|
Jerzy Michotek - Tylko we Lwowie
Zamieszczony fragment pochodzi z książki wydanej w 1990 roku przez wydawnictwo OMNIPRESS
Corso
- Padam do nóżek, panie Michotek, pan to się chyba nigdy nie zestarzeje - Pan, który kłaniając się mało nie dotknął kapeluszem chodnika, mówi te słowo jakoś... lisio, przymilutenieczko...
- Wyglądać na swoje lata, panie radco, ma prawo tylko idiota - odpowiada grzecznie Ojciec i łagodzi swoją grzeczność- dodając:
- Pomijam oczywiście ludzi chorych... czy kiwniętych...
- Tato go nie lubi? - pytam, gdy tammtego już zmiotło. Ojciec aż przystanął zaskoczony.
- Ta, skąd ci to do głowy wpadło? - I nie czekając, co powiem, mówi z tym swoim figlarnym półuśmieszkiem: - Wiesz... czasem wydaje mi się, że ten pan radca ma tyle rodzajów uśmiechu, ile jest kategorii uposażeniowych...
Przez plac Św. Ducha dochodzimy do Wałów Hetmańskich. Kończy mi się, niestety, kajzerka z "rozmaitościami", ale zapominam o tym natychmiast, gdy widzę pomnik Sobieskiego. Aż mi dech zapiera. Ten koń w skoku, to działo i zdruzgotane koło pod kopytami... ta uniesiona w prawej ręce buława i... "Królowi Janowi III miasto Lwów".
Na końcu Wałów teatr. Ale taki cudny i taki "wielgi", że... no, powiedziałbym Wam, że najładniejszy na świecie, ale... Taty się trochę boję.
- 1900? - pyta Dzidzia.
- Tak - odpowiada Ojciec. - Gorgolewski. Rzeźby kamienne, o, te... to Antoni Popiel (ten sam, który wyrzeźbił Mickiewicza na Mariackim), a brązowe -Wójtowicz. Na klatce schodowej teatru... Ale jakiej!... kiedyś Was zaprowadzę specjalnie, byście mogli obejrzeć w spokoju... A wiec, na tej klatce freski Harasimowicza, Kotowskiego, Popiela Tadeusza, Rybkowskiego, Rozwadowskiego, Krycińskiego... w foyer...
- W czym...??? - (to ja.)
- Jak się zachowują grzeczni chłopcy?
- Nie pytają.
- Pytają, bałwanku, pytają - zanosi się śmiechem Tato - tylko nie tak, żeby się wszyscy na Wałach Hetmańskich odwracali.
- Więc co z tym "faje"? - pytam,
- Fu-a-je - sylabizuje Tato. - Pisze się "foyer", a czyta się "fuaje".
- Dlaczego?
- O, Jezu! - sieka Tato - rozumiem tego sędziego Krasińskiego...
- Kogo?
- Był taki pan sędzia Izydor Krasiński. I była taka błaha sprawa... Jakieś tam przekomarzania chłopów. I pan sędzia Krasiński wydał wyrok, skazujący w imieniu Jego Cesarskiej Mości... bo to było jeszcze pod zaborem austriackim... więc wydał wyrok skazujący wszystkich świadków na karę śmierci przez powieszenie, oskarżonych zaś oczyścił z wszelkich zarzutów.
- I co? - pytam i zanim zapytałem, jjuż mi się zrobiło głupio, ale było za późno. Na szczęście Dzidka okazała się bardzo w porządku choć dziewczyna i zrobiła tak, że nie wyszedłem na ostatniego idiotę, bo zapytała z nadmiernym pośpiechem:
- Ale co z tym "fuaje", Tatusiu?
- W foyer teatru, czyli w takim... no, ww takim hallu... wymalowali panowie Augustynowicz, Batowski, Zuber, Dębicki i inni sceny polskich sztuk scenicznych. Np. z "Zemsty" naszego...
- Fre! - wrzeszczę i czuję, że zaczyynam się palić, więc szeptem, kończę: -Frhedry...?
- Fredry, Fredry - uśmiecha się Ojciec i mówi dalej - ...z "Krakowiaków i Górali", "Halki", "Fircyka w zalotach"...
- Ale Tatuńciu, ta kiedy pójdziemy? - /i>niecierpliwi się Dzidzia.
- Ta, chyba nie teraz - śmieje się Tato - ale pójdziemy, szpicyfindry wy moje drogie, oj, drogie! Ile wy mnie kosztujecie, żeby wy wiedzieli... Pójdziemy i do Muzeum Przemysłowego... (figliki!) zbudowanego przez...?
- Marconiego - Nie, no ta Dzidka zawwsze musi... nie powiem co, ale coś mnie trafi.
- No... powiedzmy. W zasadzie przez Żychiewicza. A projektował Marconi. Pójdziemy, gnojki, wszędzie, dokąd zechcecie pójść. I na naszą trybunę lwowską pójdziemy, czyli na stopnie pomnika Mickiewicza; pod jego stopami jest płyta ku czci Nieznanego Żołnierza, umieszczona tam przez studentów pół roku przed ekshumacją i przewiezieniem zwłok obrońcy Lwowa do Warszawy do Grobu Nie...? No?
- Co "nie''? - pytam i już gryzę sięę w język, bo Dzidka oczywiście tłumaczy jak dziecku:
- Ta, Nieznanego Żołnierza, Jurciu.
- I jeszcze coś wam powiem, malontasy: ootóż Lwów, podobnie jak Rzym, położony jest na siedmiu wzgórzach. Septisembre, o ile dobrze pamiętam. W tym mieście albo się wstępuje, albo schodzi. Jak nie poskarżycie Mamie, to powiem wam, jak mówi pan stróż: "Abu si człek drapi, abu na pysk". Tylko tu, gdzie jesteśmy, jest płasko. To miejsce spotkań wszystkich lwowiaków ze wszystkimi lwowiakami nazywa się korzo, a ludzie bardzo wykształceni piszą corso. Ono ciągnie się (płasko) od teatru, obok Wałów Hetmańskich do placu Mariackiego i tu rozgałęzienie w Akademicką, Batorego lub do Piłsudskiego. A dalej "abu si drapać..."
- Abu na pysk - cieszę się.
- Te, te, te... - grozi Tato. - Słowem pójdziemy wszędzie dokąd...
- A na panoramę?
- Widzisz, synuś, panorama to jest... na Panoramę Racławicką nie idzie się tak jak do Muzeum Dzieduszyckich...
- O! Ja chcę mamuta!... Proszę - popprawiam się szybko i cicho.
- A ile jest muzeów we Lwowie, Tatku? - ratuje sytuację Dzidka.
- Czekaj, policzę: Przemysłowe, Dzieduszyckich, Narodowe - Jana III, Galeria Miejska, Historyczne... to pięć...
- Sześć!
- Nie. Pięć, bo Narodowe jest imienia Jana III. Sześć - Lubomirskich, 7 - Galeria Miejska, 8 - Ossolińskich, 9 - Szkolne...
- Nie byłam.
- A szkoda! Ono jest z 1903 roku. Są tamm mapy, modele, pieczęcie, najstarsze podręczniki polskie i obce, cały dział pedagogiczny... jest przy ul. Gosiewskiego.
- A Uniwersyteckie?
- Słusznie! I Politechniki. A! Ba! A Szewczenki, a Ukraińskie, a Stauropigialne...
- Nie lubię Ukraińców!
- Jurciu - Muzeum Ukraińskie mają Ukraińcy, ale Stauropigia to są Rusini...
- Rusinów też nie lubię!
Ojciec patrzy przeciągle -Oj, figliki figlikami, ale taka przenikliwość w jego spojrzeniu jest jeszcze gorsza. Nastraszyć się można. Udaję kojdyma (bohatera), ale mi nie wychodzi.
- A Czechów?
Jestem w rozterce, ale decyduję się:
- Nie lubię!
- A Portugalczyków...? A Indian....? Jest niedobrze. Jeszcze chwila i zacznę się palić. Gorzej, oczy mi wilgotnieją... Właściwie nie wiem, dlaczego mi tak przykro...
W Konstancinie jawor za oknem pokoju nr 19 w Domu Pracy Twórczej ZAiKS-u jest prawie całkowicie nagi.
Ile ja - Ci zawdzięczam, Ojcze...? Pomijając fakt, że zawdzięczam Ci to, że jestem.
To było tu, w Konstancinie. W czasie stanu wojennego. W sposób niebezpieczny odezwał się mój poharatany kręgosłup. Po raz n-ty wylądowałem u Weissa. Opiekował się mną doktor - obecnie profesor - Kiwerski.
- Niech pan napisze dla mnie piosenkę - rzekł leżący obok chłopak bez nogi. Stracił ją, ratując przebiegającą przed tramwajem staruszkę. Jej zostały obie nogi kosztem jego jednej. Opowiedział mi o rozerwaniu rodziny. Tragedia Polakom znana od lat. Co mówię - od stuleci. Nabrał do mnie w tych strasznych dniach zaufania, słuchając pisanych przeze mnie piosenek. Nagrywałem je na podręczny kasetofonik z mikrofonem. Przebąkiwał o samobójstwie. Zastosowałem terapię Ojca. Ryzykowną, brutalną, ale uczciwą:
- Jak ktoś jest takim tchórzem, że chce popełnić samobójstwo, to je popełnić powinien. Ale lepiej spróbować raz jeszcze być mężczyzną, A nuż się uda?
Po paru tygodniach wróciłem do domu i napisałem dla miłego chłopca piosenkę. Znów pojechałem do Konstancina i dałem mu ją.
- W porządku? - zapytałem.
- W porządku - odparł. Nie znam jego nazwiska.
Piosenkę nazwałem: Lustro
Lustro
Nie chcę już z Tobą przed wyjściem na miasto rozmawiać
Nie gniewaj się, Tato.
Twych argumentów niezbitych nie zbiję. Ty to dobrze wiesz: nie stać mnie na to,
Właśnie dlatego, choć tak mnie to boli,
Zostawiam ten list, co ułożył się w wiersz
Tu pod tym lustrem, przed którym za chwilę
Będziesz się golił.
Kocham Cię, Tato! Kocham! Ty wiesz.
Przecież Ty o tym wiesz.
Droga do nieba – tak sam mnie uczyłeś – ta droga
Prowadzi przez piekło.
I sam mnie przed tym chcesz strzec, co niemiłe, by mi życie przez palce przeciekło?
Wiem, że przed lustrem tym wzdychasz: - Ach, gdyby…
Nie dzieci… nie żona…poprawiasz się też:
Gdyby nie losy narodu,.. ojczyzny...
Twarde alibi!
Kocham Cię, Tato! Kocham! Ty wiesz.
Przecież Ty o tym wiesz,
Wiem, że Ci męstwa, szaleństwa, odwagi nie brakło, gdy byłeś w mym wieku.
Ja w Twoim może nabiorę rozwagi, zrozumiem coś sercu na przekór.
I może kiedyś,.. choć to go zaboli –
By ze mną nie mówić, syneczek mój też
List mi położy pod lustrem, przed którym
Ja będę się golił.
Kocham Cię, Tato! Kocham!
Lecz wierz!
We mnie też Tato,
Wierz!
- No więc jak z tymi Indianami? - pyta Ojciec.
Idąc wolno Wałami Hetmańskimi, zbliżamy się. Ojciec, Dzidzia i ja, do pomnika Mickiewicza.
- Indian u nas nie ma - odpowiadam naburmuszony.
- Ale Ukraińcy są.
- To niech wyjadą!
- I Rusini też?
- Też.
- Znaczy, Jaremę Wiśniowieckiego też byśś wygnał?
- Ta, ta, ta... co Tato mówi... - Ta, ta, ta, Tato mówi, że Jeremi Wiśniowiecki był Rusinem. Jego syn też. A Bogurodzicę znasz?
- Znam. Śpiewałem!
- A rekonstruował jej tekst jeden z redaktorów "Kuryera Lwowskiego", wielki uczony ukraiński, współpracownik pani Wysłouchowej, niejaki pan Iwan Franko. A co z Żydami?
- Tato... - nabrałem powietrza w płuca - ja jestem antysemita. Ojciec przystanął.
- Od kiedy?
- Od przedwczoraj.
Tatuńciu, myślę w cichości ducha, przestań milczeć, bo zaczynam się "kucać" (bać się) nie na żarty. Patrzę na Dzidkę... Przecież ona słucha tego wszystkiego. Rozpacz!
- Dzidziu - przerywa wreszcie tę paskudną ciszę Ojciec, Nie, no Tato słyszy moje myśli. Zwariować można.
- Dzidziu, pójdź do pana Zaleskiego (słynna cukiernia na Akademickiej), zjedz sobie ciastko, a nam też przynieś po jednym.
Świat się kończy! Tato sam wyrabia andruty, strudle, wafle, pączki, ciastka... i to jakie! A Dzidzię posyła do konkurencji. Czy ja naprawdę jestem nieinteligentny?
- Za co? - pyta Dzidzia.
I tu dzieje się coś niewiarygodnego. Ojciec wybucha:
- Ta, jak "za co?"... ta, czy ja coś... tegu...?
Nagle orientuje się, że Dzidzia pyta o pieniądze i...
Nie! To już się zupełnie w głowie nie mieści: Tatuńciu rumieni się! Żeby ja skisł!
- Ach, tak... ta, pewni... pewni... masz tu-o trochi szwajnerów ("moniaków"), kup i cukierki, tylko... Mamusi to niekoniecznie musicie tym głowę zawracać... nie? I tegu... no, idź już...
"Tatuleńku, kochany, jak to fajnie, że i Ty się rumienisz" - myślę, przysiadając na zapraszający gest Ojca na cokoliku przy pomniku Mickiewicza
- Wiesz, kto się w tym zatrzymywał? Cały Tato; Gdzie? Co? Jak? Kiedy?... Zaczynam rozumieć, podążając za wzrokiem Ojca, utkwionym w hotelu "George'a”.
- No?
- Nie mówi się "no", tylko "nie" lub "tak". Zrozumiałeś?
- No! To znaczy - "nie". Nie, nie! Tak!
- Książęta się tu zatrzymywali, cesarze,, szach perski, Bem... Dwernicki... Balzac...
- Kto?
- Pisarz francuski. Będziesz się o nim uczył. Chwila ciszy,
- Taaa... więc to już trzeci dzień,..?
Oj, Tatusiu, Tatuńku - myślę intensywnie -ja oczywiście jestem już prawie dorosły, ale tych lat to ja mam jeszcze trochi mało. Ta, czego Ty chcesz ode mnie? Jaki trzeci dzień? Wprawdzie jest Trzeci Maja, ale... Patrzę na Ojca jak na równanie I stopnia... Milczę.
- A dlaczego stałeś się antysemitą?
- Przez Niuńka Bardacha,
- Syna tego pana, co bryki sprzedaje na rogu Krakowskiej? -
- No... tak.
- Myślałem, że go lubisz...
- Podkupił mi dwa znaczki portugalskie.
- Trzy dni temu?
Ach takie buty: ten "trzeci dzień". Ale każdy mi chyba przyzna, że tak się przyjacielowi nie robi.
- To jak, wyrzucamy tych Żydów?
- Sami niech se jadą! - Tońciu tyż?
Zrywam się na równe nogi jak oparzony:
- Ta, tyż coś! Co Tatuś mówi? Ta bez Szczepcia i Tońcia nie ma Wesołej Lwowskiej Fali!
- No, Szczepcio może zostać, ale Tońcio jest synem pani, która jest najstarszą córką pana Tannenbauma, z Jałowca i pana Vogelfaengera. Aprikosenkrantza i Untenbauma również trzeba będzie wyrzucić, bo to panowie Mieczysław Monderer i Adolf Fleischer, Żydzi jak drut.
- Nie, Tato! Nieee, Tatuńciu, ich nie wyyrzucaj!!!
- Po pierwsze, nie wrzeszcz tak, bo pan policjant zaraz się zjawi, a po drugie - czego ty chcesz ode mnie? Przecież to ty jesteś antysemita, a me ja.
- Nie, Tato! Tylko Niuńka Bardacha! >
- No, to mów o sobie nie antysemita, tyllko antyniuniek albo antybardach...
- Bardach, mówi pan... A jak miał na imię? - pyta porucznik. Nie wiem, może lubisz, drogi Czytelniku, gdy Cię wzywają do Pałacu Mostowskich, ja za tym nie przepadam. Głowiłem się, o co mogło chodzić? W sprawie mandatu nie wzywają do centrali... Przepustka czekała, poszedłem na górę... Nie powiem, zaskakująco grzecznie mnie pan porucznik przyjął, kawkę nawet zaproponował...
- Czy znał pan naczelnego redaktora "Forum", pisarza, Jana Gerharda?
- Owszem, ale pod innym nazwiskiem.
- Jakim? Przepraszam, że pytam, ale znaleźliśmy pańskie nazwisko i adres w notesie osobistym zamordowanego.
- Bardach.
- Bardach, mówi pan... a jak miał na imię?
- Nie pamiętam. Nazywaliśmy go Niuniek.
- Zabawne. Czy mógłby pan coś bliższego o nim powiedzieć?
- Niewiele. Byliśmy kolegami w gimnazjum. Lubiliśmy się nawet... Takie tam czasem... wie pan, jak to w szkole...
- Tak, wiem. Może jednak kawki?
- Nie, dziękuję.
- Tak, to jest problem. - Ojciec zamyślił się głęboko.
- Hotel? - pytam, bo wydaje mi się, że wzrok utkwił w "George’u”. Moje pytanie nie wyrwało go jednak z zadumy.
- W Powstaniu Listopadowym, Jurciu, Żydzi sami podzielili się na dwie... hm... kategorie: na dystyngowanych i na... mniej dystyngowanych, czy mniej postępowych, czy bardziej związanych z religią... nie wiem. Tak czy inaczej trzystu tych dystyngowanych przystąpiło w stolicy do Gwardii Narodowej, a około tysiąca tych... no, wiesz, takich jak u nas:
brodaczy z korkociągami, z pejsami, starozakonnych, do Gwardii Miejskiej. Nasz rząd rewolucyjny to (za sprawą Lelewela) znosił opłaty tzw. Biletowe (obowiązkowa opłata 1 zł za 24-godzinny pobyt w Warszawie dla osób nie mieszkających przed rokiem 1796 w stolicy), to znów (za sprawą Chłopickiego) odmawiał przyjęcia Żydów do Gwardii Narodowej.
Jedni mówili:
- Golenie bród ani życzliwości dla kraju, ani waleczności nie dodaje.
- Inni pokładali się ze śmiechu, widząc pejsatych i brodatych gwardzistów miejskich w piętrowych czakach i z charakterystycznymi szelkami na krzyż przez pierś.
I wiedzieć musisz, że w Towarzystwie Patriotycznym po przemówieniu pana Jakuba Tugenholda, prezes Rady Municypalnej, Garbiński, powiedział sto lat temu: "Niechaj ustaną różnice religii, urodzenia, godności, majątku, bo gdzie jedynym celem wszystkich jest ratunek ojczyzny, tam wszyscy równymi sobie i braćmi być powinni"
- Prawda, różnie to potem bywało. Ale Mickiewicz pisze w "Manifeście Legionu Rzymskiego", który sam założył: "Starszemu bratu, Izraelowi - szacunek, braterstwo, pomoc na drodze do wiecznego i czasowego dobra, równouprawnienie polityczne i obywatelskie". Przed Powstaniem Styczniowym w roku...?
Właściwie powiniem się obrazić. Cedzę:
- W 1863 roku po narodzeniu Chrystusa. Tato cieszy się.
- Dobrze powiedziane. Tak więc dwa prawie lata przed wybuchem powstania, po manifestacyjnym pogrzebie Sybiraka Stobnickiego, odprowadzający tłum z Powązek udał się na Cmentarz Żydowski i odśpiewał nad grobem Antoniego Eisenbauma "Boże, coś Polskę". Padły strzały. Padł zakonnik niosący krzyż. Padło trzech Żydów: Maślanka, Lande i Nissenblat. Rabin Meisels był członkiem Wydziału Obywatelskiego, a Ignacy Natanson - Dyrektoriatu Straży Obywatelskiej. W synagogach odbywały się nabożeństwa patriotyczne, a na zaproszeniach widniały nagłówki: "Boże zbaw Polskę!" A i w języku hebrajskim wydawano odezwy do braci - Polaków mojżeszowego zakonu.
- To Tatuś lubi Żydów?
Ojciec uśmiechnął się, zgiętym palcem wskazującym prawej ręki potarł koniuszek nosa.
- Słuchaj, Jurciu, człowiek zabił człowieka. Dobrze czy źle?
- Ta, źle!
- A jeśli dostał za to Virtuti Militari??
- O, to dobrze!
- A jak dostał za to 10 lat?
- Oj, Tata, ta, co Tata...
- Ja nie dlatego lubię Żydów, że są Żydami, lecz dlatego, ponieważ są inteligentni, sprytni, zdolni... oczywiście jeżeli są inteligentni, sprytni i zdolni. Zapamiętaj sobie, że lwowiak w ogóle lubi lubić. Nie lubię natomiast Żydów, którzy są jednocześnie dla Polaków - Polakami, dla Żydów - Żydami, mieszkającymi "niestety" w Polsce, dla bolszewików - bolszewikami, dla piłsudczyków - piłsudczykami, dla wierzących - wierzącymi, dla niewierzących - ateistami... no, takimi, co nie wierzą. Słowem mędrzec czy idiota nie przestanie być mędrcem czy idiotą tylko dlatego, że jest Żydem, ani - z tego powodu mędrcem czy idiotą się nie stanie, jeśli nim nie jest. Zrozumiałeś?
- Nie.
- Czego nie zrozumiałeś?
- Już zrozumiałem.
- A uwierzysz, że sprawę utworzenia wojskowej jednostki żydowskiej utrącili właśnie bogacze żydowscy. Sami natomiast dali ogromne datki pieniężne na lazarety i... wstępowali do Gwardii Narodowej. Rozumiesz coś z tego?
- Tak.
- Na pewno?
- Nie.
- Oj, pomidorku ty mój durnowaty! Wiesz.... widziałem taki sztandar z Orłem i Pogonią i napisem: "Walecznym braciom poświęcają siostry Izraelitki". Około 200 Żydów brało udział w Powstaniu Styczniowym. Najbardziej znany był... no, to powinieneś już wiedzieć...
- Karol... - zaczynam niepewnie.
- Nie Karol, tylko Izydor, ale za to Karrls...
- bat!
- Tak, Karlsbad. Na dobrą sprawę - mmówi Tato jakby bardziej do siebie niż do mnie - jeśliby dobrze poszukać wśród Polaków, znalazłby się niejeden polakożerca, a wśród Żydów - antysemita.
Oj, niedobrze! Tato chyba pokpiwa sobie ze mnie. Wygląda na to, że nie traktuje mnie poważnie. Muszę coś wymyśleć.
- Są ciastka! - wrzeszczę triumfalnie.
- Dzidzia chyba też z nimi przyszła - dodaje cierpko Ojciec, niezbyt zachwycony moim wtargnięciem w tok jego myśli. Za chwilę zajadam się papataczem. Tacie dostał się „Język adwokacki", sobie Dzidzia zostawiła makagigi.
- A dla mnie nie ma makagigi? - pytam. Siostra w ostatniej chwili wstrzymuje rękę, którą wkładała ciastko w usta.
- Myślałam, że wolisz papatacze.
- Bo wolę. Ale makagigi też lubię. - Śmiejemy się wszyscy. Dzień jest pogodny. Taki właśnie, jaki powinien być 3 Maja. Jan z Dukli sprawdza z kolumny wrażenie, jakie na niebiańskich zastępach wywiera nasze ukochane miasto w pełnym słońcu.
- Ta, co pan? Takiemu - o dziecku wody z tym cudnym sokiem malinowym nie fundni, cy jak? Ta, ja nie wiezy! - sepleni szczerbata babina przy wózku z jednym kołem i sikaczem do mycia szklanek. Huculską chustę ma na głowie tak zawiązaną, że ledwie widać jej roześmiane oczy.
- Fundnę, fundnę, jak tylko szklanki będą czyste - odparowuje Tata i przyśpieszamy kroku, bo jak przekupka lwowska się rozedrze, to słychać w Brzuchowicach.
- Wiesz, Jurciu - mówi Ojciec po chwili milczenia - ważny temat poruszyłeś
- Zastanawiam się czasem, co to miasto ma w sobie takiego, że kto je odwiedzi, prędzej czy później - jak to nasze batiary bałakają - umarł w butach. I to do samej śmierci.
Ale... no, spójrzcie choćby na nazwy naszych ulic; tych, co są czy były; Tatarska, Serbska, Ruska, Japońska, Szkocka, Starozakonna, Wołoska... choć Wołoska to nie ulica, tylko cerkiew wołoska, ale jaką wieżę przy niej postawił Konstanty Korniakt!
Drugiej takiej w Europie długo szukać. Skoro mowa o wyznaniach, jakie miasto ma arcybiskupstwo i ormiańskie - o, właśnie, zapomniałem o ulicy Ormiańskiej - i arcybiskupstwo łacińskie, nasze, i arcybiskupstwo greckokatolickie i dwa kanały żydowskie i chyba ze dwadzieścia bóżnic...? Pan Jojne Sprecher, na przykład, kazał sobie wybudować prywatną bóżnicę, by nie wspomnieć już o tej z Żółkiewskiej, o tej z Blacharskiej 27, związanej z legendą o "Złotej Róży", Goldene Rojse, czyli o Róży Nachmanowicz... meczetu tylko brakuje.
Wracając zaś do Korniakta... ten Grek, przybyły z Krety, żeni się około roku 1775 z Anną Dzieduszycką, córkę Annę wydaje za Jana Tarnowskiego, Zofię za Herburta, Katarzynę za wojewodę trockiego Aleksandra Chodkiewicza, syna zaś żeni z córką wojewody sandomierskiego, Elżbietą Ossolińską.
Jak na razie, mówimy tylko o jednym z Greków, a tu w XV w. Krzysztof de San Romolo organizuje "Żupy Ruskie" i handel solą. Robert Bandinelli, uchodźca, podobnie jak rodzina Ubaldinich z Florencji, zakłada za Zygmunta III pierwszą pocztę we Lwowie. Z Wenecji przybywa w charakterze konsula pan Massari z rodziną. Nie mniej słynne rody włoskie to Meraviglia, Scipio del Campo (Seniora rodu Scipio del Campo miałem zascyt zaprosić 2 lutego 1976 r. do programu, który reżyserowałem dla telewizji. Było to w Mielcu („Z najlepszymi życzeniami"). Namówiłem Irenę Santor do przeprowadzenia z tym eleganckim panem, najstarszym lotnikiem w Polsce i na świecie (90 lat), wywiadu na żywo. Pan Michał opowiadał w nieskazitelnym bałaku o tym, jak przed 71 laty łamiąc wszelkie zakazy. Przefrunął jako pierwszy (i chyba ostatni) pod Wieżą Eiffla. To ci dopiero fantazja batiarska!)
... A rody Longchamps de Berier? A Passakasów, Awaków, Szadbejów, Attabaków (potem — Wakowskich, Agopsowiczów, Augustynowiczów, Teodorowiczów)?
Przyznam się Wam, że wyjątkowym sentymentem darzę tych wypukłookich gadatliwych Ormian. Przyjechali z tego swojego azjatyckiego Eczmiadżanu, prześladowani gorzej niż Żydzi, dziesiątkowani, przepędzani przez Persów, Turków, Mongołów... jakiś tam Genkiskan, Tamerlan, Selim czy inna zaraza... Przyjechali z obcą religią, kulturą, obcym prawem, obyczajem, językiem, alfabetem... a ile wnieśli do polskiej kultury, nauki, do polskiego przemysłu, rzemiosła, handlu... Lwów naprawdę dużo zyskał dzięki nim. Zresztą... jestem chyba niesprawiedliwy; wszystkim narodowościom, które do nas przyjechały Lwów coś zawdzięcza, i wszystkie wiedziały dokąd jechać, bo czuły ile zawdzięczać będą naszemu miastu.
No i zjeżdżali się goście proszeni i nie zanadto: Mongołowie, Tatarzy, Turcy, Cyganie, Persowie, Kucowołochy, Włosi, Anglicy, Szkoci, Saraceni, Litwini, Francuzi, Niemcy — nie mówię, bo już mówiłem, o Żydach i Ormianach... dalej Czesi... a wiecie kiedy przybyło ich najwięcej?
Dzidzia — o dziwo! — milczy, więc ja ryzykuję:
— Jak uciekali przed Turkami? Ojciec uśmiecha się.
— Nie! Gdy car, który — jak to car zagarniał wszystko, co się tylko zagarnąć dało — zagarnął Podole i Wołyń, wydał „ukaz", na podstawię którego ziemię po wywiezionych po powstaniach „buntownikach polskich" nabywać mogą wyłącznie ludzie wyznania prawosławnego, pod warunkiem, że... nie są Polakami. Czesi, znani z tego (co im się zresztą chwali), że umieją wywąchać interes, przyjechali dość licznie i... wykupili, czego miejscowi lub inni przybysze wykupić nie byli w stanie. Jednakowoż — dziatki moje — narodowy żywioł polski był nieprawdopodobnie silny. Opowiem wam o panu, który nazywał się Wojciech... Nie! Nie tak; nazywał się Adalbert von Winkler. I oto dowiedział się przypadkiem, że jest z pochodzenia Polakiem, zaczął badać dokumenty dotyczące jego drzewa genealogicznego i...
- Czego? — pytam, bo nie rozumiem co ma wspólnego jakiekolwiek drzewo z żywiołem polskim. Ojciec znów uśmiechnął się. On to zresztą lubi.
— Zaczął badać dokumenty, dotyczące jego przodków.
— Ale co z tym drzewem? — Mnie tak łatwo zbyć się nie da.
- Otóż - wzdycha Ojciec i odpowiada cierpliwie - nasi przodkowie układają się w... no, w ten właśnie... ta, ni bedy ci tłumaczył ud pieca... (Tato, jak traci cierpliwość albo gdy się zdenerwuje, natychmiast przechodzi na bałak).
- No, po prostu pan Kętrzyński... znaczy - nie Kętrzyński, a de Winkler... Oj, ta, pokałapućkało mi się wszystko przez ciebie! Jeszcze raz zaczniemy: pan Adalbert von Winkler zaczął badać, swoje drze... nie, nie! Nie drzewo żadne, tylko dokumenty zaczął badać. Skąd pochodzi on, babusia, dziadek, pradziadek, prą pradziadek, praprapraprapradziadek...
Patrzymy uważnie i Dzidzia, i ja i nie bardzo rozumiemy, dlaczego Tatuś ociera łzy -ze śmiechu, ale i my lubimy śmiać się, więc rechoczemy na całą ulicę Zyblikiewicza, aż lwowiacy - przechodnie zatrzymują się i przyłączają się ochotnie do naszego koncertu.
Roześmiane miasto, roześmiani ludzie, roześmiane czasy...
[...]
| |