny i przemienić w archiwum o zasięgu komasacyjnym na całą Ukrainę Zachodnią. W tym nowym charakterze miało to archiwum znaleźć też nowe pomieszczenie poza ratuszem. Personel archiwalny miał uskutecznić „poizdki" (5) poza Lwów i przeprowadzać ściąganie aktów prowincjonalnych. Projekty sypały się jeden za drugim. W praktyce jednak nic metodycznie i konsekwentnie nie przeprowadzano.
Naprzód wycofano personel i zamknięto Archiwum Ziemskie (6) w gmachu bernardyńskim. Potem cały ten klasztor zajęto na zbiórkę aktów tak samo jak i klasztory dominikański i franciszkański. Wśród śniegów i deszczów przy współpracy zebranych z ulicy ludzi zwożono tam akta najrozmaitszych instytucji państwowych i kościelnych, albowiem te ostatnie z miejsca stały się „derżawnymi" (7). Spiesznie wycofywano spod nadzoru duchowieństwa zarówno archiwa zakonne Jak i kapituł oraz konsystorzy wszystkich trzech katolickich obrządków: rzymskiego, greckiego i ormiańskiego, a także gmin wyznaniowych: protestanckiej i żydowskiej. Przy tym wszystkim ciągle ograniczano się do tych bezładnych zresztą prac komasacyjnych w samym Lwowie. Raz po razie jednak powtarzano, że Lwów stanie się centralą archiwalną całego regionu, że ściągnięte tam zostaną wszystkie akta z całego terenu. Miały to uskutecznić lotne komisje wyjazdowe złożone z przebywających we Lwowie archiwistów napływowych i tubylczych, ale do końca maja ta komasacja regionalna była tylko na języku, i choć wieści o lokalnych zniszczeniach stąd i zowąd napływały, nikt na prowincję się nie kwapił.
I w ogóle ponieważ bolszewicki stan rzeczy cechuje nieustanna jego płynność i przeważna część zamierzeń rodzi się tylko w słowie nie w czynie, tak i odcinek archiwalny poza rozgromieniem organizacyjnym do końca maja [1940 r.] nie wykazywał żadnych form ustalonych, podlegał ciągłym zmianom. Pchające sprawę naprzód zarządzenia porządkowe, w parę dni potem zostawały zastąpione nowymi decyzjami powodującymi ruchy wstecz: „dawaj nazad!" (8). Dziesiątki razy już miano finalizować przenosiny Archiwum Miejskiego z ratusza i instalować je w nowej siedzibie w nowym regionalnym charakterze ogólnego Archiwum Akt Dawnych, z tych zamierzeń dokonana została tylko zmiana nazwy, nic więcej nie uległo zmianie, poza oddzieleniem biblioteki, o czym jeszcze niżej będzie mowa.
Jak wszystkie archiwa lwowskie tak i ono niedostępne jest dla badań naukowych. Dopóki była przy nim biblioteka, dział broszur politycznych ostatniej doby był specjalnie troskliwie przeglądany przez napływowy personel sowiecki. Pilnie też były wertowane czasopisma lwowskie, polskie i ukraińskie, ostatniej doby. Rosjanie nie mieli przygotowanych materiałów orientacyjnych w sprawach kulturalnych, nie pracowały dla nich tak jak dla Niemców osteuropainstituty (9), toteż o naukowcach i instytucjach dopiero na miejscu zbierali opinie i informacje, pożal się Boże z jakich mętnych konfidenckich, niekompetentnych pod żadnym względem źródeł. Dawni pracownicy na placówkach naczelnych od razu zostali z nich usunięci. Z dyrekcji Archiwum Państwowego (10) usunięto dyr. Eugeniusza Barwińskiego. Zrazu fungował on tam jeszcze jako zwyczajny „naukowyj praciwnyk" (11), ale rychło i z tej funkcji go wyzuto krótkim poleceniem „nie trzeba, abyście tu dalej sterczeli, idźcie sobie i jutro już nie przychodźcie". Sowiecka ochrona pracy w praktyce tak bowiem wygląda, że bez wypowiedzeń, z godziny na godzinę pozbawia się chleba pracownika i jeszcze w paszporcie zaznacza się motywy odprawy, biada, jeśli znajdą się tam słowa, iż odszedł dla dobra „dzierżawy" (12), taki bowiem już miejsca nigdzie nie znajdzie.
Na miejsce dyr. E. Barwińskiego zjechał towarzysz Fuhrmann (podobno żydek odeski), zastępcą zaś tego dyrektora został Ukrainiec lwowski, uczeń prof. [Franciszka] Bujaka, ale ouenowiec (13), dr Roman Zubyk, karany polskim więzieniem nacjonalista, zausznik metropolity [Andrzeja] Szeptyckiego. Swoją arogancją dał się on we znaki polskim archiwariuszom, lecz jego władanie lakiem i bolszewicką pieczęcią (którą wszystkie polskie nawet świstki znaczył) nie trwało zbyt długo, bo jego nacjonalistyczna działalność poprzednia i nierozerwalna styczność z kołami świętojurskimi, jako zięcia popiego, spowodowały jego uwięzienie. Spośród personelu Archiwum Państwowego zginął śmiercią żołnierza w czasie wrześniowej obrony Lwowa w bitwie pod Hołoskiem archiwariusz i asystent Uniwersytetu dr Kazimierz Lewicki.
Po zamknięciu Archiwum Ziemskiego personel jego początkowego poprzydzielano do innych ośrodków: [Helena] Polaczkówna, [Maria] Glaserowa i [Wojciech] Hejnosz pracowali w bibliotece Archiwum Miejskiego, [Karol] Maleczyński w Archiwum Państwowym na Podwalu. W jakiś czas potem został z miejsca usunięty Maleczyński, rychło po nim Polaczkówna, a wreszcie i Glaserowa, jakkolwiek jednocześnie przyjmowane bywały coraz nowe siły, jak np. Żydówki [Anna] Doerflerówna i [Eugenia] Trillerówna i in., w myśl bowiem haseł rozładowania zawinionego jakoby niedołężnością „jaśniepańskiej Polski" bezrobocia, rozbudowuje się niepomiernie etaty poszczególnych instytucji, potem zaś znów nagle je kurczy, a ofiarą padają ci, którzy za polskich czasów pracowali, bo wedle opinii bolszewickiej jeśli mieli oni w Polsce pracę, to być musieli faszystowskimi sługusami. Los wydalonych z pracy Polaków pod zaborem bolszewickim specjalnie jest ciężki; jak już wspomniano, na paszportach znaczy się każdorazowe wydalenie z pracy i jego przyczyny. W bolszewii panuje zasada; „kto nie pracuje, ten nie je", a także i nie mieszka, bo bezrobotny lokator dostaje rugi z mieszkania lub płaci najwyższą stawkę komornego na równi z „osobami żyjącymi z kultu religijnego". Bezrobotnym odcinają też dopływ gazu i elektryczności.
Dyrektor Archiwum Akt Dawnych miasta Lwowa, dr Karol Badecki , został pozbawiony swych agend kierowniczych naprzód na rzecz lwowskiego Ukraińca, dziennikarza-nacjonalisty Mikołaja Hołubcia. Ten znany ze swych polakożerczych broszurek oficer ukraińskich Siczowych Strzelców był początkowo wyraźnym sympatykiem nowych twórców radzieckiej Ukrainy. Gdy jednak wskutek aresztowań nacjonalistów zaczął się i pod nim grunt palić, stawał się coraz życzliwszym dla polskiego personelu i w cztery oczy dobitnie krytykował sowieckie poczynania, współczuł z terroryzowanymi Polakami i mówił: „my się może i bić jeszcze będziemy z Polakami, ale teraz łączy nas wspólna dola i musimy żyć solidarnie". I rzeczywiście zachował lojalny stosunek do Polaków. Mimo że ogłosił drukiem wiernopoddańczą zajawę (14) w „Wilnej Ukrainie" nie pozostawał w jego ręku ani cień władzy, albowiem kierownictwo Archiwum objęli przybyli z Kijowa ludzie bardzo młodzi, których fachowość okazała się bardzo problematyczna, a braki w znajomości łaciny i historii ogólnej wprost rażące. Są to: 22-letnia dyrektorka tow. Korolewa (z pochodzenia Żydówka i kto wie, czy nie z ziem polskich, bo choć się z tym pilnie kryje, kilkakroć się zdradziła, że umie władać w słowie i piśmie językiem polskim) oraz 26-letni tow. Odryna, wykładowca ideologii bolszewickiej na uniwersytecie lwowskim, dziś zwanym oficjalnie „Derżawny Ukrajinśki Uniwersytet Iwana Franka". Z personelu Archiwum zwolniony został archiwista dr [Józef] Skoczek, a przyjęty został w charakterze urzędnika antykwariusz Igel. Ponadto, tak jak i w innych instytucjach zaroiło się Archiwum różnej kategorii pracownikami: wprowadzono urząd sekretarki, maszynistki, buchaltera, kasjera, urzędnika gospodarczego, tzw. zaw-hos-pa itd. (wszystko Żydzi). W ogóle zmiany w składzie personelu wszystkich instytucji kulturalnych są ustawiczne, czystki idą na przemian z rozbudową etatów, których faktyczne) ilości nikt nie zna, tak samo, jak nikt rzeczywistej wysokości swych poborów, tzw. zarpłaty, asygnowanej dwa razy miesięcznie, a z której raz ściągają świadczenia społeczne i opłaty na kult-fond, tj. fundusz kultury, to znowu w ciągu szeregu wypłat o tym zapominają. Raz po raz przychodziły rozporządzenia, aby „skłast budżet" (15), ale ani w dokonywanych wypłatach nikt się nie trzymał pozycji i cyfr w budżecie zawartych, ani w wydatkach rzeczowych i personalnych nie był on obowiązujący. Niespodzianki wyskakiwały jedne po drugich.
Ostatnio tworzyć zaczęto w zabudowaniach koszar przy ulicy Jabłonowskich odrębne archiwum organizacji społecznych i politycznych. Ściągane tam akta stają się przedmiotem ożywionej kwerendy ze strony bolszewików,
a wydobywane stamtąd wiadomości i nazwiska stają się precedensami do represji, prześladowań i aresztowań.
Bogate archiwum prywatne dyr. Aleksandra Czołowskiego uszczuplone przez hojny dar na rzecz Ossolineum, lecz jeszcze zasobne, zachowało się do końca maja w prywatnym mieszkaniu zbieracza, zasłaniającego się przed wszystkimi nań zamachami dowodem przebywania w więzieniu carskim, a po jego opuszczeniu przymusem meldowania się ochranie, która na specjalnym arkuszu, zachowanym przez dyr. Czołowskiego, rejestrowała jego każdorazowe stawiennictwo. Ale ostatnio i to zachodzenie z niańki bolszewików przestało działać. Mimo wszelkich protekcji wtargnęli już komandirzy16 bolszewiccy do mieszkania dyr. Czołowskiego jako lokatorzy, zajmują coraz dalsze pokoje i coraz częściej dają do zrozumienia, że dla uzyskania dalszej przestrzeni mieszkalnej postarają się o upaństwowienie zbiorów i wywiezienie ich do archiwów i bibliotek publicznych.
Prywatni posiadacze archiwaliów i muzealiów składali je z chwilą wybuchu wojny, a potem pod wrażeniem rabunków domów prywatnych, masowo do zbiorów publicznych. Władza bolszewicka nie uznaje jednak własności prywatnej i wszystko, co gdziekolwiek zastała, prywatne książki, archiwalia, muzealia, uznała ogółem za własność państwową. Obiekty te jak najspieszniej nakazano wciągać do inwentarzy instytucji, popieczętować i oznaczyć jako derżawne". Losowi temu nie uszły nawet karykatury i odręczne rysunki w literacko-artystycznej knajpie Atlasa w Rynku — i one uległy „uderżawieniu"(17).
Od dnia 5 V 1940 wszystkie akta parafialne, księgi metrykalne itd. ostatniej
doby zostały zarówno z parafii chrześcijańskich jak i z urzędów metrykalnych żydowskich przeniesione do bolszewickiego urzędu stanu cywilnego i został wydany zakaz prowadzenia kancelarii parafialnych oraz wystawiania jakichkolwiek aktów urodzin, ślubów i zgonów, wszystkie te agendy objął bowiem sowiecki urząd stanu cyw[ilnego].
Ostatnio uchwalono też zastosować zasadę wyłączenia wszystkich archiwaliów z instytucji bibliotecznych, a więc odłączyć oddziały rękopisów zarówno z Ossolineum (18), Bavorovianum (19), Biblioteki Poturzyckiej (20), Biblioteki Uniwersyteckiej (21), jak i z ukraińskich Biblioteki Narodnego Domu (22), Biblioteki Towarzystwa Naukowego im. Szewczenki (23) itd. Również starodruki ulec miały komasacji i być miały zewsząd zwożone do Bavorovianum. Napotykały te plany na rozmaite sprzeciwy, wytyczne ich przeprowadzenia nie były ani nawet w zarysie podane, w jednych instytucjach na gwałt spisywano starodruki, aby Je według spisu oddać, jak np. w bibliotece Archiwum Miejskiego, w innych bez kontroli i spisów rozwłóczono tu i ówdzie, jak to stało się z cennymi starodrukami Muzeum Stauropigijskiego (24).
BIBLIOTEKI
Maksym Gorkij w zaraniu rewolucji rosyjskiej nakreślił plan proletariackiej literatury całego świata, ale daleko odeń odbiegła sowiecka praktyka bolszewicka. Lecz bolszewizm dąży do tego, aby dla obywatela radzieckiego cały świat poza Sowietami był nocą l wszelkimi siłami podtrzymuje stan niebywałej ignorancji stosunków zagranicznych. To jest właśnie cecha najznamienniejsza sowieckiej proletkultury: nic nie wiedzieć poza sobą. W tym też celu zaraz po wkroczeniu Czerwonej Armii zaczęło się okaleczanie bibliotek. Opieczętowano wszystkie księgozbiory, wypożyczalnie, antykwarnie, księgarnie itd., gdzie wszędzie dokonywano czystki zawartości, usuwając w pierwszej linii dzieła o Sowietach, potem religijne, faszystowskie, zatrącające nacjonalizmem i imperializmem oraz beletrystykę wedle wykazów autorów. Polityka biblioteczna bolszewików też była chwiejna, wydawano zarządzenia i cofano je, wszystkie zaś zmierzały do tego aby z nowych obywateli uczynić na swój wzór samych czytelników książek jednego bolszewickiego kierunku. Zorganizowano ogromną ilość czytelń po szkołach wiejskich i miejskich, gdzie nie ma innych książek tylko literatura polit-gramoty (25), innych gazet tylko sowieckie. Te „krasnyje ugołki" (26), bolszewickie kapliczki zawieszone są od pułapu do podłóg wizerunkami ludzi bolszewickiego reżimu: [Józef] Stalin, [Wiaczesław] Mołotow, [Klimient] Woroszyłow, [Łazar] Kaganowicz, [Michaił] Kalinin, we wszystkich pozach i niezliczonych wariantach Lenin, oraz wydania jego dzieł. Wokół zaś do uprzykrzenia powtarzane łozungi (27): „Proletariusze wszystkich narodów łączcie się!", „religia opium dla ludu", „praca sprawą honoru, sprawą chwały, sprawą męstwa i bohaterstwa" itd. Powstała też we Lwowie na gruzach dawnych księgarń polskich pewna ilość księgarń bolszewickich z napisami Ukrknigtorg, ale kupujących w nich niewiele. Książki polskie wysypały się na ulicę, są do nabycia w ulicznym handlu wózkowym, o ile treścią odpowiadają najezdnikom. Natomiast w owych Ukrknigtorgach jest do nabycia przede wszystkim Ojczyzna [Wandy] Wasilewskiej, Marysieńka [Tadeusza] Boya [-Żeleńskiego] i w ogóle książki autorów z dawna lub świeżo „nałamanych" do bolszewickiego systemu.
Chluba Lwowa, Zakład Narodowy im. Ossolińskich , został uznany za filię Akademii Nauk w Kijowie, na równi z Biblioteką Towarzystwa Naukowego im. Szewczenki (28). Skutkiem też tego szczęśliwym trafem długo ostawał się przed ugodzeniami nieprzemyślanych, burzących zarządzeń lokalnych władz. Przez całą jeszcze zimę i wiosnę wczesną pozostawał nienaruszony w swej zasadniczej organizacji, choć i on zaznał bolszewickiego pokostu. Oszczędzał mu jednak troskliwie większych wstrząsów komisarz bolszewicki, towarzysz [Jerzy] Borejsza (Goldman czy Bornstein podobno, pochodzenia jakoby łódzkiego), sowiecki literat, długo bywały za granicą i wypolerowany towarzysko i umysłowo na zupełnie europejski sposób.
Dawny personel został uszczerbiony z powodu śmierci dwóch naczelnych postaci przedwojennego Ossolineum. We wrześniu jeszcze w czasie niemieckich nalotów zmarł na atak sercowy dyr. Bernacki Ludwik i pochowany został prowizorycznie w ogrodzie Zakładu, albowiem sytuacja oblężeniowa nie pozwalała na uformowanie konduktu pogrzebowego. W kwietniu zaś po długotrwałej, wyczerpującej wszystkie środki materialne rodziny, chorobie umarł kustosz Kazimierz Tyszkowski.
Bolszewicki zarząd Ossolineum oświadczył, że chce brać udział w pogrzebie, ale pod warunkiem nieuczestniczenia w nim duchowieństwa. Modły więc u zwłok odprawiono na godzinę przed właściwym wyprowadzeniem zwłok, którym bolszewicy towarzyszyli do wrót cmentarza. Gdy się oni wycofali, księża zjawili się na czole konduktu i w ciszy, bez pieśni odprowadzili zwłoki do mogiły, żegnane też bez słowa, bo mów żadnych wygłaszać nie wolno. Pogrzeb jednak śp. Tyszkowskiego, odbywany w atmosferze rozpaczliwej, wywołanej uprzednim wywozem masowym inteligencji lwowskiej, był mimo wszystko niemą manifestacją liczebności polskiego naukowego Lwowa, cały bowiem cech naukowy wraz z wszystkimi pomocniczymi gałęziami zawodowymi oddał ostatnie pożegnanie śp. zmarłemu.
Poza tym brakło też w dziale wydawniczym Ossolineum dyr. [Antoniego] Lewaka. Został on jeszcze w październiku aresztowany i oskarżony za niegodne rzekomo stanowisko w czasie jakiegoś strajku drukarskiego. Również za to chciano pociągnąć do odpowiedzialności więziennej i śp. dyr. Bernackiego i przybyto poń, aby go zabrać; z trudem tylko przyjęto tłumaczenie, że śmierć uwolniła go od wspólnego losu z Lewakiem. Tenże podobno zasądzony został na długie lata ciężkich prac na Sybirze.
Dalszy personel został w swym poprzednim składzie. Nakaz wyjazdu ze Lwowa do dni 10 dostała tylko jedna jeszcze pracownica Ossolineum p. [Stanisława] Brueckmannówna, jako właścicielka domu i obrończyni Lwowa z 1918 r. Potem zaszły zmiany w Muzeum im. Lubomirskich (39), o czym poniżej. Natomiast nader wydatnie powiększono liczbę pracowników, aż do cyfry kilkudziesięciu osób przez przyjęcie wielu Ukraińców i Żydów. Z Ukraińców pracuje tam redaktor „Zapisków Czyna św. Wasilija" bazylianin ks. Jozafat Skruteń, znaleźli tam też oparcie liczni uchodźcy Polacy ze Śląska (Roman Lutman, [Michał] Antonów), z Krakowa ([Józef] Feldman), z Warszawy ([Wacław] Olszewicz, [Stanisław] Ossowski) oraz powodowani potrzebą osiągnięcia legitymacji jakiejkolwiek pracy uczeni-lwowianie poprzednio prywatyzujący, jak np. Tadeusz Mańkowski. Po śmierci kustosza Tyszkowskiego otrzymała tamże posadę wdowa po nim.
Pracownicy umysłowi Zakładu tworzyli łącznie z personelem drukarskim odrębny związek zawodowy, profspiłkę, która jednak nie stała się w takiej mierze Jak gdzie indziej instytucją tortur moralnych dla swych członków. Obowiązywał wprawdzie przymus brania udziału we wspólnych zebraniach i zabawach z drukarzami, uczestniczenie w łącznych mityngach, ale nikogo z tej profspiłki nie rugowano za przeszłość, za pochodzenie burżuazyjne, za socjalną proweniencję, za pokrewieństwa, za działalność polityczną; przyjęto zaś np. b. senatora Ozonu30, bibliofila [Aleksandra] Semkowicza, który swój zbiór mickiewiczianów oddał Zakładowi. Zespół ten bowiem pracowników natrafiał na ogół szczęśliwie na kulturalnych komisarzy bolszewickich. Ostatnio towarzysz Borejsza przeszedł na kierownictwo dawnego Państwowego Wydawnictwa Książek Szkolnych, które przemienione zostało na Derżawne Wydawnyctwo Pidrucznykiw Szkilnych dla Narodnich Menszostyj (m.in. podręczniki dla polskiej mniejszości narodowej w „Ukrainie Zachodniej" opracowuje tam Stanisław Wasylewski).
Filią znów Ossolineum została Biblioteka im. Wiktora Baworowskiego , którą do 13 IV 1940 kierował dyr. Rudolf Kotula, wywieziony w ów dzień do Rosji. Po nim kierownictwo objął dr Stefan Inglot z Ossolineum wraz z jakimś nieznanym bliżej z nazwiska Żydem. Zbiory ulegają powoli rozgromieniu, obrazy idą do Kartynnej Galerii(31), eksponaty do Muzeum. Sam gmach położony na rogu ul. Sykstuskiej i Ujejskiego miał stanowić ośrodek komasacji starodruków z całego Lwowa.
Jak już wspomniano, Ossolineum, zależne wprost od Akademii Nauk w Kijowie, a nie od decyzji miejscowych władz oświatowych, długo nie było narażone na eksperymenta reorganizacyjne. Przed wszystkimi usiłowaniami lokalnymi zasłaniano się odwoływaniem się do Kijowa, a że przy bolszewickimi biurokratyzmie droga to nader przydługa, więc rozstrzygnięć oczekiwano miesiącami. Dopiero, gdy do spraw biblioteczno-muzealnych jako czynnik nadrzędny wmieszał się miejscowy komitet partyjny, odporność na ataki reorganizacyjne przestała być skuteczna, bo decyzje partii są równie szybkie jak nieodwołalne, a właśnie to była partyjna uchwała, że Ossolineum istnieć będzie nadal tylko jako książnica naukowa, z wyłączeniem odeń archiwum i muzeum.
Kierownictwo Biblioteki Uniwersyteckiej zaraz z początkiem października poruczył rektor lwowskiego Uniwersytetu towarzysz [Mychajło] Marczenko Ukraińcowi lwowskiemu, profesorowi gimnazjalnemu a byłemu urzędnikowi tejże Biblioteki, Bogdanowi Barwińskiemu.
Biblioteka Uniwersytecka uszczuplona została o cały dział medycznej literatury i czasopism. Z wyodrębnieniem bowiem od uniwersytetu fakultetu medycznego w osobny Instytut Medyczny łączyło się utworzenie odrębnej biblioteki tegoż Instytutu, gdzie otrzymali pracę m.in. uchodźcy polscy, jak np. [Józef] Majer i [Janina] Bergerówna z Katowic. Po zniesieniu fakultetu teologicznego przejęła Biblioteka Uniwersytecka w swój zespół podręczne biblioteki seminariów teologicznych, które powędrowały w głębie magazynów. Jeszcze przedtem jednakże kierownicy seminariów teologicznych porozdawali wiele książek seminariom historycznym i osobom prywatnym w przechowanie.
W Bibliotece Uniwersyteckiej polityka personalna szła zdecydowanie po linii faworyzowania Ukraińców. Czystka objęła głównie Polaków, zwolnieni zostali: [Franciszek] Smolka, [Eustachy] Gaberle, [Witold] Szmajkowski, [Beatrycze] Żukotyńska, Korajska i in. oraz bardzo dobitnie komunizujący na pierwszych mityngach mgr Grepp, Polak, syn proletariusza, mimo całych probolszewickich sympatii jeszcze za nie dość prawowiernego uznany przez nowy regime. Wśród wielkiej ilości sil nowoprzyjętych jest też Polka, Józefa Mękarska, żona przebywającego za granicą kustosza Biblioteki, Stefana.
Początkowo bolszewicy dążyli do zrównania organizacyjnego wszystkich pracowników książki. W jednej łącznej organizacji zawodowej skupiono początkowo wszystkich archiwariuszy, bibliotekarzy, muzealników wraz z woźnymi tych instytucji, księgarzy, cały personel wszystkich prywatnych wypożyczalni książek oraz wszystkich subiektów księgarskich. Na czele tego związku stanął dyr. Hilarion Święcicki. I związek ten nominalnie istniał ciągle, mimo że poszczególne działy zaczęły się usamodzielniać i odrywać, albowiem ten związek ogólny z olbrzymią przewagą elementu żydowskiego przyszedł do skutku od razu już wśród energicznych sprzeciwów i protestów, kto mógł więc następnie zeń umykał. Zespół pracowników Biblioteki Uniwersyteckiej należy obecnie do profspiłki pracowników uniwersytetu, o jego losach, oprócz rektora Marczenki, decyduje głównie komisarz polityczny Uniwersytetu tow. Lewczenko. U niego też instancjonował za dyr. Smolką; w imię nader ciężkich jego stosunków rodzinnych, deputat do Werchownej Rady Sowietów (32), wicerektor tow. prof. Kiryło Studynśkyj i uzyskał to, że Smolka został wreszcie ponownie przyjęty na zwykłego funkcjonariusza bibliotecznego, na najmniejszą stawkę płacy. Nie zdołał jednak tenże Studynśkyj uzyskać niczego dla dr Polaczkówny, która do niego też pukała o pomoc.
Zarówno w Ossolineum, jak i w Bibliotece Uniwersyteckiej] urządzać
musi się raz po raz nakazane z góry „wystawky" (33, to dla uczczenia 7 listopada, dnia rocznicy rewolucji październikowej, to znów poświęconą świętu ludu sowieckiego wystawę „Perszyj trawnia", lub też wystawę Szewczenkowską z racji jubileuszu „Kobzara" itd. Ciągle też z Moskwy napływają gotowe „wystawky", które demonstrują lwowianom sowieckie „szczasływe żyttja" (34), dobrobyt kołchoźnego żywota, podkreślony takim propagandowym trikiem, jak to, że wszystkie dziewoje na fotografiach tworzących cykl wystawkowy ostentacyjnie uwidaczniają swe zdobne w zegarki ręce. W każdej instytucji pewne jednostki pracownicze, [które] tworzą „kadry aktywu", są postrachem kolegów. Wszędzie obowiązuje redagowanie „stiengazety" (35), która ma być terenem wzajemnej publicznej krytyki, a zmienia się w organ donosicielstwa i wzajemnego judzenia.
We wszystkich naukowych książnicach Lwowa zorganizowane zostały
specjalne gabinety literatury rewolucyjnej i partyjnej, sale ideologii bolszewickiej, pracownie engelsowsko-marksistowsko-leninowsko-stalinowskiej wiedzy, zaopatrywane hojnie przez władze moskiewskie w bolszewickie wydawnictwa naukowe, w literaturę propagandową i komplety czasopiśmiennicze. W tych „czerwonych kątach" kształcą się pierwszej sorty bolszewicy wybrańcy spośród młodzieży, z ostrożnością spośród wielu desygnowani i specjalnie dotowani, nowi młodzi członkowie agit-brygad studenckich, „szturmowcy" ideologii bolszewickiej, już rodzimego „zachodnioukraińskiego" pochodzenia i pokroju. Misję jednak dokształcania ideologicznego dotąd spełniają głównie w instytucjach uniwersyteckiego poziomu agitatorzy i wykładowcy napływowi, czuwający nad czystością nieskażoną linii partyjnej we Lwowie, deklamujący niestrudzenie o dyscyplinie pracy sowieckiej i o „stalinowskim entuzjazmie twórczym" w Sowietach w dziedzinie naukowej, wzywający przy każdej sposobności do współzawodnictwa socjalistycznego, do stachanowskiego wyścigu w wydajności pracy. Głoszona przez tych misjonarzy nowej niby wiary stalinowska zasada; „od każdego według jego zdolności, każdemu według jego pracy" nie jest bynajmniej w praktyce realizowana, zdolności bowiem nikt nie bada, kwalifikacji specjalnych nie wymaga, bo tam każdy może być wszystkim. Kwitnie zaś najwyuzdańszy protekcjonizm partyjny.
Kwalifikacje, wydajność, jakość pracy zastępuje przynależność partyjna, pochodzenie proletariackie jest pomocną legitymacją a doskonale pomocnym do otrzymania posady atutem jest powoływanie się na odbyte więzienie i na doznane prawdziwe lub urojone krzywdy od „jaśniepańskiej" Polski.
Rejestracyjny przymus doprowadzał pracowników do szału. Dziesiątki razy wypisywało się swoje personalia i w dziesiątki miejsc je posyłało. Ankiety, arkusze personalne sypały się lawiną. Wszędzie dziesiątki pytań: jakie pochodzenie socjalne, jakie „otczestwo" (36), czym „batki" (37), kogo się ma za granicą, ile razy się tam było, czym i gdzie rodzeństwo, jaka przynależność partyjna, czy siedziało się w więzieniu i jakich krzywd doznało od państwa polskiego itd. Budżety układało się roczne i kwartalne, i miesięczne, plany prac nawet tygodniowe. Mimo jednak ustawicznych wymogów przedkładania tych projektów norm roboczych i ciągłej zachęty do przekraczania tych norm, praca wszędzie szła żółwim krokiem, a różnych fikcyjnych sprawozdań wysyłano mnóstwo i tego jednego się nie bano, bo kontroli pracy nikt nie wykonywał. Wystarczało zanotować na czas porę swego do instytucji przybycia i punktualnego również z niej odejścia, a cały okres urzędowania, tzw. pracodzień można było przepróżnować bezkarnie. Nie sposób opisać, do jakiego stopnia chroma tam organizacja pracy, jaki jest bezład wydawanych dyspozycji. Wszędzie potworzyły się całe „atramentowe brygady" urzędników przepisujące na chybił trafił to to, to owo. Wobec ogromnej rozbudowy personalnej wszędzie panuje dotkliwa ciasnota miejsca, pracownicy jeden drugiemu depczą po piętach, tłocząc się w kilkoro przy Jednym stole lub biurku.
Założona w dwudziestolecie obrony Lwowa Biblioteka Publiczna miasta Lwowa funguje nadal pod kierownictwem przydzielonego z Archiwum Miejskiego dr. Stanisława Rachwała, pod dyrektywami Narkomprosu (38). Typowym przykładem bałaganu organizacyjnego jest wzmiankowana już sprawa biblioteki Archiwum miasta Lwowa. Jak już wspomniano. Archiwum to miało ulec reorganizacji i rumacji z ratusza. Mimo szukania poparcia władz wszelkiej instancji a także u dzisiejszego władcy ratusza tow. Jeremienki, przemogła wola finansowego komisarza miśk-rady (39), tow. Krawczenki, który zapragnął mieć w parterowych salach archiwalnych biura rachunkowe. Rumację rozpoczęto więc od wyniesienia mebli i wywozu całej biblioteki podręcznej. Nie można było tylko przetransportować starodruków i archiwaliów, bo te były w zapieczętowanym magazynie, którego nikt nie chciał otworzyć a wzywane NKWD nie kwapiło się. Gdy jednakże wśród największych mrozów dokonywana przewózka książek do gmachu franciszkańskiego klasztoru była na ukończeniu, władcy ratusza doszli do przekonania, że właściwie sale archiwalne są im zbyteczne i polecili z powrotem przywrócić stan poprzedni. Pieniędzy jednak na powrotny transport książek nie wyasygnowano i zasób pomocniczych książek nie powrócił do archiwum, martwo i bezużytecznie tkwi w odległym od ratusza klasztorze, tworząc nie wiadomo jakiego charakteru odrębną jednostkę biblioteczną do której wstęp jest tylko możliwy za przepustkami wydawanymi przez specjalnie na ten cel zaangażowanego urzędnika. W archiwum zaś miejskim jego nowi bolszewiccy i ukraińscy włodarze gromadzą i zakupują nową bibliotekę właściwie dubletów, zapomniawszy o dawnych cennych, od lat gromadzonych leopolitanach.
Biblioteka Politechniki Lwowskiej (40) pozostawała nadal pod kierownictwem p. Laskiewicza i tak jak i ta cała wyższa uczelnia stosunkowo niewielkich doznała zmian w składzie personalnym i w zasobie bibliotecznym. Oddalona nieco od gmachu uczelnianego rzadko kiedy była dosięgana zainteresowaniami komisarza Politechniki, tow. Sadowskiego, ilekroć zaś zetknął się on bliżej ze sprawami bibliotecznymi, zawsze w konsekwencji szły, niespełnione zresztą,
groźby rugów personalnych.
MUZEA
Reorganizacyjna mania bolszewików najboleśniej jednak odbiła się na muzeach, choć w stosunku do nich zastosowanie zasady komasacji z dawna było ze wszech miar pożądane, albowiem rzeczywiście Lwów posiadał za wiele jednostek muzealnych przybliżonych wzajemnie charakterem swych zbiorów
i ekspozycją.
W stanie nietkniętym została zachowana Panorama Racławicka , albowiem temat jej: pogrom wojsk carskiej Rosji odpowiadał historycznej koncepcji bolszewickiej, która toleruje postać Kościuszki jako miateżnika (41), buntownika przeciwko władzy cara. Pozostaje obecnie Panorama pod zarządem lwowskich Ukraińców i jest dla publiczności dostępna.
Na skutek trwogi wojennej, już w czasie bombardowania Lwowa, które rozpoczęło się zaraz po 11 X 1939, zostały najcelniejsze muzealia spakowane do piwnic lub złożone w skrzyniach, w najniższych, sklepionych partiach budynków. Dotkliwiej nie ucierpiało żadne pomieszczenie muzealne, powylatywały jedynie setki szyb, zwłaszcza w Muzeum Przemysłu Artystycznego (42), [ul.] Hetmańska 20, gdzie całe naroże zostało też eksplozją ścięte. Tylko w Galerii Miejskiej (43) odłamki granatów czy bomb uszkodziły parę obrazów.
Po wkroczeniu bolszewików 22 IX 1939 zjawił się jegomość z wielkich rozmiarów czerwoną kokardą na piersiach i oznajmiał poszczególnym zarządom muzeów, które na ogół w komplecie pozostały na miejscu, iż jest on mianowanym przez nowe władze inspektorem muzeów. Bez jego jednak udziału dokonał się zabór broni ze wszystkich muzeów posiadających zbrojownie. Miano rekwirować tylko bardziej nowoczesne eksponaty broni białej i palnej, ale znikły przy tej sposobności również i różne zabytkowe sztuki, a także broń z czasów wielkiej wojny, obrony Lwowa 1918 i walk polsko-bolszewickich 1920 r. Rekwizycji tej dokonywali ciemni sołdaci, wydający na skrawkach papieru ciężko nagryzmolone poświadczenia odbioru. Trudno im było wytłumaczyć, że np. honorowa szabla gen. Tadeusza Rozwadowskiego jest pamiątką historyczną; wystarczyło słowo polski generał, aby wzmogła się ich chęć zaboru.
W parę dni po tej rekwizycji broni, która odbywała się pośród zniesionych razem ze skrzyń eksponatów, przyszedł od władz bolszewickich rozkaz ich rozpakowania i przyprowadzenia sal muzealnych do kompletnie takiego samego stanu, w jakim były one przed wybuchem wojny. Nic nie wolno było zmienić, nic ukryć. Termin dany personelom muzealnym na dokonanie tych prac rekonstrukcyjnych dany był zaledwie kilkudniowy, na gwałt więc trzeba było rozpakowywać i urządzać, aby temu rozporządzeniu zadosyć uczynić.
Normalne funkcjonowanie lwowskich instytucji kulturalnych było bolszewikom potrzebne dla reklamy ich sprawności w ożywieniu zamarłych wskutek „drugiej imperialistycznej wojny" dziedzin życia. Ze specjalnym naciskiem wieściły to gazety, szeroko komentując fakt, że za czasów „jaśniepańskiej" Polski wstęp do muzeów był płatny, gdy oni, twórcy proletkultury, znoszą wszystkie opłaty. Bardzo niedługo zresztą, w parę już tygodni potem, wprowadzone zostały specjalnym ukazem opłaty wstępu do muzeów. Płacili jej nawet czerwonoarmiści.
Oni też byli przeważnie gośćmi w muzeach lwowskich. Nigdy nie przychodzili w pojedynkę, ale grupami i Jeden drugiego pilnował w treści rozmów z personelem. Całe kompanie krasnoarmiejców pod dowództwem komandirów (coś w rodzaju naszych referentów kulturalnych, tak samo zresztą niemrawych umysłowo, jak ten cały tłum), zatłaczały muzea, snując się bezmyślnie po salach. Te zganiane przemocą gromady żołnierstwa reprezentować miały przed publicznością lwowską niepohamowany jakoby w ludzie sowieckim pęd do kultury. Ciągle wyśmiewali bolszewicy liczby naszej frekwencji muzealnej, przeciwstawiając naszym nikłym cyfrom odwiedzin jednostkowych i wycieczek zbiorowych fantastycznie tłumne „prohułki" (44) w ich muzeach. Żądali oni wprawdzie naszych „ekskurzowodów"45, ale każde słowo jego opatrywali komentarzami w duchu swej wiary i przeciwstawiali wszystko świetności bolszewickich urządzeń muzealnych, powtarzając ustawicznie:
„u nas, u nas...".
Napływać też zaczęły jednostki kulturalniejsze rekrutujące się z pokazowych luminarzy radzieckiego kraju, im starsi, tym oświeceńsi, im młodsi, tym butniejsi. Łaskawie wyrażali oni niejednokrotnoć swe uznanie dla lwowskich muzeów, ale też zaraz umniejszali ich wartość krytyką braków, zarzucanych z bolszewickiego punktu widzenia. „U nas ekspozycja nie taka, u nas nie w tym sprawa, aby pokazywać, ale aby uczyć, u was priamo (46) burżuje i klechy, u nas biedniaki, a wy nie umiecie nawet pokazać, jak oni pod uciskiem krwiopijców żyli, u was tylko Polaki, a gdzie Ukraińcy i Jewreje?" (47). Daremne były tłumaczenia, że ci mają swoje, a ci też swoje odrębne muzea. „U nas wsio adno (48), i u was tak budiet (49), jak wy razem żyjecie, to i razem w muzeum być powinniście" — odpowiadali. Potem jednak o tej idylli współbytowania muzealnego zapomniawszy, planowali osobne Muzeum Wschodu, do którego ściągnąć zamierzali wszystkie zabytki ormiańskie i jewrejskie (słowo Żyd, żydowski uważają za obelżywe i grożą karami za ich używanie, tak samo jak i chłop jest dla nich wyzwiskiem dla „selanyna" (50)).
Zwiedzali muzea lwowskie poeci-ordenonośce (51), dramaturdzy i literaci, brygady filmowców i artyści, ale najdłużej nie zjawiali się muzealnicy, których Sowiety posiadają tylko znikomą ilość. Były też wizyty rozmaitych czujek partyjnych, węszących niebłagonadiożność32, były wizyty tajniaków, konferujących z woźnymi na temat naukowego personelu.
„Najdostojniejszą" była wizyta politbiura (53) Sowieckiej Republiki Ukraińskiej z dostojnikiem-ministrem Nikitą Sergiejewiczem Chruszczowem, sekretarzem Komunistycznej Partii bolszewików Ukrainy (KPbU) na czele. Wizytę tę poprzedziła cała chmara agentów policyjnych, którzy przetrząsali każdy kącik muzealnego pomieszczenia, zanim przybył sam kortem (54) właściwy. Pozwolili sobie jeszcze wówczas (w październiku 1939) udzielać wyjaśnień po polsku, w milczeniu przypatrywali się portretowi marszałka [Józefa] Piłsudskiego. W dziale Obrony Lwowa na widok portretu generała [Romana] Abrahama, nic dotąd nie mówiący Chruszczow na głos wykrzyknął: „A ot Smigłyj!" i z niechęcią przyjął wyjaśnienie rektyfikujące to rozpoznanie. Pamiątki obrony Lwowa tylko dla Ukraińców lwowskich były czerwoną płachtą. Bolszewików mało interesowały, mówili oni: „a to wasza z nimi wojna", szukali zaś tylko pamiątek z wojny polsko-bolszewickiej i wierzyć nie chcieli, że wówczas pochód czerwonoarmiejskiej sławy nie dotarł do Lwowa.
W sprawie pensji, zajęcia się personelem, aż do lutego zalegała zupełna cisza. Byli zaś pracownicy opłaceni jedni na dwa, inni na trzy miesiące z góry. Drożyzna galopująca zawrotnie szybko wyczerpała rychło te zasoby. Gdy zaś z dnia na dzień bez zawiadomienia i przeprowadzenia jakiejkolwiek wymiany, wycofane zostały z obiegu polskie pieniądze, sytuacja stała się wprost opłakana. Miejscy pracownicy muzealni nie mieli się gdzie udać, bo cały magistrat rozpędzono, a urzędujące na ratuszu nowe władze orzekły, że muzea to nie ich dział, że podlegają one nie „miśk-radzie", ale „Narkomprosowi", a znowu reprezentacja tej instytucji na miasto Lwów oświadczyła, że to sprawa Kijowskiej Akademii Nauk. Ów inspektor muzealny. Jak się okazało lwowski Ukrainiec, nazwiskiem Pańkiw Wołodymyr, z zawodu przemysłowiec, fabrykant proszków do pieczywa „Arroza" i zarazem przedstawiciel fabryki baterii latarkowych „Dajmon", niefachowiec, ale jak sam mówił „lubownyk", miłośnik muzealnictwa, nic też nie mógł uzyskać konkretnego. Od czasu do czasu przynosił trochę rubli na cały personel i rozdawał je na chybił-trafił jako zaliczki na pobory, których nota bene nikt nigdy potem nie ściągnął. Kwoty to były zresztą nader drobne. Na nalegania pracowników, aby wreszcie sprawę poborów uregulował, zasłaniał się odpowiedzią, iż sam jeszcze nie uzyskał potwierdzenia na swym urzędzie. Za tym zatwierdzeniem, nie mogąc się go doczekać na miejscu, postanowił pojechać do Kijowa. Długo starał się o paszport. Wreszcie wyjechał i przebywał dłużej niż zamierzał, tak iż przypuszczano, że nie wróci „z politycznych względów". Wrócił jednak i bardzo chwalił dobrobyt kijowski, jakość jadła, którego we Lwowie w tym czasie bardzo brakło. Opowiadał jak to zaraz na wstępie widać, że Kijów to stolica wielkiego państwa — „no, ale wy i tak mi nie wierzycie" - z dziwnym jakimś uśmiechem kończył. Gdy nie miał świadków spośród swoich pobratymców lub bolszewików, zawsze mówił po polsku. Był to człowiek względem Polaków bardzo lojalny, ale ciągle dający upust swym prohitlerowskim sympatiom. Urzędem bolszewickim chciał pokryć prawdopodobnie swą przeszłość fabrykanta, a więc eksploatatora, a podobno także swą służbę w Usususach (Ukrajinśki Siczowi Strilci). Mimo jednak tych jego usiłowań mimikry, zanim zyskał przyobiecane mu w Kijowie zatwierdzenie, został niebawem po powrocie zaaresztowany i słuch o nim zaginął. Posiadany przez niego zbiór etnograficzny i kolekcję porcelany zupełnie rozgromiono, rodzinę zaś wywieziono. Pomocnik zaś jego i sekretarz, człowiek też poprawnie zachowujący sin w stosunku do polskiego personelu muzealnego, przynajmniej na zewnątrz Wasyl Lewicki, mimo dobitnych bolszewickich enuncjacji w redagowań przez siebie muzealnej „stien-gazecie", też został niebawem z pracy zwolniony, jako redaktor nacjonalistycznych wydawnictw „Czerwonej Kałyny". Drżał on przed podobnym jak szef jego losem. Pustką stał więc przy końcu maja ów lokal inspektoratu muzealnego.
I w ogóle w dziedzinie muzealnictwa do końca maja panował zupełny chaos. Co kto się zjawił z władz, coraz to inny powstawał projekt reorganizacji muzeów. „Perestroity" (55) to było hasło bolszewickie. Wszystko, co dawne, musiało być jak najszybciej zmienione na dowód jak szybko działa machina przebudowy socjalistycznej. Projektowano jedno wspólne muzeum obejmujące wszystkie działy, z przyrodniczym włącznie. Osobno istnieć miało tylko Muzeum Wschodu w pałacu Biesiadeckich i Muzeum Bezbożnictwa czyli Antyreligijne w gmachu „Proświty", dawnym pałacu Lubomirskich, Rynek 10. Pałac ten opróżniono z instytucji ukraińskich, ale do końca maja nie zadecydowano jego przeznaczenia. Potem znów podzielono muzea lwowskie na dwie grupy: historyczną, do której należały Muzeum kr[óla] Jana III (56), Muzeum Historyczne] m. Lwowa (57), Muzeum Lubomirskich, Muzeum Tow[arzystwa] Nauk[owego] im. Szewczenki (58), Muzeum Stauropigijskie, Muzeum Narodnego Domu (59) — wszystkie je postanowiono złączyć w jedną całość jako Muzeum Zachodniej Ukrainy. Reszta muzeów lwowskich stanowiła drugą grupę, z tym, że cała ich zawartość historyczna przekazana być miała owemu nowemu totalnemu tworowi: Muzeum Zachodniej Ukrainy. Dział muzealnictwa historycznego podlegał fungującemu niby kurator lwowski tow. Żarczence, a po nim szła dalsza władza nadzorcza: dyrektor i zastupnyk dyrektora po naukowyj czastyni (60) (to niby kustosz). Trudno było znaleźć w Kijowie ochotnika na te godności, połączone z ciężkim zadaniem zmontowania muzeum odpowiadającego ściśle wymogom partii. Kilkakroć zjawiali się z bolszewii ochotnicy, ale wystraszeni ogromem zadania znikali, o niektórych zaś szeptano, że ich właśnie we Lwowie dosięgła władza NKWD i w aresztanckie wciągnęła pielesze. W każdym razie wielokroć oficjalnie jako dyrektorzy przedstawiani osobnicy nigdy tych swoich funkcji nie podjęli, czy to ze strachu przed odpowiedzialnością, czy to z poczucia swej nieudolności, czy z innych jakichś przyczyn — nie wiadomo.
Wszelkie bowiem dyrektywy muzealne dawał lokalny Komitet Partyjny, złożony z zupełnych laików, którym chodzi tylko o to, aby muzea były instrumentem propagandy. Jak już wspomniano, naprzód w stachanowskim tempie żądała partia udostępnienia spakowanych w czasie oblężenia Lwowa eksponatów. Zwiedzano muzea, poddawano nawet życzliwej ocenie. Wnet jednak zaczęły się partyjne grymasy z powodu ich burżuazyjno-imperialistycznej treści i nacjonalistycznego jakoby pokostu. Zażądano, ażeby w muzeach lwowskich przedstawiono pochód idei rewolucyjnych poprzez wieki, aby wykazano jak ruchy socjalne kształtowały miasto Lwów i jak odbijały się na jego terytorium rozwoju. Kazano zobrazować wyzysk człowieka przez człowieka, podłość wrogów klasowych i faszystowskich sługusów, kazano plastycznie potępiać pasożytniczy, ginący kapitalizm.
Ponieważ na podstawie zachowanych i posiadanych przez lwowskie muzea eksponatów żadnego z tych żądań zrealizować nie było można, więc lwowski Komitet Komunistycznej Partii bolszewików Ukrainy zadecydował, że rozładować należy ten cały muzealny zasób „jaśniepańskiej" Polski i rozebrać wszystkie muzea lwowskie. Na ich zaś miejsce w jak najszybszym tempie polecono zrealizować ów już wspomniany plan utworzenia jednego ogólnego Muzeum Zachodniej Ukrainy, przedstawiającego likwidację wrogich bolszewizmowi ustrojów, obrazującego krzywdy wyrządzone proletariatowi przez szlacheckie i burżuazyjne żywioły eksploatatorskie. Muzeum to wykazać miało, że kultura ziem „Zachodniej Ukrainy" jest tworem ukraińskich żywiołów eksploatowanych, nie zaś krwiopijczej polskiej szlachty, księży i zamożnego mieszczaństwa, miało to muzeum obalić przesądy, jakoby kultury ziem przez bolszewików we wrześniu 1939 r. na Polsce zagarniętych miała swe źródło w polskiej pracy, w polskim mecenasostwie Sobieskich, Koniecpolskich, Żółkiewskich itd.
Nominalnie dyrekcję historycznych muzeów lwowskich objął Ukrainiec lwowski, archeolog, kustosz Muzeum Towarzystwa] Nauk[owego] im. Szewczenki, dr Jarosław Pasternak. Z miejsca wprowadził on przymus używania języka ukraińskiego w godzinach urzędowych, mówił tylko po ukraińsku i kazał się na gwałt wszystkim uczyć tego języka. Ten przycichnięty okresowo ukraiński nacjonalista obciążał się chętnie, lecz ponad miarę godnościami bolszewickimi. Dzierżył po profesorze [Leonie] Kozłowskim katedrę archeologii, był proforgiem, tj. prezesem bolszewickiego związku pracowników uniwersyteckich, reprezentantem lojalizmu ukraińskiego przy wszelkich sposobnościach. On to z ramienia i kosztem metropolity Andrzeja Szeptyckiego prowadził prace rozkopowe pod Haliczem i m.in. odkopał katedrę Jarosława Ośmiomysła z XII w. w Kryłosie. Fachowiec to archeolog, ale w sprawach historycznego muzealnictwa nie orientujący się zupełnie. Stawszy się koniunkturalnym mężem opatrznościowym nauki „sowieckiej Ukrainy Zachodniej", nie mógł jednak nadążyć umiejętnościami swymi sypiącym się nań godnościom. Nie był zresztą partyjniakiem, godzinami wystawać musiał i to bez skutku w przedpokojach dygnitarzy sowieckich. Nie miał też zupełnie głosu wobec zespołu, który dla spraw muzealnych nadjechał w międzyczasie z Kijowa.
Przybyła ta brygada muzealna dla wprowadzenia w życie na gruncie lwowskim instrukcji ogólnych sowieckiego muzealnictwa, a właściwie aby dopilnować zburzenia przestarzałego jakoby polskiego systemu muzealnego. Wśród tej brygady instruktorskiej było dwu archeologów: Iwan Wasilewicz Bondar i zażarty Ukrainiec i fanatyk bolszewik zarazem. Iwan Iwanowicz Kurinnyj, inteligent przedrewolucyjnego zasięgu, światły archeolog, który podobno wyrywał się spod obcęg bolszewickiego reżymu, ale spokorniał zupełnie w koncentracyjnym obozie na Sołowkach i piał już teraz peany na część sowieckiego mecenasostwa naukowego. Charakterystyczny typ stanowił spec od urządzania działu rewolucji i budownictwa socjalistycznego, towarzysz Kowalew, propagator bezbożnictwa na terenie muzealnym. Zespól ten dopełniała trójka pań; z nich dwie Żydówki wiodły prym, jako patentowane konsomołki: Fani Mojsiejowna Stittelberg, bardzo wymowna, usiłująca być bardzo bezstronną, z całej damskiej trójki zdradzająca największe obeznanie z archeologicznym działem muzealnym, druga, typowa Żydóweczka z kaprawymi oczyma Nina Oskariwna Rosenberg, okazywała na gwałt swą ukraińskość i swe dobre serce, a trzecia Zinajda Andrejewna Władczenko, Ukrainka naddnieprzańska, zdradzała wielką zaciekłość w ujmowaniu spraw, ale wykształcenie miała tak słabe, że nawet z trudem opanowała alfabet łaciński. Te dwie zresztą Rosenberg i Władczenko były zahipnotyzowane kobiecymi fatałaszkami, które jeszcze wyłowić mogły w spustoszonym Lwowie, o wiele więcej zajmowały się kwestią „duchów", tj. perfum, kapeluszy, sukien itd. aniżeli muzealnictwem, jakkolwiek wszystkie całymi dniami ganiały po muzeach, tropiąc, co się jeszcze ostało przed rozgromem.
Ta bowiem cała piątka dokonała na rozkaz partii rozgromu lwowskich muzeów. Na jej rozkaz, przy czynnym współudziale dyr. Pasternaka, zawartość jednego za drugim muzeum w stachanowskim tempie, bez spisów, bez oglądania się na katalogi, bez sprawdzania pozycji inwentarzy, w szaleńczym a niezrozumiałym pośpiechu przewożono z miejsca na miejsce, by wreszcie jak łom rzucić na korytarze, krużganki i zakątki Muzeum kr[óla] Jana III, które obrane zostało na punkt zborny eksponatów muzealnych o charakterze historycznym, powyciąganych z innych muzeów.
Najprędzej bolszewickiemu systemowi nadążało Miejskie Muzeum Przemysłu Artystycznego (ul. Hetmańska 20) pod dyrekcją Ksawerego Piwockiego z współpracą Henryka Cieśli. Pierwszy kokietował bolszewicki reżym w słowie i w piśmie (vide jego zajawa ideologiczna drukowana po ukraińsku w naczelnym ukraińskim organie lwowskim „Wilna Ukraina"). Drugi był za czasów polskich zasuspendowany i zasądzony przez sąd magistracki na wydalenie z liczby urzędników miejskich z powodu różnych przewinień i niedokładności rachunkowych. Od przyjścia jednak bolszewików objął bez niczyjego sprzeciwu swe funkcje kustosza. Tak samo współtowarzysz jego w tej magistrackiej gmatwaninie, Fedorski, wrócił również na swój posterunek. Liczba pracowników Muzeum Przemysłowego tak się wzmogła, że jedni drugich nawet nie znali. Wszystkie innowacje były tam najszybciej realizowane: np. raz po raz zmieniano urządzenia sal, wedle recepty bolszewickiej wymagającej ciągłej zmiany jakości i układu eksponatów — jedne przedmioty szły z sal do „fondów" (61), inne z „fondów" do sal. Ciągle silono się tam na wystawy doraźne, odpowiadające gustowi i ideologii sowieckiej. W zespole zaś zastosowywano zasady kolektywne, próbowano zorganizować konsum i stołówkę, ale to „odżywiane społeczne" nie bardzo się udało i słuch o nim szybko zaginął. To Muzeum wraz z Galerią pierwsze wprowadziło dla swych pracowników przymusowe kursy języka ukraińskiego i język ukraiński jako urzędowy. Z dziwną zajadłością pracownicy tych instytucji dobijali się o swój dział łupu przy rozbiórce innych muzeów, jak gdyby chcąc zyskać chwalę przez wzbogacenie swych instytucji w tych czasach i tą drogą. Np. boje całe toczyły się o [Jana] Matejki „Unię Lubelską", którą koniecznie jedni chcieli do Kartynnej Galerii, inni do Muzeum Historycznego.
Jedne z pierwszych padły oddziały muzeów miejskich istniejące pod nazwami swych ofiarodawców, albowiem bolszewicy uważali, że łączenie nazw zbiorów z burżujskimi nazwiskami jest niedopuszczalne, bo utrwala pamięć wrogów ludu, którzy dzięki pracy jego a nie swojej mogli tworzyć te zbiory.
Ofiarowane niedawno miastu zbiory Adolfa barona Branickiego (62) poszły na pierwszy strzał. Mieściły się w pałacyku przy ul. Technickiej 2, w miejscu górującym nad ogrodem Jezuickim, w słynącym doborowymi kwiatami ogrodzie. Dożywotnio pomieszkiwać tam miała siostra ofiarodawcy i jego przyjaciel Żeleński. Lecz bolszewiccy komandirzy upodobali sobie ten pałacyk, w godzinę zarządzili rumację osób, zabytkowe meble, bezcenną porcelanę i kryształy do swego osobistego gospodarstwa przeznaczyli a niedogodne dla ich użytku części urządzenia i zbiorów wyekspediowali na poddasze. Szły wprawdzie apele do władz bolszewickich, aby pałacyk jako muzeum zwolnić z tej rekwizycji i dać jakieś zabezpieczenie zbiorom, ale nader długo trwało, zanim dyr. Sądeckiemu, owemu inspektorowi Pańkiwowi i literatowi [Petro] Panczowi udało się uzyskać przynajmniej pozwolenie na wydobycie eksponatów, bo o wyprowadzeniu intruzi ani słyszeć nie chcieli, tak jak i o oddaniu zagarniętych do praktycznego użytkowania przedmiotów muzealnych. Żadna zaś władza kulturalna nie miała na tyle egzekutywy, aby J ich stamtąd wysadzić.
Także musiały zniknąć w ogólnej masie zbiór obrazów Leona Pinińskiego, zbiory imienia Bolesława Orzechowicza (63), Muzeum ks. Lubomirskich bo wszystko to nie mogło być nadal umacnianiem chwały burżujskiego imienia.
Natomiast montowali bolszewicy gwałtownie nowe muzeum jednostce poświęcone. Muzeum im. Iwana Franka. Nie szczędzili oni kosztów, a syn poety, Petro Franko trudów, aby pościągać książki, korespondencje itp. pamiątki dla wypełnienia willi, w której niegdyś mieszkał pieśniarz zażartej walki klasowej, który sam o sobie mówił, że pochodzi od zmarnowanych kolonistów niemieckich i oświadczał, że nie kocha Rusinów, bo brak wśród nich prawdziwych charakterów, że nie kocha dziejów Rusi, bo prawie na każdym ich kroku trzeba by płakać nad nimi, tak daleko odbiegają od ideałów ogólnoludzkich. Pisał w swej autobiografii, że pracował dla Rusi z poczucia tylko psiego obowiązku, jako syn chłopa wykarmionego czarnym ruskim chlebem, aby jak pańszczyznę odrobić te szelągi, które wydała chłopska ręka na to, aby on mógł się wydrapać na wyżynę. Ponieważ jednak był to pisarz społecznik, zagorzały bojownik i szermierz ideałów ogólnoludzkich, buntownik przeciwko ustalonym formom, dziś jest czołową postacią wśród kultywowanych przez rząd bolszewicki pisarzy ukraińskich i jego nazwiskiem ochrzczony został Uniwersytet Lwowski.
Muzeum Higieny służy bolszewikom do demonstracji ich materialistycznego światopoglądu. W gazeciarskich chwalbach pomnożenie jego eksponatów urasta do olbrzymich rozmiarów, ale w rzeczywistości wcielono tylko do jego zespołu lichą, propagandową zawartość pociągu-wystawy, która przybyła do Lwowa z Moskwy, obwożona także po całym terenie okupowanym celem rozreklamowania sowieckich urządzeń sanitarnych.
Muzeum Przyrodnicze (Dzieduszyckich) (64) trwało dalej w swej powłoce prochów i kurzu, albowiem wobec braku politycznych znamion jego charakteru plany jego przebudowy socjalistycznej zostały na czas późniejszy odsunięte. Wywieziono do Moskwy jego największą cenność — skarb Michałkowski, archeologica oddano Pasternakowi a etnographica do Muzeum Etnograficznego. Nazywa się dziś Derżawnym Ukraińskim Muzeum Etnograficznym, lecz do końca maja nie skupiło jeszcze wszystkich kolekcji etnograficznych Lwowa. Trzon )ego tworzy nadal kolekcja Aleksandra Prusiewicza, zbieracza-amatora. Dziwaczna ta osobistość o istinno ruskim (65) wyglądzie uciekła jakoby przed bolszewikami z Kamieńca Podolskiego, ale dziś zupełnie zmieniła barwę i znając doskonale język rosyjski weszła z najeźdźcami w jakieś dziwne porozumienie.
Dążył on do usamodzielnienia się w pałacu Biesiadeckich, gdzie również mieściło się Muzeum Pradziejów Ziemi Czerwieńskiej, kierowane przez prof. Leona Kozłowskiego. Od razu też Prusiewicz skwitował z prof. Kozłowskim swe zatargi powstałe na tle wspólnego pomieszczenia i kondominium w pałacu Biesiadeckich i zadenuncjował go przed bolszewikami jako twórcę obozu koncentracyjnego w Berezie Kartuskiej. Aresztowano nawet tych, którzy w czasie jego eskortowania ukłon mu składali lub współczujące spojrzenie rzucili. Odtąd ślad po Kozłowskim zaginął. Po jakimś czasie została też aresztowana asystentka tego Muzeum Pradziejów mgr Siwkówna, Bogu ducha winna, niezaangażowana politycznie osoba. Prusiewicz zaś z cynizmem przechwalał się przed woźnymi tymi aresztowaniami jako dowodem swych wpływów u bolszewików i odgrażał się, że tym sposobem zmiecie z drogi każdego, kto mu się przeciwstawi. W sklerotycznym mózgu tego dziwaka powstawały coraz nowe ku wszystkim roszczenia, więc obawiano się go ogólnie i unikano nagminnie. Popadł też on w konflikt z Ukraińcami z powodu tego, iż przybrał tytuł dyrektora Ukraińskiego Muzeum Etnograficznego i chciał u siebie skomasować wszystkie zbiory etnograficzne z instytucji muzealnych ukraińskich. Ukraińcy zaś stali na tym stanowisku, że wprawdzie musi powstać jedno Muzeum Etnograficzne w odrębnej siedzibie, ale nie w pałacu Biesiadeckich i nie pod dyrekcją Prusiewicza, ale Ukraińca. Spór nie został do końca maja załatwiony. Prusiewicz dzierżył nadal na pl. Halickim swoje wyszywkowe skarby, Ukraińcy piastowali swoje.
Nieporozumień osobistych, zawiści i inwektyw pośród Ukraińców lwowskich nie braknie. Jeden drugiemu zarzuca głupotę, niefachowość, megalomanię. Przytrzymują też sobie wzajemnie na złość rozmaite przedmioty muzealne, a potem skargi wytaczają przed członkami bolszewickiej brygady muzealnej. O Pasternaku wyraża się pogardliwie Święcicki i Hołubeć, o Święcickim dobrze nie mówi Pasternak. Największa zaś nagonka była ostatnio na kustosza moskwofilskiego Muzeum Stauropigijskiego, Szymona Bendasiuka, który prawdopodobnie dziś już padł kozłem ofiarnym antagonizmu Ukraińców ku moskwofilstwu. Dawny dyrektor Nacjonalnego Muzeum Ukraińskiego imienia metropolity Andrzeja Szeptyckiego (66) został mianowany dyrektorem Kartynnej Galerii. Rozporządza dziś już nie sztabem, ale falangą pracowników, speców nie tylko od każdej epoki, ale od pojedynczych malarzy. Sztuka ukraińska miała pozostać w gmachu Muzeum Ukraińskiego, a sztuka polska i zagraniczna w dawnych pomieszczeniach Galerii Miejskiej przy ul. Hetmańskiej i Ossolińskich 3, pod opieką kustosza [Jerzego] Guettlera („priamo Hitler", mówili bolszewicy), zezującego też od samych zaczątków bardzo znamiennie ku nowemu systemowi.
Ponieważ jednak w Nacj[onalnym] Muzeum Ukraińskim przygniatającą przewagę eksponatów stanowiły stare ikony i inne twory sztuki religijnej, przewidziane w planach bolszewickich jako materiał do urządzenia Muzeum Antyreligijnego, wynikło wielkie zamieszanie przy rozdziale zasobów poszczególnych muzeów. Nikt też nie wiedział, który obraz bolszewickie spece uznają za dzieło sztuki, a który za eksponat antyreligijny. Selekcji wedle kryteriów artystycznych dokonywał dla Kartynnej Galerii ukr[aiński] krytyk artystyczny Dragan (którego całą rodzinę wywieziono do Rosji), ale zmieniano jego oceny wedle różnych widzimisie bolszewickich dyktatorów muzealnych.
Dyr. Pasternak dla dogodzenia swej ambicji, aby jego dział archeologiczny powstał najprędzej i miał odrębne pomieszczenie, jeszcze przed przyjazdem kijowskiej brygady stał się chlubnym inicjatorem zniszczenia Muzeum Historycznego miasta Lwowa, bo kłuło ono Ukraińców nagromadzonymi tam dowodami polskości Lwowa. Ci sami Ukraińcy, dzięki którym rozproszone zostały pamiątki z dziejami polskiego Lwowa związane, jakże skwapliwie przed oczyma bolszewików skrywali przewiezione z ulicy Potockiego zawartości Ukraińskiego Muzeum Walk o Niepodległość, którego nacjonalistyczny charakter nienawistny był bolszewikom (67).
PRZYPISY
* Warto wymienić tu przede wszystkim napisaną w sierpniu 1941 r. relację T. Mańkowskiego, Ossolineum pod rządami sowieckimi (wyd. M. Matwijów, [w:] Czasopismo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, z. l, 1992, s. 135 — 155) oraz prawdopodobnie tego samego autora relację dot. losów bibliotek i muzeów lwowskich w latach 1939 - 1945 (Bibl. Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, rkps akc. 162/58).
1) Archiwum Akt Dawnych m. Lwowa (Archiwum Miejskie), zorganizowane w 1891 r., gromadziło akta dotyczące dziejów Lwowa.
2) Właśc. Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR).
3) Prażnik — święto, uroczystość.
4) Właśc. widdych — odpoczynek.
5) Pojizdka — wyjazd, podróż.
6) Archiwum Ziemskie (Krajowe Archiwum Aktów Grodzkich i Ziemskich, tzw. bernardyńskie), mieścito się w dawnym klasztorze Bernardynów i od 1933 r. stanowiło część Archiwum Państwowego we Lwowie. Gromadziło ono akta grodzkie i ziemskie z XV — XVIII w. z terenów dawnych województw lwowskiego i bełskiego.
7) Derżawnyj - państwowy.
8) Dawaj nazad — cofaj się.
9) Instytuty Europy Wschodniej.
10) Archiwum Państwowe we Lwowie, utworzone w 1908 r., gromadziło akta urzędów grodzkich i ziemskich województw lwowskiego i bełskiego z XV-XVIII w- (tzw. Archiwum Ziemskie) oraz akta władz rządowych galicyjskich z lat 1772—1918.
11) Naukowyj praciwnyk — pracownik naukowy.
12) Derżawa — państwo.
13) Tj. członek Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).
14) Zajawa — deklaracja, oświadczenie.
15) Skłasty biudżet — ułożyć, zestawić budżet.
16) Komandir — dowódca.
17) Tj. upaństwowieniu.
18) Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich (Ossolineum), zał. w 1817 r. przez J.M. Ossolińskiego, była jedną z największych polskich bibliotek naukowych. Gromadziła wszelkie polonica (posiadała m.in. b. cenne zbiory rękopisów i starych druków) oraz literaturę naukową dotyczącą Słowiańszczyzny i Europy Wschodniej.
19) Biblioteka Baworowskich (Biblioteka Fundacji Wiktora Baworowskiego), zat. w 1857 r., gromadzila materiały z historii, prawa i teologii oraz literaturę polską.
20) Biblioteka Poturzycka Dzieduszyckich, zał. w XIX w. przez J. Dzieduszyekiego, gromadziła druki i rękopisy odnoszące się do historii Polski.
21) Biblioteka Uniwersytetu Jana Kazimierza, żal. w 1784 r., posiadała zbiory o charakterze ogólnouniwersyteckim z wszystkich dziedzin wiedzy.
22) Biblioteka Narodnego Domu, zał. w 1849 r. przez moskalofilów ukraińskich, gromadziła druki i rękopisy związane ze wschodnią Słowiańszczyzną.
23) Biblioteka Towarzystwa Naukowego im. Szewczenki, żal. w 1894 r., gromadziła druki i rękopisy z zakresu ukrainoznawstwa.
24) Muzeum Stauropigijne, zał. w 1889 r., gromadziło druki starosłowiańskie, akta i rękopisy dotyczące prawosławia oraz zabytki cerkiewne.
25) Politgramota {politiczeskaja gramota) — podstawowe wiadomości polityczne.
26) Krasnyj ugołok — czerwony kącik.
27) Łozung — hasło.
28) Nastąpiło to na mocy uchwały Rady Komisarzy Ludowych USRR z 2 I 1940 r.
29) Muzeum im. Lubomirskich, zał. w 1823 r., stanowiło część Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Gromadziło m. in. polskie pamiątki historyczne, obrazy, grafikę i dawną broń.
30) Ozon — Obóz Zjednoczenia Narodowego, sanacyjna organizacja polityczna 1937— 1939.
31) Tj. Galerii Obrazów.
32) Tj. Rady Najwyższej ZSRR.
33) Wystawka — wystawa.
34) Szczasływe żyttja - szczęśliwe życie.
35) Stiengazeta — gazeta ścienna.
36) Otczestwo — imię odojcowskie.
37) Batki — rodzice.
38) Narkompros - Ludowy Komisariat Oświaty ZSRR.
39) Tj. Lwowskiej Rady Miejskiej.
40) Biblioteka Politechniki Lwowskiej, powstała z biblioteki Akademii Technicznej utworzone] w 1844 r. Gromadziła czasopisma techniczne oraz dzieła z zakresu nauk ścisłych.
41) Miateżnik - buntownik.
42) Muzeum Przemysłu Artystycznego, zał. w 1873 r., do 1939 r. stanowiło własność gminy miasta Lwowa. Gromadziło okazy przemysłu artystycznego, ze szczególnym uwzględnieniem wytwórczości polskiej.
43) Galeria Narodowa m. Lwowa, zał. w 1907 r., stanowiła do 1939 r. własność gminy m.Lwowa. Gromadziła dzieła sztuki zachodnioeuropejskiej i polskiej (duży zbiór malarstwa Polskiego XIX-XX w.).
44) Prohulka - spacer, przechadzka.
45) Ekskursowod — przewodnik wycieczki.
46) Priamo — po prostu, wprost.
47) Jewrej — Żyd.
48) Wsio odno — wszystko jedno.
49) Budiet - będzie.
50) Selanyn — chłop, wieśniak.
51) Ordienonosec — orderowiec, odznaczony orderem.
52) Niebłagonadiożnost' — nieprawomyślność.
53) Tj. Biura Politycznego Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy.
54) Korteż - dwór.
55) Pieriestroit' — przebudować, zreorganizować-
56) Muzeum Narodowe im. króla Jana III, zał. w 1908 r., stanowiło do 1939 r. własność gminy miasta Lwowa. Posiadało ono zbiory o polskim charakterze narodowym odnoszące się zwłaszcza do epoki Jana III i powstań narodowych, w tym obrazy, dawną broń, pamiątki, historyczne, rzeźby i zabytki kościelne.
57) Muzeum Historyczne m. Lwowa, zał. w 1891 r., stanowiło do 1939 r. własność miasta Lwowa. Gromadziło ono zabytki i pamiątki wiążące się z dziejami Lwowa.
58) Muzeum Towarzystwa Naukowego im. Szewczenki, zał. w 1892 r., gromadziło ukraińskie
pamiątki historyczne, obrazy i zabytki etnograficzne.
59) Muzeum Narodnego Domu, zał. w 1849 r., gromadziło zabytki cerkiewne i etnograficzne oraz okazy przyrodnicze.
60) Zastupnyk... — zastępca dyrektora do spraw naukowych.
61) Fond — zasoby, zbiór.
62) Zbiory Konstantego Brunickiego stanowiły do 1939 r. osobny oddział Muzeum Narodowego im. króla Jana III i zawierały głównie wyroby przemysłu artystycznego.
63) Zbiory Bolesława Orzechowicza stanowiły do 1939 r. osobny oddział Muzeum Narodowego im. króla Jana III. W ich skład wchodziła m.in. dawna broń, obrazy, rzeźby i numizmatyka.
64) Muzeum Dzieduszyckich, zał. w 1845 r. przez W. Dzieduszyckiego, gromadziło okazy z zakresu przyrodoznawstwa., etnografii i antropologii ziem polskich.
65) Istinno russkij — prawdziwie rosyjski,
66) Ukraińskie Muzeum Narodowe im. A. Szeptyckiego, zał. w 1902 r., gromadziło druki starosłowiańskie i cyrylickie, dzieła malarstwa ukraińskiego, zabytki cerkiewne oraz zbiory archeologiczno-etnograficzne
67) W tym miejscu tekst się kończy.
Copyright (c) 1998 Instytut Lwowski Warszawa Wszystkie prawa zastrzeżone.
Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.
| |