Przez długi czas dzieje polskiego podziemia na terenie Małopolski Wschodniej były zupełnie nieznane. Spowodowane to było różnymi przyczynami, a zwłaszcza skrupulatnym wymazywaniem z literatury naukowej tych problemów przez komunistyczną cenzurę.
O ile bowiem publikacje poświęcone Polskiemu Państwu Podziemnemu w centrum Polski pojawiały się z biegiem czasu coraz częściej, o tyle o wydarzeniach na Kresach nadal nie można było pisać. Zniechęcało to historyków do zajmowania się tymi problemami, jeżeli bowiem można już było opisywać wydarzenia z Warszawy, Krakowa, Śląska, Kielecczyzny i Lubelszczyzny, to pisanie "do szuflady" o wydarzeniach w Małopolsce Wschodniej nie było zbyt atrakcyjne. Dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych pojawiły się pierwsze książki i artykuły poświęcone Obszarowi Lwowskiemu ZWZ-AK. Wielkie zasługi w utrwaleniu jego dziejów przypisać należy byłym żołnierzom AK z lego terenu, którzy wydali całą serię książek poświęconych tej problematyce. Ukazały się one w ramach serii "Biblioteka Historyczna Ogólnopolskiego Okręgu Żołnierzy Armii Krajowej Obszaru Lwowskiego im. "0rląt Lwowskich" w Krakowie (także jako cykl "Na Kresach Południowo-Wschodnich 1939-1945"). Większość z nich (siedem na dziesięć wydanych publikacji) jest pióra Jerzego Węgierskiego. Wszystkie zostały wydane przez wydawnictwo "Platan" w podkrakowskim Kryspinowie.
W 1993 r. pojawiła się jego pierwsza praca z tej serii: J. Węgierskiego Armia Krajowa w Zagłębiu Naftowym j na Samborszczyźnie. Omawia ona dzieje Inspektoratu Południowo-Zachodniego (Drohobycz) Okręgu Lwów, w skład którego wchodziły obwody Drohobycz, Sambor, Turka, Stryj-Skole, od początków konspiracji jeszcze w 1939 r., aż po represje ze strony NKWD po "Burzy" w 1944 i 1945 r. oraz opis pobytu wielu żołnierzy w lagrach sowieckich. Oprócz wielu ważnych szczegółów dotyczących struktury organizacyjnej mamy szereg istotnych informacji dotyczących personaliów czołowych postaci tamtejszego podziemia, jego dorobku w walce z Niemcami i groźnym dla Polaków przeciwnikiem, jakim była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i Ukraińska Powstańcza Armia (UPA). Sporo miejsca poświęcono udziałowi Inspektoratu w "Burzy", w aneksie znalazła się obsada personalna l. kompanii samborskiej AK w lipcu 1944 r.
Kolejna książka, "Oddziały Leśne 19 Pułku Piechoty", również ukazała się w 1993 r. J. Węgierski omawia w niej działalność konspiracyjną Inspektoratu Północno-Zachodniego oraz rejonu IV wiejskiego Dzielnicy Północnej Lwowa. W skład tego Inspektoratu wchodziły Obwody: Rawa Ruska, Żółkiew i Lubaczów, a w trakcie "Burzy" na tych terenach odtwarzany był właśnie 19. pp AK, wchodzący w skład lwowskiej 5. DP AK. Autor przedstawia niezmiernie trudne początki konspiracji w czasie okupacji sowieckiej, represje NKWD, a następnie rozwój podziemia w okresie z kolei okupacji niemieckiej. Szczegółowo przedstawiony jest udział 19. pp AK w akcji "Burza", a następnie jego działania na Rzeszowszczyźnie po "Burzy", w ramach tzw. oddziałów leśnych "Warta". Opisano też represje wobec żołnierzy 19. pp AK. W aneksie znalazł się wykaz żołnierzy l. kompanii tego pułku.
W tym samym roku pojawiła się jeszcze jedna książka J. Węgierskiego: Armia Krajowa na zachód od Lwowa. Tematyka jej obejmuje dzieje Inspektoratu Zachodniego Okręgu Lwów, w skład którego wchodziły cztery obwody: Gródek Jagielloński, Mościska, Jaworów, Rudki, również od 1939 r., aż po koniec konspiracji w latach 1944-1945 i represje ze strony NKWD. Szczegółowo omówiony został udział żołnierzy tego inspektoratu w "Burzy" i wydarzenia po jej zakończeniu: w marszu na odsiecz powstańczej Warszawy i w oddziałach "Warty" na Rzeszowszczyźnie. Załączone aneksy zawierają: obsadę 8. kompanii 26. pp AK, 6. kompanii 26. pp AK, etatowy stan i wyposażenie kompanii "C8" batalionu "C" "Warty" i jej obsadę.
W 1994 r. ukazała się kolejna książka J. Węgierskiego: Lwowska konspiracja narodowa i katolicka 1939-1946, szeroko rysująca panoramę konspiracyjnych ugrupowań politycznych o tym profilu ideowym na terenie Małopolski Wschodniej. Można tu mieć jedno zastrzeżenie: brak wśród omawianych organizacji "Miecza i Pługa", kontrowersyjnej, bowiem na jej czele stali ludzie będący na usługach gestapo, niemniej jednak była ona obecna na tych terenach. Zresztą po śmierci jego przywódcy Anatola Słowikowskiego, zastrzelonego 18 IX 1943 r. z wyroku sądu podziemnego szereg komórek "Miecza i Pługa" przeszło do innych organizacji.
Najwięcej miejsca w tej książce J. Węgierski poświęca Stronnictwu Narodowemu (SN) i Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) w Małopolsce Wschodniej. Omówione zostały SN i NOW w okręgu lwowskim do momentu potężnych aresztowań w maju 1943 r. oraz scalenia z AK. Osobny rozdział poświęcony jest osobie komendanta lwowskiego okręgu NOW, kpt. Adama Mireckiego, jednego z najbardziej aktywnych działaczy NOW w Małopolsce. Kierował on m.in. Okręgiem Lwowskim NOW i na tym stanowisku przeprowadził scalenie NOW z AK. Następne rozdziały poświęcone są oddziałom wojskowym Okręgu Lwowskiego NOW-AK (już po scaleniu) w okresie od czerwca 1943 r. do lipca 1944 r., a więc do "Burzy", z uwzględnieniem ich udziału w niej. Omówiono też działalność Wydziału Propagandy Okręgu Lwowskiego NÓW w okresie od stycznia 1942 do lipca 1944 r. i załączono aneksy zawierające wykaz prasy wydawanej przez wszystkie ugrupowania katolickie i narodowe oraz obsadę personalną tego Wydziału. Wreszcie omówiono Okręg Lwowski NOW po akcji "Burza" oraz pobyt członków SN i NOW w sowieckich lagrach i polskich więzieniach po wojnie.
W książce tej omówiona też została problematyka innych organizacji obozu narodowego w Małopolsce Wschodniej: Związku Jaszczurczego. Narodowych Sił Zbrojnych i Konfederacji Narodu. Dowiadujemy się dzięki temu nieznanych do tej pory szczegółów dotyczących kulis ich powstawania, personaliów i struktur organizacyjnych. Artur wprowadza też do obiegu naukowego nieznane do tej pory informacje o tych organizacjach, które bardziej podkreślały swój ideowy charakter jako bardziej chrześcijański niż narodowy - "Unii", Stronnictwa Pracy oraz działająca tylko na tym terenie grupa "Wytrwamy". Nazwa tej ostatniej pochodziła od tytułu wydawanego przezeń pisma, które było zarazem jednym z najstarszych konspiracyjnych lwowskich pism, ukazujące się od lutego 1940 r., lub nawet 1939 r., aż do lata 1946 r. Początkowo grupa osób zaangażowanych w tworzenie "Wytrwamy" była niewielka, z czasem jednak pismo stało się jednym z czołowych tytułów lwowskiej prasy konspiracyjnej. Sporo miejsca zajmuje też opis dziejów Harcerstwa Polskiego i innych katolickich młodzieżowych organizacji w Małopolsce Wschodniej.
W 1994 r. jako piąty tom tej "Biblioteki" ukazały się wspomnienia O. Strokosza "W Armii Krajowej - z Zaolzia przez okupowany Lwów do III Rzeczypospolitej". Poprzedzone one zostały krótkim prologiem pióra Ryszarda Czekajowskiego, obrazującym polsko-czechosłowacki spór o Zaolzie w okresie międzywojennym i losy tamtejszej ludności polskiej oraz wstępem autorstwa J. Kwieka, będącym krótkim szkicem dziejów Obszaru Lwowskiego ZWZ-AK i charakterystyką osoby autora wspomnień. Około 30 września 1939 r. wraz z falą uciekinierów dotarł on do Lwowa, gdzie w listopadzie tego roku wstąpił w szeregi ZWZ-1. Szczegółowo opisał następnie konspiracyjną działalność swoją i innych przybyszy z Zaolzia we Lwowie; ciekawe są też jego refleksje o życiu pod okupacją sowiecką czy też niemiecką. O. Strokosz w ZWZ-1 był jednym z ludzi bardzo bliskich komendantowi ZWZ-1, ppłk. Emilowi Macielińskiemu, na którego ręce składał przysięgę organizacyjną. Stąd też w swoich wspomnieniach wyraża pełne przekonanie, że wykonanie na nim wyroku - bardzo kontrowersyjna sprawa z okresu wojny - w dniu 17 II 1941 r. w Warszawie było całkowicie niesłuszne. W okresie okupacji niemieckiej O. Strokosz działał w konspiracji w okolicach Złoczowa i jego wspomnienia zawierają wiele szczegółów na ten temat. Bardzo ciekawe są też okoliczności uniknięcia przez całą jego grupę represji ze strony NKWD, a następnie wyjazdu do Polski. Tam został aresztowany 3 XI 1945 r. przez UB i 14 miesięcy spędził w więzieniu. Tekst wspomnień został dodatkowo uzupełniony o fotografie i reprodukcje różnych dokumentów. Książka O. Strokosza jest cennym przyczynkiem i ważnym źródłem do dziejów okupacji i konspiracji ZWZ-AK w Małopolsce Wschodniej.
Także w 1994 r. ukazała się książka J. Węgierskiego "Armia Krajowa na południowych i wschodnich przedpolach Lwowa". Poświęcona jest ona dziejom Inspektoratu Południowego Okręgu Lwów i wiejskich dzielnic (Wschodniej i Południowej) Inspektoratu Lwów-Miasto, a więc pod względem terytorialnym obejmuje ten sam obszar, co wydana wcześniej, w 1989 r. przez Instytut Wydawniczy PAX, jego książka W lwowskiej Armii Krajowej. Jest to jednak zupełnie nowa książka. Zawiera ona opis działań na tym terenie, szczególnie w czasie "Burzy"; autor brał tam aktywny w nich udział jako oficer AK. W porównaniu ze wcześniejszą, książka uzupełniona została o wydarzenia z lat 1939 - 1941 oraz mające miejsce po "Burzy", czyli od lata 1944 r. Zostały szczegółowo opisane: marsz oddziałów AK na odsiecz powstańczej Warszawie oraz oddziały leśne Okręgu Lwów AK działające na Rzeszowszczyźnie do lata 1945 r. (kryptonim "Warta"). Wreszcie uwzględniony został udział żołnierzy AK z tego terenu w organizacji NIE i w WIN oraz ich pobyt w sowieckich lagrach i polskich więzieniach. Książka zawiera też siedem aneksów, które zawierają teksty piosenek partyzanckich oraz wykazy żołnierzy l. i 2. szwadronu 14. pułku ułanów AK, l. kompanii 26. pp AK, l. kompanii 40. pp AK i kompanii "D-26" oddziałów "Warty".
W 1944 r. ukazał się też opracowany redakcyjnie przez J. Kwieka tom siódmy, będący plonem referatów na sympozjum, które miało miejsce 7 VI 1994 r. w Krakowie i było poświęcone problematyce akcji "Burza" na Kresach Południowo-Wschodnich. W trakcie sympozjum referaty wygłosili: Jerzy Węgierski, Władysław Filar, Grzegorz Mazur, Ryszard Czekajowski i Konrad Sura. Dotyczyły one wydarzeń w ramach "Burzy" na terenie Okręgu Wołyń (W. Filar mówił o udziale 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK w operacji kowelskiej 2 - 20 IV 1944 r.) oraz Okręgu Kraków (o czym mówił m.in. w swoim referacie G. Mazur). Natomiast walkom w ramach "Burzy" w Obszarze Lwów, epilogu "Burzy" i innym zagadnieniom związanym z tym obszernym zagadnieniem swoje wystąpienia poświęcili: J. Węgierski, G. Mazur, R. Czekajowski, K. Sura. Przy organizowaniu tego sympozjum, jak również wydaniu tego tomiku współdziałał Instytut Nauk Społecznych Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
W dniu 26 VI 1995 r. miała miejsce w budynku AGH w Krakowie kolejna sesja naukowa, poświęcona tym razem problematyce tajnego nauczania, zorganizowana przez Instytut Nauk Społecznych AGH oraz Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Ogólnopolski Okręg Żołnierzy Armii Krajowej Obszaru Lwowskiego. W trakcie sesji referaty wygłosili: Ryszard Terlecki ("Na przekór wojnie. Polska Edukacja Podziemna 1939-1945)", Ryszard Czekajowski ("Specyfika metod i organizacji tajnego nauczania w polskiej konspiracji cywilnej i wojskowej lat wojenno-okupacyjnych 1939-1945"), Andrzej Bolewski ("Tajne nauczanie i przygotowanie pracowników nauki Akademii Górniczej w latach okupacji 1939-1945"), Jerzy Węgierski ("Organizacja kształcenia w konspiracyjnych Szkołach Podchorążych w Obszarze Południowo-Wschodnim Armii Krajowej"), Julian Kwiek ("Tajne nauczanie w systemie Polskiego Państwa Podziemnego"). Plon tej sesji naukowej został opublikowany jako tom ósmy wydawnictw serii "Biblioteki Historycznej Ogólnopolskiego Okręgu Żołnierzy Armii Krajowej Obszaru Lwowskiego", także przy współpracy z Instytutem Nauk Społecznych AGH. Został on opracowany redakcyjnie przez R. Czekajowskiego i J. Kwieka i wydany w 1995 r. pod tytułem: Tajne nauczanie w polskim szkolnictwie cywilnym i wojskowym podczas konspiracji 1939-1945 (materiały ogólnopolskiej sesji naukowej). Referaty zamieszczone w tym tomie zawierają wiele istotnych faktów i ustaleń na temat całego systemu tajnego nauczania w okupowanej Polsce (R. Terlecki, J. Kwiek), o tajnej pracy AGH w zakresie kształcenia kadr w dziedzinie nauk technicznych pod okupacją (A. Bolewski), wreszcie o tajnym nauczaniu wojskowym i cywilnym na terenie Obszaru Lwowskiego ZWZ-AK (R. Czekajowski, J. Węgierski).
W 1996 r. ukazał się kolejny, dziewiąty już tom w ramach tej biblioteki, też autorstwa J Węgierskiego: Armia Krajowa w Okręgach Stanisławów i Tarnopol. Oparte na obszernej bazie źródłowej, jest właściwie pierwszą i książkową publikacją o tych okręgach; ponadto temu pierwszemu poświęcił poważną część swojej książki autor niniejszy recenzji. Opracowanie J. Węgierskiego stanowi jednak w dotychczasowej historiografii najobszerniejszą monografię obu tych prawie zupełnie zapomnianych przez historyków okręgów ZWZ-AK. Obejmuje ono wydarzenia począwszy od września 1939 r. do likwidacji ogniw tamtejszej konspiracji po "Burzy" w latach 1944- 1945. Szczegółowo omówione zostały poszczególne inspektoraty oraz obwody obu tych okręgów. Książka zawiera dwa aneksy: skład osobowy oddziału cichociemnego kpt. Michała Wilczewskiego, który w czerwcu 1944 r. operował w okolicach Bitkowa oraz wykaz prasy konspiracyjnej, wydawanej w obu tych okręgach w latach 1939-1946.
Wreszcie w następnym roku ukazał się ostatni, dziesiąty tom w tej serii: monografia J. Węgierskiego Komendy Lwowskiego Obszaru i Okręgu Armii Krajowej 1941 - 1944. Bardzo obszerny, jest jednym z ważniejszych, bowiem autor zobrazował w nim strukturę organizacyjną, rozwój i działalność poszczególnych pionów oraz obsadę personalną Komendy Obszaru. Jest to książka bardzo ważna w naszej historiografii, bowiem po raz pierwszy i w najpełniejszy sposób został w niej zaprezentowany opis funkcjonowania Komendy Obszaru Lwowskiego, która kierowała całą pracą konspiracyjną ZWZ-AK na terenie Małopolski Wschodniej. Drugą ważną częścią tej książki jest szczegółowy obraz Komendy Okręgu Lwów, która kierowała pracą konspiracyjną na terenie miasta oraz przyległych inspektoratów. Do tej pory tylko działalność niektórych z pionów Komendy Obszaru czy Okręgu doczekała się omówienia. Rysując obraz całości, książka ta wypełnia ważną lukę w historiografii Polskiego Państwa Podziemnego. Tom ten jest tez uzupełniony aneksami: wykazem placówek odbioru zrzutów lotniczych na terenie Obszaru Lwowskiego, prasą konspiracyjną wydawaną przez Biuro Informacji i Propagandy ZWZ-AK we Lwowie pod okupacją niemiecką oraz kryptonimy: Komendy Głównej ZWZ-AK, Obszaru Lwowskiego i Okręgu Lwowskiego, a także poszczególnych oddziałów Komendy Obszaru i wydziałów Komendy Okręgu Lwów.
Pisząc o publikacjach, które ukazały się w ramach tej biblioteki, trzeba podkreślić kilka istotnych kwestii, które podnoszą ich wartość. Przede wszystkim, zwłaszcza jeśli chodzi o książki J. Węgierskiego, to zwraca uwagę wykorzystanie olbrzymiej bazy źródłowej. W bibliografii figurują m.in.: Archiwum Akt Nowych (obecnie w jego składzie znajduje się całość zbiorów dawnego Centralnego Archiwum KC PZPR, z którego Autor również obficie korzystał, a zwłaszcza ze znajdujących się w nim bardzo ważnych dla badaczy akt Obszaru Lwowskiego ZWZ-AK i Delegatury Rządu), Archiwum Wojskowego Instytutu Historycznego, zbiory Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, Archiwum Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Krakowie, Archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz wiele innych archiwów, a także prasa konspiracyjna, liczne zbiory prywatne, setki zebranych relacji, dziesiątki często trudno dostępnych i rozproszonych publikacji. Zebranie całej tej bazy źródłowej i wyciągnięcie z niej setek ważnych informacji, precyzyjne odtworzenie dramatycznych często wydarzeń, budzi niekłamany podziw. Wszystkie te prace zaopatrzone są w indeksy nazwisk, liczne fotografie i mapy.
Druga istotna sprawa, to podejmowanie trudnych spraw z zakresu stosunków polsko-ukraińskich. Na tych terenach aktywny był bardzo nacjonalistyczny ruch ukraiński, a zwłaszcza OUN i jej siła zbrojna - UPA, wrogo nastawione do społeczeństwa polskiego i jego podziemnych organizacji. Stąd też Autor porusza kwestie związane z samoobroną polskich osad, tym bardziej że zadanie ich obrony spoczywało także na barkach AK. Ważną kwestią - i jest to także postulat badawczy na przyszłość - jest dokładne przebadanie rozmiarów strat poniesionych przez polskie społeczeństwo, staranne rozgraniczenie mitów i prawdy.
W trzech pozostałych książkach także widać staranne opracowane redakcyjnie; są one zaopatrzone w liczne zdjęcia, mapki i szkice. Niestety, wszystkie książki wydane w ramach "Biblioteki Historycznej..." nie są powszechnie dostępne; wydawane w nakładzie około 1000 egzemplarzy każda, rozprowadzane są właściwie kanałami prywatnymi przez byłych żołnierzy lwowskiej Armii Krajowej, nieobecne w księgarniach. Wiele osób zainteresowanych tą problematyką będzie musiało włożyć więc sporo wysiłku w dotarcie do nich; na szczęście wydawcy przesyłają je do ważniejszych bibliotek w Polsce. Dzięki nim mamy już zarysowany prawie cały, kompletny obraz dziejów Obszaru Lwowskiego ZWZ-AK. Posiadamy informacje, często bardzo szczegółowe, o polskiej konspiracji na tym terenie, o jej ludziach i ich osiągnięciach w walce z obu okupantami i OUN--UPA oraz jakże tragicznych losach powojennych. Wiele istotnych, ważnych szczegółów udało się w ten sposób uratować przed zapomnieniem. Ogólnopolskiemu okręgowi żołnierzy AK Obszaru Lwowskiego należą się słowa uznania - dzięki temu edytorskiemu wysiłkowi, dzięki pracom J. Węgierskiego, dzięki organizowanym konferencjom naukowym wiedza o tej części Polskiego Państwa Podziemnego jest o wiele szersza niż jeszcze kilka lat temu.
Polsko-ukraińska wojna o Lwów i Wschodnią Galicję 1918-1919 r. Aspekty polityczne i wojskowe. |
Warszawa 1997, Wojskowy Instytut Historyczny, s. 279, mapy, "Historia Militaris Polonica".
Dramatyczne walki polsko-ukraińskie o Lwów i Małopolskę Wschodnią w latach 1918-1919 od dawna czekały na całościowe, wnikliwe opracowanie. Taka praca pojawiała się niemal osiemdziesiąt lat po zakończeniu wojny. Autor książki, Michał Klimecki, jest historykiem i jednym z nielicznych u nas (a może nawet jedynym) autentycznym specjalistą od omawianej tematyki. To m.in. dystans czasowy dzielący nas od wojny polsko-ukraińskiej lat 1918-1919 pozwolił spokojnie i rzeczowo spojrzeć na rozgrywające się wówczas wydarzenia. We wstępie znajduje się taka oto deklaracja Autora; "Książkę pisałem z polskiego punktu widzenia i rozumiem racje, dla których polscy mieszkańcy Lwowa, Galicji i Rzeczypospolitej stoczyli tę dramatyczną wojnę. Jednocześnie dokładałem starań, aby rzetelnie przedstawić argumenty, aspiracje i nadzieje przeciwnika. Towarzyszyła mi również świadomość, iż historyk dotykający drażliwych i jeszcze ciągle budzących społeczne emocje tematów jest szczególnie zobowiązany do obiektywnego, bezstronnego prowadzenia wykładu" (s. 14-15).
Praca powstała na podstawie solidnej bazy źródłowej. Autor wykorzystał bogate materiały z archiwów warszawskich, lwowskich, kijowskich i moskiewskich oraz z Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku. Dodajmy, że tę bazę źródłową można by jeszcze poszerzyć np. o pamiętniki znajdujące się w zbiorach rękopiśmiennych Biblioteki Narodowej. Cennym uzupełnieniem archiwaliów jest prasa polska i ukraińska.
Książka ma układ chronologiczno-problemowy. Wprowadzeniem do zasadniczego tematu jest syntetyczne przedstawienie stosunków ludnościowych i gospodarczych Galicji. Rozdział drugi mówi o konflikcie polsko-ukraińskim przed l listopada 1918 r. Istotnym momentem było zawiązanie się w 1918 r. ukraińskiej konspiracji antypolskiej, której przyświecał główny cel: opanowanie Galicji Wschodniej i zmuszenie rządu w Wiedniu do akceptacji tego faktu. W pracach zebranej 18 października we Lwowie Ukraińskiej Rady Narodowej uczestniczyło 45 polityków. Wyłaniające się państwo ukraińskie wspierał kościół greckokatolicki. Wśród polskich działań ważnym momentem było przyjęcie 20 października 1918 r. przez lwowską Radę Miejską uchwały (w odpowiedzi na odezwę Rady Regencyjnej) uznanej za przyłączenie miasta do Królestwa Polskiego. Tego samego dnia odbyły się manifestacje patriotyczne oraz uroczysta procesja kościelna, w której uczestniczył arcybiskup Józef Bilczewski. Autor książki zwraca uwagę, że polską pozycję we Lwowie przez długi czas osłabiał brak narodowego centralnego organu administracyjnego i politycznego na całą Galicję lub tylko jej wschodnią część. Ważnym elementem w polskich działaniach stało się wyłonienie Polskiej Komisji Likwidacyjnej.
We Lwowie istniały cztery tajne polskie związki: Polska Organizacja Wojskowa (najliczniejsza), Związek Wolności, Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Byłych Legionistów oraz Polskie Kadry Wojskowe. Działało też harcerstwo M. Klimecki omawia ukraińskie przygotowania do opanowania Lwowa, które zostały przeoczone czy nie docenione przez kapitanów Czesława Mączyńskiego i Antoniego Kamińskiego. "Jedynie w POW oraz w środowisku harcerskim zakładano bardzo wysokie prawdopodobieństwo ukraińskiego zamachu" (s. 68) - stwierdza Autor. Brak porozumienia i animozje polityczne istniejące w różnych odłamach polskiej konspiracji fatalnie zaciążyły na przebiegu listopadowych walk.
Dwa następne rozdziały przedstawiają najbardziej znany okres nigdy nie wypowiedzianej wojny polsko-ukraińskiej: obronę Lwowa w listopadzie 1918 r. Autor szczegółowo zobrazował walki toczące się po ukraińskim zamachu, który nastąpił l listopada. Powstanie Naczelnej Komendy Wojsk Polskich we Lwowie (z naczelnym dowódcą, kapitanem Mączyńskim) oraz Polskiego Komitetu Narodowego, a więc polskiego dowództwa i kierowniczego organu władzy cywilnej, to zdaniem M. Klimeckiego, istotny moment. "Już samo zaistnienie obu polskich instytucji uznających się za reprezentantów, na różnych oczywiście płaszczyznach, polskich interesów w mieście i Wschodniej Galicji, stawiało pod znakiem zapytania ukraiński sukces we Lwowie. Strona ukraińska nie mogła wytoczyć na arenie międzynarodowej argumentów o bezkonfliktowym, za aprobatą mieszkańców stolicy, przejęciu władzy" (s. 83).
Na uznanie zasługuje fakt, że Autor nie uchyla się od podejmowania trudnych problemów i od ocen kontrowersyjnych postaci. Dotyczy to np. roli kpt. Mączyńskiego oraz postawy wyższych oficerów wojsk austriackich. Oceny te są wyważone, oparte na sumiennych studiach.
M. Klimecki wyraźnie stwierdza, że w ogłoszonym stolicą Państwa Ukraińskiego (a od 13 listopada Zachodnio Ukraińskiej Republiki Ludowej) mieście, polska ludność wyraziła zbrojny sprzeciw wobec prowadzonej przez Ukraińców polityki faktów dokonanych. Polskie instytucje jednoznacznie stwierdzały przynależność Lwowa do obszaru polskiego. Nie mogło być zgody z przywódcami ukraińskimi, którzy gotowi byli jedynie do prowadzenia rozmów o autonomii polskiej ludności. Odrzucali możliwość negocjowania kształtu terytorialnego państwa i przynależności Lwowa.
Niewątpliwą zaletą książki jest ukazanie walk na tym terenie na tle sytuacji politycznej i militarnej Polski. Przedstawienie wojny polsko-ukraińskiej w kontekście innych polskich konfliktów pozwala lepiej zrozumieć, jak bardzo trudne było położenie walczącego Lwowa, ale też jak trudne decyzje musiał podejmować znajdujący się w Warszawie Piłsudski. Jasno widzimy, że przygotowanie odsieczy dla Lwowa było nie tylko sprawą militarną, ale również skomplikowanym problemem politycznym.
Autor wnikliwie przedstawia zawiłą problematykę narodowościową; nie tylko stosunki polsko-ukraińskie, ale również polsko-żydowskie. Nie pomija sytuacji drastycznych, do jakich dochodziło w trakcie walk. Rozdział poświęcony odsieczy dla Lwowa kończą różne podsumowania: bilans strat, echa bohaterskich zmagań ludności Lwowa, znaczenie opanowania miasta przez stronę polską 22 listopada. M. Klimecki podkreśla wagę odzyskania Lwowa przed rozpoczęciem paryskiej Konferencji Pokojowej.
Przybywające do stolicy Galicji alianckie misje mogły się naocznie przekonać o postawie mieszkańców miasta i o stosunkach narodowościowych. Ich opinie pozyskiwały zachodnioeuropejskich polityków dla polskich aspiracji we Wschodniej Galicji.
Jednakże odzyskanie Lwowa nie tylko nie zakończyło wojny polsko-ukraińskiej, ale nawet nie wyeliminowało bezpośredniego zagrożenia miasta. O dalszych dramatycznych walkach dowiadujemy się z rozdziału zatytułowanego "Oblężone miasto (23 listopada 1918-31 marca 1919 r.)". W tym okresie w operacjach wojskowych garnizon Lwowa odgrywał już tylko pomocniczą rolę. Najistotniejsze punkty wyjścia dla polskich działań zaczepnych stanowiły Przemyśl, Rawa Ruska i Chyrów.
Komendantem wojsk polskich na froncie galicyjskim został mianowany generał Tadeusz Rozwadowski. Organizował on przy pomocy płk. Władysława Sikorskiego Dowództwo "Wschód". Podstawowym celem wojsk polskich stało się utrzymanie Lwowa oraz linii łączących Przemyśl z tym miastem, a także z Chyrowem i Rawą Ruską. Najwięcej uwagi gen. Rozwadowski poświęcił organizacji obrony oblężonego miasta. Podczas walk Ukraińcy niejednokrotnie wdzierali się do różnych dzielnic Lwowa, skąd wypierali ich żołnierze polscy. Strona ukraińska prowadziła nie tylko działania militarne. Podejmowano również akcje, które miały złamać ducha mieszkańców Lwowa. O ile w listopadzie 1918 r. w mieście działała sieć wodociągów, obie miejskie elektrownie oraz szpitale (co, jak pisze Autor, wynikało z poszanowania przez walczące strony neutralnego statusu instytucji użyteczności publicznej), o tyle w następnym okresie sytuacja się zmieniła. 26 grudnia Ukraińcy zniszczyli urządzenia wodociągowe, w dwa dni później poważnie uszkodzili elektrownię na Persenkówce, pozbawiając Lwów na kilka dni światła, a w noc sylwestrową dokonali artyleryjskiego ostrzału centrum miasta, m.in. w znacznym stopniu niszcząc dach katedry łacińskiej. Wielokrotnie Ukraińcy dokonywali pacyfikacji wsi polskich. Podczas nieustannych walk, pod ukraińskim ostrzałem artyleryjskim wyczerpywały się siły żołnierzy i odporność mieszkańców. Szerzyły się choroby, wzrastała liczba rannych i poległych.
Autor przedstawia nie tylko przebieg walk, ale również zabiegi dyplomatyczne kolejnych misji alianckich przybywających do Galicji Wschodniej. Szczególne znaczenie miała misja pod przewodnictwem francuskiego generała Josepha Berthelemy, życzliwego Polsce i Polakom.
W dążeniach ukraińskich nieustannie powracały usiłowania wyparcia Polaków za San. W tym kierunku szły również wysiłki nowego naczelnego dowódcy wojsk ukraińskich, gen. Michaiły Omelianowicza-Pawlenki. Pod koniec 1918 i w pierwszych miesiącach 1919 r. położenie strony polskiej, w tym Lwowa bywało chwilami rozpaczliwe. W meldunkach wysyłanych do Piłsudskiego z frontu galicyjskiego zapowiadano klęskę. Oskarżano rząd o brak zainteresowania losem Lwowa i żądano przekazania posiłków wojskowych. Sytuację zmieniła odsiecz, nad którą komendę objął 11 marca gen. Wacław Iwaszkiewicz.
Rozdział zatytułowany "Przełom" obejmuje okres od l kwietnia do 7 czerwca 1919 r. Sytuacja w Galicji Wschodniej została tu ukazana w powiązaniu z operacją wileńską Józefa Piłsudskiego. Autor pisze: "Organizacja działań ofensywnych na północno-wschodnim obszarze osłabiła znaczenie frontu galicyjskiego w ogólnym wysiłku wojsk polskich, choć w dalszym ciągu na nim znajdowała się większość sil jakimi dysponowało Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego" (s. 202).
W połowie kwietnia wojska polskie na froncie galicyjskim podjęły działania zaczepne. W końcu tego miesiąca ostatecznie uwolniono Lwów od grozy artyleryjskiego ostrzału. Ukraińska Armia Galicyjska nie osiągnęła swego najważniejszego celu; poniosła klęskę. Oddziały ukraińskie zostały odepchnięte od Lwowa. Na froncie małopolsko-wołyńskim przez krótki czas walczyła sprowadzona z Francji Armia Polska gen. Józefa Hallera. Zwycięstwo polskie, któremu poświęcony jest ostatni rozdział książki, było jednocześnie totalną przegraną Ukraińców. Do wieczora 18 lipca 1918 r. większość oddziałów Ukraińskiej Armii Galicyjskiej wycofała się przed Polakami za Zbrucz i znalazła się na kontrolowanym przez Semena Petlurę obszarze Ukraińskiej Republiki Ludowej. Ukraińcy ponieśli klęskę nie tylko militarną, ale i polityczną. Opanowanie przez Polaków całego obszaru byłego zaboru austriackiego odbyło się przy oficjalnym uznaniu państw zachodnich. Zachodnio Ukraińska Republika Ludowa przestała istnieć. Mocną stroną omawianej książki jest szerokie i wnikliwe przedstawienie (jak chyba nigdy dotąd w polskiej literaturze historycznej) strony ukraińskiej. Było to możliwe dzięki solidnemu wykorzystaniu ukraińskich materiałów archiwalnych, a także prasy ukraińskiej i licznych opracowań w tym języku. Na uwagę zasługuje fakt nieograniczania do ZURL i ukazania również wpływu na sytuację w Galicji Wschodniej działań URL oraz Ukrainy Radzieckiej. Pewien niedosyt wzbudza mało uwzględniona problematyka społeczna. Jej szersze potraktowanie uczyniłoby opracowanie M. Klimeckiego naprawdę całościowym. Autor książki jest rzetelnym historykiem. Jego kompetencja i obiektywizm - jakże potrzebne przy tak trudnej problematyce - wzbudzają podziw. Nie znaczy to, iż książka nie wywołuje pewnych zastrzeżeń. Dotyczą one głównie strony redakcyjnej . Przede wszystkim, korzystanie z opracowania utrudnia brak indeksu nazwisk. Ponadto, należy wytknąć przynajmniej niektóre z licznych pomyłek i nieścisłości spowodowanych zapewne brakiem redaktora i niestaranną korektą. Tak więc poważnym błędem językowym jest używanie w mianowniku słowa "Rzeczypospolita" (np. na s. 261; oczywiście powinno być: "Rzeczpospolita"). Błędna jest pisownia wielu nazwisk. Nazwisko pchor. Mieczysława Selzera-Sieleskiego jest w niektórych miejscach podane w poprawnym brzmieniu, ale są też przeinaczenia (s. 69: Selzer-Sielski/!/, s. 97: Selcer/!/-Sieleski). Niepoprawnie podano nazwisko Roberta Salins-Lamezana (s. 101 i 224). Również w paru miejscach błędna jest pisownia nazwiska Hermana Liebermana. Są też błędy w nazwach miejscowości, np. "Uchnów" (!) zamiast "Uhnów" (s. 180, 181, 206) oraz na trzeciej mapce "Żółkwią" (!) zamiast "Żółkiew". Przeoczeniem Autora jest umieszczenie w dwóch miejscach identycznego fragmentu tekstu na temat zamierzonej reakcji ukraińskiej w związku ze zdobyciem przez Polaków Przemyśla (s. 110 i 128).
Te wszystkie niedociągnięcia nietrudno usunąć w następnym wydaniu, które niezależnie od innych książek M. Klimeckiego o zbliżonej tematyce, powinno się ukazać. Omawiana pracą została wydana w skandalicznie niskim nakładzie 150 egzemplarzy. A warto tę książkę znać!
Aleksandra J. Leinwand
Józefa Bilczewskiego z Andrzejem Szeptyckim w czasie wojny polsko-ukraińskiej 1918-1919. |
Opracowanie, wstęp, przypisy, indeksy, wybór aneksów i fotografii Józef Wołczański. Lwów-Kraków 1997, Wydawnictwo Bł. Jakuba Strzemię Archidiecezji Lwowskiej ob. lac., s. 210, nlb. 5, ilustracje.
Nieznana korespondencja arcybiskupów metropolitów Lwowa z lat 1918-1919 pozwala z innego niż dotychczas punktu widzenia spojrzeć na wojnę polsko-ukraińską. Z opublikowanych listów dowiadujemy się o pokojowych zabiegach ich autorów, a także o stanowisku Kościoła rzymskokatolickiego i Cerkwi greckokatolickiej wobec toczących się walk i szerzej: wobec problemów polsko-ukraińskich.
Na edycję składa się zbiór 40 listów obu arcybiskupów oraz 20 aneksów. Opracowanie uzupełniono indeksami osobowym i geograficznym, a także siedemdziesięcioma trzema interesującymi fotografiami i wyborem fascimile niektórych listów. Opublikowane materiały pochodzą z Archiwum Archidiecezji Lwowskiej ob. łac. w Krakowie (przeniesionego w 1997 r. z Lubaczowa) oraz z Państwowego Centralnego Historycznego Archiwum we Lwowie. Zamieszczonym w omawianym tomie dokumentom towarzyszy bogaty naukowy aparat krytyczny. Edycję przygotowano bardzo starannie, dziwi tylko brak spisu treści.
We wstępie Autor opracowania zwięźle (może nawet nazbyt zwięźle) przedstawia biografie arcybiskupów. Jak twierdzi Józef Wołczański, obaj byli bliscy sobie pokoleniowe, a także łączyło ich bardzo dojrzałe traktowanie piastowanych przez siebie funkcji. Arcybiskup Józef Bilczewski (1860-1923) był znakomitym uczonym, profesorem teologii dogmatycznej i rektorem Uniwersytetu Lwowskiego, a od 1900 r., kiedy to został metropolitą łacińskim we Lwowie, rozwinął wszechstronną działalność duszpasterską, m.in. patronował budowie 328 kościołów i kaplic, podjął liczne inicjatywy oświatowe i społeczne, otaczał troską chrześcijański świat pracy. Angażował się czynnie w wydarzenia publiczne, zajmując stanowisko ponadpartyjne i zawsze mając na względzie dobro Kościoła i ojczyzny. Od chwili dokonania zamachu przez Ukraińców we Lwowie, l listopada 1918 r., żarliwie włączył się w działania zmierzające do zażegnania konfliktu.
Arcybiskup Andrzej Szeptycki (1865- - 1944) wywodził się ze świetnego rodu o tradycjach polskich, a jednocześnie łacińskich oraz ruskich. Wybrał drogę powołania zakonnego w obrządku greckokatolickim. Święcenia kapłańskie przyjął w 1892 r., ukończył studia w Rzymie, pracował jako profesor teologii i pełnił funkcję ihumena klasztoru św. Onufrego we Lwowie. W 1899 r. otrzymał sakrę biskupią, objął obowiązki biskupa diecezji stanisławowskiej obrządku greckokatolickiego, skąd w następnym roku został przeniesiony na stolicę metropolitalną we Lwowie. Przez 44 lata przewodził Cerkwi greckokatolickiej; dbał o rozwój życia zakonnego, ogłaszał liczne listy pasterskie o wysokich walorach merytorycznych i dydaktycznych, propagował nową w owym czasie ideę ekumenizmu. Podobnie jak abp Bilczewski, uważany był za gorącego zwolennika niepodległości swego narodu. Jego akces do Ukraińskiej Rady Narodowej - organu proklamowanej w 1918 r. Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej - był świadectwem poparcia państwowotwórczych dążeń narodu ukraińskiego.
Obu hierarchów łączyła wieloletnia znajomość, wzajemny szacunek, a nawet - przyjaźń. Mimo różnic zdań w wielu kwestiach, nie dochodziło między nimi do większych zadrażnień, gdyż - podkreśla Autor opracowania - "nadrzędne cele ich religijnego posłannictwa w połączeniu z głęboką kulturą osobistą każdego z nich skutecznie niwelowały rodzące się antagonizmy" (s. 9). Z chwilą wybuchu konfliktu polsko-ukraińskiego, jak pisze Józef Wołczański, "każdy z nich znalazł się po innej stronie barykady, i to w podwójnym znaczeniu. Po pierwsze dlatego, że identyfikowali się z narodami prowadzącymi działania zbrojne, po drugie zaś - ich rezydencje były po przeciwnych liniach frontu. Jak na ironię pałac metropolitów łacińskich pozostawał w strefie ukraińskiej, natomiast siedziba arcybiskupów unickich dostała się pod kontrolę oddziałów polskich" (s. 9-10). W stolicy Galicji Wschodniej zabrakło wówczas trzeciego katolickiego hierarchy - arcybiskupa ormiańskiego Józefa Teodorowicza (1864-1938). Ten gorący polski patriota, znakomity kaznodzieja i pisarz, mąż stanu i zręczny dyplomata oraz, co ważne, przyjaciel dwóch pozostałych lwowskich arcybiskupów - zdaniem Józefa Wólczańskiego - mógłby odegrać pozytywną rolę w negocjacjach polsko-ukraińskich. Jednakże arcybiskup Teodorowicz pod koniec października 1918 r. wyjechał do Krakowa, gdzie doszła go wiadomość o wybuchu wojny. Nie udało mu się powrócić przed oswobodzeniem miasta 22 listopada. Z daleka śledził przebieg konfliktu i podejmował kroki zmierzające do jego zakończenia.
Już w pierwszych dniach wojny pojawiła się w kręgach polskiej społeczności Lwowa myśl nakłonienia abp. Józefa Bilczewskiego do nawiązania prywatnej korespondencji z metropolitą Andrzejem Szeptyckim. Spodziewano się wpływu na duchowego przywódcę Ukraińców, który mógłby przynajmniej przyczynić się do złagodzenia brutalnych metod walki. 6 listopada pojawiły się w kręgach polskich trzy równolegle, niezależne od siebie inicjatywy. W odpowiedzi na nie, a konkretnie na prośbę prof. Stefana Jentysa reprezentującego Polski Komitet Narodowy, abp Bilczewski (wspólnie z profesorem) zredagował list. Napisany własnoręcznie przez metropolitę łacińskiego, jeszcze tego samego wieczora został wysłany do adresata. Taki był początek trwającej do końca 1919 r. regularnej, obfitej korespondencji obu hierarchów poświęconej sprawom toczącej się wojny. (Pierwsze 4 listy w omawianej edycji pochodzą sprzed listopada 1918 r.). W okresie od 6 listopada 1918 do 23 grudnia 1919 r. napisano łącznie 36 listów, z czego 11 przypadało na pierwszy okres walk do chwili oswobodzenia Lwowa. Później arcybiskupi kontaktowali się również osobiście, składając sobie wzajemnie wizyty.
W omawianej korespondencji poruszane były rozmaite problemy. Obaj metropolici przekazywali sobie nawzajem prośby o interwencję u władz wojskowych i cywilnych w obronie mieszkańców Lwowa, świątyń, klasztorów i duchowieństwa. Tak się dzieje już w pierwszym (wspomnianym wyżej) liście arcybiskupa Bilczewskiego. Oto jego początek: "Jako arcypasterz czuję się w obowiązku zwrócić uwagę Waszej Ekscelencji, że sposób, w jaki ze strony wojsk ukraińskich prowadzi się walkę jest niezgodny z humanitarnymi zasadami i zwyczajami prawa międzynarodowego" (s. 40).
W odpowiedzi na apele arcybiskupa łacińskiego metropolita Szeptycki wskazywał głównie na ingerencję Boga. Wzywał do urządzania nabożeństw ekspiacyjnych w obu katedrach katolickich z poświęceniem kraju Sercu Pana Jezusa.
Niejasna postawa arcybiskupa Szeptyckiego niepokoiła jego korespondenta. Mimo to abp Bilczewski nie rezygnował ze wspólnych dążeń na rzecz pokoju. Po oswobodzeniu Lwowa 22 listopada 1918 r. metropolita unicki zasypywał metropolitę łacińskiego prośbami o interwencję na rzecz duchowieństwa greckokatolickiego oraz klasztorów i cerkwi. Na przykład w liście z 2 XII 1918 r. czytamy: "W klasztorach Bazylianek (na ulicy Potockiego i Zyblikiewicza) odbywają się raz po raz tak przykre rewizje, że muszę się uciec do Twego łaskawego wstawiennictwa" (s. 63). Podczas trwającej wojny polsko-ukraińskiej również abp Bilczewski niejednokrotnie interweniował u metropolity Szeptyckiego w związku z okrucieństwami Ukraińców. 23 I 1919 r. pisał: "Prosiłem kilkakrotnie, abyś, Ekscelencjo raczył się zwrócić do Władz ukraińskich, aby nie znęcały się nad ludnością polską i nie pozbawiały jej opieki duszpasterskiej" (s. 91).
Ostatni list, to życzenia metropolity unickiego dla arcybiskupa Bilczewskiego z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia (grudzień 1919 r.). Przy takich okazjach - dotyczy to również dnia św. Józefa, a więc imienin metropolity łacińskiego - ton wypowiedzi arcybiskupa Szeptyckiego był bardzo serdeczny. Autor listów zapewniał o swoich modlitwach i prosił o wsparcie modlitewne nie poruszając, rzecz jasna, spraw drażliwych.
Wśród niezmiernie interesujących aneksów znajdujemy m.in. list gen. Tadeusza Rozwadowskiego do abp. J. Bilczewskiego z dołączonym pismem dla abp. Szeptyckiego oraz relację abp. Bilczewskiego na temat stosunków polsko-ukraińskich przeznaczoną dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Dobrze się stało, że korespondencja arcybiskupów metropolitów lwowskich została opublikowana. Jest to bardzo ciekawe i ważne źródło historyczne do wojny polsko-ukraińskiej lat 1918-1919. Lekturę listów arcybiskupów Bilczewskiego i Szeptyckiego należy polecić zarówno historykom, jak i miłośnikom Lwowa i jego dziejów. Obraz, jaki wylania się z omawianych dokumentów jest smutny, a momentami wręcz tragiczny. Tym bardziej jednak te bolesne sprawy zasługują na głębszą refleksję...
Aleksandra J, Leinwand
Dzieje Lwowa. |
Warszawa 1993. Oficyna Wydawnicza Volumen. S. 286, nlb. 43, il.
Mieliśmy zamiar tę książkę przemilczeć.
Szybko zniknęła z księgarń, być może została wycofana przez wydawnictwo po licznych telefonach zdegustowanych lub wręcz zdenerwowanych czytelników. Mieliśmy zamiar przemilczeć ją, głównie dlatego, że Wydawnictwo Volumen cenimy za jego liczne, wartościowe pozycje wydawane jeszcze w stanie wojennym w II obiegu. Wydawnictwo zawierzyło autorowi, nie dało nikomu książki ani do recenzji wewnętrznej, ani do weryfikacji. I stało się to, co się stało. Została opublikowana skandaliczna książka, w której jest ponad 1000 (słownie: tysiąc błędów!). I książka zaczęła żyć swoim życiem, nowi autorzy, historycy i publicyści, nie tylko zresztą młodzi, zaczynają się na nią powoływać. Trzeba więc wszystkich ostrzec, że powstał piramidalny gniot.
Autor tej książki jest ponoć historykiem, wydał sporą ilość książek poświęconych sprawom kresowym i ukraińskim. Nie powiedział w nich nic nowego, był dobrym kompilatorem. Powiem, być może niezbyt ładnie, że po napisaniu tego "dzieła" winien złamać pióro i zająć się raczej wychowywaniem wnuków swoich lub cudzych niż pisaniem o Lwowie.
Dzieje Lwowa! Jakże wspaniały to temat! Nie mieli odwagi go podjąć, a może zabrakło czasu takim lwowskim historykom jak: Tadeusz Mańkowski, Zofia Charewiczowa, Aleksander Czołowski lub wcześniejsi - Władysław Łoziński lub Franciszek Jaworski.
Wyliczanie błędów, jaki popełnił Podhorodecki, jest zadaniem wręcz niemożliwym do opublikowania, zajęłoby kilkadziesiąt stron maszynopisu. Wystarczy powiedzieć, że autorowi myli się wszystko: daty, nazwiska, imiona, funkcje i stanowiska, a nawet kierunki geograficzne. Wkrótce po ukazaniu się książki odbyło się seminarium (pod kierownictwem Artura Leinwanda), podczas którego czytelnicy, którzy z ogromnym entuzjazmem rzucili się do czytania dzieła o tak frapującym tytule, załamali po prostu ręce.
Oprócz błędów trafiają się w pracy Podhorodeckiego curiozalne wręcz stwierdzenia, np.: "...władze austriackie (...) urządziły nad rzeką promenadę, tzw. Wały Hetmańskie i Wały Gubernatorskie..." (s. 105) "Zaczęto również porządkować nazewnictwo ulic... Wszystkie te prace wymagały materiałów budowlanych... (jw) "Rozbudowywały się także okoliczne miejscowości: Żelazna Woda, Cetnerówka, Pohulanka, Krzywczyce..." (s. 106) "W strukturze narodowościowej przeważali Polacy, spolszczeni Ormianie i Rusini." (jw) Czasopismo literackie "Pszczoła Polska" zamieniło się dziwnym trafem w "Pszczółkę lwowską", a "Polihymnia, czyli piękności poezyi autorów tegoczesnych" pozbawione słowa "poezyi" nabrał wręcz humorystyczno-adonistycznego akcentu... "Pierwsza linia tramwajowa wiodła z Dworca Głównego do Łyczakowa i dalej ulicą Hetmańską do Zofiówki." (s. 131) O teatrze Skarbka: "Po upływie 50 lat nie nadawał się on zresztą na dalsze przedstawienia" (s. 137).
Lista pisarzy lwowskich z lat 30-tych to pospolite pomieszanie z poplątaniem, są na niej nazwiska pisarzy, którzy wyjechali kilkanaście lat wcześniej ze Lwowa, którzy nigdy we Lwowie nie byli i ci, którzy przelotnie pojawili się na lwowskim bruku w 1939 r., niektórzy wówczas jeszcze nawet nie byli...
Uff...
Krytykujemy często autorów rosyjskich i ukraińskich, którzy w lwowskich sprawach popełniają tendencyjne, jak nam się wydaje, błędy. Jak więc należy traktować twórczość polskiego autora, który prawdopodobnie nie zna w ogóle Lwowa (tak wynika z tekstu), niewiele przeczytał, a to co przeczytał skompilował w sposób tak skandaliczny, że po prostu słów oburzenia brakuje...
Janusz Wasylkowski
"Semper Fidelis". Pamiętnik Polaka wyznania mojżeszowego z lat 1926-1939. |
Wstępem i przypisami opatrzył Paweł Pierzchała. Przedmowa Tadeusz Krzyżewski, s. 252. Księgarnia Akademicka, Kraków 1997.
Czytając tę estetycznie i z pietyzmem wydaną książkę, chciałoby się zacytować starożytną sentencję: habent sua fata libelli...
Wiktor Chajes, adwokat, współzałożyciel domu bankowego "Schlitz i Chajes", wybitny działacz społeczny i kulturalny, a od roku 1930 - wiceprezydent miasta Lwowa, pisał swój pamiętnik nie planując w zasadzie jego druku. Dokument ten przetrwał zawieruchę wojenną i, w wyniku trudnych obecnie do odtworzenia wydarzeń, znalazł się w Krakowie. Rękopis nabyła w 1982 r. z rąk prywatnych Biblioteka Jagiellońska. Tak więc, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, została uratowana, a następnie udostępniona w druku jedna z najważniejszych relacji pamiętnikarskich dotyczących Lwowa okresu dwudziestolecia międzywojennego.
Autor omawianego pamiętnika pochodził ze znanej lwowskiej rodziny żydowskiej, osiadłej w Małopolsce Wschodniej od XVII wieku. Wychowywany od najmłodszych lat w tradycji żydowskiej, ulegał jednocześnie silnym wpływom kultury polskiej. Dość wspomnieć, że w wieku sześciu lat chodził do chederu a jednocześnie był uczniem szkoły polskiej im. Czackiego. Z biegiem lat stawał się Chajes coraz bardziej - według jego własnego określenia - "Polakiem wyznania mojżeszowego". W roku 1928 tak formułuje w pamiętniku swoje patriotyczne credo:
"Polska, mój polski Lwów, moja kultura polska - to rodzice, których kocham, kocham, choć czasem się na nich gniewam i ich krytykuję. Żydostwo to moja bliższa rodzina, której się nigdy nie wypieram ani wstydzę, do której się w całej pełni przyznaję. Rodziców - kocham, rodziny - nie wypieram się i jej dobrze życzę".
Pamiętnik Chajesa można podzielić na dwie części: pierwsza to krótkie (ok. 20 stron) wspomnienia z lat młodości - do roku 1895. Część druga ma formę dziennika obejmującego lata 1927-1939. Podstawowy trzon omawianej publikacji stanowi właśnie część druga wspomnieniowych zapisków Autora i na niej warto skupić szczególną uwagę.
Poddając osobistej ocenie postawę wielu przedstawicieli środowisk żydowskich Lwowa, Chajes nie waha się niekiedy przed słowami surowej krytyki pod ich adresem. Deklaruje się on bowiem jako zwolennik asymilacji i przeciwnik syjonizmu, manifestuje swój gorący patriotyzm polski, nie odżegnując się od żydowskich korzeni. Jest z przekonania i potrzeby ducha Polakiem. Boleje, iż znaczna część Żydów z jego otoczenia nie popiera jego postawy. Pełen goryczy, pisze na ten temat pod datą 10 września 1932 r.: "Na 100 akademików żydowskich prawie 75% należy do obozu syjońskiego i uprawia komunizm [...] Asymilacja zbankrutowała". Chajes nie kryje też swej dezaprobaty dla mnożących się w dwudziestoleciu ekscesów antysemickich, nie dość zdecydowanie zwalczanych przez władze państwowe. Pomimo całej złożoności stosunków polsko-żydowskich, Chajes do końca swej służby publicznej był zdeklarowanym zwolennikiem integracji Żydów ze społeczeństwem Drugiej Rzeczypospolitej.
Drugą dominantą zapisków Chajesa jest oczywiście Lwów - miasto rodzinne widziane oczami stałego mieszkańca i wysokiej rangi urzędnika, miasto otaczane przezeń prawdziwie synowską miłością. "Pamiętnik Polaka wyznania mojżeszowego" jest tu, bez żadnej przesady, prawdziwą kopalnią wiadomości, jest on bowiem w istocie swoistą kroniką życia codziennego Lwowa, obejmującą kilkanaście końcowych lat międzywojnia. Autor nie stroni od wspomnień osobistych, rodzinnych, przedstawia sylwetki ludzi znanych i mniej znanych, przekazuje wreszcie wiele cennych informacji o mechanizmach funkcjonowania władz miejskich oraz licznych organizacji lwowskich, z którymi współpracował, piastując w nich niekiedy kierownicze stanowiska. Ocala w ten sposób od zapomnienia wiele faktów z dziejów Miasta.
Ostatni zapis pamiętnika nosi datę 22 września 1939 roku. Był to ten tragiczny dzień, w którym gen. Władysław Langner zdecydował się poddać Lwów armii sowieckiej. Zapis ten kończy się słowami: "Niech żyje Polska!"
W słowach tych Wiktor Chajes, gorący patriota i Polak z wyboru, Civis Leopoliensis Semper Fidelis, więzień NKWD zamęczony w Starobielsku, zawarł swe niezłomne wyznanie wiary i nadziei w przyszłe odrodzenie Tej, co nie zginęła, póki my żyjemy... Andrzej Mierzejewski
Tamten Lwów. Arcylwowianie. |
Wrocław 1997, Oficyna Wydawnicza "Sudety", s. 222, nlb 2.
Arcylwowianin Witold Szolginia w swojej prawie całej twórczości, a szczególnie w ostatniej swej książce, w której Jego "kuchany Tamten Lwów" prezentują nam arcylwowianie różnych epok, zrywa jak gdyby z obrazem miasta batiarstwa, co "byłu jest i bendzi".
Ukazuje je zupełnie innym od tego, którego otoczką batiarsko-piosenkarską kokietuje się dzisiaj, nazbyt już często, szeroką publikę, pojęcia prawie nie mającą o największych wartościach starego grodu pod Wysokim Zamkiem. A przecież to właśnie przede wszystkiem dzieła najznaczniejszych jego ludzi na zawsze będą nam służyć i niejako przedłużać wspaniałą lwowskość tak jest, właśnie lwowskość sporej części naszej polskiej kultury. Jakże bowiem bylibyśmy ubodzy bez Karola Szajnochy, Aleksandra Fredry, Artura Grottgera, Wandy Monne, Ojca i Syna Zachariewiczów, Gabrieli Zapolskiej, Jana Kasprowicza czy Leopolda Staffa i wielu jeszcze innych arcylwowian. W książce Tola każde z nich oprowadza niejako czytelników po swoim Lwowie. Gdzie mieszka, gdzie pracuje, gdzie tworzy i co kocha. I w ten sposób już wiadomo, że nie potrafilibyśmy rozumieć, pozbawieni ksiąg Szajnochy, historycznej polskiej racji stanu, która doprowadziła do przedziwnego małżeństwa między pogańskim władcą a delikatną dziewczynką o orientacji typowo zachodniej - tak się łączyła Polska z Litwą. A jakąż czarną dziurą w naszej literaturze i teatrze stałaby się nieobecność oficera napoleońskiego, co o sobie tak napisał "wyjechaliśmy potem nie z równych pobudek. Napoleon na Elbę, ja prosto do Rudek". Rudki to majątek pod samym Lwowem, Lwów ogromnie przyciągał. Dom Fredrów znajdował się więc - Tolo Szolginia to dokładnie, z sobie tylko znaną precyzją opisuje - u wylotu na przedwojenną Akademicką przedwojennej Fredry. Tam, gdzie gmach późniejszy ze słynną kawiarnią Szkocką. Najpierw więc polski Molier stworzył tam swoją Zemstę i dziesiątki innych komedii, na których z naszych własnych polskich wad zaśmiewały się tysiące kolejnych pokoleń rodaków. Nieco później w tym samym miejscu, ale już w sali kawiarni Szkockiej - niezwykli polscy matematycy, ze Stefanem Banachem na czele, stworzyli dla całego świata szkołę matematyczną. Dzisiejsze loty w kosmos czy wykorzystywanie energii jądrowej zawdzięcza się właśnie jej rachunkom, wykonywanym przez uczonych na marmurowych kawiarnianych blatach. Prawdziwe cudowne miejsce - genius loci!
A czy dałoby się pominąć sztuki pani Gabrieli Zapolskiej, do dziś nie tracące aktualności, w dobie naszego zaborczego, młodego kapitalizmu, który w podobnych formach i o podobnych implikacjach społecznych właśnie w Europie sprzed I wojny światowej się tworzył. Nieśmiertelny również stał się dla nas dorobek dwóch filozofujących poetów "z tamtej" epoki. W szkołach, nawet podstawowych, do dziś tu i ówdzie powtarza się Staffa: "o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny i pluszcze jednaki miarowy bezdenny". Nostalgię polską pobudzają zawsze utwory Staffa i bardziej może elitarne wiersze Kasprowicza.
Nasza nostalgia ma charakter najczęściej eschatologiczny. Opłakujemy i tęsknimy przede wszystkim za tymi i za tym co bezpowrotnie odeszło. Wydaje mi się, że poczet demonstrowany nam przez Tola Szolginię, pod tym kątem został w dużej mierze dobrany. Z tego, co straciliśmy budujemy gmachy miłości, podziwu i rozpaczy. Tacy jesteśmy. A Tolu Szolginia kochał jeszcze wielu innych - nostalgicznie i z typowym lwowskim humorem przez łzy. Kochał np. mocno Makuszyńskiego. A że nie on sam tylko, tego dowodzi chociażby dwukrotna ekranizacja powieści Awantura o Basie.
Nie byłby ten Tolu z zawodu architektem, gdyby nie pochwalił dwóch starszych swych kolegów, którzy ze Lwowa mały Paryż zrobili. I z ustołecznionej mieściny wystrychnęli jak u Hausmana duży rząd salonów - kor-so, po którym od tamtych czasów kroczą tysiące spacerowiczów różnej proweniencji i różnych nacji. To oni, obydwaj Zachariewicze zdziałali - ojciec i syn. Syn, który w dodatku potrafił ze Lwowa zrobić stolicę secesji, skutecznie pod tym względem konkurującą z cesarskim Wiedniem.
Wtrącając bałak lwowski uwierszowany, ale unikając batiarskiego populizmu, nawet z tymi jego sławetnymi piosneczkami o Pannie Franciszce, czy o tych, co na bal się wdarli - "i nic nikomu nie mówili tylko w mordę bili", Szolginia nie skąpi anegdot o swych arcylwowskich bohaterach. Pisze: "W dawnych szkołach austriackich w ogóle nie uczono historii ani literatury z nakazu cesarza Franciszka - Nie chcę uczonych, lecz potrzebuję urzędników". Postawcie się teraz w tego Szajnochy położeniu. Musiał poznawać przedmiot swego umiłowania od podstaw i tworzyć z niczego. Jeszcze bardziej z niczego bo z ...wyobraźni powstała wielka sztuka Artura Grottgera. Nie był nigdy w Warszawie, nie uczestniczył w Powstaniu Styczniowym. "Jego rysunki były romantycznymi wizjami aktualnych wydarzeń...". A ukochana Wanda ...szesnastolatką. Tak też powstaje wielka sztuka.
Cmentarz Łyczakowski: na owym głównym lwowskim campo santo, gdy oboje narzeczeni przechodzili obok długiego cienia, padającego od wielkiego Krzyża Poległych w 1863 r. Artur powiedział do Wandy - Wiesz, tutaj chciałbym leżeć kiedyś niedaleko tego cienia. Po dwóch zaledwie latach Wanda życzenie to spełniła. Wszyscy zapewne słyszeli anegdotę o Franciszku Smolce, twórcy Kopca Unii Lubelskiej, unii między Polską a Litwą. Spoconego wśród ciężkiej pracy na Zamku (przy wznoszeniu Kopca) pyta Smolkę jakiś oficerek: - On tu pracuje jako dozorca, nicht wahr? - A tak, tylko w wolnych chwilach, gdy nie przewodniczę Radzie Państwa. Natomiast o innej anegdocie - tej, którą opowiadał o Smolce Wojciech Dzieduszycki - mało kto wie. Bałakał tak mianowicie ten jeden arcylwowianin o drugim, a trzeci to w swej książce przytoczył: "Starożytni Grecy wierzyli, że jeśli nowo narodzone dziecko zostanie ucałowane przez muzę w czoło, to wyrośnie z niego mędrzec. Jeżeli zaś w usta lub w oczy - będzie z niego znakomity mówca lub malarz. Gdzież ciebie o Smolko, dostojny jubilacie, musiała ucałować muza, skoro od tylu już lat zasiadasz na fotelu prezydenta Rady Państwa?"
Spojrzenie poprzez pryzmat lwowskiego humoru na wszystkich arcy i ukochane miasto, z jego kolejnymi nieodłącznymi współtwórcami, oto cecha charakterystyczna tej książki. Nie potrafił tej atmosfery zepsuć dzisiejszy stan lwowskich spraw. Być może, wprawdzie wspólnym wysiłkiem i władz, i nas samych, uda się uratować Łyczakowską Nekropolię wraz z Cmentarzem Orląt, ale co będzie z miastem. Tolo nie mógł już przeczytać hiobowej wieści jaka ukazała się kilka tygodni temu na łamach ukraińskiego czasopisma "Tyżdeń". A "stało tam napisane", że od wielu lat Stare Miasto stopniowo się wali, że stu domom zabytkowym grozi natychmiastowe zawalenie. Wiadomo także, że zarysowała się poważnie tylna ściana Teatru Skarbkowskiego (podobno już w naprawie) i drży w posadach stary Sprecher naprzeciw pomnika Mickiewicza. W różnych krajach, mających wspólne zabytki, spisuje się umowy o ich wspólnym pielęgnowaniu i ratowaniu. Znam na ten temat pogląd Witolda Szolgini. Wierzył, że to jest jakiś sposób zachowania "kuchanego Lwowa". Napisał też we wstępie do swej ostatniej książki: "Bohaterowie wszystkich moich opowieści [...] zostali przeze mnie wybrani według moich własnych, osobistych kryteriów wartościujących. Doskonale wiem, że na swoje uczone biografie oraz popularne powieści czeka wielu innych jeszcze znakomitych".
To na pewno otwarcie drogi dla dalszego pocztu arcylwowian. Nieprawdaż?
Adam Hollanek
Notatki lwowskie (1944-1946). |
Wrocław 1995, Oficyna Wydawnicza "Sudety", s. 228.
Ukazało się kolejne, ważne leopolitanum. Kilkadziesiąt lat po śmierci Ryszarda Gansińca, profesora filologii klasycznej Uniwersytetu Jana Kazimierza, udostępniono w druku jego notatki i fragmenty listów pisanych w latach 1944-1946 do żony z okupowanego przez Sowietów Lwowa.
Jaki obraz życia codziennego w tym okresie we Lwowie wylania się z relacji prof. Gansińca? Obraz to ponury: codzienne kłopoty w zdobywaniu, w niekończących się kolejkach, podstawowych artykułów, niezbędnych do życia, brak ogrzewania w zimie mieszkań i pomieszczeń uniwersyteckich, nieuprzątnięte ze śniegu ulice i wszechobecny brud w miejscach publicznych, wreszcie wrogi do Polaków i polskości stosunek sowieckich władz okupacyjnych i nacjonalistycznie nastawionych środowisk ukraińskich. Na tle tej ponurej rzeczywistości Autor eksponuje liczne przejawy protestu wobec poczynań okupanta ze strony społeczeństwa polskiego. Dla zrealizowania planu depolonizacji Lwowa, okupanci organizują na wielką skalę przymusowe akcje deportacyjne i tu napotykają na zdecydowany opór znacznej części polskich mieszkańców Miasta. Oddajmy w tym miejscu głos Autorowi: "Mimo wszystko dalej tu żyjemy w tym polskim Lwowie, który słusznie dumny, że jak za Szwedów, jeden został wierny Macierzy, nie poddał się Moskwie. Jak dotąd stoi Lwów nasz niewzruszony. Do przesiedlenia zgłosił się kto musiał - to znaczy ten, co "powiestkę" otrzymał do pracy w Donbasie lub do Odessy. A nawet oni, gdy terror ten ustał, swoje zgłoszenia wycofują. Pieni się Moskal i grozi policją" (14 XII 1944 r. - s. 13).
"Wczoraj o piątej byłem na pasterce razem z Bulandą u św. Magdaleny [...] Śpiewano pasterki, piękne te polskie tradycyjne pieśni - miło to słyszeć. A na końcu grzmiało: "Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki". Lud śpiewał to i łkał, gdy się modlił: "0jczyznę, wolność racz nam wrócić Panie" Tak, jak słyszałem, kończy się we Lwowie, odkąd nastali Sowieci, każde nabożeństwo" (25 XII 1944 r., s. 17).
"Na polskie mieszkania - także moje - wystawia się ordery (tj. nakazy - dopisek mój AM) i mimo, że to jawne bezprawie, prokuratorzy reklamacji w tych sprawach nie przyjmują. Cale rodziny się wyrzuca, jeśli do 48 godzin nie wyjadą...
Milicja nie przedłuża polskich paszportów i odbiera paszporty" (15 IV 1946 r., s. 157).
"We wszystkich zakładach rozgłaszają, iż dn. l maja (1946) zwalnia się wszystkich Polaków [...] Do 15 maja nie powinno być ani nogi Polaka we Lwowie
[...] Ten pośpiech i ta szalona energia są bardzo podejrzane. Wszystkim odbiera się paszporty" (20 IV 1946 i., s. 161).
A to jak opisuje Autor barbarzyńskie metody przymusowej ekspatriacji:
"Nagonka na Polaków trwa nadal: o godz. 6 rano ... milicja idzie od Polaka do Polaka, i daje mu l - 2-dniowy termin wyjazdu. Także nierejestrowanym. Tydzień temu kazali Bernardynom oddać klucze klasztoru, choć byli nierejestrowani, dziś wieczorem było nabożeństwo pożegnalne, tej nocy się ładują, jutro o 12 godz. jadą" (25 IV 1946 r., s. 163).
"Milicja idzie od Polaka do Polaka, kontroluje niby paszporty ale pod jakim bądź pretekstem, często i bez pretekstu, kontroluje paszport i powiada, że odebrać go można na ul. Dąbrowskiego 6 (siedziba Komisji Emigracyjnej). Gdy się tam idzie po odbiór paszportu, to wydają go tylko po zarejestrowaniu się oraz zobowiązaniu się do wyjazdu z najbliższym transportem" (26 IV 1946 r., s. 165).
"Stała nagonka na Polaków, wyjętych po prostu z prawa... Wczoraj wieczorem, krótko przed godz. 18, na placu Zofii Polakom, rejestrowanym i nierejestrowanym, odebrano wszelkie dokumenty i paszporty [...] A Lwowianie upierają się mimo wszystkich tych szykan zostać [...] Żyję z tymi ludźmi, wierzącymi w jakiś cud i wyczekującymi zbawienia z tego pieklą udręki, bezprawia, nędzy, czepiającymi się kurczowo tej ziemi, tych grobów, tej grudy, i pełen jestem podziwu dla tego cichego szarego bohaterstwa, które stera nerwy i miele energię" (4 V 1946 r., s. 169-170).
"Wszystkie klasztory muszą dnia 14 V (1946 r.) wyjechać i oddać klucze. Poszczególnym zakonnikom nie pozwala się zostać. Kto by został, zostałby aresztowany na podstawie §50, I A (knowania przeciw państwu)" (11 V 1946 r., s. 173).
W połowie roku 1946 terror bolszewicki staje się wprost nie do zniesienia. Realizowana przez okupantów akcja przymusowej depolonizacji Miasta zaczyna przynosić rezultaty. Sam Profesor Gansiniec decyduje się w końcu na opuszczenie Lwowa. Czyni to, jak sam stwierdza, czując, że rozstanie z ukochanym Miastem stanowi ruinę jego życia.
Notatki lwowskie Ryszarda Gansińca to relacja prawdziwie poruszająca, pełna dramatyzmu i przynosząca wiele nie znanych informacji o sowieckich metodach barbarzyńskiego wyrzucania siłą ze Lwowa jego polskich rdzennych mieszkańców. Relację tę należy niewątpliwie uznać za podstawowe świadectwo pamiętnikarskie, wzbogacające tak wydatnie naszą wiedzę na temat tragedii Lwowa lat czterdziestych. Dobrze się stało, że świadectwo to ujrzało światło dzienne.
Andrzej Mierzejewski
Przywracanie pamięci. |
Opole 1997, Wydawnictwo Uniwersytetu Opolskiego, s. 153.
Adam Wierciński często nazywa siebie pogrobowcem dawnych kultur. W jego świecie miejsce wyjątkowe zajmują kresy, "tak zakorzenione w polskiej kulturze ostatnich dwóch wieków. Spychane do mitologii narodowej, ciągle budzące tyle emocji, ciągle obecne, z kilkoma nawrotami, w literaturze. Kresy dalsze, bliższe, wczorajsze. Częściej wschodnie, niekiedy zachodnie. Czasem pogranicze tylko, czasem szersza przestrzeń. Styk kultur, wiar i narodów, gdzie przebiegały granice języków, religii i cywilizacji, gdzie możliwa była symbioza i współistnienie". Słowo - dodajmy - którego sam autor specjalnie nie lubi. Wierciński jest bowiem przeciwnikiem wszelkich regionalizmów, które według niego ograniczają widzenie świata i prowadzą do ksenofobii i sztucznych podziałów. O tym także pisze w swej książce. Kresy interesują go przede wszystkim jako pogranicze kultur i wiar, języków i narodów, jako dziedzictwo, które "pozwoli lepiej zrozumieć wspólne wczoraj, wspólne zyski i straty". Wyprawa, na którą zaprasza nas Wierciński, to wyprawa w zapomniane obszary pamięci, to próba ocalenia od zapomnienia świata, który powoli odchodzi w przeszłość.
Stosunek autora Przywracania pamięci do Kresów wyrasta z potrzeby ratowania ukształtowanych tam wartości i z przekonania, że bez zrozumienia fenomenu tych terenów niemożliwe będzie właściwe odczytanie teraźniejszości. Te miejsca i czasy trzeba odwiedzać, zanim znikną jak Atlantyda. "A chodzi przecież o sprawy tak ważne, o przekaz wartości umożliwiających dialog między pokoleniami" - pisze Wierciński. To sposób na przeciwstawienie się "cywilizacji termitów, bez dnia wczorajszego i bez jutra" - jak mawiał jeden z patronów tej książki Jerzy Stempowski. Tych patronów ma ona zresztą znacznie więcej. W wielu miejscach tekst będzie się składał głównie z listy nazwisk ludzi pogranicza: polskich, litewskich, ukraińskich, białoruskich ale też śląskich czy pomorskich. Wiele miejsca poświęci także ogromnemu znaczeniu tych ziem dla kultury. Specjalnie nie piszę polskiej, gdyż - jak mówi autor - "tyle nazwisk wybitnych twórców, tyle zabytków architektury, dzieł sztuki, tyle utrwalonych przez sztukę krajobrazów będzie łączyć, nie dzielić, różne narody dawnego Międzymorza". A za chwilę doda: "Wspólnego dziedzictwa kulturalnego nie można się wyrzec czy wyprzeć bezkarnie, ograniczanie pamięci, przykrawanie przeszłości dla doraźnych korzyści, grozi wykorzenieniem, pozbawieniem kultur kilku narodów tak ważnych elementów, nieodzownych dla ich normalnego rozwoju". Właśnie potrzebą zakorzenienia należy tłumaczyć obecność kresowych ojczyzn w twórczości Miłosza, Stempowskiego, Kuśniewicza, Haupta czy Vincenza. Nazwiska można zresztą mnożyć. Tylu wielkich polskiej literatury wywodzi się z ziem dawnej Rzeczypospolitej, że musi to prowadzić do pytania: "Czy zetknięcie się z tyloma różnymi kulturami wpłynęło na twórczość, czy wielość języków i wyznań wokół, bogactwo duchowe uskrzydlało ludzi utalentowanych (...)?" Częściowo odpowiedź zawiera się w słowach genius loci. Ale to nie wystarcza. Wydaje się, że rację ma Miłosz, kiedy mówi, że ten zakątek Europy pozwala na inne patrzenie, daje możliwość zobaczenia świata w szczególe. Posiadanie swego Nowogródka, Berdyczowa czy Lwowa pozwala czuć się obywatelem świata.
Świat wydobywany przez Wiercińskiego z pamięci ma w sobie coś z mitu. Tej mitologizacji służy chociażby przywołanie zdania Adama Zagajewskiego: "Lwów jest wszędzie". Jednak nie mamy tu do czynienia z sentymentalizmem i nostalgią. Wiercińskiemu bliskie jest przekonanie wyrażone przez Stanisława Vincenza: "Nadzieja czepia się trawy, ale któż z naszego pokolenia ma prawo wciąż pamiętać o piekle, nawet celem jego zniszczenia, i to tylko zostawić młodym. Raczej należy spodziewać się, że ludzie sami w opamiętaniu przed grożącym zniszczeniem zdecydują się na rozbiórkę fortec i baszt nienawiści. I zaczną od czegoś na pewno dobrego, co już znali i co teraz może wydać się im rajem. To może być nauką ze wspomnień o Lwowie". To także może być nauką ze wspomnień o "obywatelu Rzeczypospolitej idealnej, istniejącej poza czasem" (jak nazwał Piłsudskiego w poświęconym tej postaci pięknym szkicu) i z mitu jagiellońskim zwanym. Zrozumieć fenomen Unii, tę wyjątkową umiejętność współistnienia różnych narodów i religii, tę trudną sztukę życia razem i osobno - temu należy się poświęcić. A - jak pisze autor "Przywracania pamięci" - idea Unii trwa poza czasem. "W kulturze kilku narodów istniejących dziś samodzielnie, w literaturze, gdzie tak pięknie płynie dotąd Niemen i Wilia, Wilenka i Niewiaża". To właśnie idea, czy jak kto woli mit. Unii sprawia, że Wierciński przeciwstawia się współczesnym próbom zawłaszczania tradycji dawnej Rzeczypospolitej przez różne narody. "Kilka współczesnych narodów ma prawo do spadku kulturalnego po dawnej Rzeczypospolitej, do współdziedziczenia, nie - do wyłącznego posiadania" - stwierdza.
Dziedzictwo kresowych ojczyzn nie kończy się jednak na dorobku kulturalnym. Dotyczy ono także sfery duchowej i obyczajowej. Temu jest poświęcony szkic "Dawne, zapomniane (?) cnoty". Dawna Polska miała swoje wady i grzechy, miała też swoje cnoty. Zawsze jednak budziła zadziwienie, fascynację i podziw. Pisali o tym m.in. Tadeusz Chrzanowski, Miłosz czy Conrad. By jednak umieć mówić o cechach regionalnych, trzeba zachować dystans, nie można być pozbawionym umiejętności zdobycia się na "ciepłą kpinę i ze swojej grupy". Inaczej mówienie o regionalizmach może stać się groźne i może przerażać.
W tym szkicu pojawia się ważna cecha eseistyki Wiercińskiego. Jakże często w swojej gawędzie o dawnej Rzeczypospolitej zamieszcza on sądy o czasach współczesnych. Niby od niechcenia, gdzieś na marginesie, z cicha pęk (by użyć jednego z ulubionych powiedzeń autora) padają zaprawione goryczą słowa oceny teraźniejszości. To pozwala mi przypuszczać, że omawiana książka jest nie tylko próbą ratowania dawnej Polski. To także sposób opowiedzenia się przeciwko bylejakości współczesnego świata. Świata, w którym "język narzucają nam młodzi niedouczeni prezenterzy radiowi i telewizyjni", w którym coraz częściej nauką i sztuką zajmują się hochsztaplerzy. "Dziś gorszą się niektórzy moraliści, że najnowsi emigranci z Polski tak szybko się asymilują w sytych krajach; mało kto pamięta o tym, że "bagaż kulturalny", który oni ze sobą wywożą, bywa przerażająco lekki" - zauważa Wierciński. Swoją rolę odegrały tu działania różnych "historiografów i historiozofów zaborczych" po II wojnie światowej. A i dziś, słuchając wypowiedzi niektórych osób, można odnieść wrażenie, że zwracają się do nas "cudzoziemcy, i to nieżyczliwi".
Osobnym bohaterem książki Adama Wiercińskiego jest język. Autor należy niewątpliwie do spadkobierców tych pisarzy, dla których piękno języka było potrzebą serca. Ton wyważony, pozbawiony zacietrzewienia, pozwala na uniknięcie mielizn demagogii. Książka Wiercińskiego przynależy do tego nurtu polskiego eseju, któremu patronują Stempowski i Vincenz, który sięga do tradycji staropolskiej gawędy.
Przywracanie pamięci me jest adresowane tylko i wyłącznie do miłośników Wilna i Lwowa. Właściwymi odbiorcami tej książki są ci wszyscy, którzy cenią przeszłość kraju, którzy uważają, że brak zakorzenienia w tradycji oznacza stopniowe umieranie. Powinni ją przeczytać również ci, którzy na pytanie: "być skądś czy zewsząd, czyli ...znikąd?" odpowiadają zdecydowanie: skądś.
Sławomir Janowski
Lwowskie baśnie i legendy - Jak król Sobieski Józka batiara polubił. Krzysztof Seliga Legendy miast polskich (Podania, przypowieści i anegdoty o dawnych miastach polskich) |
Ilustrował Jerzy Flisak. Warszawa 1993. Oficyna Panda. S. 157, nlb. 3. Krzysztof Seliga: Legendy miast polskich (Podania, przypowieści i anegdoty o dawnych miastach polskich). Zebrał, opracował i przypisami opatrzył... Warszawa 1993. Sumptibus Auctoris. S. 139, il.
Dziwna sprawa.
Wydawało mi się, od zawsze, jeśli można tak powiedzieć, że nie ma w literaturze baśni i legend lwowskich, podobnych tym, którymi szczyci się Warszawa, Kraków, Wilno i wiele innych mniejszych miast polskich. Gdzieś tam migotały jakieś strzępy legend z czasów oblężenia Lwowa przez watahy Chmielnickiego (o pojawieniu się bł. Jana z Dukli) piękna legenda o Złotej Róży bardziej przynależała do historii Żydów lwowskich... Samo miasto natomiast było dla nas mikrusów szwendających się po jego zakamarkach - historią i legendą. I nagle... Dwaj autorzy w tym samym czasie zafundowali nam dwie książki z lwowskimi legendami, tyle że w książce Seligi są tylko dwie, w towarzystwie innych z rozlicznych polskich miast i miasteczek.
Zdzisław Nowak, Lwowiak z urodzenia, . opublikował najpierw kilka swych lwowskich baśni i legend w "Świerszczyku", później 5 z nich ukazało się w jakimś bibliofilskim nakładzie, jako 16-stronicowe broszurki z kolorowymi okładkami. I wreszcie 12 utworów w wydaniu książkowym. Autor opowiadał, że wątki tych opowieści sięgają jego dziecinnych czasów, gdy babcia opowiadała mu bajki, wplatając w nie także opowieści których akcja działa się we Lwowie i jego najbliższych okolicach, pobudzając tym samym wyobraźnię dziecka, które później wędrowało po Wysokim Zamku, po Czartowskiej Skale , szukało źródeł zasklepionej Pełtwi.
Ze wspomnień i zapamiętanych fragmentów tych opowieści narodziła się ta książeczka wzbogacająca naszą znajomość Lwowa i jego historycznych realiów, książeczka pełna lwowskich określeń, pełna humoru. Znakomita jest to lektura dla tych młodych i najmłodszych, którzy Lwowa jeszcze nie widzieli, znakomity wstęp do poznania historii i kultury miasta, o którym zapomnieć nie można. Warto przytoczyć parę tytułów rozdziałów: - Jak Czartowska Skala pod Lwowem wyrosła, - Jak Miętus z Pełtwiakiem za łby się we Lwowie wodzili, - Jak Józku batiar zmierzał do rosołowej kąpieli - by znaleźć się w bajecznym świecie lwowskiego dzieciństwa i przeżywać przygody lwowskich bohaterów.
Krzysztof Seliga wygrzebał skądś (nie podaje skąd) dwie opowieści: - "Zakładnicy" - o burmistrzu Lwowa, Bartłomieju Zimorowiczu, który choć sędziwy wiekiem, chciał pójść w turecką niewolę, gdy miasto nie zdołało zebrać potrzebnego okupu - oraz "Jak wojewoda Gozdzki pokarał ormiańskiego kupca" opowieść niezbyt może moralna o możnym hulaku, który ukarał kupca, który nie chciał dać mu wina bez pieniędzy.
Obie książki wypełniają pewną lukę w lwowskiej literaturze, bawią i uczą i rzecz najważniejsza - adresowane są do młodego pokolenia, najmłodszego właściwie. Niech ono także uczy się Lwowa.
A szczerze mówiąc, jakże mało, my wszyscy, publicyści i literaci, piszący o Lwowie z uwielbieniem i nostalgią, zrobiliśmy dla przybliżenia tego świętego dla nas miejsca, najmłodszemu pokoleniu Polaków.
Janusz Wasylkowski
Katalog sprawozdań szkolnych 1843-1995. Część I. Polonica. |
Rzeszów 1997, Wyższa Szkoła Pedagogiczna, s. 173.
Sprawozdania szkolne to typ źródeł, o których do lat osiemdziesiątych niewiele pisano i w niewielkim też stopniu były wykorzystywane. Wyjątkiem jest pionierska praca z 1966 r. S. Frycie pt. Sprawozdania szkolne polskich gimnazjów w Galicji. W: Z tradycji kulturalnych Rzeszowa i Rzeszowszczyzny (Rzeszów 1966), przedstawiająca syntetycznie ten problem, z cennymi wskazówkami bibliograficznymi. Powodem tego stanu rzeczy jest brak bibliografii tych wydawnictw oraz ogromne ich rozproszenie w zbiorach publicznych. Wystarczy wspomnieć, że w żadnej polskiej bibliotece nie ma takiego kompletu. Należałoby go szukać, przynajmniej jeśli chodzi o b. zabór austriacki, w zbiorach wiedeńskich i lwowskich. W tym właśnie zaborze sprawozdania ogłaszano systematycznie od roku 1850; po uzyskaniu autonomii w znakomitej większości w języku polskim. Wynikało to z zarządzenia władz szkolnych w Wiedniu, obowiązującego we wszystkich krajach koronnych Przedlitawii. Stąd niektóre starsze gimnazja galicyjskie posiadały poważne kolekcje sprawozdań z całej Monarchii Austro-Węgierskiej, głównie poprzez wymianę z innymi gimnazjami. Tak np. zbiór Biblioteki I Gimnazjum im. M. Romanowskiego w Stanisławowie przed 1939 r. liczył ich ok. 9000. Równie liczny, przejęty z jednego z gimnazjów lwowskich, znajdował się w Bibliotece Pedagogicznej we Lwowie.
Podobna była geneza zbioru niniejszego, który do 1957 r. był własnością I Gimnazjum im. ks. S. Konarskiego w Rzeszowie i w 1938 r. obejmował 8349 woluminów. Szczęśliwie uratowany podczas II wojny, od 1979 r. stanowi własność Biblioteki Wyższej Szkoły Pedagogicznej i liczy obecnie 8379 jednostek inwentarzowych. Według zgodnych ocen historyków, jest to czwarty co do wielkości zbiór w kraju (po Bibliotece Narodowej, Bibliotece Jagiellońskiej i Pedagogicznej Bibliotece Wojewódzkiej w Krakowie).
Sprawozdania ułożone są według kolejności alfabetycznej miejscowości, a w ich ramach wpierw wyższe uczelnie, następnie szkoły średnie, seminaria nauczycielskie, szkoły realne i ludowe. Łącznie opisano sprawozdania z 216 placówek w 98 miejscowościach, wydanych w latach 1843- 1994, przy czym na okres zaborów przypada 1776 sprawozdań (w tym zabór austriacki aż 1754), lata 1918-1939 - 615 oraz okres powojenny - 22, co świadczy o stopniowym zaniku zwyczaju (a niegdyś obowiązku) wydawania tego typu publikacji.
Zainteresowanych szczegółami konstrukcji opisu katalogowego odsyłam do Wstępu (s. 11-12). Warto natomiast w tym miejscu wskazać na inne informacje zawarte w tym opracowaniu. Oprócz tytułów (i ich zmianach) poszczególnych sprawozdań znajdujących się w zbiorze, datach granicznych wydawania, formatach itp., w haśle szkoły jest oficjalna jej nazwa przejęta z najpóźniejszego sprawozdania oraz data założenia. Dane te zgromadzone w jednej publikacji mogą być często pomocne przy okazji innych prac. Szkoda, że informacji tej nie rozszerzono o adresy szkól. Każdy opis zamyka sygnatura biblioteczna zbioru oraz ewentualnie sigla i sygnatury innych bibliotek, w których przeprowadzono kwerendę. Ten ostatni element nie jest realizowany zbyt konsekwentnie. Zabrakło np. w niektórych przypadkach sygnatur Biblioteki Narodowej, mimo że odnośne tytuły znajdują się w jej zbiorach.
Po zbiorze głównym mamy w osobnym ciągu alfabetycznym "Katalog sprawozdań władz szkolnych, towarzystw naukowych, fundacji i organizacji społecznych działających na rzecz rozwoju kultury, nauki i oświaty". Ze względu na szczątkowość tych publikacji w omawianym zbiorze, właściwsze jego miejsce byłoby w aneksie. Książkę zamykają indeksy: typów szkół, a także nazw władz szkolnych, towarzystw naukowych i społecznych oraz aneks statystyczny.
Należy mieć nadzieję, że inne biblioteki mające znaczące kolekcje sprawozdań szkolnych zechcą pójść za tym przykładem. Kolejnym etapem winna być bibliografia zawartości sprawozdań w układzie rzeczowym i terytorialnym (nieliczne i ograniczone czasowo tego typu próby przytacza Frycie we wspomnianym wyżej artykule). Ale to już chyba sprawa bardzo odległa... Autorowi natomiast należy życzyć szybkiego ukończenia prac nad całością zbioru, tj. zapowiadanej we Wstępie części II, która obejmie sprawozdania szkół niepolskich z obszaru b. Monarchii Austro-Węgierskiej.
Janusz Szymański
In the Sewers of Lvov. A heroic Story of Survival from the Holocaust ("W kanałach Lwowa. Heroiczna opowieść o przetrwaniu Holokaustu"). |
W Nowym Jorku, nakładem wydawnictwa Charles Scribner's Sons, ukazała się książka Roberta Marshalla pt. In the Sewers of Lvov. A heroic Story of Survival from the Holocaust ("W kanałach Lwowa. Heroiczna opowieść o przetrwaniu Holokaustu").
W końcu lat osiemdziesiątych autor ten nawiązał kontakt z czterema byłymi mieszkańcami lwowskiego getta. Przekazali mu oni swe ustne wspomnienia oraz udostępnili relację spisaną przez nieżyjącego już świadka wydarzeń w getcie we Lwowie w latach 1943 - 1944. A oto w skrócie ich przebieg:
W roku 1943, podczas przeprowadzanej przez Niemców akcji likwidacji getta, grupa Żydów przebiła z mieszkania przy ul. Pełtewnej tunel do kanałów miejskich obudowujących Pełtew, uznano bowiem, że mogłyby one stanowić dobrą kryjówkę przed hitlerowcami mordującymi ludność żydowską. Ukrywający się Żydzi przebywali w kanałach Lwowa w okresie od l czerwca 1943 do 28 lipca 1944 roku, kiedy to - w czasie drugiej okupacji sowieckiej - wyszli na powierzchnię.
Przez cały czas ukrywania się w kanałach, znajdujący się tam Żydzi byli wspomagani przez trzech pracujących tam Polaków. W pomoc Żydom zaangażował się szczególnie jeden z nich - Leopold Socha. On to dostarcza ukrywającym się (za ich pieniądze) żywność, niezbędne sprzęty gospodarstwa domowego, a nawet prasę i świece potrzebne do świętowania szabasu. Jego żona pierze im bieliznę, a z chwilą gdy przebywającym w kanałach wyczerpuje się gotówka. Socha nadal oferuje im swą pomoc, już na własny koszt.
Książka Roberta Marshalla stanowi ważny wkład w dzieło usuwania "białych plam" z dziejów martyrologii Żydów lwowskich w czasie okupacji hitlerowskiej oraz ich walki o przetrwanie. W walce tej niejednokrotnie mogli oni liczyć na pomoc i wsparcie ze strony Polaków.
A.M.
Zdarzenia z życia naszego monarchy. |
Kraków 1996, Anabasis.
Królewsko cesarskie anegdoty ze wszystkich chyba dostępnych pisanych źródeł odnotowuje Leszek Mazan w swej najnowszej uroczej książeczce. Zdarzenia z życia "Naszego Monarchy", Franciszka Józefa przypomniały mi natychmiast rozmówkę wcale niedawną z pewnym kutym na cztery łapy lwowskim rodakiem. Zapytałem go, pod jakimi warunkami zgodziłby się powrócić na zawsze do rodzinnego miasta pod Wysoki Zamek. Odparł: Pu pierwszy żeby Lemberek był stolicą Galicji, pu drugie żeby cysarzem został Franz Joseph. Łza się w oku kręci.
Czyta się to dziełko z wybuchami śmiechu i z atakami nostalgii także. Gdzie dziś takie państwo, w którym od ciepłych do zimnych mórz można dotrzeć bez paszportu. Gdzież taki władca, który nie tylko się nie obraził, ale jeszcze bardziej zachwalał Polaków, po tym gdy oficerek polskiego pochodzenia nazwał go "starym pierdołą". Historyjka zupełnie jak ze Straussowskiej Zemsty Nietoperza. Cesarz wziął podobno za dobrą monetę tłumaczenie, że stary pierdoła, oznacza dobrego wujaszka. Anegdoty przytoczone prawie masowo w tekście mają tylko w małym stopniu charakter kpin czy złośliwostek, budzą raczej w byłych galicjuszach stare sentymenty. Dlatego mi się ta książka podoba, a także zamieszczone w niej liczne ilustracje. Słowo daj to szac rubota.
A.H.
KSIĄŻKI ROKITNIAN I LUDZI POGRANICZA
Dotarło do mnie w ostatnich latach kilka książek, których autorzy pochodzą z kresowego miasteczka Rokitna i jego najbliższych okolic. Chcę je krótko zasygnalizować. Włączam do tego omówienia też dwie starszej daty prace Bronisława Janika, któremu wcześniej udało się opublikować swoje wspomnienia z czasów wojny.
Wspomnienia, w: Chleb i krew. Moja wieś w czasie okupacji. |
Warszawa 1968. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, s. 213-235.
Autor urodził się w 1923 r. w Kowlu. Wakacje spędzał u dziadków w Okopach. Zastała go tu wojna we wrześniu 1939 r. We wstępie do swoich wspomnień, które rozpoczyna od czerwca 1941 r., pisze: "W swojej pracy starałem się uwzględnić sytuację Polaków w trzech wioskach polskich: Borowskich Budkach, Dołhani i Okopach. Prócz własnych wspomnień korzystałem z relacji byłych mieszkańców tych wsi [...] Tragiczny los mieszkańców tych wsi w okresie okupacji nie był odosobniony. Takich i podobnych wiosek było, niestety, bardzo wiele".
Tragiczny los okolic poznał osobiście jako współorganizator samoobrony we wsi Okopy, a następnie jako członek radzieckiego oddziału partyzanckiego i regularnych oddziałów zwalczających nacjonalistów ukraińskich.
Było ich trzy. |
Warszawa 1970. Książka i Wiedza, s. 324.
"Wspomnienia mówią o tragicznych losach mieszkańców trzech przygranicznych wołyńskich wsi, którzy w latach 1941 - 1945 byli śmiertelnie zagrożeni przez hitlerowskiego okupanta i bandy ukraińskich nacjonalistów.
Autor, uczestnik walk radzieckiego oddziału partyzanckiego na Ukrainie i Białorusi, opisuje nie tylko własne przeżycia, ale korzysta również z licznych relacji swych byłych towarzyszy broni i mieszkańców tych ziem. Nie waha się ukazać trudnej drogi, jaką przeszli tamtejsi ludzie, którzy ulegli propagandzie nienawiści do Związku Radzieckiego i komunizmu, szerzonej przez rządy sanacyjne, zanim dzięki doświadczeniom wojennym zrozumieli, że tylko we wspólnej walce z ludźmi radzieckimi znajdą ocalenie i osiągną wspólny cel: zwycięstwo nad faszyzmem".
Celowo przytaczam notkę Wydawnictwa zamieszczoną na obwolucie książki. Wydaje mi się, że taka opinia w 1970 r. była konieczna, aby książka ukazała się drukiem i pokazała losy Polaków w nadgranicznych wioskach na południe od Rokitna.
Niezwykły świadek wiary na Wołyniu 1939-1943 ks. Ludwik Wrodarczyk OMI. |
Poznań 1993. Wydawnictwo Misjonarzy Oblatów Marii Niepokalanej, s. 256.
Książka ukazała się w wydawnictwie zakonnym w 50 rocznicę męczeńskiej śmierci o. Ludwika Wrodarczyka. Zamordowanego w bestialski sposób na początku grudnia 1943 r. we wsi Karpiłówka, po zniszczeniu 6/7X11 1943 r. wsi Budki Borowskie, Dołhań i Okopy i wymordowaniu około 60 Polaków przez bandę nacjonalistów ukraińskich. Autor wnosi wiele nowych informacji o stosunkach panujących w rejonie parafii Okopy, którą zarządzał ofiarnie śląski zakonnik o. L. Wrodarczyk od końca sierpnia 1939 r. Jest to pogłębienie wiadomości omawianych w poprzednich dwu pozycjach. Jeśli nawet popełnia niektóre błędy faktograficzne, dotyczące Rokitna, które znał pobieżnie, jego zasługą jest ukazanie pięknej postaci o. L. Wrodarczyka*. Książka ukazała się w nakładzie 10 tyś. egzemplarzy.
"Niezwykły świadek wiary na Wołyniu" - to oparta na faktach powieść o życiu i posłudze kapłańskiej o. Ludwika Wrodarczyka OMI w przygranicznej wsi Okopy. Jej autor - pułkownik Wojska Polskiego - był jednym z mieszkańców wsi Okopy w tym trudnym czasie działań wojennych i konfliktów narodowościowych. Pośród nich o. Ludwik Wrodarczyk, rodem z Radzionkowa na Górnym Śląsku, starał się być znakiem Bożej miłości - niósł pomoc i pojednanie wszystkim zwaśnionym. Przez swoją łagodność, dobroć, ubóstwo, pragnienie sprawiedliwości i pokoju, gotowość do poświęceń zjednywał sobie serca mieszkańców Wołynia: Polaków, Ukraińców, Żydów... Pragnął, by wszyscy stali się jedną, wielką rodziną... To pragnienie okupił swoim życiem.
* Po zapoznaniu się z książką i stwierdzeniem niektórych błędów, napisałem do Księży Oblatów w Poznaniu. Chciałem, aby usunięto je w następnych wydaniach. Dotyczyły one Rokitna w momencie obejmowania parafii przez o. Ludwika Wrodarczyka i w pierwszych dniach wojny oraz np. podpisu pod fotografią na s. 248/249, z którego wynika, że kościół w Okopach poświęcił bp A. Szelążek z Łucka. Faktycznie poświęcił go ks. infułat Teofil Skalski z Łucka (miał podobne nakrycie głowy).
Między Sluczem a Jordanem. |
Londyn 1995, Wydawnictwo Caldra House, s. 197*.
Autor żołnierz 3 Dywizji Strzelców Karpackich w Armii Andersa, urodził się 15 września 1923 r. w Dermance, gminy ludwipolskiej, powiatu kostopolskiego. Dzieciństwo i młodość spędził w rejonie gminy Kisorycze, który opisuje też Bronisław Janik. Był synem leśnika lasów państwowych. Zdążył skończyć 2 klasy gimnazjum w Równem. I, jak pisze, "po przegranej wojnie z Niemcami w 1939 r. i w czasie okupacji bolszewickiej zostałem deportowany wraz z całą rodziną w głąb Rosji sowieckiej, tak jak wiele tysięcy Polaków, których spotkał podobny los". Na jego książkę składają się poza wprowadzeniem następujące części: l. Sielanka wśród hajdamaków (rejon polskiego pogranicza), 2. W Szortiugskiej Puszczy (Sybir), 3. Nad rzekami Amu Darią i Czu (Kazachstan), 4. Epilog (dotarcie do Armii Polskiej).
Autor pisze: "W moich wspomnieniach, obejmujących czasy przedwojenne, deportację i nieludzkie warunki panujące w Rosji sowieckiej, chciałem nade wszystko przedstawić i zwrócić uwagę na sprawę ludobójstwa popełnionego na polskiej ludności na Kresach Wschodnich - szczególnie na Wołyniu - przez zwyrodniałe bandy nacjonalistów ukraińskich, które rozpoczęło się równocześnie z wtargnięciem Armii Czerwonej na tereny polskie w dniu 17 września 1939 roku. Chciałem wywołać ukryte głęboko w pamięci owe lata straszne, lata, których zapomnieć nie można...
Doprowadziłem swoje przeżycia do chwili wstąpienia do wojska polskiego w nędznej mieścinie kazachstańskiej w Ługowoje i do wyjazdu na Bliski Wschód, gdzie w dniu 3 maja 1942 roku powstała 3 Dywizja Strzelców Karpackich.
Dalsze losy - to szkolenie i kampania włoska: front zimowy nad Sangro, bitwa o Monte Cassino, odcinek adriatycki ze zdobyciem ważnego portu Ankony i przełamaniem Linii Gotów, potem front w Apeninach Etruskich i Emiliańskich, wreszcie ofensywa wiosenna 1945 roku ze zdobyciem Bolonii i zejściem w Dolinę Padu... O tym istnieją tylko fragmenty opracowań i czekają na uzupełnienie. Czy się doczekają?"
* Tytuł jest błędny: chodzi o rzekę Słucz, a więc nie "Sluczem" a "Siuczą".
Wspomnienia wojenne karpackiego ułana. |
Olsztyn 1997, Ośrodek Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego, s. 174.
Autor urodził się w 1921 r. na Słowacji. Ojciec jego, hutnik zaczął pracować w Rokitnie od 1931 r. po przyjeździe z Grajewa. Syn skończył w tym mieście w 1935 r. szkołę powszechną i wobec niemożności dalszego kształcenia się zaczął pracować w hucie szklą "Vitrum". Przeszedł szereg szczebli w tym zawodzie... Należał do organizacji "Strzelec". Dzięki temu ukończył szkolenie w Ośrodku PW - KOP w Rackim Borze na Wileńszczyźnie- Zwiedził Wilno.
W 1939 r. znalazł się na Słowacji i dotarł przez Węgry, Jugosławię, Grecję i Turcję do Palestyny. W dniu 19 lutego 1941 r., w wieku 20 lat zosta) żołnierzem Brygady Karpackiej. Dalszy jego los to: Aleksandria w Egipcie i Marsa Matruch, a następnie obrona twierdzy w Tobruku i znowu Egipt - obrona Delty Nilu...
Dalsze losy Józefa Plebana, zawiodły do Iraku do służby w Armii Polskiej na Wschodzie, następnie był przetransportowany do Palestyny i Egiptu. Zdążył zwiedzić wcześniej Teheran w Persji. I dalej służba w Polskim 2 Korpusie. 19 stycznia 1944 r. załadowano jego jednostkę w Port Said na statek "Stefan Batory"... aby 25 stycznia wylądować w porcie włoskim Taranto.
I znowu w skrócie telegraficznym: Monte Cassino, walki nad Adriatykiem, bitwa o Ankonę, zdobycie Pesaro, Bolonil... Później nauka w wojskowym gimnazjum... Wyjazd do Anglii, obozy przejściowe i decyzja na wyjazd do Kraju(...) czerwca (...)r. przyjazd do Gdańska i po trzech dniach zgłoszenie się do RKU w Olsztynie. Barwne życie mego młodszego kolegi z Rokitna, warte jest bardziej szczegółowego prześledzenia...
Jest doktorem nauk ekonomicznych, emerytowanym planistą przestrzennym... Człowiekiem piszącym w zakresie swojej specjalności zawodowej, ale i o sprawach kombatanckich, o przeżyciach wojennych.
Mój wołyński epos. |
Suwałki 1997, Wydawnictwo Hańcza, s. 198, fot. 98, map 5.
Wydawca książki napisał na jej okładce:
"niezwykłość tej książki tkwi w zaskakująco łatwym ujęciu skomplikowanej kwestii stosunków polsko ukraińskich [...] Leon Żur ma dziś poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Zżyma się tylko i mocno irytuje tych, co nie chcą przyznać się do win lub nie potrafią ich darować, a przy tym jedni i drudzy fałszują historię i wykorzystują ją dla różnych gier politycznych.
Jego recepta na pojednanie jest prosta: potępić zbrodnie, wybaczyć i zacząć żyć w zgodzie, przyjaźni i współpracy".
Na 200 stron, w których mieszczą się liczne zdjęcia w tekście i w załączniku, składają się dwie zasadnicze części: "Wspomnienia": l. Skąd mój ród. 2. Wojna. 3. Wołyniacy w Polsce Ludowej. "Ku pojednaniu". 4. Spełnione marzenia. 5. Ksiądz Ludwik Wrodarczyk. W poszukiwaniu grobu męczennika. Próba resume. W aneksie zamieszczone są m.in. historia polesko-wołyńskich wsi, w których przebywał autor, opis napadu UPA na te wsie, dane statystyczne, listy otwarte do Eugeniusza Misiły, ukraińskiego historyka, redaktora "Gazety Wyborczej" Adama Michnika i modlitwa do męczennika o. Ludwika Wrodarczyka.
Książka Leona Żura jest wynikiem refleksji kresowego Polaka, który do 17 roku życia spędził na Polesiu Wołyńskim i nie może pogodzić się z tym, co stało się w jego "małej ojczyźnie" i, że ono ciąży na bliskich mu stosunkach polsko-ukraińskich.
Wołyńska samoobrona w dorzeczu Horynia. |
Katowice 1997, s. 337.
Praca ukazała się własnym nakładem Autora. On sam przeprowadził jej redakcję i korektę, a przede wszystkim zgromadził do niej materiały. Należy mu się szacunek za to. Wcześniej wydal podobną książkę: Polska samoobrona w okolicach Łucka (Katowice 1995, Ośrodek Badań Społeczno-Kulturowych Towarzystwa Zachęty Kultury, s. 252).
Jak pisze w słowie "od autora". "Opracowanie tej części przysporzyło mi jednak większych trudności ze względu na mniejszą ilość materiałów źródłowych. Jednak kontynuowałem tę pracę, nostalgia za utraconą "Małą Ojczyzną" okazała się jej motorem napędowym. My, Wołyniacy zostaliśmy pozbawieni naszej Ojcowizny, bez prawa powrotu, a nawet bez możliwości odwiedzenia grobów naszych przodków i najbliższych utraconych podczas tej okrutnej wojny. Dziś trudno jest odnaleźć nawet ślady po nich, tak starannie zostały one zatarte poprzez wybudowanie na nich dróg, ulic, skwerów, a nawet bloków mieszkalnych.
Boli mnie, że o wojennej martyrologii Wołyniaków tak mało wie młode pokolenie Polaków. Środki masowego przekazu wciąż natrętnie uwypuklają krzywdy niektórych mniejszości narodowych, jak Żydów, Ukraińców, itp., a o Wołyniakach milczą. O przerażających faktach ludobójstwa dokonanych na setkach tysięcy Kresowiaków niewiele dotychczas napisano.
Wprawdzie po roku 1989 zaczęły się pojawiać publikacje na ten temat, ale jest ich zadziwiająco mało, a o niektórych rejonach naszych Kresów trudno znaleźć chociażby najmniejszą wzmiankę. W tej pracy staram się, o ile możności, niektóre z tych luk wypełnić, ale to jest jakby przysłowiowy "głos wołającego na puszczy*.
Niestety praca zawiera szereg nieścisłości i błędów faktograficznych. Szkoda, że Autor tej bardzo potrzebnej książki nie próbował jej w całości lub z częściach (np. oddzielnie powiat sarneński czy kostopolski) przedyskutować z osobami, które mogłyby mu pomóc w zweryfikowaniu lub uzupełnieniu danych. A może warto by było powielić jej tekst przed zasadniczym drukiem i zwołać jakąś środowiskową dyskusję nad nią?
Autor niniejszej noty mógłby uściślić szereg opisów dotyczących powiatu sarneńskiego z uwagi na to, że gromadzi od kilkudziesięciu lat dane o historii tego regionu.
Henryk Dąbkowski
Materiały opublikowano za zgodą Redakcji.