Wielcy zapomniani

Artur Grottger - wielki polski artysta

Artur Grottger był znakomitym dziewiętnastowiecznym polskim rysownikiem i malarzem. Swoimi mistrzowskimi dziełami do głębi poruszał uczucia Polaków, budząc w nich świadomość narodową i ucząc patriotyzmu kolejne pokolenia uciskanego i prześladowanego przez rosyjskiego zaborcę społeczeństwa.

Urodził się 11 grudnia 1837 roku w Ottyniowicach. Jego ojciec, Jan Józef Grottger, walczył w Powstaniu Listopadowym jako oficer 5. Pułku Ułanów "Warszawskie Dzieci". Z zamiłowaniem uprawiał malarstwo, w wolnej chwili ucząc jego tajników Artura. Był również znakomitym gawędziarzem. Patriotyczne opowieści i powstańcze wspomnienia ojca głęboko zapadały w serce przyszłego artysty. "Dom Grottgerów był więc najszczerzej i najserdeczniej polski, czego bezspornych dowodów dostarczył w swym krótkim życiu także sam Artur, nie tylko zresztą w postaci stworzonych przez siebie wspaniałych i przejmujących swą patriotyczną treścią dzieł, lecz również gorącym przywiązaniem do swojego polskiego w przeważającej mierze rodowodu i jego tradycji" - pisze Witold Szolginia w "Tamtym Lwowie".

Kiedy ojciec Artura zauważył, że jego syn jest obdarzony przez Boga talentem artystycznym, wysłał go w wieku 11 lat na naukę malarstwa do pracowni lwowskiego malarza Jana Maszkowskiego. Artur uczył się u niego w latach 1848-1852. Przez krótki okres uczył go malować również Juliusz Kossak. W 1852 r. młody Grottger udał się do Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie doskonalił swój warsztat artystyczny. Pobierał tam nauki u takich malarzy i pedagogów, jak prof. Władysław Łuszczkiewicz i prof. Wojciech Stattler. Na studiach Grottger przyjaźnił się z Janem Matejką i Aleksandrem Kotsisem. W latach 1855-1858 kształcił się dodatkowo w Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu pod kierunkiem Karla Blaasa, Karla Mayera, Karla Wurzingera, Petera Geigera i Christiana Rubena. W stolicy austro-węgierskiej monarchii mieszkał do 1865 roku. W tym czasie odbył kilka podróży: do Monachium (1858 r.), Wenecji (1864 r.) i na Węgry (1856 r., 1860 r., 1862 r.), gdzie gościł w posiadłościach hr. Aleksandra Pappenheima, swego wieloletniego patrona, mecenasa i przyjaciela. W 1865 r. wyjechał z Austrii. Już wtedy miał opinię świetnego grafika i malarza.

Niezwykły talent

Rysował i malował akwarelą sceny batalistyczne, konie, zaprzęgi, polowania, sceny rodzajowe, portrety. Jako ilustrator współpracował z kilkoma wiedeńskimi czasopismami. Niestety, choć malował i rysował wiele, wciąż brakowało mu środków do życia. Biograf Grottgera - poetka Maryla Wolska - tak opisuje tę kwestię: "A nad Arturem, oprócz rozpaczy po zmarłym, ukochanym ojcu, znęcać się zaczyna zabójcza, dozgonna troska o środki na życie dla pozostałych najbliższych... Wszystko, co dotąd zarobi, o czym zamarzy, rozpadać się będzie doraźnie na garść okruszyn, z których na niego samego przypadnie najczęściej ledwie znikoma ostatnia...". Mimo ciężkiej, wytrwałej pracy przez swoje krótkie dorosłe życie znajdował się w trudnej sytuacji finansowej. Korzystał więc często z pomocy przyjaciół i znajomych. "Wędrował od dworu do dworu i od pałacu do pałacu, przebywając w nich krócej lub dłużej na łaskawym utrzymaniu swych gospodarzy. Nierzadko też otrzymywał finansowe wsparcie od zasobniejszych przyjaciół i znajomych" - dodaje Szolginia. Grottger odwiedzał ziemskie majątki Erazma i Emmy Larysz-Niedzielskich w Śledziejowicach pod Wieliczką (1855 r.) i Jana Maszkowskiego w Barszczowicach (1860 r.). Mieszkał ponadto w Śniatynce k. Drohobycza należącej do Stanisława Tarnowskiego (1865 r., 1866 r.), Pieniakach, Grybowie, Krynicy, Porębie i Dyniskach. Mimo przeciwności, w tym niesprzyjającym wydawałoby się dla artysty czasie, tworzy on swoje największe dzieła. Są to przejmujące swoim ideowym przesłaniem rysunki, wykonane czarną i białą kredką na kartonach. Mowa tu o cyklach "Warszawa I" (1861 r.) i "Warszawa II" (1862 r.) ukazujących terror polityczny i krwawe stłumienie patriotycznej manifestacji przez rosyjskiego zaborcę. Pod wpływem wybuchu Powstania Styczniowego powstały wstrząsające rysunki, tj. "Polonia" (1863 r.) i "Lituania" (1864-1866 r.). Obrazowały one w sposób bardzo sugestywny tragedię i równocześnie wielkie bohaterstwo uciskanego przez zaborcę Narodu Polskiego.

Wanda Monné - wielka miłość Artura

Po opuszczeniu Wiednia w 1865 r. Artur Grottger znalazł się ponownie we Lwowie. To właśnie tam w 1866 r. spotkał swoją prawdziwą, wielką miłość - pannę Wandę Monné. Miał wówczas 28 lat, a ona 16. Stanisław Wasylewski w książce "Lwów" tak ją wspomina, kreśląc jednocześnie w skrócie życiorys Grottgera: "Trzy karty jego życia pisały się we Lwowie. Najpierw tęskniło do wielkiej stolicy dziecko, bawiące się w 'Moskala i Polaka' w ogrodzie w Ottyniowicach, o osiem mil drogi, dalekich osiem mil drogi od rogatki Zielonej. Potem szumiał młodzieniec wśród hulaszczej młodzieży szlacheckiej i cesarsko-królewskich kawaleryjskich entuzjastów jego wielkiego talentu. Lump był wtedy i pustak lekkomyślny, co tu ukrywać. Lecz nie utonął w austriackim powidle. Wydobywa go z topieli lwowianka. Wiadomo. Za sprawą poznanej na balu na Strzelnicy Wandy, najpiękniejszej z panien, zmienia się birbant szalony w zakonnika obowiązku. Rusza przebojem po nowe, wielkie zdobycze swej sztuki. Tę lwowiankę znacie dobrze: każda twarz kobieca jej twarzą się staje pod ołówkiem Grottgera. Muza Artura z gwiazdką nad czołem żyje na kartonach 'Wojny'. I wszędzie indziej". Wanda była gorącą polską patriotką, czego wiele dowodów dała w swym życiu. We Lwowie uczestniczyła w różnych działaniach konspiracyjnych. "W okresie Powstania Styczniowego - wspomina Szolginia - odziana zgodnie z narodowym obyczajem tamtego okresu w żałobną sukienkę z żelaznym krzyżykiem u szyi, była uosobieniem postaci, którą po latach Stanisław Wasylewski nazwie 'dziewczątkiem z orłem białym'". Zakochany w niej Grottger cały czas przesiadywał w jej domu, rozmawiał z nią i ciągle ją malował. Kiedy wyjeżdżał z miasta do dworów i pałaców przyjaciół, gdzie powstawały jego słynne dzieła, prowadził z Wandą bardzo ożywioną korespondencję. Choć wielu sprzeciwiało się ich związkowi, zwracając uwagę na różnicę wieku między młodymi, a także na chorobę Artura i permanentny brak dochodów, ich miłość się rozwijała. Wczesną zimą 1866 r. Artur wyjechał do Paryża, mając nadzieję, że zarobi tam więcej pieniędzy na sprzedaży swoich prac niż w Polsce. Niestety, tam również, tak jak wcześniej w Wiedniu, żył z dnia na dzień, praktycznie w nędzy. Mimo że był ciężko chory na gruźlicę, która mu bardzo przeszkadzała w pracy twórczej, to właśnie w Paryżu kończył swój słynny cykl "Wojna", rozpoczęty w Porębie i przeznaczony do eksponowania na paryskiej Wystawie Powszechnej w 1867 r. Obrazował on nieszczęścia sprowadzane na ludzkość przez wojnę oraz moralną degradację człowieka jako nieuniknioną konsekwencję wojny w uniwersalnym, powszechnym wymiarze. W stolicy Francji nawiązał kontakty z polską kolonią skupioną wokół Hotelu Lambert. Tam wybitny paryski akademik Jean Léon Gérôme udzielał mu rad przy realizacji kartonów "Wojny".

Choroba i śmierć

Artur Grottger wyczerpany gruźlicą, częstymi krwotokami płucnymi został przez lekarzy skierowany do uzdrowiska Amélies-les-Bains we francuskich Pirenejach, gdzie 13 grudnia 1867 r. zmarł. Jego zwłoki sprowadziła do Lwowa 4 lipca 1868 r. jego narzeczona Wanda, z którą nie zdążył się ożenić. W swoim pamiętniku zapisała przeżycia po śmierci ukochanego: "Byłam jak obłąkana. Już długo przedtem całymi tygodniami nie spałam z trwogi nieopisanej, nieokreślonej, bo ani chwili nie wierzyłam, że choroba ta tak się może zakończyć. Cios ten zastał mnie zupełnie nie przygotowaną. Zachwiał moimi zmysłami. (...) Postanowiłam sama sprowadzić do Lwowa trumnę. (...) Trumnę mi złożyli u Bernardynów w korytarzu, tam, gdzie stacje Męki Pańskiej na ścianach. Każdą sercem przebolałam. Odjęto wieko. (...) Naokoło stali: Filippi z gipsem dla zdjęcia odlewu z ręki, który mieć pragnęłam, Kornel Ujejski, Karol Maszkowski, Oleś Grottger i Karol Młodnicki. Ale gdy się Filippi nachylił, aby zdjąć batyst osłaniający twarz, zabrakło mi sił, nie byłam w stanie popatrzeć. Bezwładna osunęłam się na kolana. Nie widziałam go. Nie zdołałam. Oleś Grottger przyniósł mi po chwili mój pierścionek z opalem. Gdy Filippi robił odlew, pierścionek pozostał w formie. Popatrzyłam i kazałam założyć na powrót. Także listy moje, tak przezeń ukochane, włożył mu Ujejski do trumny. I krzyżyk na piersi ode mnie i bukiet róż". Artur Grottger został pochowany we Lwowie na cmentarzu Łyczakowskim. Sześć lat po pogrzebie artysty stanął na grobie Grottgera pomnik wykonany przez jego przyjaciela, lwowskiego rzeźbiarza Parysa Filippiego. Oddajmy tutaj głos znawcy dawnego Lwowa Witoldowi Szolgini, który w swojej książce zamieścił na temat tego pięknego pomnika następujący zapis: "Na jego kamiennej tumbie nagrobnej stanął ów pomnik, składający się z kilku rzeźbiarskich elementów. Głównym wśród nich był posąg młodej, głęboko zasmuconej kobiety o twarzy przypominającej oblicze Wandy, klęczącej na wielkim głazie, obok której przysiadł kamienny sokół o rozpostartych skrzydłach, symbolizujący miłość i wierność. Pod tymi dwiema rzeźbami, na wspomnianym głazie widnieje owalny medalion z płaskorzeźbionym wizerunkiem Grottgera (wymodelowany przez samą Wandę, która stała się uzdolnioną rzeźbiarką), lira o pękniętych strunach i złamana paleta malarska - symbole przerwanej przez śmierć twórczości i talentu artysty, oraz trupia czaszka - symbol pamięci o owej śmierci. Po lewej stronie medalionu umieszczono kamienne wyobrażenie wielkiej teki rysunków, na okładce której znalazły się tytuły głównych rysunkowych cyklów Grottgera: 'Warszawa', 'Polonia', 'Lituania', 'Wieczory zimowe' i 'Wojna'. Na epitafijnej tablicy grobowej tumby znalazło się imię i nazwisko zmarłego artysty oraz ułożona przez Wandę inskrypcja: 'Niech Cię przyjmie Chrystus, który Cię wezwał, a do chwały Jego niech Cię prowadzą aniołowie'. Nad górną zaś płytą tumby znalazł się jeszcze jeden napis: 'Świętej Jego pamięci pomnik ten postawiła Wanda'".

Wielkość dzieł mistrza

Artur Grottger to jeden z czołowych przedstawicieli romantyzmu w malarstwie polskim. Zapisał się w historii polskiej sztuki przede wszystkim jako twórca patriotycznych cyklów rysunkowych, które reprodukowane po wielekroć, stały się częścią kanonu sztuki narodowej. Stworzyły one topos martyrologicznej ikonografii, utrwaliły w pamięci i wyobraźni wielu pokoleń Polaków sceny powstańczych walk, agonii i męczeństwa, a także kluczową dla wymowy grottgerowskich dzieł ideę solidaryzmu narodowego. Jego twórczość zyskała ogromną popularność dzięki swojej głęboko patriotycznej wymowie. O wartości jego prac, które znalazły się w wielu prywatnych kolekcjach, niech świadczy fragment z "Quodlibeta" Maryli Wolskiej. Poetka wspomina tam: "Kult ojca dla pamięci Grottgera był też czymś głęboko wzruszającym. Pamiętam, gdy kartony z albumu mamy szły na wystawę którąkolwiek, ojciec sam wkładał je pod szkło i nigdy żaden introligator nie tknął ram z nimi. Sam na gumowanych paseczkach kitajki przytwierdzał je do paspartusów, sam zaklejał tekturę na plecach obrazu. Gdy ciężkie położenie materialne i niedomaganie ojca skłoniło mamę do rozstania się z szeregiem tych rysunków w roku 1894, odczuł to ojciec jako moralną katastrofę, której nie przebolał nigdy. Zwłaszcza gdy w roku 1893 Karol Lanckoroński z Rozdołu przybył wybrać któryś z Grottgerowskich rysunków, pamiętam wrażenie tej chwili w domu... Nad kanapą w salonie wisiała wstępna karta 'Wojny', ów widmowy hufiec klęsk otaczających jadącą konno niewieścią postać o zasuniętej na profil przyłbicy. Na pierwszym planie postacie Artysty i Muzy. Na tym jedynym rysunku pozostawił Grottger własne swoje rysy Artyście... Pamiętam ten obraz od chwili, gdym zaczęła patrzeć i spostrzegać... W jego szybie odbijały się wszystkie świeczki naszych choinek... Nie był nigdy przeznaczony na sprzedaż. Nic w ogóle z tego, co wisiało na naszych ścianach... Przyszedł Lanckoroński. Oczywiście mama nie była obecna, tylko sam ojciec go przyjmował. Wyjęte już naprzód kartony albumu zostały mu pokazane jako te jedyne, które były do nabycia. Pamiętam wysoki głos mecenasa i w niezbyt pewnej polszczyźnie wygłaszane zachwyty. Byłyśmy obie z mamą w przyległym do salonu pokoju i serce ściskała nam żałość okrutna. Czas jakiś trwało oglądanie, po czym wynikła rozmowa, w której nie od razu wyznałyśmy się. Wreszcie nie było wątpliwości. Pamiętam oczy mamy, gdy na mnie popatrzyła, rozszerzone strachem. Lanckoroński, obejrzawszy wszystko, co było do nabycia, oświadczył ojcu, że nabyć gotów tylko ów pierwszy karton do 'Wojny', ten ze ściany, który do kupienia nie był... Tatko tłumaczył, przedstawiał (bez mamy oczywiście decydować nie mógł). Magnat, znawca i zbieracz, uparł się jednak. Wyszedł tatko z salonu. Miał na twarzy wypieki i oczy strwożone, bezradne... Niedomagał już wtedy często na serce. Prawie bez słów wydała mama wyrok na obraz kochany. Gdy znikł ze ściany, było w domu jak po pogrzebie".

Piotr Czartoryski-Sziler


Tekst pochodzi z gazety "Nasz Dziennik"

Materiał umieszczono za zgodą Redakcji. Wszystkie prawa zastrzeżone dla Redakcji gazety „Nasz Dziennik”

Powrót
Licznik

  Licznik