„Zawsze mój Lwów”

Nie tylko dla młodych Polaków

Krzysztof Bulzacki;

Krzysztof Bulzacki

Pamięci mojej Matki,
która nauczyła mego Ojca i mnie
miłości do Lwowa i Ziemi Lwowskiej.

Książeczka ta stanowi wybór audycji radiowych nadawanych w programie Polskiego Radia SBS-2EA w Sydney oraz publikacji rozsianych w prasie polskiej na świecie.

Uzupełniona i rozszerzona powinna służyć przede wszystkim młodym Polakom, aby poznali świat dóbr kultury ojczystej, ukochany przez liczne pokolenia polskich patriotów.

TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW LWOWA A ZIOMKOSTWO NIEMIECKIE

Spuścizną minionego okresu pozostała znikoma znajomość historii, umożliwiająca różne fałszerstwa służące destruktywnej propagandzie uprawianej przez różnorodne, nie tylko obce, ale również polskie ośrodki.

Sofizmatycznie przedstawiane są stosunki polsko - ukraińskie, szczególnie w porównywaniu Towarzystwa Miłośników Lwowa do Ziomkostwa Niemieckiego. Sprawa ta wymaga właściwego naświetlenia, jednak prasa polska nie podejmuje tego tematu.

Myślę, że Polacy powinni brać przykład z Ukraińców, z ich pełnego zaangażowania i niezwykłej ofiarności na rzecz propagowania interesów narodowych. Polacy w większości przestali interesować się rozwojem sytuacji w Polsce. Ukraińcy w celach propagandowych posługują się licznymi fałszerstwami historycznymi publikowanymi w prasie światowej oraz w Polsce i przedostającymi się do prasy polskiej. Wszelkie fałszerstwa i objawy zakłamania ukazujące się w prasie polskiej na własną szkodę, pozostawiane są na ogół bez reakcji. Większość prasy polskiej cechuje wybitny oportunizm. Jednak ucieczka od prawdy do niczego nie doprowadzi.

Przeciętny Polak nie orientuje się w prawach Polski do należnych jej granic i dlatego sądzi, że Polska może zajmować tylko połowę swego terytorium, albo na zachodzie, albo na wschodzie. W niniejszym przedstawieniu tego problemu nie chodzi o wywoływanie wojennych nastrojów, każda wojna jest zbrodnią, celem tych rozważań jest naświetlenie naszych praw i zwrócenie uwagi na to, że żaden minister Rządu Polskiego, ani nawet Prezydent, nie jest upoważniony do składania swego podpisu w imieniu Narodu Polskiego pod paktem Ribbentrop - Mołotow.

Porównując działalność Towarzystwa Miłośników Lwowa do działalności Ziomkostwa Niemieckiego trzeba dostrzec istniejące różnice. Pomijając niemieckie zbrodnie wojenne i odpowiedzialność Niemiec za skutki wojny, sama sprawa ziomkostwa jest bardzo prosta. Już nazwiska czołowych postaci, panów Czaji, Koszyka i Hupki, świadczą, że ich przodkowie byli Polakami. Przez 600 lat Piastowie Śląscy byli pod wpływami niemieckimi, ale przyśpieszenie germanizacji Śląska nastąpiło dopiero po roku 1742, gdy został on włączony do Prus.

Jeszcze 200 lat temu cały lud śląski mówił wyłącznie po polsku, świadczy o tym instrukcja dla sołtysów wiejskich na „Szląsku i hrabstwie Glackim" czyli Kłodzku, wydana po polsku w Berlinie w 1804 roku i wydrukowana, rzecz jasna polskimi czcionkami, we Wrocławiu w drukarni Bogumiła Korna. Wydana była po polsku, ponieważ nikt na wsi nie rozumiał języka niemieckiego.

Od czasów Kazimierza III (nazywanego w historii Kazimierzem Wielkim) Śląsk przechodził kolejno pod panowanie czeskie, węgierskie, austriackie, oraz prusko - niemieckie. W 1335 roku Kazimierz III oddał Śląsk królowi czeskiemu Janowi Luksemburczykowi, który w zamian za to zrzekł się praw do korony polskiej. W latach 1469 - 1492 władał Śląskiem król węgierski Matias Korwin, następnie jako własność czeska dostał się Habsburgom, którzy włączyli Czechy do Austrii.

Wszystkie te zmiany nie miały wpływu na organizację kościoła katolickiego na Śląsku aż do roku 1821. Do tego czasu biskupstwo wrocławskie należało do arcybiskupstwa gnieźnieńskiego i miało decydujący wpływ na utrzymanie polskości ludu śląskiego. Prusacy zrozumieli, że germanizacja Śląska wymaga zniesienia zależności kościoła od polskiego arcybiskupa.

Jeśli panowie Czaja, Hupka, Koszyk, Król i pani Sikora czują się Niemcami, nikt im tego nie może zabronić. Jeśli chcą mieszkać w Polsce jako lojalni obywatele, myślę, że nikt ich nie będzie wyganiał i powinni mieć takie same prawa jak Polacy w Niemczech, w tych samych proporcjach. Wielu Niemców i Austriaków zostało Polakami z wyboru, walczyli oni za wolność Polski, choćby wspomnieć księcia Habsburga z Żywca, który wojnę przesiedział jako polski oficer pułkownik w obozie jenieckim w Niemczech.

Lista byłaby bardzo długa, ale to nie powód by Bawarię nazywać Ojczyzną, czy Śląsk Heimatem. Żądanie przynależności Śląska do Niemiec jest tak samo śmieszne, jak żądanie na tej samej zasadzie przynależności Bawarii do Polski.

Sprawa polskiego Lwowa ma zupełnie inny charakter i o tym dobrze wiedzą Ukraińcy, którzy przez pół wieku swą słabość wyładowywali na Cmentarzu Obrońców Lwowa. Lwów był ruski przez 90 lat, założony przez książąt ruskich Danyła i Lwa na Ziemi Czerwieńskiej, należącej od zarania dziejów do Polski jeszcze w czasach prehistorycznych. Przez 600 lat po powrocie do macierzy, Lwów zapisał się złotymi zgłoskami w historii Polski, w latach świetności Rzeczypospolitej i jej upadku, w walce o niepodległość. To Lwów przyczyniał się do powszechnej polonizacji przybyłych z całego świata obcokrajowców.

Przynależność Lwowa do Związku Radzieckiego była wynikiem aktu przemocy i bezprawia, usankcjonowanego zbrodniczym paktem Ribbentrop - Mołotow. Stalin uzyskał aprobatę tego zaboru u naszych aliantów w Teheranie i Jałcie. Prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zakpili sobie z Polaków i nie po raz pierwszy w historii nas zdradzili. W czasie, gdy Stalin kumał się z Hitlerem, ludność kresowa południowo - wschodniej Polski została wyniszczona nie tylko przez okupantów sowieckich i niemieckich, ale również przez ukraińskich nacjonalistów, którzy mają na sumieniu wymordowanie w bestialski sposób pół miliona Polaków. Granica wschodnia ustalona była w Traktacie Ryskim po wojnie polsko - bolszewickiej na zasadzie równowagi etnicznej. Po stronie sowieckiej pozostało kilka milionów Polaków, po stronie polskiej mniej więcej tyle samo Białorusinów, Rusinów i Ukraińców. Poważną pomyłką było pozostawienie Sowietom Kamieńca Podolskiego, odzyskanego dla Polski jeszcze przez Kazimierza III. Inteligencja polska z Ukrainy w dużej większości uciekła do Polski, pozostała ludność polska została wysiedlona do Kazachstanu. Podczas drugiej wojny światowej, w wyniku zbrodni ludobójstwa równowaga etniczna została całkowicie zniszczona. Czy teraz za dokonane zbrodnie, należy się zbrodniarzom nagroda w postaci rewizji granicy ustalonej w Traktacie Ryskim i akceptacja dokonanej grabieży.

Nie trzeba dowodzić jakie znaczenie dla Polski miał Lwów i jak bardzo to było polskie miasto. Są to sprawy powszechnie znane. Uniwersytet, Ossolineum, Politechnika, teatr przynosiły chlubę Polsce i sławę na świecie. Nie po to Lwowiacy wspierali walkę o polskość Pomorza, Prus i Śląska, aby utracić swą przynależność do Polski.

Straty poniesione przez lud lwowski są nieodwracalne. Zniszczone zostało życie Lwowa, zarówno tradycje nauki, kultury, jak też język lwowski, mentalność ludzi i atmosfera życia. To co miał Lwów, a czego nie było nigdzie indziej na świecie, serdeczność i życzliwość dla każdego człowieka, uśmiech i piosenka, to wszystko wypracowane przez wieki zostało bezpowrotnie utracone, można by powiedzieć, że pozostało tylko w książkach Kornela Makuszyńskiego, jako bajka o urojonym świecie dobra, który przecież był w rzeczywistości, był we Lwowie.

Towarzystwo Miłośników Lwowa postawiło sobie za zadanie wypełnianie białych plam w historii Lwowa, zabezpieczenie dla potomności tego co po polskim Lwowie zostało, oraz kształtowanie świadomości naszych praw do Lwowa. Myślę, że legitymacją każdego Polaka powinno być świadome zaangażowanie i wspieranie naszych poczynań.

Zapamiętaj te słowa „Semper Fidelis” - „zawsze wierny” Tobie Polsko.

SŁONECZKO DLA RAJU

Marianowi Hemarowi
Inżynier z Jeleniej Góry
10.II.1958r.

Tyle było tego sowieckiego krzyku,
Że zgoda już będzie pośród bolszewików,
Że Beria, ostatni to zdrajca ludowy,
Że jedność zapanuje, kolektyw morowy,
Że Ameryka wciąż szczeka
Na sowieckiego prostego człowieka.
Tylko patrzcie towarzysze, ile złośliwości
Jest w tym gadaniu
O kraju szczęśliwości
W sowieckim wydaniu.
Nikt nie chce zrozumieć,
Że dla szczęścia ludu
Chruszczow musi czasami
Odszczepieńców wysiudać,
A przecież Mołotow razem z Malenkowem,
Kaganowiczem no i Szepiłowem
W robocie antypartyjnej
Zabrnęli po głowę.
I prawdę by powiedział
Dzielny Chruszczow stary,
Że oni się zapomnieli
Za amerykańskie dolary,
Bo dolar wciąż kusi,
Bo dolar wciąż mami,
Dzielnych przywódców Rusi
Przerabia na drani.
Ale lud czuwa,
Lud jest wciąż na straży
Interesów narodu
Sowieckich dygnitarzy
Nikomu nie daruje,
Kto choć na krok zboczy
Prosto zasmaruje
W czoło, między oczy.
Ludowi towarzysze, już musicie wierzyć,
Że lud w swoim ręku Chruszczowa
Władzę będzie dzierżyć.
I choć długo czasy takie trwają,
To przecież, w końcu, nowe
Słoneczko, zabłyśnie dla raju.

Chodów, 5 lipca 1957.

Zaduszki u Juliana Tuwima

... „Moją Ojczyzną jest Polska mowa
Słowa wierszem wiązane
Gdy umrę, wszystko mi jedno gdzie,
Gdy umrę, w niej pochowają mnie
I w niej zostanę”

Marian Hemar

W dzień zaduszny
z daleka
przybywam
na Powązki
I szukam przybywam
z napisem znajomym
- Julian Tuwim.
Przystaję
i pukam,
przepraszam,
leśne gałązki,
Te kwiaty polskie,
przynoszę,
z imienia nieznany
Ci bliżej poeta.
Przychodzę -
bo szukam
dla drugiego
Lwowiaka,
Tymczasowo,
miejsca,
gdzieś bliżej domu,
dla Żyda - tułacza.
Przyjmij Go,
proszę,
to też Twój
przyjaciel
Jak Ty, Żyd
i Polak,
będzie miał bliżej
do swego Podola,
Zapraszałeś
Go dawniej
do Warszawy,
do siebie,
Przyjmij Go,
teraz,
gdy bardzo
jest w potrzebie.
Przyjmij Go,
proszę,
tu, do Twej
mogiły,
Bo na obcej
ziemi,
świat Mu
nie jest miły.
Przyjmij Go,
proszę,
w Tobie
moja wiara,
Zaklinam Cię na Boga,
tak kocham,
tego poetę,
Mariana Hemara.
Kocham Go,
bo wszystko
co kochał,
dla czego żył
I wszystkie
Jego słowa,
to Polska
i polska mowa
I gdy zasnął
snem
wiecznym, vto wiem,
Że wśród snów
śni Mu się
tylko
kochany nasz Lwów.

Jelenia Góra, 1 listopada 1981r.

KTO BUDOWAŁ CERKWIE WE LWOWIE.

W Jeleniej Górze, 8 marca 1990 roku o godzinie 7 minut 40 rano nastawiłem telewizor na program moskiewski. Nadawano koncert skrzypcowy. Jak zazwyczaj w telewizji moskiewskiej mistrzowska gra, koncertował Jerzy Korczyński, lwowski skrzypek. Koncert ilustrowany był widokami miasta, mojego miasta, Stryjski Park, Podwale, katedra łacińska, kaplica Boimów, Bernardyni, Dominikanie, galeria malarstwa i Teatr Wielki. Kamerzysta umiejętnie manewruje, aby nie pokazać pomnika Kilińskiego w parku, lub główki Gorgolewskiego w teatrze, unika zbliżeń obrazów.

Bez żadnego komentarza pokazano polski Lwów. Jednak nie pokazano lwowskich cerkwi. Nie rozumiem tej manipulacji propagandowej. Cerkwie grecko - katolickie są nieodłączną całością polskiego Lwowa i były nieprawdziwie używane do propagandy antypolskiej. Stawiano pytanie: kto i po co budował we Lwowie kościoły? i padała odpowiedź: państwo i szlachta, aby nadać miastu charakter polski. Ale nie postawiono pytania: kto i po co budował we Lwowie cerkwie? Fundatorami cerkwi byli również Polacy.

Dobrodziejem Stauropigii był książę Ostrogski, wyznania prawosławnego, zwycięzca spod Orszy.

Król Jan III Sobieski wybudował Bazylianom cerkiew w swojej Żółkwi. We Lwowie jedyną cerkiew w obrębie murów miejskich, na miejscu starej cerkwi, budowali kolejno Piotr Barbon, a po jego śmierci w 1588 roku, Paweł Rzymianin (+1618) z udziałem swojego teścia Wojciecha Kapinosa (+1610), budowę zakończył w 1629 roku Ambroży Przychylny. Budowę finansowali głównie hospodarowie wołoscy, stąd pochodzi nazwa: cerkiew Wołoska, ale również mieli swój udział Polacy i car rosyjski, zresztą nie bezinteresownie. Kaplica Trzech Świętych i wieża wybudowane zostały przez Piotra Barbona i Piotra Krassowskiego na koszt lwowskiego Greka Konstantego Korniakta, który był pierwszym właścicielem kamienicy królewskiej w Rynku. Zachowała się korespondencja Konstantego Korniakta z Stauropigią, oczywiście po polsku. Również języka polskiego używali wymienieni architekci, którzy poza Wojciechem Kapinosem byli Włochami, ale całe życie spędzili we Lwowie.

Paweł Rzymianin był niezwykle czynnym architektem i budowniczym, do jego dzieł architektonicznych należą oprócz cerkwi Wołoskiej:
1. kamienica Korniaktów (królewska) budowana od 1580 roku, z pomocą Piotra Barbona.
2. synagoga Złotej Róży budowana od 1582 roku, z drugim Włochem Pawłem Szczęśliwym.
3. kościół Benedyktynek budowany od 1585 roku.
4. kaplica Kampianów w katedrze łacińskiej.
5. kościół Bernardynów, budowany w latach 1600 - 1630 przy udziale dwu budowniczych: B. Avelidesa, a po jego śmierci w 1619 roku budowę dokończył Ambroży Przychylny.

Ambroży Przychylny był Włochem z Engadinu w Szwajcarii, nazywał się Nutclauss, a tak zżył się z Lwowem, że cały swój majątek przeznaczył na budowę kościoła i szpitala św.Łazarza.

Piotr Krassowski pochodził z włoskiego kantonu Ticino w Szwajcarii.

Niezwykle zasłużonym dla Lwowa w dziedzinie architektury był Jan de Witte, przybyły do Polski z Holandii, późniejszy komendant Kamieńca Podolskiego, sławnej polskiej twierdzy. Jego dziełami są: cerkiew katedralna grecko - katolicka św.Jura, budowana przez Bernarda Meretyna (1746-1762) i kościół Dominikanów, budowany przez Marcina Urbanika (1748-1764). Fundatorami cerkwi byli: abp. Atanazy Szeptycki i abp. Leon Szeptycki, fundatorem kościoła był Józef Potocki. Obie te świątynie wybudowane w połowie osiemnastego wieku należą do najpiękniejszych budowli rokokowych w Polsce i umieszczone zostały na miejscu starych świątyń należących do tych samych zakonów.

I można by tak snuć opowieść o lwowskich cerkwiach, o cerkwi Preobrażańskiej (Przemienienia Pańskiego) wybudowanej na początku naszego wieku, na ruinach dawnego kościoła O.O. Trynitarzy, po którym pozostał tylko fronton, o cerkwi św. Piotra i Pawła na Łyczakowie, umieszczonej w pustym kościele O.O. Paulinów z Częstochowy, wypędzonych przez cesarza Józefa II, ale czy trzeba czegoś więcej by dowieść, że cerkwie są częścią obrazu polskiego Lwowa, dawnej Rzeczypospolitej wielu narodów i tolerancji religijnej.

JULIUSZ SŁOWACKI i LWÓW.

Juliusz Słowacki we Lwowie nigdy nie był, on po prostu we Lwowie pozostał. Jak to można zrozumieć? Juliusz Słowacki urodził się w Krzemieńcu, niedaleko od Lwowa, ale już po drugiej stronie granicy, w zaborze rosyjskim. Jego ojciec Euzebiusz, zanim został profesorem Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, uczył poezji i wymowy w sławnym Liceum założonym przez Tadeusza Czackiego w 1805 roku w Krzemieńcu.

Gdy mowa o Tadeuszu Czackim, nie sposób nie wspomnieć o tym, jak to Czacki z miłości i uwielbienia dla Izabeli Czartoryskiej, ofiarował jej czaszkę Jana Kochanowskiego dla świątyni pamiątek narodowych w Puławach. Czaszkę tę zdobył włamując się w 1791 roku, w nocy do kościoła parafialnego w Zwoleniu, w którym znajdowały się krypty Kochanowskich, zlikwidowane w 1815 roku na rozkaz rosyjskiego gubernatora.

Juliusz Słowacki studiował w Wilnie, a następnie przez wiele lat, aż do śmierci przebywał na emigracji, najdłużej w Paryżu. I stąd pisywał listy do Lwowa, gdy pani Becu, matka Juliusza zamieszkała ponownie w Krzemieńcu i często przebywała we Lwowie.

Po śmierci Juliusza, jego matka oddała do Ossolineum we Lwowie zebrane rękopisy poety i tutaj one pozostały. To Lwów, do którego Słowacki za życia nie zdążył dojechać, rozpalił pierwsze ogniska kultu poety. Stąd poszła w świat pierwsza książka o Słowackim, pióra Antoniego Małeckiego i pierwsze wydanie pośmiertne dzieł Słowackiego, drukowane u (E) Winiarza. Tam, ocalona w Ossolineum, prawie cała puścizna rękopiśmienna, posłuży do badań nad twórczością „poety Anhelego”, torując mu drogę do krypty na Wawelu.

O pisarstwie Słowackiego mówił i pisał profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Juliusz Kleiner, a głos jego rozchodził się po całym świecie, usłyszał go w Chinach Teodor Parnicki, który w 1926 roku zdał maturę w Harbinie i z miłości do Słowackiego przyjechał do Lwowa. Myślę, że poezja Słowackiego miała olbrzymi wpływ na pisarstwo Teodora Parnickiego.

Rękopisy Słowackiego pozostały we Lwowie. W „Historii Lwowa” wydanej w 1984 roku w Kijowie, możemy przeczytać, jak to okupanci niemieccy niszczyli owe bezcenne rękopisy, dziś wiemy, że jeśli je ktoś niszczył, to raczej byli to okupanci sowieccy, którzy to robili rękoma swoich niedouczonych pracowników naukowych.

Jeszcze niedawno w kościele Jezuitów we Lwowie, pod dziurawym dachem, we władaniu gołębi, złożone były tony bezcennych druków i pism średniowiecznych, bezcennej wartości, niszczejące w barbarzyńskich rękach, nikt nie wie gdzie to jest obecnie, co się z tym stało? Jest w Paryżu od ponad stu lat Biblioteka im. Adama Mickiewicza, przetrwała tam okupację hitlerowską, nikt jej nie ukradł, nie zagrabił, nie zniszczył, nie zawłaszczył. W Nowym Jorku znajduje się Instytut im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, w Londynie Instytut im. gen. Władysława Sikorskiego, w Paryżu Instytut Literacki, emigracja polska otaczała opieką swoje dobra kulturalne. Polacy w kraju zapomnieli o Zakładzie Narodowym i Fundacji im. Ossolińskich. Zbiory zostały rozproszone po świecie. Imię Ossolińskiego zniknęło z miasta, zastąpione zostało przez nazwisko Stefanyka, którym pokryto zawłaszczenie, lub mówiąc prawdę pospolitą kradzież. O jakiego tu Stefanyka chodzi, czy o Wasyla Stefanyka, literata, posła do Polskiego Sejmu z Rusowa powiat Śniatyn, chyba nie, on byłby się wstydził.

Gdzie jesteś Polsko? Ossoliński i Słowacki czekają na twoją opiekę i pomoc.

KONKURS NA KOLUMNĘ ADAMA MICKIEWICZA we LWOWIE

Tygodnik Ilustrowany w styczniu 1899 roku donosił: znany zaszczytnie powieściopisarz Adam Krechowiecki, przeprowadził w Komitecie Lwowskim uchwałę na mocy której, projekt pomnika Mickiewicza winien mieć kształt kolumny. Uchwała ta znalazła nielicznych tylko przyjaciół, przeciwników zaś wielu, którzy wróżyli jej dla tysiąca i jednego powodów, najnieszczęśliwszy wynik. Stało się jednak inaczej. Ogłoszono konkurs. Prób nadeszło kilkanaście. Sąd złożony z takich mistrzów, jak Cyprian Godebski, Pius Weloński, dalej ze znanych rzeźbiarzy: Adama Lendowskiego z Wiednia, Jana Wójtowicza z Pesztu, oraz z kilku miejscowych estetów, po krótkim przeglądzie wydał jednogłośny wyrok, i... przyjęto kolumnę!

Twórcą jej został Antoni Popiel, wówczas rzeźbiarz młody, niezwykle uzdolniony, pracowity, późniejszy twórca popiersia Kornela Ujejskiego, znajdującego się obecnie w Szczecinie. Projekt Antoniego Popiela za który przyznano pierwszą nagrodę nosił nazwę „Natchnienie”. „Podstawa pomnika składała się z trzech koncentrycznych, coraz mniejszych sześcioboków, tworząc schody o niewielkim kącie pochylenia. Smukły piedestał dźwiga gładką, lekko po środku wybrzuszoną kolumnę. Na jej szczycie, kapitel mając za podstawę, goreje trójnóg z wiekuistym ogniem natchnienia. U stóp kolumny widzimy postać poety. Jaśnieje ona wzniosłością, bez wymuszonej pozy. Mickiewicz ma głowę podniesioną w górę, wzrokiem zaś sięga ku zlatującemu do niego geniuszowi poezji. U stóp poety legł wieniec, widomy symbol jego sławy. Pomysł prosty, jasny, pełen wdzięku, przenikający. W przeprowadzeniu lekkość, swoboda. Kolumna i postać łączą się harmonijnie. Unoszący się jakby w powietrzu, a przymocowany do boku kolumny, geniusz poezji wypadł bardzo szczęśliwie. Wykonanie znalazło się na wysokości intencji. „Natchnienie” okazało się rzeczywiście natchnionym.” Tak pięknie został opisany w Tygodniku Ilustrowanym projekt naszego pomnika Adama Mickiewicza, całkowicie zgodny z tym co znamy, co zostało zrealizowane w następnych latach, opis ten po latach sprawia nam radość, bo przecież kochamy nasze pomniki, a szczególnie Adama Mickiewicza.

„Drugą nagrodą uwieńczono projekt, nadesłany z Florencji, dłuta Mieczysława Zawiejskiego. Na szczycie kolumny osadził artysta gwiazdę, piedestał obsypał palmami. I tutaj zjawia się geniusz poezji niosąc wawrzynowy wieniec poecie. Mickiewicz znajduje się u czoła kolumny. Przypomina retora.”

„Trzecia nagroda dostała się Wacławowi Szymanowskiemu z Paryża. Uwiadomiony telegraficznie o wyniku konkursu, artysta telegraficznie nagrodę odrzucił. A sądził go przecież mistrz jego i przyjaciel, Cyprian Godebski! W projekcie Szymanowskiego Mickiewicz zajął miejsce na samym szczycie kolumny. Nad nim unosi się geniusz poezji, jakby podszeptując poecie do ucha to, co ma ożyć w pieśni. Piedestał zdobi bardzo piękna płaskorzeźba. Sędziowie podnosili liczne zalety projektu, zapomnieć wszakże nie mogli i o jego wadach. Inne projekty wyszły też, bądź co bądź, z pod dłut niepowszednich.”

„Nazajutrz po konkursie odbyła się uczta na cześć sędziów, w czasie której wzniesiono zdrowie seniora Cypriana Godebskiego, a ten znów odpowiedział toastem sławiącym laureata.”

Dotychczas więc wszystko dobrze... ale w Galicji od projektu, choćby nagrodzonego, do pomnika - mówili sceptycy - droga bardzo daleka. Nie było tak źle, już 30 października 1904 roku odsłonięto ten najpiękniejszy na świecie pomnik Adama Mickiewicza, pod którym odbywały się liczne manifestacje patriotyczne we Lwowie. Dla nas Lwowiaków, żaden z pomników Mickiewicza, z Krakowa, Warszawy, czy z Paryża, nie może równać się z pomnikiem Antoniego Popiela. Przecież Antoni Popiel wygrał konkurs z nie byle jaką konkurencją, Wacław Szymanowski był twórcą przepięknego pomnika Chopina w Warszawie i pomnika Grottgera w Krakowie. Pomnik lwowski jest naprawdę bardzo piękny, zatem nie należy się dziwić, że po drugiej wojnie światowej, socjalistycznym zwyczajem, dopisano współtwórcę, niejakiego M.Paraszczuka, który, jak głosi legenda, w tym czasie dopiero pasł krowy, gdzieś tam na wsi pod Lwowem.

Szkoda tylko, że w większości wydrukowanych opracowań o „Sztuce Polskiej” trudno znaleźć Antoniego Popiela i jego pomnik.

DWIE GMINY ŻYDOWSKIE WE LWOWIE

Lwów książąt ruskich, założony na Ziemi Czerwieńskiej, wśród niedostępnych mokradeł i borów, w miejscu osady ormiańskiej Iłowe, istniał 90 lat. Czy mieszkali w nim Żydzi?

Właściwie o tym okresie historia przekazała niewiele wiadomości, brak współczesnych pisanych źródeł. Wiemy, że w książęcym Lwowie mieszkali Niemcy, Rusini, Polacy, Ormianie i Tatarzy, na pewno też Węgrzy, bowiem Konstancja, żona księcia Lwa, była księżniczką węgierską. Jej rodzona siostra, św. Kinga, była żoną Bolesława Wstydliwego. Tak to władcy Rusi Czerwonej i Polski, w czasach założenia Lwowa byli z sobą spowinowaceni. O Żydach w książęcym Lwowie nie posiadamy żadnych wiadomości, nawet brak źródeł żydowskich, nie można jednak wykluczyć ich udziału w życiu Lwowa w tym okresie.

Pod rządami królów polskich, najstarsze dzielnice żydowskie powstały we Wrocławiu i w Krakowie, co potwierdzały akta miejskie Krakowa z 1035 roku. Pierwsze zapiski o Żydach lwowskich, pochodzą z najstarszych ksiąg miejskich z 1387 roku, w tymże roku wielki pożar zniszczył dawne księgi miejskie. W 1387 roku była już we Lwowie ulica Żydowska i Nowa Żydowska, która w 1871 roku prawem kaduka została przemianowana na ulicę Blacharską, nie było na niej nigdy żadnego blacharza.

W murach miejskich, różne nacje, jakby dziś powiedzieć mniejszości narodowe, miały swoje ulice: Ormianie - Ormiańską, Rusini - Ruską i Ruską Boczną, Szkoci - Szkocką, nazywaną też Szkockim Targiem, Żydzi - Żydowską i Żydowską Nową i nie ma żadnego uzasadnienia, aby ulice Nową Żydowską i Ruską Boczną nazwano Blacharską.

Jeszcze przed drugą wojną światową, można było oglądać wiele zabytkowych domów, ulic i kwartałów żydowskich w Kazimierzu pod Krakowem, w Wilnie, Lublinie, Lwowie, i wielu małych miasteczkach, jak Pińczów lub Opatów, a Bełz? miasteczko Bełz.

Żydowskie zabytki Lwowa zostały zniszczone barbarzyńsko podczas okupacji przez Niemców, Ukraińców i Sowietów. Podczas moich ostatnich wizyt we Lwowie, ze smutkiem oglądałem kilka kamieni, które pozostały po synagodze Złotej Róży i chociaż tam właściwie niczego już nie ma, jest to święte miejsce na ziemi. Synagogę Złotej Róży projektował pod koniec szesnastego wieku (1582) sławny lwowski architekt włoskiego pochodzenia Paweł Rzymianin. Złota Róża należała do najwspanialszych zabytków architektury w Polsce.

Pamiętam te straszne wydarzenia lat wojennych, chodziłem wtedy, za Niemców, do szkoły „Za Zbrojownią” w sąsiedztwie Synagogi, w tym czasie Niemcy ją wysadzili w powietrze

Moja Mama była nauczycielką w Szkole Handlowej. Wśród uczniów tej szkoły było wielu Żydów, do jednego z nich, na ul. Słoneczną, nosiłem chleb, ziemniaki i cebulę, czasami jakiś tłuszcz lub bańkę zupy. nam również było ciężko, ale ci Żydzi byli jeszcze biedniejsi. Wtedy po raz pierwszy poznałem dzielnicę żydowską, tę podmiejską, na „przedmieściu krakowskiem”. Jedna z tych wypraw o mało co, a skończyłaby się dla mnie tragicznie, chodzenie do ghetta nie było bezpieczne.

Gdy na początku tego wieku, zaczęły się ukazywać publikacje nakładem Towarzystwa Miłośników Przeszłości Lwowa, już w 1909 roku dr Majer Balaban napisał „Dzieje Dzielnicy Żydowskiej”.

W 1990 roku Polski Dom Wydawniczy w Warszawie, wydał reprint sześciu tomów Biblioteki Lwowskiej, w trzecim tomie umieszczona jest ta unikalna publikacja.

Jest to jedna z nielicznych książek poświęconych, jak mówi autor, „Żydom lwowskim, Żydom polskim, tym, którzy patrzyli na królów i książąt polskich, byli świadkami świetności Rzeczypospolitej i jej upadku”. Autor łączył losy Żydów z losami Rzeczypospolitej, a trzeba przypomnieć, że 80% Żydów na świecie mieszkało w Polsce przedrozbiorowej, a po rozbiorach dwie trzecie Polski przeszło pod panowanie carów.

Kim był autor książki, dr Majer Balaban? Czy był Żydem? Czy Żydem polskim? Myślę, ze był już Polakiem, a mój sąd opieram na tym co napisał. - „Żydzi Lwowscy”, „Dzielnica Żydowska, jej dzieje i zabytki” i wszystko to co i jak pisał, postawiło go w szeregach najbardziej zasłużonych miłośników przeszłości Polskiego Lwowa.

Opisy dziejów Żydów Lwowskich pióra drą Majera Balabana, podane są niestety bardzo skrótowo i czytelnik odczuwa pewien niedosyt, jednak są po mistrzowsku opracowane i dają przegląd całości wydarzeń.

We Lwowie były dwie dzielnice żydowskie, jedna, bogatsza, w obrębie murów miejskich, druga biedniejsza, podmiejska, na przedmieściu krakowskim. Każda z nich tworzyła oddzielną gminę i idąc za myślami autora, można by powiedzieć, że inny naród. Mieszkańcy obu gmin zawsze patrzyli na siebie nawzajem z pogardą lub lekceważeniem, ale w obliczu niebezpieczeństwa, gdy do Lwowa doszły straszne wieści z Ukrainy, o masowych rzeziach i wymordowaniu całych gmin żydowskich, a „szarańcza niezliczonego pogaństwa bisurmańców z kozactwem i chłopstwem pod wodzą Chmielnickiego była coraz bliżej”, 6 października 1648 roku zapalono przedmieścia, a mieszkańców przyjęto miasto. Tak zrodziła się wspólnota obu gmin. W czasie oblężenia, z głodu i braku wody, umarło 10 tysięcy ludzi. Chmielnicki żądał wydania Żydów. Nad Żydami lwowskimi zawisło widmo śmierci. „l przeważył głos sumienia - napisał Majer Balaban - Lwów Żydów nie wydał.” Każde oblężenie zespalało obie gminy Już w osiemnastym wieku, dwa kabały łączą się w jeden, mają wspólną reprezentację, kancelarię i kasę. W książce opisane są stosunki kupieckie, udział w rzemiośle Żydów i Chrześcijan, konflikty interesów i rękoczyny, które autor nazywa tak, jak je wówczas nazywano, „tumultami”, krytykuje Żydów miejskich za bierność, ceni odwagę tych z przedmieścia, pochwala ich za samoobronę i odwet, ale gani za bandytyzm. Opisuje jak Żydzi miejscy po tumulcie 1664 roku, pełnym ofiar i strat materialnych, wytoczyli proces Radzie Miejskiej o zaniedbanie należnego bezpieczeństwa i o odszkodowanie, i jak król Michał Korybut Wiśniowiecki uwolnił Żydów od danin i podatków na czas trwania remontów synagogi i domów spustoszonych podczas tumultów.

Mamy tutaj opis ulic, domostw i synagog, zwyczajów i ubiorów, rzeczywistości i legend, sejmików i sejmów żydowskich, machlojek przy wyborach do kahałów, oraz wszelkiego rodzaju rozliczeń finansowych i całego porządku średniowiecznego obowiązującego naród żydowski.

Autor zaglądnął nawet na stary cmentarz żydowski, zamknięty w 1855 roku, gdzie wtedy jeszcze były groby Złotej Róży i wielu zasłużonych Żydów polskich, a wśród nich pochowany był przodek autora, Lewek Balaban, burmistrz kahalny w ostatnich latach Rzeczypospolitej przed rozbiorem. Wielkiego formatu człowiek, gorący patriota polski, już Majer Bałłaban, za swoje żydowskie pochodzenie i polski patriotyzm został zamordowany w 1942 roku w getcie we Lwowie przez zbrodniarzy niemieckich i ukraińskich.

Niech chwila zadumy będzie uczczeniem pamięci tych, którzy tak ukochali nasze miasto, Lwów.

JAK LWÓW ZACZĄŁ CZYTAĆ GAZETY

Gdy widzimy kioski pełne gazet, setki i tysiące tytułów, wydawanych w milionach egzemplarzy, sprzedawanych w całym świecie, nie bardzo jesteśmy świadomi tego, jak szybko rozwinęło się czasopiśmiennictwo.

Potrzeba informacji, rozwój drukarstwa i znajomość pisma przyczyniły się do powstania wydawnictw czasopism.

Od 1661 roku, początkowo w Krakowie, a wkrótce po tym przeniesiony do Warszawy, wydawany był Merkuriusz Polski Ordynaryjny. W latach 1718 - 1720 Jan Dawid Cen kier drukuje w Królewcu „Pocztę Królewiecką”, a od 1730 roku wychodzi w Warszawie „Kurier Polski”.

W epoce stanisławowskiej następuje dynamiczny rozwój czasopiśmiennictwa, 80 tytułów, kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy. Ale Lwów był już w zaborze austriackim.

W 1772 roku przyjechał z Wiednia do Lwowa Antoni Piller, wioząc z sobą ciężkie bryki, pełne wszelakiego sprzętu drukarskiego. Wspierany przez władze austriackie, miał przyczynić się do germanizacji mieszkańców Małopolski Wschodniej. Stało się inaczej, Pillerowie spolonizowali się i przez przeszło sto lat, kilka pokoleń Pillerów służyło kulturze polskiej. Początki były trudne, myślę, że mieszkańcy Lwowa bojkotowali wydawnictwo. Drukowano w nim druki i zarządzenia państwowe, gramatykę niemiecką, kalendarze niemiecki i polski (1777), ale i to dawało znaczny dochód.

W 1776 roku rozpoczęła żywot francuska „Gazette de Leopol”, w 1784 roku „Lwowskie pismo uwiadamiające”, a dwa lata później „lwowskie tygodniowe wiadomości”, po polsku i po niemiecku. Nie była to ciekawa gazeta i zawierała głównie przedruki. Przebywający wówczas we Lwowie przez kilka lat Belgijczyk, Alfons Henryk Traunpaur, chevalier d`Ophanie, ostro krytykował niski poziom pisma i miernotę owych przedruków.

U Pillerów drukowany był w latach 1792 - 98 „Dziennik Patriotycznych Polityków” bardzo dobrze redagowany, cieszący się dużą poczytnością i wielkim uznaniem.

W dziewiętnastym wieku we Lwowie, jak grzyby po deszczu, mnożą się wydawnictwa i redakcje. Przybywa drukarzy. Od 1811 roku ukazuje się „Gazeta Lwowska”, jej niemiecka wersja wydawana od 1812 roku miała zaledwie 60 - 70 egzemplarzy. Ponadto były wydawane we Lwowie następujące czasopisma: „Zbiór pism ciekawych”, „Gazeta ogrodnicza” (redaktor Gajewski), „Lwowianin” (redaktor Zielińska), „Ziemianin Galicyjski”, „Gazeta Narodowa”, „Gazeta Powszechna”, „Przyjaciel Domowy”, „Dziennik Mód” (redaktor Kulczycki), „Pszczoła Polska”, i to wszystko miało miejsce, gdy liczba mieszkańców Lwowa niewiele przekraczała 20 tysięcy podczas rozbiorów, 40 tysięcy gdy zaczęła ukazywać się „Gazeta Lwowska” i 200 tysięcy tuż przed pierwszą wojną światową.

Prasa niemiecka drukowana we Lwowie nie osiągnęła większych nakładów, przeważnie poniżej 300 egzemplarzy.

Nie wszystkie wydawnictwa i drukarnie lwowskie były zaangażowane w drukowaniu czasopism. Tutaj przytaczam tylko nazwiska wydawców i drukarzy szczególnie zasłużonych dla rozwoju czasopiśmiennictwa w dziewiętnastym wieku we Lwowie. Cztery pokolenia Pillerów, Antoni (+1781), Józef, Piotr i Kornelli (+1883), a po jego śmierci drukarnię Pillerów przejął Liberat Zajączkowski, redaktor „Szczutka”. Następnym właścicielem został zecer, Józef Neuman (1857 - 1932), ożeniony z Kazimierą Pillerówną, późniejszy prezydent miasta Lwowa (1911 - 1927). Konkurencję prowadzili Karol Bogusław Pfaff (1790), Wichman, Józef Sznayder (od 1808 do śmierci 1853), Michał Franciszek Poremba, Anna Wajdowiczowa, Szczęsny Bednarski (od 1887 do śmierci 1913) i Synowie.

Zanim w wolnej Polsce zaczęto drukować „Płomyk”, „Płomyczek” i ”Mały Płomyczek”, ponad sto lat temu zaczął wychodzić we Lwowie „Mały Światek”, wielkie dzieło Anny Lewickiej, ponad trzydzieści roczników tego wspaniałego tygodnika, spełniało nieocenioną rolę w wychowaniu patriotycznym młodzieży, nie tylko z Małopolski Wschodniej.

W tym samym mniej więcej czasie, Adam Sapieha zabiega o zbiórkę pieniędzy na rozwój kulturalny Rusinów (późniejszych Ukraińców), myśli o potrzebie powołania ruskiego teatru i piśmiennictwa dla bratniego narodu. Za te pieniądze Aleksander Barwiński wydaje we Lwowie pierwszą gazetę po rusku, proszę nie mylić z rosyjskim, nazywała się „Prawda”. Ale jeszcze w 1910 roku w Małopolsce Wschodniej, nazywanej wówczas Wschodnią Galicją, co znowu nie miało nic wspólnego z Haliczem, jak się obecnie próbuje „wyprowadzać”, według badań statystycznych przeprowadzonych przez Austriaków, około 80% Rusinów - Ukraińców było analfabetami. Dzisiaj nikt już o tym nie pamięta.

24 grudnia 1990 roku, po wielu latach przerwy, ukazała się we Lwowie gazeta nosząca ten sam tytuł, jak przed 180 laty, „Gazeta Lwowska”.

CMENTARZ ŁYCZAKOWSKI we LWOWIE

W poszumie starych drzew, na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie przed wielu laty słuchałem z ust mojej Matki pierwszych lekcji historii Polski, pełnych legend i miłości dla stron ojczystych. Była to sceneria jedyna w swoim rodzaju. Każdy krok to nowe nazwisko, nowa postać, historia i miłość jakże często niezupełnie spełniona. A jest na tym cmentarzu kilkadziesiąt tysięcy ludzi, jak napisał prof. Stanisław Nicieja, noszących kiedyś sławne nazwiska.

Niemal na wprost bramy stoi grobowiec, na którym umieszczone są kamienne psy, wierne swemu panu, a kilkadziesiąt kroków dalej znajduje się grobowiec Artura Grottgera, który umarł we Francji, ale trumnę jego przywiozła do Lwowa , zakochana w nim Wanda Monee, aby spoczywał snem wiecznym, wśród swoich, na polskiej ziemi. Grobowiec jego nie tylko finansowany, ale również modelowany przez Wandę Monee jest arcydziełem sztuki rzeźbiarskiej. Na płycie nagrobnej wyryto jakby jej modlitwę: „Niech Cię przyjmie Chrystus, który Cię wezwał, a do chwały Jego niech Cię prowadzą aniołowie.” Czy dziś ktoś tak umie kochać?

Jest na tym cmentarzu wiele pomników, które mogłyby zdobić centralne place wielkich metropolii, wśród nich wybitne arcydzieła sztuki rzeźbiarskiej, a najwspanialsze to pomniki Seweryna Goszczyńskiego dłuta Juliana Markowskiego, Szymona Wizunasa Szydłowskiego, chorążego Ziemi Witebskiej z Powstania Styczniowego wykonanego w pracowni Klotyldy i Aleksandra Zagórskich, oraz ruskiego pisarza i publicysty, Wołodymira Barwińskiego, dłuta Stanisława Romana Lewandowskiego. Zapytacie, jak to? Polak! wykonał pomnik Rusina, jakby dziś powiedzieć Ukraińca, no tak, w tym czasie byliśmy jeszcze braćmi.

Cmentarz ten jest też pewnego rodzaju muzeum, czy też panteonem. Rzeźby nagrobne urzekają pięknem, monumentalnością, z niektórych spoglądają na nas oczy znanych postaci lwowskich, jak na przykład kowala Michała Michałowskiego, który był niezwykle zasłużonym prezydentem miasta Lwowa. Nieopodal wznosi się wysoko pomnik Ordona, zmarłego we Florencji, którego Mickiewicz uśmiercił wiele lat wcześniej na reducie. Jest tu nagrobek Jana Galla, a na nim nuty, jakże wesołej aryjki „ach zejdź do gondoli”, któraż kochanka oparłaby się tak pięknej pieśni?

Tu spoczywają: Maria Konopnicka, autorka „Nie rzucim ziemi”, Gabriela Zapolska, Władysław Bełza, autor Katechizmu Dziecka Polskiego - Kto ty jesteś, Polak mały, Jan Nepomucen Kamiński, ojciec teatru polskiego we Lwowie, Walery Łoziński, Anna Lewicka, Wojciech Kętrzyński, Franciszek Smolka, twórca kopca Unii Lubelskiej na Wysokim Zamku, Bolesław Czerwieński, poeta, autor „Czerwonego Sztandaru” zmarły w ubiegłym wieku, w tym wieku, nigdy by tego nie napisał.

Są tu kwatery żołnierskie, tych, których przygnały różne wiatry podczas zawieruchy wojennej, Moskali i „rodzimych” Austriaków i nasze własne, Powstańców Listopadowych i Styczniowych, a przede wszystkim niegdyś piękny Cmentarz Obrońców Lwowa, który w cywilizowanym Związku Radzieckim i „Zachodniej Ukrainie” stał się wysypiskiem śmieci, gdy nawet czołgami nie zdołano zniszczyć tego cmentarza. To miejsce było szczególnie atakowane przez szowinistyczną nienawiść, bowiem było to miejsce manifestacji patriotycznych mieszkańców Lwowa, miejsce kultu narodowego, nawet podczas okupacji za Niemców, za „pierwszych” i za „drugich” Moskali, w dniach listopadowych paliło się tu morze świateł. Świat dowiedział się o barbarzyństwie sowieckim, protest ogłosili ostatni generałowie niepodległej Polski, zamieszkali w kraju, gen. bryg. Mieczysław Boruta Spiechowicz i gen. bryg. dr Roman Abraham, powiadamiając o tym prezydentów Stanów Zjednoczonych i Francji, jednocześnie przypomnieli, że nikt w Polsce nie bezcześci grobów Żołnierzy sowieckich i ukraińskich. W Polsce nie zniszczono nawet grobu Kutuzowa, wielkiego wroga Polski.

Powstańcowi Styczniowemu, „zesłańcowi na Sybir, człowiekowi wielkiego serca", który miał odwagę odrzucić propozycję Stalina, objęcia katedry na Uniwersytecie w Moskwie, wybitnemu badaczowi i znawcy Syberii, profesorowi Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Benedyktowi Dybowskiemu, który żył 97 lat, usiłowano ukraść nagrobek o wadze ponad ćwierć tony, a na nowym nagrobku, jakby narzucono pośmiertnie obywatelstwo rosyjskie pisząc po rosyjsku na nowym nagrobku Benedykt Dybowskij - zoołog.

Byłem wtedy we Lwowie, o godzinie czwartej rano z łopatą przyszedłem na cmentarz, syn mój biegał wkoło „górki powstańców styczniowych", a ja wykopałem odpowiedni dół i zakopałem główny kamień nagrobny zdjęty już z grobu i przesunięty około dwa metry, ale był za ciężki dla złodziei. Opowiedziałem o tym wicemarszałkowi Sejmu Andrzejowi Beneszowi w obecności prof. Zubika. Profesor Zubik doniósł o tym haniebnym czynie do Uniwersytetu Moskiewskiego, w wyniku czego postawiono rosyjski nagrobek.

Dzieło zniszczenia jest realizowane od wielu lat na całej przestrzeni cmentarza, niszczone są kwatery Powstańców Listopadowych, wśród nich jest dużo nazwisk niemieckich, świadczących jak wielu Austriaków było spolonizowanych i brało udział w walce za wolność Polski. Dziś urok Lwowa oddziaływuje na nowych mieszkańców. Stary Rosjanin, młodzi Ukraińcy pilnują starych grobów, utrzymują porządek na cmentarzu, a przede wszystkim śledzą i zapisują skutki działalności złodziei rabujących drogocenne nagrobki, bowiem musimy pamiętać, że w tym kraju złodziej jest współtwórcą nowej rzeczywistości. Pojawiają się coraz częściej krzyże w różnych miejscach cmentarza stawiane Strzelcom Siczowym, których fałszywie nazywa się „Obrońcami Lwowa”, zapominając o ich importowanym z Czerniowiec rodowodzie.

Przed ponad dwudziestu laty odnalazłem znany mi z dzieciństwa grób z całkowicie już nieczytelnym napisem. Odnowiłem własnoręcznie ten napis przywracając potomnym pamięć i postać: „Ku czci i pamięci, brata z Wielkopolski, Franciszka Zaremby, za wierną służbę Ojczyźnie, żołnierza Kościuszki, któren zmarł w Rzęśni Polskiej, w 112 roku życia swego, dnia 16 lutego 1863 i tu pochowany został” - a poniżej - „Walka o wolność kiedy się zaczyna, Z krwią ojca, dziedzictwem przechodzi na syna, Sto razy wrogów zgnieciona potęgą, Skończy zwycięstwem... z Mickiewicza.”

Oto memento poety, którego pomnik dotąd stoi we Lwowie na placu Mariackim.

ZAPOMNIANE KOŚCIOŁY we LWOWIE

W jakim celu buduje się kościoły? Na to pytanie na lekcji religii potrafi przypuszczalnie odpowiedzieć każde dziecko. Ale kto i po co budował kościoły we Lwowie, mogli wyjaśnić tylko propagandziści sowiecko - ukraińscy, według których: „kościoły te były budowane w dużych ilościach we Lwowie przez panów polskich, za państwowe i prywatne pieniądze i miały na celu nadanie miastu polskiego charakteru, budowle te z XIX i XX wieku nie mają większej wartości zabytkowej.” (Lwiw - putiwnyk A.Paszuk, J.Derkacz - 1957 - str.8)

Pomijając fakt, że polski charakter miastu nadawały również lwowskie cerkwie, trzeba stwierdzić, że XIX i XX wiek niewiele przyczynił się do wzrostu liczby kościołów we Lwowie, a ich historia jest nieznana większości Lwowiaków, nawet osiadłych z dziada pradziada.

Kościoły lwowskie można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej zaliczyłbym najstarsze kościoły, oraz te, których istnienie zatarło się w pamięci ludzkiej, do drugiej „salony lwowskie” z kościołem Dominikanów na czele, a do trzeciej kościoły wielkiego Lwowa, po reformach administracyjnych, przeprowadzonych na początku tego stulecia i wchłonięciu przez miasto licznych przedmieść. Obecnie opisuję wyłącznie najstarsze kościoły Lwowa, których istnieniu w większości położyły kres najazdy tatarskie, pożary i kasaty józefińskie.

Ulicą Batorego, dawniej Garncarską, biegł niegdyś od Bramy Halickiej, główny południowy trakt, przy którym w miejscu obecnego podwórza gmachów sądowych, gdzie stoi „ponury gmach więzienia, dawny klasztor Karmelitów Trzewiczkowych”, Piotr Odrowąż, czy też Jan z Czyżowa, wojewoda ruski, w 1444 roku fundował kościół na intencję szczęśliwego powrotu Władysława II (chyba nie trzeba dodawać, króla polskiego, nazwanego później Władysławem Warneńczykiem). Król nie wrócił, a kościół wkrótce spalili Tatarzy. W tym miejscu został wybudowany kościół i klasztor dla Karmelitów Trzewiczkowych.

Dwa najstarsze kościoły Lwowa, to kościół pw. św. Jana Chrzciciela, oraz kościół Matki Boskiej Śnieżnej. Oba pamiętają czasy książąt ruskich, wielokrotnie ulegały pożarom do fundamentów i tyleż razy były natychmiast odbudowywane.

Kościółek św. Jana Chrzciciela został wybudowany przy Starym Rynku, około 1260 roku, dla żony księcia Lwa, księżniczki węgierskiej Konstancji, siostry św. Kingi. Kościół należał do OO. Dominikanów, a w XVI wieku został oddany do użytku Ormianom. Pożar, który wybuchnął w 1527 roku pochłonął cały Lwów. Ze starego kościółka ocalał tylko ołtarz i obraz Chrystusa z 1526 roku. Kościół, który pamiętamy został całkowicie przebudowany w 1886 roku, w stylu neoromańskim z surowej cegły, przez Juliana Zachariewicza, rektora Politechniki Lwowskiej. Ostatnie czterdzieści lat doprowadziły kościół do całkowitej ruiny i parę lat temu rozpoczęto jego odbudowę dla celów propagandowo - świeckich.

Kościół Matki Boskiej Śnieżnej, jedyny w stylu romańskim, jest najstarszym kościołem parafialnym, dokładna data jego powstania trudna jest do ustalenia. W 1340 roku stał tu kościół drewniany, w 1450 wybudowano kościół murowany, a ponieważ znajdował się poza murami miejskimi, posiadał własne umocnienia fortyfikacyjne, mimo to był wiele razy palony przez Tatarów i odbudowywany. Początkowo służył głównie Niemcom, rzemieślnikom, sprowadzanym do Lwowa jeszcze przez książąt ruskich. W szesnastym wieku był tu wikarym wspaniały kaznodzieja, Piotr Skarga. Również ten kościół był zrekonstruowany pod koniec XIX wieku w stylu neoromańskim przez J. Zachariewicza. Przed kościołem stała figura Matki Boskiej z XVIII wieku. Władze okupacyjne zamknęły kościół 30 kwietnia 1949 roku, figura uległa likwidacji.

Pierwszym z kościołów i klasztorów, który zniknął bez śladu były Kanoniczki, mieszczące się gdzieś przy ul. Mickiewicza i trudno dziś dojść ich historii, ale największe spustoszenie we Lwowie uczyniły kasaty józefińskie. Józef II, katolicki cesarz Austrii, skasował w swoim państwie około 800 klasztorów, wszystko odbyło się cicho i „zgodnie” z prawem. Głównym celem było pozyskanie gmachów dla celów państwowych, na szkoły, sądy, urzędy, więzienia itp. Przy tej okazji wyrządzono wiele szkód niszcząc bezcenne zabytki sztuki i architektury. Wśród zburzonych po kasatach kościołów, były trzy kościoły ormiańskie, św.Krzyża z XV wieku przy pl. Misjonarskim, św.Anny z klasztorem Antomatyków (na tym miejscu wybudowano łaźnie miejskie) i św. Jakuba, oba z XVI wieku, stały przy ul. Żółkiewskiej.

Z kościołów łacińskich skasowano i rozebrano na budulec następujące kościoły: św. Katarzyny na Niskim Zamku, św. Marka, wybudowany w 1613 roku przy ul. św. Marka, fundacja Zuzanny z Kampianów Ostrogórskiej, na tym miejscu wybudowano w 1910 roku Szkołę Lasową, św. Ducha, kościół gotycki na pl. św. Ducha, kościół Znalezienia Świętego Krzyża, należący do cechu szewców, przy ul. Janowskiej, odległy od Bramy Krakowskiej w odległości równej odległości Golgoty od Bramy Jerozolimskiej, kościół Podwyższenia Świętego Krzyża na pl. Halickim, z 1628 roku, fundacja kowali i ślusarzy, św.Stanisława, przy ul. św. Stanisława, fundacja cechu tkaczy, z 1397 roku, arcydzieło sztuki budowlanej, w stylu gotyckim, pełen harmonii i symetrii, przedmiot podziwu najznakomitszych mistrzów, niestety pozostały po nim tylko zapiski Jana Alembeka i Bartłomieja Zimorowicza, św.Michała przypuszczalnie przy ul. św. Michała, wybudowany dla Karmelitów Bosych przez księcia Aleksandra Zasławskiego w 1634 roku, z kościoła tego ocalał tylko obraz Matki Boskiej, przeniesiony w 1789 roku do kościoła OO. Karmelitów przy ul. Czarnieckiego, obecnie obraz ten prawdopodobnie znajduje się w Kaliszu, kościół św. Leonarda został rozebrany dopiero w 1870 roku, a na tym miejscu wybudowano gmach III gimnazjum im. Stefana Batorego.

Do tych ośmiu kościołów rozebranych należy dodać jeszcze dwa, których istnienie zatarło się w naszej pamięci. W miejscu, gdzie za naszych czasów stała szkoła ludowa im. Adama Mickiewicza, stał stary gotycki kościół OO. Franciszkanów z XV wieku, który po kasatach przebudowano na teatr miejski, oraz nieco dalej kościół OO. Trynitarzy z 1729 roku, przebudowany na bibliotekę uniwersytecką. Budowle te w czasie „Wiosny Ludów” zostały zbombardowane i po roku 1848 rozebrane. Ruiny kościoła OO. Trynitarzy w 1900 roku przebudowano, według projektu S. Hawryszkiewicza na cerkiew Preobrażańską (Przemienienia Pańskiego). Ze starego kościoła zachowała się większa część frontonu.

Pozostałe kościoły objęte kasatami, zastosowane do innych celów, dotrwały do naszych czasów.

  • Kościół Karmelitanek Trzewiczkowych z 1674 roku pod wezwaniem św. Agnieszki, początkowo służący jako piekarnia, po spaleniu się w 1804 roku, został kupiony przez Józefa Maksymiliana Ossolińskiego i przebudowany według projektu późniejszego generała Józefa Bema na sławne Ossolineum.
  • Kościół SS. Dominikanek pw. św. Katarzyny Sieneńskiej, przy ul. Kopernika, ufundowany przez Teofilę z Leszczyńskich Wiśniowiecką w 1729 roku, służył następnie na Seminarium Duchowne grecko - katolickie pw. św. Ducha, został zbombardowany podczas ostatniej wojny.
  • Kościół św. Wawrzyńca i klasztor Bonifratrów z 1536 roku na Dolnym Łyczakowie zostały włączone do rozbudowanego szpitala wojskowego.
  • Kościół OO. Misjonarzy z XVII wieku, na rogu ul. Misjonarskiej i Zamarstynowskiej przebudowano na sąd wojskowy i więzienie.
  • Kościół i klasztor św. Brygitty z XVII wieku przebudowano na więzienie, nazywane we Lwowie „Brygidkami”. Podczas drugiej wojny światowej stało się ono miejscem zbrodni ludobójstwa.
  • Klasztor i kolegium OO. Pijarów w stylu klasycznym, ufundowane w 1748 roku przez biskupa Samuela Głowińskiego, przebudowano na Szpital Powszechny.
  • Kościół OO. Paulinów z Częstochowy, wybudowany w 1668 roku w stylu barokowym przez biskupa Bielańskiego, po kasacie zakonu został przekazany na cerkiew grecko - katolicką pw. św. Apostołów Piotra i Pawła.
  • Kościół i klasztor Karmelitów Trzewiczkowych przy ul. Batorego przebudowano na więzienie.
  • Kościół i klasztor OO. Dominikanów Obserwantów pw. św. Urszuli, fundacja hetmana Stanisława Jabłonowskiego, położony na skrzyżowaniu ulic Zielonej i Kampiana, oddano w 1878 roku na kościół ewangelicki.
  • Kościół Seminarium Duchownego pw. Oczyszczenia NMP przy ul. Czarniekiego 30, w latach 1781 - 1842 służył na magazyny wojskowe.
  • Do roku 1900 klasztor SS. Klarysek służył jako urząd celny, w kościele natomiast był skład tytoniu.
  • Drewniany kościół św. Wojciecha z 1602 roku, w 1702 przebudowany na murowany przez OO. Misjonarzy, po kasatach służył do 1906 roku jako magazyn prochu.
  • Kolegium Jezuickie obok kościoła przejęte zostało na siedzibę władz gubernialnych oraz sąd. Kościół Jezuicki przekazano na kościół garnizonowy, a pozostałe kościoły zakonne przeznaczono dla celów parafialnych.
Częste pożary we Lwowie niszczyły również „Salony Lwowskie”, ale ich historia to już odrębny temat.

POLACY I RUSINI W POLSCE PRZEDROZBIOROWEJ

Jeśli mówić, to mówić o tym co nas łączy, a nie zaczynać od tego co nas dzieli. O Rusinach mówić nie wolno, to jest sprawa drażliwa, będą protestować Ukraińcy. Dla określenia Rusina należy używać słowa Ukrainiec, nie bacząc jaka jest prawda historyczna. Niestety historycy często używają nazw i nazwisk z ważnością wstecz, na przykład Kazimierz Wielki , lub Władysław Warneńczyk, żaden z nich nie miał pojęcia, że tak będzie nazywany w historii. Pojęcie Ukraina, Ukrainiec w zrozumieniu dwudziestowiecznym, w dawnych wiekach miało zupełnie inne znaczenie, a nazwa Zachodnia Ukraina jest młodsza od Rewolucji Październikowej.

Można pisać o historii ziem polskich w pierwszym tysiącleciu po narodzeniu Chrystusa, ale to nie będzie historia Polski. Historia Polski zaczyna się od chrztu, w czasach panowania Mieszka I, chociaż śmiało można by dopisywać jeszcze czasy jego ojca i dziada itd. ale już jako wprowadzenie przedhistoryczne. To właśnie chrzest w 966 roku uważany jest za narodziny Polski.

Chrzest Rusi dopisywany jest do historii Rosji i nawet Związku Radzieckiego, gdy tak naprawdę dotyczy wyłącznie Rusinów, protoplastów dzisiejszych Ukraińców. Chrzest Rusi dokonany był w 988 roku, w obrządku wschodnim, który przekształcił się w 1054 roku w prawosławie. Z czasem głową prawosławia w Europie Wschodniej stał się car Rosji, a prawosławie posłużyło do organizacji państwa, spełniając pewne funkcje policyjne.

Obszar Grodów Czerwieńskich opanowany przez książąt ruskich, od czasów Kazimierza III (Wielkiego) wszedł w skład Królestwa Polskiego jako Województwo Ruskie, znacznie wcześniej niż lenne Mazowsze z Warszawą. Natomiast przynależność Ukrainy jako obszaru geograficznego do Rzeczypospolitej datuje się dopiero po unii z Litwą. Wykreślanie wspólnych dziejów przez Litwinów, czy Ukraińców jest nie tylko fałszerstwem, ale przyczynia się do zubożenia ich historii.

Przez kilka wieków Polacy, Litwini i Rusini oraz Białorusini żyli pod jednym dachem, jako jedna społeczność, podzielona na szlachtę, mieszczaństwo i chłopów. Reprezentantem narodowości była szlachta. Ona pełniła podstawową rolę w życiu państwa, cieszyła się pełnią praw i nieograniczoną wolnością. O ile Polska posiadała dwa razy mniej ludności niż Francja, to jednak liczebność szlachty była trzykrotnie wyższa. Mieszczanie w Polsce nigdy nie stanowili siły porównywalnej do mieszczan francuskich, było ich nieporównywalnie mniej.

W sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej ingerowały od dawna mocarstwa ościenne, jeszcze gdy nie było państwa pruskiego, ziemie polskie wzbudzały zainteresowanie Austrii, Turcji, Rosji i Szwecji, które wykorzystywały do swych celów wielu polskich magnatów.

Z inicjatywy arcyksięcia austriackiego Maksymiliana i polskiego magnata, księcia Konstantego Wasyla Ostrogskiego, wywołany został bunt Nalewajki. W obronie prawosławia, palono i mordowano zwolenników unii - jakby dziś powiedzieć, Ukraińców wyznania grecko - katolickiego. Ten agresywny bunt uznano za czyn kryminalny i Zalewajko został ścięty w Warszawie. Gdy dziś używa się imienia Nalewajki do celów propagandowych, przypomnę jak kilka lat wcześniej został ścięty w Krakowie inny warchoł, polski magnat, Samuel Zborowski, którego sam król, Stefan Batory darzył przyjaźnią i próbował go ocalić, skazując go na banicję czyli wygnanie. Jednakże Samuel Zborowski wrócił pod topór, nie był on Rusinem i wyroku na nim nie można wykorzystać dla propagandy ukraińskiej. Wspomnijmy jeszcze Kozaka Iwana Pidkowę. Jest to postać niezwykle barwna i ciesząca się w Polsce dużym mirem i sympatią, jednak sprawiał on Rzeczypospolitej dużo kłopotów, dokonując zbójeckich wypraw na Turcję. Na żądanie Sułtana Iwan Pidkowa był sądzony i został ścięty na rynku we Lwowie.

W ostatnich latach Rzeczypospolitej, kiedy uciążliwe rządy rosyjskie w Polsce dawały się dotkliwie odczuć szlachcie i zaczął się odradzać patriotyzm w postaci przygotowań do Konfederacji Barskiej, caryca Katarzyna Wielka, będąca również głową cerkwi prawosławnej, wysłała na Ukrainę popów, aby rozdawali święcone noże do mordowania Lachów. Któż to byli ci Lachowie - Polacy? Była to szlachta przede wszystkim ruska. Była ona przeszkodą dla Rosji w zawłaszczeniu ziem wschodnich Rzeczypospolitej. Rozdanie święconych noży wywołało bunt, który rozlał się szeroko, wiele miast i miasteczek spłynęło krwią. Zamordowano tysiące szlachty, mieszczan, Żydów. Była to wielka zbrodnia ludobójstwa, ale kara nie dosięgła głównego winowajcy, którym była Katarzyna Wielka. Gdy murzyn zrobił swoje, Katarzyna wysłała gen. Kreczetnikowa z wojskiem, aby bunt uśmierzył. Na jej żądanie z wojska-mi rosyjskimi współdziałały wojska polskie pod dowództwem wielkiego okrutnika Józefa Stempkowskiego. Przywódców buntu Iwana Gontę i Maksyma Żeleźniaka wbito na pal. Taka spotkała ich nagroda z rąk carycy, której służyli.

Jakże inaczej ze swoimi agentami postępowali władcy Austrii. W podobnej sytuacji, w momencie rodzenia się Powstania Krakowskiego, został wykorzystany chłop polski, Jakub Szela do rzezi galicyjskiej (1846). Ten zbrodniarz uszedł kary, cieszył się opieką swoich mocodawców i spokojnie, w dostatku, szczęśliwie dożył starości w innej prowincji Cesarstwa Austriackiego.

Świadomość narodowa w Rzeczypospolitej, to była świadomość szlachty i częściowo mieszczaństwa, chłopi w tym czasie pozbawieni byli praw, w tym również prawa do świadomości narodowej. Na pewno większą wolnością cieszyli się chłopi na Ukrainie, niż na Litwie nie mówiąc o Mazowszu, Poznańskiem czy Krakowskiem. Im bliżej było do Dzikich Pól, im dalej na wschód, tym łatwiejsza była ucieczka chłopów pańszczyźnianych, a zatem i ucisk pańszczyźniany był lżejszy. W dobrach Szczęsnego Potockiego zajmujących trzy miliony morgów, chłopi byli oczynszowani. A jednak, tam na wschodzie, lud był szczególnie podatny do wszelkich buntów, na granicy zbójectwa i to nie tylko przejawiający się w wyprawach łupieskich na Turcję, ale również skierowany przeciw własnej szlachcie, Żydom i miastom.

To był wówczas sposób na życie. Taras Szewczenko w poemacie pt. „Hajdamacy”, opisuje czasy rzezi humańskiej. Oto jak opisuje zbrodnię dzieciobójstwa. Główny winowajca zbrodni, Jezuita, przyprowadza do Gonty, „bohatera” „ukraińskiego” jego dzieci - „Gonto, Gonto oto twoje dzieci, ty nas mordujesz, zabij swoje dzieci, one są katolikami, zabij je póki są małe, (bo) gdy dorosną, one zabiją ciebie, wołaj wszystkich (na świadków), a wy (dzieci) przyznajcie się, że jesteście katolikami”, na to dzieci - „my jesteśmy katolicy, bo nas mama...” „Boże mój wielki, bądźcie cicho, ja to wiem”- zebrała się gromada, a Gonta mówi - „to są moje dzieci, ale aby mnie nie posądzono o zdradę, abym nie był posądzony, że przysięgi nie dotrzymuję, brałem święcone noże aby zabijać katolików. Synowie moi czemuście tacy mali, czemu wy Lachów nie zabijacie” - „my będziemy zabijać tato” - „nie będziecie, bądź przeklęta wasza matko, przeklęta katoliczko coś synów (moich) narodziła, gdybyś ich utopiła (przed chrztem) mniejszy byłby grzech. Pocałujcie mnie (synowie), nie ja was zabijam” - machnął nożem i dzieci nie ma - ostatnim tchem wybełkotały - „my nie Lachy” - „moi synowie, czemuście tacy mali, czemu nie zabijaliście wroga, czemu nie zabiliście waszej matki, tej przeklętej katoliczki, to przez nią (zostałem dzieciobójcą).”

To straszna zbrodnia, Iwan Gonta zwariował, lecz generałowi Kreczetnikowowi nie przeszkadzało wariata wbić na pal. Konflikt między szlachtą i chłopami miał podobne podłoże w całej Polsce, ale wpływy Rosji na Ukrainie były szczególnie tragiczne w skutkach. Jeszcze w dziewiętnastym wieku Rosja posługiwała się chłopami polskimi do tłumienia Powstania Styczniowego.

Po rozbiorach, na Ukrainie krążył wierszyk anonimowego autora, poświęcony zdrajcy z Targowicy, Szczęsnemu Potockiemu - „Oj pane Potockij, sobaczyj ty synu, prodał ty proklatyj, Polszczu, Łytwu, Ukrainu”.

Na zjeździe panslawistycznym w Pradze (czeskiej), w połowie ubiegłego wieku, Polskę reprezentował ruski poeta, sługa i przyjaciel Wacława Rzewuskiego, Tymko Padura. Kto go dziś pamięta? A on o sobie mówił: „Mickiewicz wielki poeta, ale kto go zna, a mnie śpiewa cała Polska i Ukraina” - Hej, hej sokoły omijajcie góry, lasy, doły.

POLACY i RUSINI W ZABORZE AUSTRIACKIM

Zanim zrodził się szowinizm i nacjonalizm, Polacy, Litwini i Rusini tworzyli jeden naród, a nawet jedną rodzinę przez kilkaset lat wielokrotnie z sobą skoligaconą, a początek wieku dziewiętnastego rozszerzył krąg koligacji, łącząc szlachtę z mieszczanami, a nawet częściowo z wieśniakami. Naród, który żył w Rzeczypospolitej w swym założeniu wyprzedził idee Zjednoczonej Europy i to było zagrożeniem dla mocarstw ościennych, dla potęg imperialnych ówczesnej Europy, szczególnie dla Rosji, Prus i Austrii. I niestety szlachta polska nie umiała obronić „złotej wolności”, nie umiała pokierować losami całego narodu złożonego ze szlachty, mieszczaństwa i chłopów, bowiem od czasów Rewolucji Francuskiej nastała epoka świadomości narodowej wszystkich warstw społecznych. Szlachta polska złożona z Polaków, Litwinów, Rusinów i innych narodowości zaprzepaściła szansę kontynuowania wielkiej idei Jagiellonów.

W dziewiętnastym wieku w domach ruskich, wśród polskich obrazów wisiał portret Tarasa Szewczenki, czy też litografowany przez Stolza wizerunek księcia Lwa. Nie było jeszcze miejsca dla bardzo kontrowersyjnego „bohatera ukraińskiego” Bohdana Chmielnickiego.

Dawną wspólnotę duchową potwierdzają nie tylko autorzy polscy, oto ikonologiczny dokument z wiersza ruskiego poety Płatona Kosteckiego pt. „Nasza mołytwa” „W imia Otca, Ducha, Syna - To nasza mołytwa - Jako Trójca tak jedyna - Polszcza, Ruś i Łytwa.”

Wspólnocie polsko - ruskiej służył mądry kalendarz, bowiem obowiązywały u nas dwa kalendarze: juliański i gregoriański. Na „polskie” święta Bożego Narodzenia Rusini przychodzili do Polaków, a na Trzech Króli wypadały święta „ruskie” i Polacy szli do Rusinów, tak szła siostra do siostry, aby wspólnie zaśpiewać kolędę „Boh predwycznyj nam narodywsia”, co nie znaczy, że śpiewano tylko po rusku. Polacy i Rusini śpiewali po polsku i po rusku, nikomu to nie przeszkadzało. Grecko - katolicki ksiądz Jarymowicz z cerkwi św. Piotra i Pawła uczył religii w szkole Zimorowicza, a jego syn zwerbował kolegów Polaków, aby śpiewali w chórze w cerkwi, jednym z nich był przyszły literat Mieczysław Opałek. We Lwowie Rusini mówili przeważnie po polsku, a na wsi Polacy mówili prawie wyłącznie po rusku. Kościoły budowano przeważnie w miastach, a po wsiach budowano prawie wyłącznie cerkwie, niemal aż do pierwszej wojny światowej. Księża ruscy mówili w domu po polsku, bowiem język polski był językiem ogłady i bogatej literatury. Tak było przez wiele lat, dopóki Austriacy nie zwietrzyli interesu w podzieleniu nas. Zaczęli od władz kościelnych, od grecko katolickiego arcybiskupa Grzegorza Jachimowicza, a po kilku dziesiątkach lat doprowadzono do „oczyszczenia „ ścian ruskich domów z polskich obrazów, uniknęła ze ścian Matka Boska Częstochowska.

O procesie formowania się ukraińskiego ruchu narodowego pisze na str.25 „Cmentarza Łyczakowskiego” prof. Stanisław Nicieja i na pozór ma rację. Na pewno proces formowania się ukraińskiego ruchu narodowego oraz nowoczesnego języka ukraińskiego był długotrwały - jak to wykazywał w swych monografiach Jan Kozik. Nie można się jednak zgodzić, że był on hamowany przez polski obóz konserwatywny, jak i administrację austriacką. To właśnie administracja austriacka była motorem przekształcania Rusinów na Ukraińców, dopatrując się w tym przygotowania możliwości aneksji Ukrainy. Świadoma tego działania Rosja, skutecznie hamowała ten proces, paraliżując całkowicie rozwój tego ruchu na Ukrainie, jak również zabiegała z niemałym powodzeniem o wywołanie wśród Rusinów nastrojów „moskalofilskich”.

Nie należy się dziwić, że we Lwowie, stanowiącym wówczas „wielką, świetnie zorganizowaną enklawę polskości” - jak pisał w grudniu 1845 roku Jakow Hołowacki do Osypa Bodiańskiego - „polszczyzna wszystko przygłuszyła, przytłumiła Ruś, oświecony Rusin wstydzi się języka, chwyta się polskiego, mówi i posługuje się nim, lżej mu wysłowić się w języku polskim, wyuczonym w szkole i społeczeństwie, niż w swoim przyrodzonym”. A Iwan Franko dodawał - „Polacy mogli śmiało myśleć, że w Galicji nie ma żadnej Rusi, że jest to jeden naród polski, gnębiony przez Niemców”, rzecz jasna i zrozumiała, że chodzi tu o Austriaków, którzy mówili i mówią po niemiecku. Niedobrym zjawiskiem było to, że młoda inteligencja ruska szła drogą najmniejszego oporu, przyjmując język i kulturę polską, już gotową, zamiast pracować nad rozwojem języka ruskiego i swojej własnej kultury, ale nie było to łatwe do przeprowadzenia w polskim mieście, w środowisku polskim, w którym nawet Austriacy ulegali polonizacji. We Lwowie środowisku polskiemu nadawał ton silny żywioł inteligencki, lud pozbawiony tego żywiołu i jego przewodnictwa w życiu, na Mazurach i na Śląsku systematycznie ulegał obcym wpływom i skazany był na zagładę. Podobne niebezpieczeństwo zagrażało ludowi ruskiemu. Prace nad rozwojem nowożytnego języka ukraińskiego nie zostały rozpoczęte na Ukrainie, ale w Małopolsce Wschodniej wśród Polaków i pierwszymi, którzy położyli fundamenty tego dzieła byli: Osyp Łewyćki, Iwan Mohylnyćki, Markian Szaszkewycz, Jakow Hołowacki, Iwan Wahyłewycz i chociaż do nich przystali tacy Rusini jak Denys Zubryćki, który głosił jedność Rusi z Rosją, zwolennik idei „jedinstwa russkawo naroda”, trzeba przyznać teraz, że to właśnie wychowani w Polsce Ukraińcy walczą obecnie w Kijowie o niepodległość i niezależność Ukrainy od Rosji. Powstanie w dziewiętnastym wieku wśród Rusinów odłamu t.zw. Moskalofili było ciosem dla austriackiej polityki, ale i Polacy, którzy popierali rozwój kulturalny, piśmiennictwo, teatr rozwijającego się narodu ukraińskiego ponieśli porażkę nie przewidując skutków. Z działań tych wyrósł nacjonalizm ukraiński, który współpracując z wszystkimi wrogami Polski - Austrią, Niemcami, Rosją i Sowietami osiągnął szczyt podczas drugiej wojny światowej i winny jest zbrodni ludobójstwa, pół miliona ofiar, mężczyzn, kobiet i dzieci, księży i nauczycieli, w ściśle określonym celu wyniszczenia polskiej społeczności, a szczególnie inteligencji.

Od początku tego wieku do 1 listopada 1944 roku arcybiskupem grecko - katolickim we Lwowie był Andrzej Szeptycki wnuk Aleksandra hr. Fredry, wśród jego sześciu braci było pięciu Polaków, najsławniejszym był gen. Stanisław Szeptycki - pod rozkazami Józefa Piłsudskiego dowódca frontu północnego w wojnie polsko - bolszewickiej.

W kościele w Rudkach, na Sowieckiej Zachodniej Ukrainie, rozbito krypty i powyrzucano z trumien zwłoki, również zabalsamowane zwłoki Aleksandra hr. Fredry. Przed paru laty odnaleziono je w śmieciach i gruzach. Po zidentyfikowaniu zwłok dokonano powtórnego pochówku całej rodziny Fredrów w nowych trumnach. Kościół został odnowiony i oddany wiernym.

W literaturze polskiej temat ukraiński jest często spotykany. Przypomnijmy tylko „Wernyhorę” Michała Czajkowskiego z dziewiętnastego wieku i napisaną sercem po ostatniej wojnie piękną książkę o Tarasie Szewcence przez Jerzego Jędrzejewicza pt. „Noce Ukraińskie czyli rodowód geniusza”.

Myślę, że takich książek o Polakach w literaturze ukraińskiej po prostu nie ma. Nie wyobrażam sobie, aby szowinizm ukraiński akceptował ilustrowanie książek ukraińskich polskimi obrazami, jak na przykład Stanisława Batowskiego „Kozacy wiwatujący na widok ataku husarii pod Chocimiem”, lub Jana Matejki „Lirnik - Wernyhora”. To była nasza wspólna historia, ta która nas łączy, kiedy byliśmy naprawdę towarzyszami broni.

Na Polakach i Ukraińcach spoczywa obowiązek przeprowadzenia uczciwych rozmów, opartych na prawdzie historycznej, trzeba mówić o tym co nas łączy, ale nie wolno zapominać co nas dzieli, należy wybaczać winy, ale też należy prosić o wybaczenie. Tymczasem Ukraińcy milczą, a co niektórzy Polacy dmuchają w ukraińską tubę, nazywając zbrodnicze UPA towarzyszami broni AK, chyba tylko na tej zasadzie, że spotykali się w więzieniach UB-owskich, zresztą razem z katami z gestapo. Niczego bardziej fałszywego nie można wymyśleć.

Trudne jest pojednanie dwu bratnich narodów, jednej krwi matczynej i niemożliwe do przeprowadzenia z pominięciem prawdy.

„UKRAINA i UKRAIŃCY”

W Melbourne, z okazji dwustulecia Australii, zapragnęli zaznaczyć swoją obecność Ukraińcy i wydali po angielsku książkę pt. ”Ukraina i Ukraińcy”. Książka jest imponująca, bogate w barwne ilustracje, ale niestety w treści przepełniona fałszerstwami historycznymi. Wydawcy zapytani o źródła, wyjaśnili, że otrzymali je z Polski.

Mimo, że Ukraińcy liczą sobie dopiero około stu lat, w przedmowie do tej książki, niejaki J.B.Rudnicki - profesor z Kanady - wyprowadza rodowód Ukrainy od czwartego wieku, powołując się na literaturę perską, w której „Ukraińcy” byli nazywani ludem pogranicza (perskiego?) i jako tacy byli znani również kronikarzom greckim - bizantyńskim. „Ukraina” po persku nazywała się „Antae”. To była pierwsza Ukraina. Druga „Ukraina” to Ruś z początku naszego tysiąclecia. Trzecia to Państwo Kozackie Bohdana Chmielnickiego, a czwarta to dwudziesty wiek. Czyżby to miała być Sowiecka Ukraina? Trzeba by się zagłębić w tajemnice książki.

Niemcy mieli Trzecią Rzeszę, Francuzi mają Piątą Republikę, Polacy Trzecią Rzeczypospolitą, mają i Ukraińcy swoją „Czwartą Ukrainę”. Jest to oczywisty błąd, bowiem autor pominął pierwszą Ukrainę od której zaczyna się nasz rodowód.

PIERWSZA UKRAINA

Pierwsza Ukraina była w raju,
Gdzie na kraju, rosła jabłoń zakazana,
Do jabłoni tej co rana,
Biegła Ewa nieubrana
I na jabłko miała smak,
Bo łakoma była tak.
Dziewka z niej była hoża
I ciągnęła Adama do łoża.
Namówiła go do grzechu,
Zjedli razem jabłko znane
I za jedną grzeszną winę
Tam stracili Ukrainę.
Na tułaczkę poszli w świat
I się tłuką tak od lat
Adam Ewę zrobił damą
Wystrojoną, wyszywaną,
Sam w soroćci wyszywanej
Nową (U)krainę tworzył dla niej,
Co zbudował to ją tracił,
Prześladował go wciąż grzech,
W rezultacie tego grzechu
Już Adamów było trzech.

* * * *

Był to: Rus i Lech i Czech.
Tak to Ukraina w raju,
Chociaż leżała na skraju
Rajskiego niegdyś ogrodu,
Stała się matką narodów.

ZACHODNIA UKRAINA.

Gdzie to niby jest ta Zachodnia Ukraina? Kiedy powstała? O Ukrainie pisał w Australii pan Leszek Zaczek ze Lwowa, według jego poszukiwań źródłowych „Ukrainą” nazywano Kresy Wschodnie, daleko na wschód od Kijowa, Połtawy, Charkowa, jako terytorium leżące na skraju, lub inaczej u kraju Polski, tam gdzie już były tylko Dzikie Pola. Tam to Dymitr Wiśniowiecki, założył formacje organizacji wojskowej nazywając ich Kozakami, nadał im rangę Wojsk Rzeczypospolitej i najeżdżał kraj turecki, dla zdobywania łupów. Ukraina, jako pojęcie geograficzne terytorium, weszła w skład Rzeczypospolitej wraz z Litwą, ale naród zamieszkujący te ziemie nazywał się Rusinami. Arystokracja i szlachta ruska stała się polską. Książęta piastowscy wymarli, w Polsce pozostali wyłącznie książęta litewscy i ruscy.

Przed stu laty zaczął się formować współczesny naród ukraiński, głównie chłopskiego pochodzenia, dążący do swojej własnej państwowości. Niema się tu o co obrażać, ale nawet niezwykle utalentowany poeta, Taras Szewczenko był chłopem pańszczyźnianym.

Dzisiaj Zachodnia Ukraina znajduje się w Małopolsce Wschodniej i chociaż to się stało tak niedawno, nikt nie orientuje się jak i kiedy to się zaczęło. Dyskusje budzą emocje, ale trudno dojść do wiarygodnych źródeł. Chodzi o to by były to źródła oryginalne ukraińskie.

Wreszcie w 1983 roku ukazały się w druku źródła do stosunków polsko - ukraińskich (Published with Asystents Memorial Fund of Wasyl - Sofia Dmytrenko, Copy 1983 by Szewczenko Scientifik Society, Kotz, 1215 Summit Avenue, Jersey City, New York).

Ta dwutomowa publikacja obejmuje całość źródeł dokumentów, w oryginalnych językach po rusku - ukraińsku, polsku, niemiecku itd. Publikacja wydana jest niezwykle starannie, szkoda tylko, że w Polsce jest ona nie do zdobycia. W dokumentach tych znalazłem potwierdzenie prawdziwości moich dotychczasowych opracowań opartych na źródłach polskich.

Kiedy pod koniec pierwszej wojny światowej, zarówno Niemcy, jak i Austriacy próbowali zagrać kartą ukraińską, problemem zasadniczym nie było to, że Ukraińcy nie mieli, jak ubolewa Wasyl Kuczabski, swojego Paderewskiego, ale to, że mieli bardzo nieliczną inteligencję i niepiśmienny naród.

Brakowało ludzi, którzy stworzyliby reprezentację narodową. Metropolitą grecko - katolickim we Lwowie został wnuk Aleksandra hr. Fredry, rodzony brat gen. Stanisława Szeptyckiego, któremu bez skutku proponowano naczelne dowództwo wojsk ukraińskich, on jednak wolał pozostać generałem polskim.

Wśród Ukraińców po stronie rosyjskiej i austriackiej tworzyły się kolejne, samozwańcze rządy z reprezentacji różnych środowisk. Jedną z pierwszych reprezentacji ukraińskich był tajny zjazd studentów. W słynnym Traktacie Brzeskim, 9 lutego 1918 roku, w którym Niemcy „ofiarowały” Ukrainie Ziemię Chełmską,, Ukraińską Republikę Ludową, nieokreśloną terytorialnie, bez administracji, bez armii, fikcyjne państwo ukraińskie reprezentowali: były student dwudziestosiedmioletni Aleksander Sewruk i nieco młodszy Mikołaj Lewicki. Niemcy próbowali nadać rozgłos tej sprawie, licząc na zaopatrzenie swoich wojsk w żywność, zapomnieli jednak o tym, że to nie Ukraińcy o tym decydują, a ziemia na Ukrainie była własnością Rosjan i Polaków. Zamiast tego Traktat Brzeski wywołał lawinę polskich protestów dyplomatycznych i wojskowych. Jednym ze skutków było przejście brygady gen. Józefa Hallera przez front pod Rarańczą do formacji polskich po stronie rosyjskiej.

Rozpadającą się Monarchię Austriacy próbowali ratować przez przyłączenie do niej Ukrainy. W Wiedniu obiecywano Ukraińcom podzielenie Galicji i mianowanie dla Galicji Wschodniej namiestnika Ukraińca. Lwów, który był ogniskiem wszelkich działań polskich, miał stać się ukraińskim Piemontem do podbicia Ukrainy. Stało się tak co prawda ponad siedemdziesiąt lat później, jednak już bez udziału Austrii. W tamtym czasie organizowano Strzelców Siczowych, chociaż nie na Siczy, lecz na Bukowinie i typowano na króla Ukrainy, Wilhelma Habsburga, którego sami Ukraińcy przezywali ironicznie Wasylem Wyszywanym z racji ukraińskiej wyszywanej koszuli, w którą się stroił.

Dla ułatwienia działań ukraińskich, Austriacy wysłali ze Lwowa zmobilizowanych Polaków na front włoski, natomiast Strzelców Siczowych pod dowództwem Dymitra Witowskiego, który ogłosił się atamanem, czyli naczelnym wodzem, przesunięto z Czerniowiec do Lwowa. 1 listopada 1918 roku, ogłoszono we Lwowie powstanie państwa ukraińskiego, którego władzą została Ukraińska Rada Narodowa. Informowała o tym odezwa rozlepiona na murach miasta Lwowa. Dziesięciotysięcznej armii ukraińskiej pierwszy opór stawiła garstka studentów, młodzieży szkolnej i lwowskich batiarów, zdobywając różnymi, dziwnymi sposobami broń i amunicję. Ukraińcy nie mieli oparcia w mieście i po 22 dniach zostali wyparci ze Lwowa, w dniu tym nadeszła z Krakowa odsiecz, a w czerwcu 1919 roku resztki wojsk ukraińskich wycofały się za Zbrucz, przechodząc na stronę bolszewików. Wojska te, dla odróżnienia od wojsk ukraińskich powstałych po stronie rosyjskiej nazwano w 1920 roku wojskami zachodnio-ukraińskimi, a historycy sowieccy stworzyli historię Zachodniej Ukrainy. W 1918 roku Ukraińcom marzyła się Wielka Ukraina i nikt nie myślał o tworzeniu jakiejś tam namiastki szczątkowej Zachodniej Ukrainy. W rozszerzaniu socjalizmu na świecie każda metoda była dobra, jednym z etapów miało być oderwanie od Polski jej wschodnich ziem, w tym celu przy pomocy polskich komunistów w 1923 roku przekształcono Komunistyczną Partię Wschodniej Galicji na Komunistyczną Partię Zachodniej Ukrainy. Tak to po raz pierwszy oficjalnie została użyta ta nazwa.

W historii spotyka się wiele nieprawdziwych, często zabawnych „faktów” historycznych. Humorystyczne jest umieszczenie, autorstwa Władysława A. Serczyka, w Historii Ukrainy „wynalezienie ognia”, bardziej powściągliwa jest książka pt. „Ukraina i Ukraińcy” wydana po angielsku na dwustulecie Australii, której autorzy ograniczyli się do czwartego wieku po narodzeniu Chrystusa, kiedy to rzekomo już powstała Ukraina na skraju Persji, co prawda nazywała się Antae, ale po persku to znaczy to samo co po polsku Ukraina. Historycy nazywali Kazimierza III, Kazimierzem Wielkim, Królem Chłopów, a Władysława II, Władysławem Warneńczykiem, który najprawdopodobniej nie zginął pod Warną, ale umarł 40 lat później na Maderze.

Wuj mojej Mamy, prof. Czesław Nanke w Historii Nowożytnej tom II wydanej w 1926 roku na str.271 nazwał wydarzenia z 1918 roku we Lwowie, powstaniem Rzeczypospolitej Zachodnio Ukraińskiej, jest to może niezamierzone, ale fałszywe historycznie.

Daniel Beauvois prof. Uniwersytetu w Lille w książce pt. ”Polacy na Ukrainie 1831-1863" (Paryż 1987) określa jako Zachodnią Ukrainę trzy gubernie zaboru rosyjskiego obejmujące Kijowszczyznę, Wołyń i Podole, ze stolicami Kijów, Żytomierz i Kamieniec Podolski.

Kamieniec Podolski nigdy nie był miastem ukraińskim, leżał na Ziemi Czerwieńskiej i dlatego został włączony przez Kazimierza III do Polski, jednak był w zaborze rosyjskim i być może tym kierował się prof. Beauvois zaliczając go do Zachodniej Ukrainy.

Pierwszym dokumentem wprowadzającym nazwę Zachodnia Ukraina w dzisiejszym zrozumieniu, stał się stalinowski akt z 26 października 1939 roku, spisany w Teatrze Wielkim we Lwowie z udziałem polskich komunistów z Wandzią Wasilewską na czele, w którym uchwalono prośbę do Rady Najwyższej ZSRR o przyjęcie Zachodniej Ukrainy do składu Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej - pierwszego „państwa” ukraińskiego.

KULISY PIERWSZEGO ROZBIORU POLSKI.

Czy można powiedzieć, że naród to kultura i obyczaje, język i literatura, są przecież odstępstwa negujące taką ocenę, na przykład wielojęzyczna Szwajcaria lub języki niemiecki, angielski, hiszpański czy portugalski, którymi mówi wiele narodów. Niemcy, Austriacy, część Szwajcarów, mimo wspólnego języka różnią się obyczajami i mentalnością.

Przed tysiącem lat nie było jeszcze języków polskiego, ruskiego, rosyjskiego, czeskiego, czy też ukraińskiego, był język słowiański, ale już wśród Słowian rysowały się zalążki nowych języków, narodów i państwowości, zarysował się podział kulturowy, kultury zachodniej - łacińskiej i wschodniej - greckiej.

Zagadnienia państowości jeszcze w czasach Kazimierza III (nazwanego przez historyków Wielkim) miały zupełnie inny wydźwięk, dlatego nie należy dziwić się, że Kazimierz III w 1335 roku „przekupił” króla czeskiego Jana Luksemburczyka oddając mu Śląsk w zamian za zrzeczenie się praw do korony polskiej. Z dzisiejszego punktu widzenia było to przestępstwo przeciw całości naszych ziem. Tracąc Śląsk utrzymał koronę i odzyskał ostatecznie dla niej Grody Czerwieńskie, poprzednio wielokrotnie tracone przez Piastów.

Całkiem inaczej wyglądała ta sprawa w czasach Jana III Sobieskiego, kiedy to wojska królewskie idąc na odsiecz wiedeńską przez Śląsk należący wówczas do Austrii unosząc się honorem „zapomniały” o polskości tych ziem. Wystarczyło wtedy wyprosić austriackich urzędników, a ludowi śląskiemu mówiącemu wyłącznie po polsku przywrócić Ojczyznę.

Takie pojęcie honoru obce było Austrii, Prusom i Rosji, one tylko czyhały, aby uszczknąć kawałek polskiej ziemi. Nie byliśmy przygotowani do takiego sąsiedztwa i takie postępowanie było nam obce. Byliśmy wspaniali swoją kulturą, bogactwem, obyczajami, a nade wszystko wolnością. I dzięki tym cechom Polska rozrastała się i kwitła, a mimo to nie umieliśmy obronić swoich skarbów, zagościła w naszym kraju anarchia i głupota.

Sąsiedzi od dawna byli zainteresowani przywłaszczaniem sobie ziem polskich, nie bez winy naszych władców. Jeżeli błędem było sprowadzenie Krzyżaków, to szły za tym dalsze błędy. Przyjęcie hołdu pruskiego w 1525 roku zapoczątkowało powstanie państwa pruskiego jako Prus Książęcych, na razie w części t.zw. później Prus Wschodnich, a wkrótce pomimo protestu sejmu w 1563 roku za przyzwoleniem Zygmunta Augusta drogą rozszerzenia praw dziedzicznych nastąpiło połączenie Prus Książęcych z Brandenburgią. Tak sami Polacy stworzyli zagrożenie dla polskości Gdańska i Prus Królewskich.

W szesnastym wieku Prusy jeszcze nie były groźne, zagrożenie stanowiła jedynie Rosja, a właściwie Księstwo Moskiewskie i Austria. Pierwsza myśl rozbioru Polski narodziła się w głowach Iwana Groźnego i cesarza Austrii Maksymiliana II. Car miał otrzymać Wielkie Księstwo Litewskie, cesarz Koronę, w skład której wchodziła też Ukraina. Na przeszkodzie stanęła potęga Polski i wspaniały „niemalowany” król Stefan Batory.

Kolejna myśl rozbioru Polski powstała w czasie „potopu” szwedzkiego, opisanego w trylogii Sienkiewicza i tym razem wyszliśmy obronną ręką, utraciwszy jednakże Wschodnią Ukrainę. Niestety już wtedy zarysowało się rozprzężenie w narodzie i upadek myśli politycznej, co przyczyniło się do abdykacji Jana Kazimierza.

Zagrożenie dla całości Rzeczypospolitej stworzył August II Mocny, który za cenę dziedziczenia korony zamierzał odstąpić część ziem Fryderykowi Wilhelmowi I, a w wojnie z Szwecją utracił Inflanty.

Od początku osiemnastego wieku wyrosła nowa potęga w Europie. Tą potęgą były Prusy, które stały się zagrożeniem dla Niemiec, Francji, Austrii i Rosji, a przede wszystkim dla Polski, która w tym czasie żyła jakby w letargu. Jednym z celów wojny siedmioletniej (1756 - 64) było zniweczenie potęgi pruskiej i niewiele brakowało aby cel został osiągnięty. Prusy szczególnie naraziły się Austrii zagarniając w 1742 roku Śląsk i hrabstwo Glatzkie czyli Kłodzko. Antypruska koalicja zamierzała podzielić się ziemiami pruskimi. Wojska rosyjskie podbiły już Prusy Książęce i zajęły Berlin, Austria miała odzyskać Śląsk i hrabstwo Glatzkie, Saksonia miała otrzymać Magdeburg i Halberstadt, Szwecja Pomorze, a Francja Niderlandy, ale po śmierci carycy Elżbiety, nowy car Rosji, Piotr III wycofał się z koalicji i zwrócił Prusom rosyjskie zdobycze. Z wojny siedmioletniej Prusy wyszły zwycięsko, nietknięte, chociaż małe terytorialnie, zubożałe, ale z dobrą armią, jednakże ciągle jeszcze drugorzędne w Europie. Królem pruskim był Fryderyk Wielki, największy intrygant i geniusz polityki. Był to gracz nad gracze. Świetnie orientował się w sytuacji państw europejskich, widział powszechne rozprzężenie, brak środków na rozwój gospodarczy, źle zorganizowane armie, lokalne konflikty i sprzeczność interesów. Chociaż oceniał wszystkich bardzo krytycznie nie omieszkał wykorzystać ich słabostek do swojej polityki. Wszyscy obawiali się wojny. Wojna Rosji z Turcją przeciągała się w nieskończoność, straty były obustronne, wyczerpujące środki, a cel nieosiągnięty. Rosja była podobnie jak Prusy nowym przybyszem w Europie, jej wojska od 1711 roku swobodnie buszowały po Polsce stwarzając zagrożenie dla Austrii. Austria byłaby rada podzielić się z Rosją zdobyczami w Turcji, byleby bez wojny, ale drażniła ją obecność Rosji w Polsce.

Aby wyrwać Polskę z anarchii i z pod przewagi Rosji, Patrioci zawiązali Konfederację Barską. Wojna w Polsce wiązała liczne wojska rosyjskie i wyczerpywała środki Rosji. W takich warunkach narodziła się w głowie Fryderyka Wielkiego myśl rozbioru Polski, rozpoczęło się misterne tkanie sieci intryg. Celem Fryderyka Wielkiego było włączenie do swego państwa Prus Królewskich, Elbląga, Gdańska, Torunia i uzyskanie jednolitości terytorialnej swoich ziem. Tylko, że ziemie polskie Rosja uważała już za swoje lenno, a wojna z Polską, a tym samym z Rosją w interesie Prus była niepożądana. Fryderyk Wielki dysponował dobrze zorganizowaną armią, ale celem jego poprzez politykę unikania wojny były pokojowe zwycięstwa. Rosja była zainteresowana rozbiorem Szwecji do spółki z Prusami, co nie obyłoby się bez wojny, a tego Fryderyk nie chciał. Po stronie szwedzkiej stała Francja, a za Francją opowiadała się Austria, w której interesie było odzyskanie Śląska zagarniętego przez Prusy, to też ucieszyła Fryderyka rewolucja w Szwecji i zamach stanu Gustawa III, który wzmocnił siły Szwecji i ocalił jej niepodległość uniemożliwiając carycy podbój.

Dyplomacja pruska rozpoczęła batalię na wszystkich dworach Europy, realizując myśl Fryderyka Wielkiego nazywaną projektem „hrabiego Lynara”. Głównym założeniem tej polityki było znalezienie sposobu pogodzenia sprzeczności interesów Prus, Austrii i Rosji i doprowadzenie do potrójnego przymierza. Ze względu na swoje położenie możliwości tej nie dawały ani rozbiory Szwecji, ani Turcji, w których szukała swojego rozrostu Rosja. Granicząc z trzema państwami warunek ten spełniała Polska, należało zatem doprowadzić do sytuacji w której Rosja zrozumiałaby, że nie posiada sił na ujarzmienie i utrzymanie Polski wyłącznie dla siebie. Zaczęła się jedna z największych gier dyplomatycznych, igraszek na ostrzu brzytwy, naszpikowanych setkami intryg. Fryderyk dążył do narzucenia swojego pośrednictwa w zakończeniu wojny rosyjsko - tureckiej, udawał układy z Francją, wygrywał przetargi z Francją w Wiedniu i Petersburgu, wskazywał Austrii na możliwość zaokrąglenia granic kosztem Polski i wyśmiewał ją udając oburzenie, gdy proponowała to samo Prusom w zamian za odzyskanie Śląska, który Fryderyk uważał już za swoją własność. Fryderyk dostrzegał chciwość i obłudę Austrii i kusząc ją, misternie obmyślał plan rozbioru Polski, ale na pewno był zaskoczony szybkością podjęcia przez Austrię tych działań. W 1769 roku Austria tytułem praw dawnych, przedawnionego węgierskiego prawa własności, zajmuje Spisz (dany w 1412 roku pod zastaw Władysławowi Jagielle przez Zygmunta Luksemburczyka). 19 lipca 1770 roku rozpoczęto realizację „dawnych praw” do Wieliczki i Bochni, wykorzystano paraliż spowodowany panującą w Polsce zarazą morową, która pochłonęła szesnaście tysięcy ofiar. Wielki Kanclerz Koronny Polski protestuje (13.X.1770) przeciw grabieży terytorium Rzeczypospolitej, pogwałcenia prawa narodów. Konfederaci Barscy byli wyczerpani, Francja się nie liczyła, Anglia nie była zainteresowana, Fryderyk stworzył plan rozbioru, Austria dała bodziec, a wojna wschodnia środki. Myślano jeszcze o tym, czy nie wynagrodzić Polsce zaboru ofiarując jej Mołdawię i Wołoszczyznę. Protest Francji przeciw rozbiorom ograniczył się do wydania broszury piętnującej dokonanie „aktu przemocy i krzyczącej niesprawiedliwości”. Sam Fryderyk wykpiwał faryzeuszostwo Kaunitza, chciwość Austrii i Rosji, zaćmienie i bezsilność Francji, kpił z prawa na które powoływali się rozbiorcy, okazując wzgardę swoim wspólnikom. W ślad za Austrią, Prusy rozszerzyły swój kordon sanitarny zajmując Prusy Królewskie, Ziemię Chełmińską i Pomorze, oraz częściowo wzdłuż Śląska poznańskie i kaliskie. Mimo, że Rosja przez cztery lata nie mogła pokonać Konfederatów, starała się, aby działy rozbiorowe były jak najmniejsze uważając już resztę Polski za swoją własność. Jednak Rosjanie nie widzieli innej możliwości pokonania Konfederatów bez doprowadzenia do częściowego rozbioru Polski i dlatego prosili Fryderyka o przystąpienie Prus do rozbiorów, z zachowaniem równowagi niezachwianej w ziemi i ludności, po czym sądzili, że Polacy będą widzieli w Rosji ratunek przed dalszymi zaborami i będą jej ulegli.

Plany rozbiorowe nie były dokładnie opracowane i świadczyły o słabej znajomości geografii wśród zaborców. W art.1 wschodnią granicę zaboru austriackiego określała rzeczka Potorze, dopływ Dniestru. Tymczasem takiej rzeczki nie było. Potorze (chyba Podhorce?) było to miasteczko u źródeł Seretu, wpadającego do Dniestru, to też Austria przesunęła swój zabór do Zbrucza. Austriacy naruszyli zasadę równości działów. Katarzyna przeciwna rozszerzaniu zaborów nadmiernie uszczuplających Polskę, jej państwo „pośrednicze” poleciła Paninowi by zaprotestował przeciw zajmowaniu przez Austriaków Lwowa „leżącego w środku Polski, jako bardzo ważnego dla niej ośrodka”. Interwencja Fryderyka uświadamiająca jak wielkie korzyści bez wojny dawały rozbiory spowodowała, że Rosjanie ustąpili Austriakom. Rosja była w ciężkim położeniu, prowadziła uciążliwą wojnę z Turcją, usiłowała „otoczyć opieką” prawosławnych na Bałkanach i podporządkować sobie Tatarów, ponadto miała wewnętrzne kłopoty wynikłe z buntu Kozaków Dońskich Pugaczowa. Mimo to, prowadziła w Polsce od Sejmu Niemego w 1717 roku ciągłą i jednolitą politykę, gwarantując jej konstytucję, liberum veto, anarchię i rozprzężenie w państwie, spełniając swoje „posłannictwo cywilizacyjne”.

Na początku lipca 1772 roku wojska austriackie pod dowództwem gen. Andreasa Hadika stanęły w Skniłówku pod Lwowem w oczekiwaniu na zakończenie układów podziałowych. Po ustaleniu granic działów 5 sierpnia 1772 w Petersburgu, Austriacy zajęli Lwów (19 września), a 28 września odbył się triumfalny wjazd do miasta pierwszego gubernatora nowej austriackiej prowincji. Był nim hrabia Jan Antoni Pergen. 4 października w katedrze lwowskiej odbyła się uroczystość instalowania namiestnika. Arcybiskupa Wacława Sierakowskiego w mieście nie było, do urządzenia nabożeństwa zmuszono sufragana Samuela Głowińskiego, wezwano do uczestnictwa także radę miejską, której delegacja bez powodzenia pisemnie prosiła o uwolnienie od tego aktu jako ubliżającemu zaprzysiężonej wierności królowi polskiemu. Wystosowano również pismo do kanclerza Młodzianowskiego: „Królewskie miasto Lwów, które zawsze niezachwianą zachowało wobec polskich królów, a także i wobec, szczęśliwie nam teraz panującego króla Stanisława Augusta, wierność, otrzymawszy onegdaj rozporządzenie jen. Hadika, aby wziąć udział przy instalacji cesarskiego *ministra*, wszelkimi sposobami starało się od tego uwolnić - niestety bezskutecznie. Tak więc dnia jutrzejszego, to miasto od wszystkich opuszczone, nie bez ciężkiego umysłów przygnębienia, w nakazanym akcie obecnością swoją będzie musiało uczestniczyć! Jednakże czyn ten, samą tylko podyktowany przemocą, stałości miasta tego w zachowaniu nieskazitelnej wiary, Najj. królowi polskiemu, panu swemu miłościwemu, w niczem na przyszłość zachwiać nie potrafi.” W czasie uroczystości, przy zamkniętych bramach miasta i obsadzeniu ulic przez patrole dragonów, wobec przygnębionych mieszczan, grenadierzy austriaccy wznosili okrzyki na cześć cesarzowej Marii Teresy i cesarza Józefa II. Po kościele odbył się bankiet u gubernatora, na który za przykładem ostatniego lwowskiego starosty Jana Kickiego nie przybył żaden z polskich urzędników. Po uroczystościach rozkazano władzom miejskim podpisanie formuły przysięgi - podpisy zbierano do 10 stycznia 1773 roku. Czekano na przyzwolenie sejmu polskiego. Na nic zdały się protesty dwudziestosiedmioletniego posła ziemi nowogródzkiej Tadeusza Rejtana. Jednych posłów straszono, innych przekupywano, grożono sejmowi powiększeniem zaborów. Z inicjatywy Panina i Kaunitza działał już „fundusz przekupniczy”, na który każdy dwór zobowiązany był do wpłacenia 150-200 tysięcy dukatów na przekupywanie Polaków. Tylko nieliczni nie brali zdradzieckich dukatów. Gdy 18 września 1773 roku delegacja sejmowa podpisała traktaty cesyjne, ustalono termin złożenia hołdu w Wiedniu i w całej nowej prowincji austriackiej w dniu 29 grudnia tegoż roku.

Austriacy, może z powodu błędnych ocen, w obawie przed przewidywaną opozycją polskich sił w Krakowie wybrali Lwów na stolicę Galicji. Niegdyś silne i prężne miasto, zostało w 1704 roku zdobyte, ograbione i zrujnowane przez Szwedów, jego siła militarna nie została odbudowana, a liczba mieszkańców w czasie rozbioru wynosiła zaledwie dwadzieścia tysięcy. Austriacy nie docenili żywiołu polskiego, Lwów dziewiętnastego wieku stał się kuźnicą polskiej nauki, kultury i sztuki. Na zakończenie pierwszego rozbioru 7 grudnia 1773 roku zatknięto orły austriackie na Zbruczu, a jeszcze wiosną 1774 Fryderyk dobrał sobie około dwieście wiosek ustawiając słupy graniczne na Kujawach. Ponadto Austriacy powiększyli swoje państwo zajmując 20 września 1774 roku Bukowinę, a następnie Serbię i Bośnię.

Zasada równości działów nie została dotrzymana. Austria zajęła 83 tysiące km kw. i 2650 tysięcy ludności, Rosja 92 tysiące km kw .i 1300 tysięcy ludności, a Prusy 36 tysięcy km kw. i 560 tysięcy ludności (bez Gdańska i Torunia). Mimo to największą korzyść odniosły Prusy, po pierwsze zajęły czołową pozycję w Europie, po drugie stały się bramą celną polskiej gospodarki. Największą cenę zapłaciła Rosja jako gwarantka całości Rzeczypospolitej stała się główną winowajczynią rozbioru Polski.

Cytując Alberta Sorela: „Rosja pchała się do Europy i nad Morze Czarne, Prusy na zewnątrz, Austria powiększała się, aby nie zostać zdławioną, wszędzie w Europie pod popiołem żarzył się ogień przyszłego starcia się dążeń Rosji, Prus i Austrii. Na razie płacono sobie nawzajem kawałkiem Polski. Przyjaciele i wrogowie Polski frymarczyli polskim narodem. Nadużycie praw zostało uprawnione aktem podpisanym przez państwo niezdolne do obrony... ku nauce i przestrodze świata europejskiego. Powstało potrójne przymierze w systemie równowagi zaspokojenia ambicji, bez współzawodnictwa grożącego zachwianiem Europy. Upadek Turcji i bezrząd Polski spełniły misje: cywilizacyjną Rosji, historyczną Prus i polityczną Austrii. Prusy i Austria rozpuszczały się w środowisku słowiańskim. Przymierze zacieśniała chciwość, ale rozluźniała zazdrość, pożądliwość jest nieskończona. *Gwałt i pożądliwość (od czasów Nuny) przywłaszczania sobie cudzej własności były sławione u barbarzyńców - powiada Plutarch.* Historia nie zatrzymuje się.”

Przez cały okres zaborów, zaborcy eksploatowali ziemie polskie, czerpiąc kolosalne zyski materialne, z tych pieniędzy budowany był Wiedeń, Berlin, Petersburg i Moskwa. Gdy w roku 1918 Polska odzyskała niepodległość mocarstwa zaborcze nie tylko nie zapłaciły żadnego odszkodowania, ale nawet nie zwróciły zagrabionych dóbr kultury polskiej. Czy w tej sytuacji Rzeczpospolita Polska może poczuwać się do jakiegokolwiek obowiązku spłacania długu po PeeReLu.

LWÓW w LATACH 1939 - 1941 W HISTORII ZSRR

Ktokolwiek weźmie za sto lat do ręki „historię Lwowa”, wydaną przez Akademię Nauk Ukraińskiej SRR w 1984 roku w Kijowie, będzie sądził, z uwagi na powagę Kolegium Redakcyjnego, że ma do czynienia z dziełem źródłowym, może obarczonym pewną tendencyjnością, ale prawdziwym.

W przypadku źródłowych prac historycznych, rosyjsko-ukraińskich tak można traktować „Historię Rusi w kronikach jej największych dziejopisów”, napisaną przez Michała Kostomarowa, wydaną również w Kijowie w 1875 roku. W dziele tym, pisanym mimo wszystko tendencyjnie, historia jest jednak prawdziwa. Przytoczę tu tylko przykład dotyczący ziemi lwowskiej: „Grody Czerwieńskie zostały zdobyte w 992 roku na Polakach i dwukrotnie (właściwie kilkakrotnie) przechodziły z rąk do rąk” pomijając fakt, że po raz pierwszy było to w 981 roku, była to prawda historyczna, natomiast w dalszym ciągu tekstu wyjaśnienie, że Grody Czerwieńskie były zamieszkałe przez Chorwatów (w IX i X wieku - przez blisko dwieście lat), którzy kulturowo czuli się bliżsi Rusinom niż Polakom, jest naświetleniem tendencyjnym, wymyślonym, które można między bajki włożyć. Kultura polska w czasach Mieszka I jeszcze nie czerpała z dóbr zachodu i niewiele się różniła od innych kultur słowiańskich. Zapewne na pierwsze miejsce zaczęła się wybijać kultura Czechów. Różnice językowe Słowian przed tysiącem lat były niewielkie i wiara, obrządku rzymskiego w Polsce i wschodniego na Rusi była jeszcze niezbyt głęboko zakorzeniona, bowiem chrzest Polski jeszcze nie zdążył wywrzeć trwałych wpływów na mieszkańców Grodów Czerwieńskich. A jednak można sądzić, że podbój Grodów Czerwieńskich przez Rusinów nie był łatwy i lekki, a mieszkańcy czuli już pewną odrębność państwowo-plemienną, związaną z Polską i walczyli z Rusinami jak lwy, na śmierć i życie, skoro w czasie tych walk zniknęły z powierzchni ziemi ich główne grody, Czerwień i Wołyń. Historia uznała Chorwatów za Słowian zachodnich. Trudno dziś odtworzyć ich historię i wyjaśnić powiązania z innymi plemionami, które tworzyły Polskę. Brak również źródeł o ich losach w okresie Księstwa Halickiego, przypuszczalnie ci którzy uszli z życiem w czasie walk zostali zapisani w kronikach ruskich jako polscy mieszkańcy w ruskich grodach Księstwa Halickiego.

Historia Lwowa wydana przez Akademię Nauk Ukraińskiej SRR, której patronuje dziewięcioosobowe Kolegium Redakcyjne, a plejada trzydziestu ośmiu autorów i pięciu recenzentów przypisana jest do całości tekstu, gdy poszczególne rozdziały nie mają autorów, czyli są niejako anonimowe, nie może być traktowana jako dzieło historyczne, ponieważ całkowicie mija się z prawdą. W czterysta stronicowej historii Lwowa, dzieje „władzy radzieckiej” obejmują prawie połowę tekstu, a lata 1939-1941 zajmują 21 stron. Dwa lata to pięć procent historii 750 lat miasta, historii nieprawdziwej, wydumanej, powielanej dla celów propagandowych bez zmian od czasów stalinowskich, wymagającej frontalnej rozprawy.

Drugą wojnę światową poprzedziło istnienie przez dwadzieścia lat Polski Niepodległej, tej Polski, która stała na drodze opanowania przez komunizm Zachodniej Europy. Należało ją osłabić i zniszczyć. Zadanie to powierzono w Polsce komunistom. W pierwszej kolejności poprzez Komunistyczną Partię Niemiec, w której działali tacy „Polacy” jak Róża Luksemburg, Julian Marchlewski, Leon Jogiches ps. Jan Tyszka - mąż Róży oraz Komunistyczną Partię Górnego Śląska, przystąpiono do działań mających na celu oderwanie Śląska od Polski. Niemała była ich zasługa w oderwaniu przeważającej części Śląska, co miało znaczący wpływ na obniżenie potencjału polskiej gospodarki, ale nie przyczyniło się do umocnienia komunizmu w Niemczech. Następnie w 1923 roku Komunistycznej Partii Polski powierzono organizację Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi w Wilnie i Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy we Lwowie, w celu oderwania polskich ziem wschodnich. Stalinowi wtedy jeszcze nie śniło się aby w Wilnie robić Litwę. Z zadania tego komuniści nie wywiązali się i pierwszy ich garnitur Stalin zlikwidował fizycznie w latach 1937-38. Ocaleli ci, którzy odsiadywali kary więzienia w Polsce. Zadanie to nie było wykonalne, zarówno w Wilnie, jak i we Lwowie tętniło polskie życie.

Rozdział pt. „Lwów na drodze przemian socjalistycznych 1939 - 1941” wymaga szerokiego omówienia w celu przedstawienia niedomówień i fałszerstwa historii ciągle jeszcze polskiego Lwowa. Czytamy tutaj „Historyczny proces zjednoczenia zachodnio-ukraińskich ziem z Radziecką Ukrainą, w składzie ZSRR, odbywał się zgodnie z międzynarodowym stanowiskiem”. Pierwszy raz nazwa Zachodnia Ukraina pojawiła się w dokumentach z okazji powstania Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy w celu uzasadnienia zmiany przynależności terytorialnej Małopolski Wschodniej. Już Austria próbowała we Lwowie budować państwo ukraińskie jako przyczółek do podboju Ukrainy, dając jej na króla Wasyla „Wyszywanego” Habsburga. W procesie zjednoczenia, obok Armii Czerwonej, główną rolę odegrały lwowskie „Żydki”, hańbiąc swoim postępowaniem naród żydowski. Międzynarodowe stanowisko skierowane przeciw niepodległości Polski wypowiadane było przez Francuzów, którzy popierali Rosję carską, dopiero gdy zmieniła się sytuacja i powstała Rosja sowiecka Francja udzieliła swego poparcia Polsce. Również przeciw Polsce skierowana była polityka angielska. Znany jest ze swej działalności jawny i niesprawiedliwy wróg Polski lord Curzon. Współpraca niemiecko-rosyjska kształtowała nieustannie międzynarodowe stanowisko wobec Polski. Uwieńczeniem tego stanowiska stał się akt rozbioru Polski, który przeszedł do historii jako pakt Ribbentrop-Mołotow. Pakt ten został potępiony przez świat, jedynie w Polsce jest przemilczany przez oficjalne czynniki.

A oto dalszy ciąg tekstu: „1 września 1939 roku faszystowskie Niemcy, (dyskretnie pominięto, że w porozumieniu z ZSRR) wiarołomnie napadły na Polskę. Rozpoczęła się druga wojna światowa.” To już postęp, dotychczas źródła radzieckie podawały jako datę rozpoczęcia drugiej wojny światowej, dzień 22 czerwca 1941 roku, w celu zalegalizowania grabieży polskich ziem i odwrócenia uwagi od najistotniejszej daty 23 sierpnia 1939 roku, kiedy Związek Radziecki upoważnił Niemcy do rozpętania drugiej wojny światowej.

„Wobec hitlerowskiej agresji - czytamy dalej - burżuazyjno - mieszczański Rząd Polski, okazał całkowitą niezdolność organizacji efektywnego oporu i zdradziecko opuścił ludność Polski”. Zapomniano przypomnieć, że to zdradzieckie opuszczenie Polski przez Rząd spowodowane zostało przez agresję radziecką, a opór stawiany Niemcom przez siły polskie wyróżnił się wśród narodów Europy efektywnością i czasem trwania. Sam Stalin z tego powodu opóźnił wydanie rozkazu przekroczenia granicy polskiej przez Armię Czerwoną, obawiając się udzielenia pomocy Polsce przez Francję i Anglię, a gdy przekonał się o braku wartości zobowiązań militarnych „zgniłego zachodu” potępił oba te kraje na drodze dyplomatycznej, oskarżając je o ”burzenie” pokoju w Europie. Mimo niedotrzymania terminu ustalonego w pakcie Ribbentrop-Mołotow, Hitler dotrzymał umowy i zapłacił Stalinowi połową Polski, wycofując swe wojska spod Lwowa, nie był jeszcze gotowy do wojny przeciw Związkowi Radzieckiemu, a wojna z Polską wyczerpała jego środki. Otoczenie opieką przez Związek Radziecki ludności tzw. „Zachodniej Ukrainy” i „Zachodniej Białorusi” to już banał propagandowy. Niebawem przypomniano sobie lepsze uzasadnienie dla grabieży Wilna, wcielając go do Radzieckiej Litwy. List do Stalina z prośbą o włączenie Wilna do Radzieckiej Litwy napisał zasłużony komunista Jerzy Putrament. 17 września 1939 Armia Czerwona wkroczyła na ziemie polskie, doszło do dwu bitew i wielu potyczek. W beznadziejnej sytuacji dowództwo wojsk polskich obrony Lwowa, nieświadome treści paktu Ribbentrop-Mołotow podpisało akt kapitulacji z przedstawicielami Armii Czerwonej, którego warunki nie zostały dotrzymane przez Związek Radziecki. Początkowo propaganda głosiła, że Związek Radziecki idzie na pomoc Polsce, następnie próbowano wprowadzić zamęt, oczerniając oficerów polskich jako przedstawicieli „burżujów”. Pojedynczych jeńców nie brano, ulice zalegały trupy oficerów, policji, urzędników państwowych. W ten sposób zginął zastrzelony na moście w Kutach (17-18 września) autor „Kariery Nikodema Dyzmy” Tadeusz Dołęga Mostowicz.

Nad stolicą kultury polskiej zapanowała beznadziejna niewola, tym straszniejsza, że poparta przez zdrajców Ojczyzny, którym patronowała Wanda Wasilewska. Niemcom w zagarniętej Polsce nie udało się zwerbować kolaboracjonistów. Związek Radziecki miał do dyspozycji komunistów i szumowiny miejskie. Julian Stryjkowski opisuje te dni, kiedy na ulicach Lwowa ganiały gromady rozwrzeszczanych „Żydków” wiwatując na cześć „wybawicieli”. Podobnie jak później przez wiele lat w Polsce Ludowej, spędzano na mitingi tłumy ludzi, przywożono w teczce „wyniki wyborów” i organizowano „nową władzę ludową” i „nowe życie”. Rabowano majątki, sklepy i magazyny, wywożono do ZSRR niezliczone zapasy żywności i towarów przemysłowych. Wybrańcy losu, szczęśliwi „ruscy” przybyszy nazywani przez nas „Moskalami” mówili: „toż to u was Ameryka”.

Miasto zaczęło żyć normalnym okupacyjnym życiem. Zaczęły się całonocne kolejki po chleb, mąkę i cukier, pieniądze zastąpił handel wymienny, zapanowała spekulacja i głód. Towarzyszyły temu liczne choroby, zwiększona śmiertelność szczególnie wśród dzieci, odmrożone nogi i tysiące nowych problemów. Względny dobrobyt zamieniał się w powszechną nędzę. Mimo to, dobrze zorganizowana gospodarka miejska, niemal bez przerwy zapewniała mieszkańcom dostawy światła, gazu ziemnego i wody. Przedwojenne urządzenia ze znakami polskich firm w tzw. „Zachodniej Ukrainie” służą do dnia dzisiejszego jako dowód dobrej roboty polskich fachowców.

Jak to wygląda w omawianej historii Lwowa. Wciąż jeszcze polski Lwów przedstawiony jest jako ważny polityczny i kulturowy ośrodek „Zachodniej Ukrainy”, gdzie ludzie pracy witali swoich braci wyzwolicieli, wyrażając im swoją wdzięczność, na wielotysięcznych mitingach. Rosła świadomość ludu pracującego na drodze wyzwolenia socjalnego i narodowego. Mieszkańcy Lwowa to znaczy Polacy z radością przyjmowali obywatelstwo radzieckie. Chociaż nie wszyscy, zachował się w archiwum domowym radziecki paszport mojej ciotki, która kazała sobie wpisać, że jest Czeszką. Tak sobie zakpiła moja ciotka z władzy radzieckiej i komunistycznej partii.

Szybko została zorganizowana Tymczasowa Administracja, zajmująca się wszystkimi problemami życia. Ustalono stałe ceny towarów spożywczych i przemysłowych, zastosowano energiczne środki do walki z spekulacją, ale nie wyjaśniono skąd się wzięła spekulacja w warunkach cudownego życia w socjaliźmie. Władza radziecka dała miastu elektryczne oświetlenie i komunikację tramwajową, a „czerwonoarmiści”, którzy karabiny nosili na sznurkach, odbudowali miejskie wodociągi. Ileż kpin i dowcipów krążyło po mieście na temat jak to źle było ludziom w burżuazyjnej, pańskiej Polsce, a jak „liogko dyszyt czeławiek w ZSRR.” W Związku Radzieckim każdy ma prawo głosować na władzę ludową, byle nie przeciw, bo jakże by mogło być inaczej. W historii Lwowa znajdują się szczegółowe opisy pomocy dla „zabiedzonego” miasta, w którym otwarto 56 sklepów opuszczonych przez właścicieli, a podstawowe produkty żywnościowe: mąkę, cukier, sól i towary przemysłowe sprowadzano z całego Związku Radzieckiego. Dla dziewięciu tysięcy bezrobotnych i uciekinierów w siedemnastu kuchniach wydawano codziennie obiady, co jadła reszta tego nikt nie wyjaśnia, zapewne posiadali zapasy z okresu „pańskiej” Polski, ale liczba bezrobotnych we Lwowie określona jest wyraźnie na ponad czterdzieści pięć tysięcy, z których dzięki wprowadzeniu dwuzmianowości pracy, uruchomieniu nieczynnych i nowych przedsiębiorstw, oraz szerokiego budownictwa, począwszy od 1 października 1939 roku do 1 kwietnia 1940 roku otrzymało pracę dwadzieścia osiem tysięcy. Rzecz zrozumiała, że stało się to dzięki nauce radzieckiej i szerokiemu szkoleniu zawodowemu i politycznemu niezliczonych rzesz mieszkańców. Ale myślę, że to chyba „prima aprilis”, ponieważ dalej w tekście podana jest wcześniejsza data, 14 lutego 1940 roku, jako data pełnej likwidacji bezrobocia. W tym czasie, rzecz jasna dobrowolnie, do pracy w Związku Radzieckim wyjechało ponad siedemnaście tysięcy bezrobotnych.

Na wielu stronach znajdujemy opis historycznych przemian, których podstawą było szkolenie polityczne przeprowadzane w celu uświadomienia społeczeństwa jakim skarbem jest socjalistyczna ojczyzna, oraz jak wielkie zadania wynikają z możliwości decydowania i kierowania losem wyzwolonego kraju. Na mitingach postulowano przyłączenie się do Wielkiego Związku Radzieckiego, by pod kierownictwem partii komunistycznej budować nowe socjalistyczne życie. A oto tematy przeprowadzanego szkolenia, które przyczyniło się do zlikwidowania bezrobocia we Lwowie: „Leninowska narodowa polityka partii bolszewików”, „Burżuazyjno - nacjonalistyczne partie - wrogami ludzi pracy”, „Inteligencja radziecka”, „Partia leninowska organizatorem budowy socjalizmu w ZSRR”, „O ustroju i konstytucji ZSRR”. I mamy tu dokładne informacje, jak to we Lwowie „kipiało” socjalistyczne życie i z wielkim entuzjazmem nadrabiano zaległości w stosunku do wielkiego Związku Radzieckiego, na przykład na zebraniu kolektywu zakładów metalowych wzięło udział 1956 robotników. Tyle było tego komunistycznego zapału, że nie można się dziwić, że ludzie zapominali o jedzeniu ciesząc się z możliwości twórczej pracy. Historia przywołuje dane archiwalne, podając skład liczbowy poszczególnych zebrań i cytując wygodne nazwiska importowanych głównie działaczy.

Po starannych przygotowaniach, już 26 października 1939 roku, delegaci wybrani przez ludzi pracy, rozpoczęli obrady Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy w Teatrze Wielkim we Lwowie. Była tam również Wandzia Wasilewska, chociaż nie zostało to uwypuklone w omawianej historii. Podczas obrad zapadły historyczne decyzje w postaci „Deklaracji o władzy państwowej na ziemiach zachodnio-ukraińskich”, wyrażającej wolę robotników, chłopów i inteligencji pracującej. Akt powyższy podkreśla, „że cała władza należy do ludzi pracy miast i wsi, w przedstawicielstwie Rady Deputowanych ludzi pracy”. Uchwalono prośbę do Rady Najwyższej Związku Radzieckiego o przyjęcie Zachodniej Ukrainy do składu Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, łącząc naród ukraiński w jeden organizm państwowy, na zakończenie wiekowego podziału ukraińskiego narodu. Uchwalono również konfiskatę banków, fabryk i przedsiębiorstw oraz ziemi obszarników i zakonów. Zrealizowane zostały odwieczne marzenia i pragnienia szerokich rzesz ludzi pracy, (tego ciągle jeszcze polskiego Lwowa). A potem dalsze wybory, kolejno do Rady Deputowanych ZSRR, USRR oraz do lokalnych rad. W historii podane są szczegółowe dane o liczbie głosujących, wynikach wyborów oraz wybranych deputowanych, aczkolwiek nie wszystkie nazwiska są podawane, z niewyjaśnionych przyczyn pomijano dwie, trzy osoby niegodne wspomnienia. Rachunek tu jest trudny i przy pomocy arytmetyki niemożliwy do potwierdzenia prawdziwości.

Do Zgromadzenia Ludowego, 22 października 1939 roku, wzięło udział 256.802 głosujących tj. 95,7% uprawnionych, a na kandydatów ludu padło 240.068 głosów tj. 93,5%. Do Rady Najwyższej ZSRR, 24 marca 1940 roku, wzięło udział w głosowaniu 282,3 tysiące tj. 96,77%, (wszystkie liczby przepisane dokładnie) wybrano sześciu Lwowian: WG Sadowy, WŁ Wasilewska, MW Koziriew (?), KI Studynskij oraz dwu niegodnych pamięci, pewnie okazali się trockistami. Do Rady Najwyższej Ukraińskiej SRR wybrano dziewięciu Lwowian: MS Woźniak, FI Jeremienko, BS Kołesnyczenko, GS Kuźmińska, MG Macka, JD Stadnyk, PI Franko i dwu niegodnych wspomnienia. Do miejscowej Rady Deputowanych, 15 grudnia 1940 roku w wyborach wzięło udział 304.426 głosujących tj. 97,7% z tego na kandydatów ludowego bloku komunistów padło 98,6%, do Rady Miejskiej wybrano 519 osób, w tym 128 kobiet (napewno dostatecznie uświadomionych), a do Rad Rejonowych (chyba powiatowych?) wybrano 843 osoby. Pod względem narodowościowym, w tym ciągle jeszcze polskim Lwowie, wybrano 274 Ukraińców, 144 Polaków, 73 Rosjan oraz 28 osób siedmiu narodowości i można by pomyśleć, że ani jednego Żyda, a przecież mieszkało we Lwowie w tym czasie 120 tysięcy Żydów. Czyżby tak objawiał się sowiecki antysemityzm. Powszechnie mówiono, że w radach siedzą same „Żydy”, że rządzi „żydo-komuna”. Po tych wyborach, Lwów w omawianej historii, stał się już starym ukraińskim miastem i nadrobił opóźnienie w rozwoju. Zakipiało socjalistyczne życie.. Już 90% ludzi należało do związków zawodowych. Komsomolcy pomagali partii wychowując dziewięć tysięcy pionierów. Już w kwietniu 1940 roku, działało we Lwowie 121 podstawowych organizacji partyjnych, obejmujących 1550 członków i 632 kandydatów. W tak dużym mieście, po tylu szkoleniach, to trochę mało, jeśli tak wyglądała „prężna” działalność biur komitetów partyjnych, to nie ma się czym chwalić. A jednak historycy radzieccy uważają, że „utwierdzał się nowy socjalistyczny ład, wzrastała socjalna aktywność pracujących mieszkańców miasta, prawdziwych gospodarzy radzieckiego Lwowa.” Oto mamy przedstawione wszystko to, czego nie było i ani słowa o tym co się działo w mieście. Ile trudu zadali sobie funkcjonariusze NKWD, mając pełne ręce roboty przy aresztowaniach i wywózkach, czyli „przy oczyszczaniu ziemi od Polaków”, jak to zjawisko trafnie nazwał prof. Edward Prus w książce pt. „Herosi spod znaku tryzuba”. Masowe aresztowania przeprowadzane przeważnie w nocy obejmowały przede wszystkim polską inteligencję, również z postępowymi przekonaniami. Aresztowani zostali Władysław Broniewski i Wacław Grubiński, na którego procesie za działalność literacką, poświęconą Leninowi zeznawał wierny stalinowiec Jerzy Putrament. W lutym 1940 roku rozpoczęły się masowe wywózki na Sybir. Wywożono rodziny aresztowanych i uchodźców z terenów zajętych przez Niemców. Ogółem wywieziono z Wschodniej Polski 1,5 do 2 milionów ludności, ile? tego historycy nie zauważyli, to chyba wroga propaganda, żadnych wywózek nie było.

Do opuszczonych, zwolnionych mieszkań, upaństwowionych budynków, których historycy określają na pięć tysięcy, wprowadzili się nowi mieszkańcy. To jest jedyna liczba, która może przedstawić zakres aresztowań i deportacji we Lwowie. Jednakże pozostałe liczby dotyczące mieszkańców biorących udział w głosowaniu, są źródłem równie ciekawych informacji, świadczą bowiem o ilości ludności napływowej z Rosji, przewyższającą liczbowo ludność aresztowaną i deportowaną na wschód o ponad 60 tysięcy. Jednocześnie trzeba przypomnieć, że wielu uchodźców nie było we Lwowie zameldowanych, a więc wszystkie liczby są zaniżone.

Jeśli się przyjmie, że uprawnieni do głosowania w miastach stanowią tylko 71% mieszkańców, możemy ustalić następujący wzrost liczby mieszkańców Lwowa.
22 października 1939 co najmniej 378 tysięcy
24 marca 1940 co najmniej 411 tysięcy
15 grudnia 1940 co najmniej 439 tysięcy

Wśród aresztowanych i wywiezionych byli również Żydzi, wśród których patriotów polskich było nie mniej niż komunistów, ale o tym rzadko się pamięta. Dla opinii o Żydach wiele zła czynią sami Żydzi, jak na przykład Julian Schulmeister, w książce pt. „Piaski płoną”, w której wkłada w usta polskich Żydów, słowa komunistycznych zdrajców ojczyzny: „Ja, wierny syn wielkiego Związku Radzieckiego...” takich słów nie napisałby Marian Hemar nawet pod groźbą utraty życia. Trzeba pamiętać, że wśród lwowskich Żydów, komuniści nie przekraczali nawet 2%, ale na naród żydowski rzucali duży cień hańby.

Kiedy Rada Najwyższa 1 listopada 1939 roku przychyliła się do „prośby ludu” i Lwów został przyjęty do Radzieckiej Ukrainy, rozpoczął się burzliwy proces budowy nowego socjalistycznego życia. Lwowiacy otrzymali pomoc z całego Związku Radzieckiego od ludzi pracy, organizacji partyjnych i władzy radzieckiej. Dyrektorami zakładów zostali najlepsi robotnicy, w tym również kobiety. Do końca 1940 roku do kierownictwa powołano 3788 osób, wyszkolonych zapewne na wieczorowych kursach marksizmu - leninizmu. Pozostanie zagadką, jak wśród nich przeszmuglowali się trockiści, których później musiano aresztować.

Chleba we Lwowie pieczono dwa i pół raza więcej niż za „pańskiej” Polski, dlaczego teraz go brakowało, o tym historycy nie piszą. Szeroko rozwijał się ruch współzawodnictwa pracy, jak grzyby po deszczu wyrastali przodownicy pracy i stachanowcy. Jakoś przeoczono w tekście i przedstawiono jako sukces władzy radzieckiej, niechlubne, mocno spóźnione i to tylko na papierze, przejście na ośmiogodzinny dzień pracy, zachwycając się uchwałą Prezydium Rady Najwyższej z dnia 26 czerwca 1940 roku. W burżuazyjno - mieszczańsko - obszarniczej Polsce taką uchwałę podjęto, łącznie z odpowiedzialnością karną za jej niestosowanie, w pierwszych dniach po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku.

Pisząc o poprawie bytu materialnego ludzi pracy, autorzy historii dali dowód, że nie mają pojęcia na czym polega dobrobyt, opieka państwa i świadczenia socjalne. Podawane liczby są żonglerką bez pokrycia, ponieważ nie znana jest wartość wydatkowanych pieniędzy i ich skuteczność, a z własnych życiorysów wiemy, że była to czysta propaganda.

Wydumany jest również rozwój szkolnictwa i oświaty. Ani słowa o tym, jak to uznano wysoki poziom szkolnictwa polskiego za niski i w 1939 roku wszyscy uczniowie musieli powtarzać rok nauki.

Historycy opisują wielką pracę przy likwidowaniu analfebetyzmu, rozwój liczbowy szkolnictwa powszechnego, średniego, zawodowego i wyższego, jak to w ciągu dwu lat podwoiła się liczba studentów, nie wiadomo, czy to spośród owych analfabetów? Do Lwowa, który po wyniszczeniach trzech okupacji dał po wojnie kadry do obsadzenia wielu polskich uniwersytetów i politechnik, sprowadzono z Związku Radzieckiego 130 profesorów? Radziecka reorganizacja szkolnictwa wyższego polegała przede wszystkim na zmianie nazw uczelni i dodaniu do programu nauczania marksizmu i leninizmu. Podobnie przedstawiony jest wszechstronny „rozwój” opieki społecznej, szpitalnictwa, wypoczynku, sportu, kultury, teatrów, filharmonii, domów twórczości, szkół muzycznych, orkiestr, opisane są liczne muzea: etnograficzne, historyczne, przyrodnicze, przemysłu artystycznego, literacko -pamiętnikarskiego, galerie malarstwa i rzeźby, jakby w tym spadku po Polsce była zasługa Związku Radzieckiego.

Rozwijała się radziecka literatura. Do związku pisarzy radzieckich przyjęto 58 pisarzy lwowskich, wśród nich: JaO Gałan, OJa Hawryluk, SJ Tudor, PS Kozłaniuk, AW Wołoszczak, Irena Wilde, Tadeusz Boy Żeleński itd. Czy Tadeusz Boy Żeleński, jak twierdzą historycy, złożył podpis pod uchwaloną rezolucją, czy mógł podpisać się pod taką treścią: „Jesteśmy dumni, że złączeni z wielką armią radzieckiej inteligencji, możemy przyłożyć wszystkie siły, umiejętności i wykształcenie, dla rozwoju naszej pracy twórczej na korzyść uwolnionych mas ludzi pracy Zachodniej Ukrainy i całego Związku Radzieckiego”.

Przypomnijmy, że Lwów, chociaż pod sowiecką okupacją, tętnił ciągle polskim życiem, czego nie zauważyli radzieccy historycy. W dalszym ciągu historycy radzieccy zachwycają się twórczością radzieckich malarzy i rzeźbiarzy, poświęconą tematyce „socjalistycznego wyzwolenia i rozwoju miasta”. „Oto minął niedługi czas i dogłębnie zmieniło się oblicze miasta, zniknęła różnica, która dzieliła centralne dzielnice od peryferii - (zapewne, wszystkich już dotknęła potęga nędzy) - goiły się rany zadane podczas panowania polskich kolonizatorów - (tekst godny twórców socjalizmu) - ... jak Feniks z popiołów, podnosiło się nowe miasto ludzi pracy, nauki i kultury, po którego ulicach władczo kroczy nowy gospodarz (czy ten w mundurze NKWD?).

Dalszemu rozwojowi i pracy twórczej dla socjalistycznego społeczeństwa przeszkodziła wojna, którą narzuciły ludziom radzieckim faszystowskie Niemcy”.

Społeczeństwo polskie, któremu narzucono obywatelstwo radzieckie, poniosło dodatkowe straty, młodzież lwowska została przymusowo wcielono do Armii Czerwonej z przeznaczeniem na mięso armatnie „za Stalina, za rodinu”.

„22 czerwca 1941 roku faszystowskie Niemcy, wiarołomnie napadły, - (na swojego wspólnika i przyjaciela) - na Związek Radziecki. Komuniści pierwsi stanęli w szeregach obrońców. Ofiarami bombardowań stali się pisarze Tudor i Hawryluk. Wrogie elementy aktywizowały ukraińskich burżuazyjnych nacjonalistów do napadów i dywersji, wywołując panikę, strzelając do ludzi na ulicach. 30 czerwca wkroczyły do Lwowa wojska niemieckie, wraz z nimi wkroczył batalion „Nachtigal” Oberlaendera, który w ciągu siedmiu dni zamordował ponad 500 obywateli radzieckich, w tej liczbie 70 znanych działaczy kultury, nauki i sztuki, a więc: T Boy Żeleński, Ja Grek, W Seradskij i T Ostrowskij i inni. Setki obywateli zabrano do obozów śmierci.

Po krótkiej farsie z Samostijną Ukrainą, rząd ukraiński rozwiązano, a Zachodnią Ukrainę przemianowano na Distrikt Galizien [Hałyczyna] i podporządkowano pod Generalne Gubernatorstwo, z siedzibą stołeczną w Krakowie. Wszystkim kierowała administracja niemiecka, ludność została przeznaczona na wyniszczenie, na ziemiach zaciążyło zaopatrzenie wojska i frontu.

Wprowadzono przymusową pracę, wywózki na roboty do Niemiec, głód i choroby zapanowały w mieście. W ustanowieniu faszystowskiego, okupacyjnego reżymu, aktywny udział brali ukraińscy i polscy burżuazyjni nacjonaliści, przedstawiciele bogatych burżuazyjnych partii, unickie i katolickie koła klerykalne. Zlikwidowano cały dorobek władzy radzieckiej. Niszczono dzieła sztuki, bibliotekę, rękopisy poetów polskich, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego. Zorganizowano ukraińską i polską policję. Jednocześnie powstał komunistyczny ruch oporu, w którym początkowo działało 13 osób. Działają tu również ukraińskie i polskie reakcyjne organizacje.”

W tak krótkim tekście tyle fałszerstwa, bez jednego zdania prawdy. Tudor i Hawryluk prawdopodobnie zostali uśmierceni przez swoich rodaków zwalczających komunizm. Nazywanie burżujami ukraińskich nacjonalistów, głównie chłopskiego pochodzenia, jest co najmniej nieporozumieniem, stanowili oni typowy proletariat w znacznej swej masie bez wykształcenia podstawowego.

Zamordowani obywatele radzieccy to byli obywatele polscy, narodowości polskiej i żydowskiej, wśród nich grupa polskich profesorów. Distrikt Hałyczyna nazywał się po prostu Distrikt Galizien, Galicja i Halicz to są dwie różne nazwy, które łączy się na siłę.

W tym czasie Lwów był jeszcze ciągle miastem zamieszkałym przez Polaków i jako taki został włączony pod administrację niemiecką do Generalnego Gubernatorstwa, jedyną różnicę stanowiła policja, we Lwowie w policji służyli wyłącznie Ukraińcy.

Lwów zmienił tylko okupanta, pod okupacją niemiecką prężnie działał polski ruch oporu, który przestał być inwigilowany przez komunistów. Armia Krajowa nie była organizacją nacjonalistyczną i wsadzanie jej do jednego worka z nacjonalistami ukraińskimi i wytykanie Polakom kolaboracji z Niemcami, to zwykłe komunistyczne oszustwo lat stalinowskich. Koła katolickie i unickie to masło maślane, unici są katolikami, można mieć tylko wątpliwości co do wartości ich katolicyzmu, w zakresie dokonanych zbrodni ludobójstwa.

Niejasne jest skąd się wzięły w tym „zachodnioukraińskim” mieście zabytki kultury polskiej i dlaczego nie było zabytków kultury ukraińskiej? Jak można przyznawać się do 13 komunistów działających w ruchu oporu, w wielotysięcznym mieście po dwu latach marksistowsko-leninowskiego szkolenia, to jest skrajne niedopatrzenie cenzury, ruch ten był znacznie liczniejszy w hitlerowskim Berlinie. Niestety w żydowskim getcie współdziałała z Niemcami żydowska policja. Obywatele radzieccy zostali ewakuowani niemalże jednej nocy przed 30 czerwca.

I ani słowa w historii o tysiącach więźniów, zamordowanych w lwowskich więzieniach, w ostatnich dniach „władzy ludowej, radzieckiego socjalizmu”.

LWOWSKI TEATR OPERY i BALETU im. IWANA FRANKO

Książeczkę pod tym tytułem wydało we Lwowie w 1987 roku wydawnictwo „Kamieniar”. Zaskakuje Lwowiaków jakby brak szacunku Ukraińców dla wielkiego poety ukraińskiego Iwana Franko, myślę, że jego wielkości nie potrzeba sztucznej chwały. Jeśli się nie mylę Iwan Franko nie miał żadnego udziału w budowie i tworzeniu miejskiego teatru we Lwowie, nie był muzykiem, nie stworzył ani baletu, ani opery, nie pisał sztuk dla teatru lwowskiego jak Józef Korzeniowski, czy Aleksander hr. Fredro. Był niezaprzeczalnie wielkim poetą ukraińskim, co nie przeszkadzało mu pracować w polskim Ossolineum, w czasie gdy niedoceniany przez swoich rodaków nie miał środków do życia. A zatem, skoro nie miał nic wspólnego z tym teatrem, nadawanie jego imienia teatrowi uwłacza godności wielkiego poety, obarcza go niejako zarzutem przywłaszczania cudzej pracy i chwały.

Książeczka wydana jest skromnie, ale na miarę możliwości bardzo starannie, z wieloma barwnymi fotografiami, jedynie treść jest wielkim fałszerstwem , napisanym po mistrzowsku według najlepszych stalinowskich zasad.

O z d o b a m i a s t a .

Szeroki, z malowniczą aleją kasztanów i klonów, prospekt Lenina, jak dziś nazywają Wały Hetmańskie we Lwowie, zakończony jest wielkim gmachem państwowego teatru akademickiego opery i baletu im. Iwana Franko, czyli po prostu miejskiego Teatru Wielkiego, który należy do najpiękniejszych teatrów w naszym kraju (oni myślą o Ukrainie, my Polsce). A przed teatrem, harmonijnie uświetnia całość architektoniczno - urbanistyczną, wspaniałej roboty pomnik Lenina, wykonany przez rzeźbiarza S.Mierkułowa. Bezwątpienia jest to pomnik symbol, podobnie jak ten w Nowej Hucie.

Gmach teatru, doskonały architektonicznie jest ozdobą miasta i już osiemdziesiąt lat służy mieszkańcom. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku odczuwano już potrzebę wybudowania nowego obiektu, uważano, że dni Teatru Skarbkowskiego są już policzone. W konkursie ogłoszonym w 1895 roku na projekt nowego miejskiego Teatru Wielkiego jednym z warunków było wskazanie miejsca w którym teatr miałby być zbudowany. Pierwsze miejsce w konkursie zdobył miejscowy (w domyśle ukraiński) architekt Z.Gorgolewski (1845-1903), który był dyrektorem Wyższej Szkoły Przemysłowej. Aby zachować pełne inkognito Gorgolewski utrzymał w tajemnicy swój udział w konkursie, a pracę nadesłał z Lipska. Po przyznaniu pierwszej nagrody, autor ujawnił się. Budowę powierzono Gorgolewskiemu. Wybór miejsca na samym środku rzeki Pełtwi miał wielu przeciwników, ale Gorgolewski z tym poradził sobie umieszczając ją w kanałach, tworząc swojego rodzaju wyspę na której 5 czerwca 1896 roku rozpoczęto roboty ziemne. Pod fundamenty zastosowano po raz pierwszy w Europie betonowe płyty. (po drugiej wojnie światowej podobny wynalazek przywiózł z Szwajcarii prof.Cebertowicz, co nazywano cebertyzacją) Nad wyborem miejsca toczono powszechną dyskusję, nawet posądzono Z.Gorgolewskiego, że niefortunny wybór miejsca był przyczyną jego samobójstwa, co w końcu zostało zdementowane. A teatr stoi tyle lat i pewnie przeżyje pomnik Lenina. (niedługo musiałem czekać, aby sprawdziły się moje proroctwa) W budowie teatru brali udział najlepsi mistrzowie i znawcy jacy byli we Lwowie, szczególnie inżynierowie, architekci, rzeźbiarze, malarze, cieśle, stolarze i ślusarze.

Podstawowe prace budowlane wykonała miejscowa (!) firma inżyniera I.Lewińskiego. Ogrzewanie, wentylację i oświetlenie od początku elektryczne wykonała wiedeńska firma Siemens. Ze względów bezpieczeństwa przeciwpożarowego zastosowano liczne wyjścia ewakuacyjne z wszystkich pomieszczeń teatru z dobrym oświetleniem korytarzy i schodów. Wiele pochwał poświęcono doskonałości projektu i wykonawstwa, konstrukcji i dekoratorstwa, mimo dużej różnorodności stylów, wielkiej harmonii całości i dużego smaku.

Chwała autorom książeczki za wysoką ocenę wykonanych robót, wszak była to polska robota o czym w książeczce ani słowa. Wiele nazwisk ludzi zatrudnionych w wykonawstwie robót w teatrze zostało poprzekręcanych, zarówno po ukraińsku, jak w części tekstu pisanej po angielsku, co łatwo sprawdzić porównując z tekstem aktu pamiątkowego spisanego przy otwarciu teatru.

W książeczce podane są informacje, że rzeźby wykonali miejscowi artyści: P.Wijtowicz (1862-1936), A.Popiel (1865-1910), P.Barącz (1849-1905), E.Pliszewski, E.Piec (po angielsku Petch), malowidła głównie na płótnach belgijskich naklejanych na betonie wykonali: T.Popiel (1863-1913), T.Rybkowski (1848-1920), M.Harasymowicz (1859-1935), Z.Rozwadowski (1870-1946), O. Augustynowicz (1865-1944), D.Kotowski (1888? -1925) W. Kryciński (1852 - 1929), Ju. Zuber, S. Rejchan (1858 - 1919), L.Kełłer (Koeller), P.Harasymowicz (1857-1914), A.Stefanowicz. Jeden z nich nawet był uczniem polskiego malarza Ja.Matejki! niezwykłe, czy pozostali uczyli się w miejscowych ukraińskich szkołach?, czy też państwo austriackie zezwalało im na studia w słynnych szkołach za granicą, na przykład w Kijowie? tego książeczka nie wyjaśnia.

Duże obrazy zdobiące teatr zawierają sceny z popularnych (na Ukrainie?) sztuk: „Halka” S.Moniuszki, „Odprawa posłów greckich” Ja. Kochanowskiego, „Barbara Radziwiłł (ówna)” A.Felińskiego, „Balladyna” Ju.Słowackiego, „Fircyk w zalotach” F.Zabłockiego, „Zemsta” O.Fredry, „Krakowiacy i Górale” Ja.Kamińskiego, i „Karpaccy górale” Ju.Korzeniowskiego, nawet gdyby chodziło o ”Krakowiaków i górali” Wojciecha Bogusławskiego od razu widać, że wszystkie obrazy poświęcone są sztukom polskim, aczkolwiek teatr polski we Lwowie od czasów Wojciecha Bogusławskiego popularyzował szeroko dorobek teatralny całego świata.

Ognioodporną metalową kurtynę ozdobił S. Jasieński (1850-1929) widokiem Lwowa z końca XIX wieku, a główną ozdobę sceny stanowi kurtyna „Parnas”, pędzla rosyjskiego akademika i polskiego malarza w jednej osobie H. Siemiradzkiego (1843-1902). Żeby nie było trudności z ustaleniem kto jest kto, obok większości nazwisk podano daty życia wymienionych osób.

W 1984 roku w niszach ustawiono popiersia O.Puszkina, A.Mickiewicza, T.Szewczenki, I.Franko, M.Glinki, P. Czajkowskiego, M. Łysenki, S. Hułaka - Artemowskiego, chociaż dla uczczenia 45 rocznicy miłości do cudzej ziemi, bardziej pasowałby tutaj towarzysz Stalin z swoim przyjacielem Adolfem Hitlerem, z aktem spisanym przez Wandzię Wasilewską i towarzyszy.

Na służbie u Melpomeny.

Drugi rozdział pt. ”Na służbie u Melpomeny” przynosi dalsze rewelacje o tradycjach i osiągnięciach ukraińskiego teatru we Lwowie. Pod koniec XVIII wieku na bazie teatrów amatorskich powstał teatr zawodowy. W okresie od 1780 do 1819 roku, prowadził zespół aktor F.H.Bułła, który wymógł przebudowę kościoła franciszkańskiego na teatr. Zawdzięczając innemu działaczowi, (należy się domyśleć ukraińskiemu) W.Bogusławskiemu w 1796 roku zbudowano amfiteatr letni. Koniec XVIII obejmuje aktywną działalność kompozytorską i wykonawczą (zapewne ukraińskiego) dyrygenta teatralnego Ju.Elsnera (1769-1854). Wiele wniósł do rozwoju muzyczno - scenicznej sztuki we Lwowie polski aktor, reżyser i dramaturg Ja.N.Kamiński i skrzypek kompozytor K.Lipiński. (czy też ukraiński?)

Nie można przejść do porządku dziennego bez zasadniczych sprostowań, nie czekając do końca tekstu. Narodziny teatru powszechnego w Polsce przypadają na czasy panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego, kiedy Lwów po pierwszym rozbiorze należał do Austrii. Od początku istnienia teatry borykały się z trudnościami finansowymi i oczekiwały wsparcia możnych tego świata. Stanisław August opiekował się sztuką polską, świadomy jej znaczenia w podnoszeniu kultury narodowej i wychowania patriotycznego, dlatego wspierał również scenę polską we Lwowie pod zaborem austriackim.

12 maja 1781 roku przekazał niebagatelną kwotę 100 dukatów dla teatru Truskolaskich i Kazimierza Owsińskiego. Do końca XVIII wieku przewinęło się we Lwowie wiele zespołów zarówno polskich jak niemieckich. Władze austriackie widziały w teatrze niemieckim narzędzie do zniemczenia mieszkańców Galicji, a że liczyły się bardzo z pieniędzmi, tolerowały teatr polski, jako ten, który miał dofinansowywać scenę niemiecką.

W 1789 roku przyjechał do Lwowa zespół Bulli. Franciszek Henryk Bulla urodził się w 1754 roku w Pradze. We Lwowie został dyrektorem teatru niemieckiego i miał nadzór nad teatrem polskim. Zasługą Bulli była adaptacja na teatr budynku byłego kościoła franciszkańskiego, po zakonie skasowanym przez cesarza Józefa II, dzieła dokończył Wojciech Bogusławski w czasie współpracy z Bullą. Bulla wystawiał opery po włosku i po niemiecku, a dyrygentem i kompozytorem niemieckiego teatru był Józef Elsner. Mimo bogatego repertuaru Bulla miał trudności finansowe i dla podratowania kasy wyjechał na pewien czas z zespołem do Warszawy, nie ulega wątpliwości, że okres ten przyczynił się do pogłębienia wzajemnej sympatii Czecha i Polaków. W 1792 roku do Lwowa napłynęła fala uchodźców przed rządami targowicy.

Kościuszko zamieszkał u Kazimierza Rzewuskiego. Przybyła tu ks.Izabela Czartoryska z córką ks.Wirtemberską, oraz ksiądz biskup warmiński. Druga fala uchodźców napłynęła po upadku powstania 1794 roku, a z nią ponownie zjawił się we Lwowie Wojciech Bogusławski, który już w styczniu 1795 roku rozpoczął pracę z połączonymi zespołami polskimi.

W czasie pobytu Bogusławskiego we Lwowie Józef Elsner uległ całkowitej polonizacji, a kiedy w XIX wieku zamieszkał w Warszawie, jednym z jego uczniów był Chopin. Ciężka sytuacja materialna zmusiła Bullę do powierzenia kierownictwa i odpowiedzialności za obie sceny, polską i niemiecką, Wojciechowi Bogusławskiemu. Poprawę finansów uzyskano dzięki zwiększeniu liczby przedstawień po polsku. 9 kwietnia 1798 roku Bogusławski dał polską prapremierę Hamleta. 7 maja 1799 roku Bogusławski powrócił do Warszawy. Polski repertuar Bogusławskiego we Lwowie obejmuje 117 utworów granych 356 razy. Wstęp na polskie przedstawienia był trzykrotnie droższy, niż na niemieckie.

W 1810 roku mieszkało we Lwowie 43.522 mieszkańców, w tym 2.157 „cudzoziemców”, 14.574 Żydów, 200 księży, 774 szlachty, 926 urzędników, 1053 mieszczan rzemieślników i artystów, oraz sporo ludności półwiejskiej. W tym czasie we Lwowie rozwijały działalność polskie teatry amatorskie, powstał teatr zawodowy, którego dochody w dwu trzecich przeznaczone były na utrzymywanie teatru niemieckiego.

Jan Nepomucen Kamiński przez 33 lata (1809-1843) był nie tylko aktorem, reżyserem i dramaturgiem, ale przede wszystkim antreprenerem, czyli przedsiębiorcą teatralnym, który zajmował się wszystkimi problemami teatru, poczynając od doboru repertuaru, kończąc na finansach. Przez cały ten czas nie było we Lwowie ani jednego nawet amatorskiego zespołu ruskiego, czyżby nie było w mieście Rusinów? Przecież było we Lwowie kilka cerkwii, do cerkwi chodziła nie tylko część owej ludności półwiejskiej, ale również część szlachty i mieszczan, którzy żyli w kulturze polskiej i ich potrzeby kulturalne wypełniał teatr polski. Na teatr ruski we Lwowie nie było zapotrzebowania, nie było również ani tłumaczy, ani twórców dramaturgii ruskiej (ukraińskiej).

Teatr lwowski miał własnych pisarzy o wielkiej sławie, oprócz Kamińskiego specjalnie dla tego teatru pisali Józef Korzeniowski i Aleksander hr. Fredro. Mimo austriackiej cenzury teatr lwowski spełniał swoje zadania w utrzymaniu świadomości narodowej, do teatru chodzili wszyscy, chodziły księżniczki i panny słyżące, choć nie na te same miejsca, ale na te same przedstawienia, dzięki temu oddziaływanie teatru było powszechne i przyczyniało się do wzrostu kultury mieszkańców i ich świadomości narodowej. Teatr prowadzony był niezwykle starannie, obszerny repertuar popularyzował dorobek światowy, nie tylko polski, miał dobrych aktorów i reżyserię, dobrze dobrane dekoracje i efekty sceniczne, a przede wszystkim dorobił się licznej publiczności zakochanej w teatrze. Kamiński był tym, który utrwalił potrzebę i tradycję sceny polskiej we Lwowie.

W 1842 roku kulturę (ukraińską?) wzbogacił nowy teatr „Skarbeka”, w którym zasłynęły całe zastępy młodych miejscowych śpiewaków i tu znowu w książeczce przywołane są liczne nazwiska. W tym budynku dziś mieści się akademicki teatr dramatyczny imienia M.Zańkowieckiej, jest to kolejne zawłaszczenie mienia.

Teatr ten został wybudowany własnym kosztem przez Stanisława hr.Skarbka i wielkim fałszerstwem jest sugestia, że ten prywatny polski teatr był miejscem, w którym artyści ukraińscy mogli demonstrować publiczności swoje umiejętności, chociaż nie w języku ojczystym. Nawet gdyby wymienić takich Ukraińców, jak Adam Didur, który do końca swoich dni uważał się za Polaka, śpiewał dla całego świata i o swoim ruskim pochodzeniu niewiele mówił. Zabawne jest podkreślenie, że obok autorów zachodnioeuropejskich teatr wystawiał I.Kotlarewskiego, M.Gogola, G.Kwitky-Owsianenka, M.Gorkiego, A.Czechowa, S.Hułaka-Artemowskiego, M.Arkasa, miejscowych autorów (!) nic dodać, nic ująć, tak grubymy nićmi jest szyta historia polskiego teatru Stanisława hr.Skarbka.

4 października 1900 roku otwarto miejski teatr (Teatr Wielki), któremu poświęcona jest omawiana książeczka. Mowę powitalną wygłosił T.Pawlikowski (1861-1915). Wśród zaproszonych gości byli: H.Siemiradzki, I.Paderewski, J.Hryniewiecki oraz Polak - pisarz Henryk Sienkiewicz. W jakim języku przemawiał T.Pawlikowski, tego czytelnikowi nie wyjaśniono, ale dla Sienkiewicza zatrudniono chyba tłumacza, chociaż opowiadał mi kiedyś Teodor Parnicki, że „Ogniem i mieczem” po raz pierwszy w życiu czytał po rosyjsku, jako dzieło rosyjskiego pisarza Gienryka Sienkiewicza. Jednakże w omawianej książeczce podkreślone jest wyraźnie, że Sienkiewicz wyróżniał się tym, że był Polakiem.

Otwarcie teatru uświetniła opera W.Żeleńskiego pt. ”Janek” z pro-logiem napisanym przez Ja.Kasprowicza. Reżyserem był polski aktor L.Solski (1855-1954). I znowu liczne nazwiska aktorów i wyliczanie zasług T.Pawlikowskiego dla kultury ukraińskiego Lwowa, „a wśród widzów Iwan Franko”.

Lwów ciążył do wschodniej Ukrainy, dlatego też Pawlikowski razem z Solskim nawiązali kontakty z Kijowem. Czego to fałszerze historii nie wymyślą. W tym czasie w Kijowie mieszkało więcej Polaków niż Ukraińców we Lwowie i Kijowie razem wziętych. Wszystkie przedstawienia w Kijowie wystawiane były po polsku, chociaż nie tylko dla Polaków, ale również dla Rosjan. Ukraińcy nie stanowili jeszcze licznych bywalców teatrów, a i dzisiaj na ulicach Kijowa mówi się prawie wyłącznie po rosyjsku.

W 1916 roku występowali we Lwowie artyści światowej sławy Ada Sari, Janina Korolewicz-Wajdowa, a później Jan Kiepura, ale to był okres w którym teatr chylił się ku upadkowi. Rządy mieszczańsko - burżuazyjnej Polski przyniosły teatrowi ostry kryzys. W 1930 roku bez podstaw zwolniono ponad sto osób, nastały czasy ucisku i dyskryminacji, kultura ubożała. Nie zauważyłem tego, akurat w tym roku urodziłem się we Lwowie, ale do teatru zacząłem chodzić wcześniej niż to pamiętam. Natomiast historia zanotowała wielki rozwój teatru lwowskiego.

Leon Schiller (1930-1931) zapisał się znakomitą inscenizacją „Dziadów”. Teatr ogromny, monumentalny kontynuował Wilam Horzyca (1931-1937). Te nazwiska zasłużone dla teatru polskiego, mówią same za siebie, przeciwstawiając się wrogiej propagandzie, fałszującej polską rzeczywistość we Lwowie.

Ale wróćmy do książeczki: teatr był miejscem, gdzie rodziła się świadomość proletariatu. Przed teatrem 29 listopada 1905 roku, (należy przypomnieć, że było to pod zaborem austriackim), odbył się miting, na którym żądano powszechnego prawa wyborczego. Tu walczył w 1936 roku (w niepodległej już Polsce) lwowski proletariat z żandarmami (jakimi, rosyjskimi, czy austriackimi?).

Tak opisane są starcia polskich bezrobotnych z policją. Tu przemawiali komuniści, wśród nich W.(Wandzia) Wasilewska, (chluba Ukrainy), L.(Leon) Kruczkowski, Bronisław Dąbrowski i tu 26-28 września 1939 roku jednogłośnie podpisano deklarację przyłączenia do ZSRR.

Jednocześnie więzienia zapełniły się mieszkańcami Lwowa i uchodźcami, a wśród nich Władysław Broniewski i Wacław Grubiński, na którego procesie zeznawał zasłużony komunista Jerzy Putrament. Wacława Grubińskiego sądzono za dramat pt.”Lenin”.

Rozkwit sił twórczych

Dalszy ciąg historii ujęty jest w trzecim rozdziale pt. ”Rozkwit sił twórczych”. Po przyłączeniu do ZSRR nastąpił rozkwit sił twórczych nowej radzieckiej muzyczno-teatralnej kultury, pomoc nadeszła z Kraju Rad, dając możliwość rozwoju miejscowym aktorom, byli wśród nich: E.Bandrowska - Turska, F.Bendlewicz, F.Słoniewska, E.Landau, F.Wygrzewalski - bohaterowie „Cichego Donu” Szołochowa. Teatr zyskał nowego widza, ludzi pracy radzieckiego Lwowa. W ciągu 42 lat (sowieckiej Ukrainy) wystawiono 250 przedstawień.

Pozostaje pytanie czy to dużo? Bogusławski w ciągu pięciu lat we Lwowie wystawił 117 tytułów, a Jan Nepomucen Kamiński w czasie swojej antrepryzy, przez 33 lata wystawił ponad 750, natomiast Tadeusz Pawlikowski przez pięć i pół roku wystawił 302 dramaty, 43 opery, 46 operetek. Tak wygląda konfrontacja rzeczywistości z „rozwojem sił twórczych”.

W stulecie urodzin Iwana Franko, nadano jego imię teatrowi. I niby wszystko pasuje, tak pięknie opracowany ten trudny temat, aż tu na zakończenie wszystko się gmatwa z powodu cytatu z „Drugiej młodości” Ja.Gałana: „gdy wejdziecie do teatru przyjrzeć się twórczej pracy aktorów i reżyserów, usłyszycie mowę ukraińską, której dawniej nigdy tu nie było.

Gdybyście zobaczyli tych ludzi historycznego 1939 roku, dzisiaj nie poznalibyście ich”. Jestem jednym z nich, z tych ludzi tragicznego 1939 roku i gdy obecnie przyjeżdzam do Lwowa wyróżniam się na tle nowych mieszkańców tego miasta, a jedna Ukrainka zapytała mnie wręcz: „czy może mi pan wytłumaczyć, dlaczego wszystkie piosenki lwowskich batiarów są po polsku?” Jak jej wytłumaczyć?, że wtedy jeszcze nie było mody na piosenki angielskie i każdy śpiewał w swoim ojczystym języku.

literatura:

1. Barbara Lasocka - Teatr lwowski w latach 1800 - 1842 - PIW 1967.
2. Jerzy Got - Na wyspie Guaxary - Wojciech Bogusławski i Teatr Lwowski 1789 - 1799 - WL Kraków 1971
3. Franciszek Pajączkowski - Teatr Lwowski pod dyrekcją Tadeusza Pawlikowskiego 1900 - 1906 - WL Kraków 1961
4.Pałamarczuk, T.O.Eder - Lwowski teatr opery i baletu im. I. Franko - Kamieniar 1987
5. Henryk Cudnowski - Niedyskrecje Teatralne - Ossolineum 1960

TEKST AKTU PAMIĄTKOWEGO SPISANEGO PRZY OTWARCIU TEATRU MIEJSKIEGO
W imię Boże!
Działo się w król. stoł. mieście Lwowie we czwartek
w południe czwartego października roku Pańskiego
tysiąc dziewięćsetnego, kiedy na stolicy Apostolskiej
zasiadał Jego Świątobliwość Papież Leon XIII; pano-
wał rok pięćdziesiąty drugi Najjaśniejszy Cesarz
Austrii i Król Galicji Franciszek Józef I; rządy kraju
spoczywały w ręku ces. król. Namiestnika Jego
Ekscelencji Leona hr.Pinińskiego; Marszałkiem kraju
był Jego Ekscelencja Stanisław hr.Badeni; Arcybisku-
pem metropolitą obrządku ormiańsko - katolickiego
był Jego Ekscelencja ks.Isaak Issakowicz; Stolice
arcybiskupów lwowskich obrządku rzymsko - katolic-
kiego i grecko - katolickiego były osierocone po
śmierci Ich Ekscelancji arcybiskupów metropolitów:
ks.Seweryna Morawskiego i Juliana Kuiłowskiego,
a rządy miasta sprawował Jaśnie Wielmożny Prezy-
dent miasta Dr Godzimir Małachowski.

Podpisani i obecni przy dzisiejszej uroczystości stwierdzamy tym aktem, że gmach nowego teatru miejskiego, pod który założono kamień węgielny trzydziestego kwietnia roku tysiąc ośmsetnego dziewięćdziesiątego ósmego, z pomocą Bożą szczęśliwie ukończony został według planów, rysunków i pod wyłącznym artystyczno-technicznym kierownictwem architekty Zygmunta Gorgolewskiego, Wielkopolanina, c.k. radcy Rządu i dyrektora lwowskiej państwowej szkoły przemysłowej, który w sposób uroczysty wręczył dziś klucze budynku Jaśnie Wielmożnemu Prezydentowi miasta, a tenże imieniem Gminy nową budowę wraz z wszystkimi jej pomocniczymi zakładami wobec licznie zgromadzonych Dostojników państwa, kraju i miasta, wobec przedstawicieli wszystkich dzielnic naszej nieszczęśliwej Ojczyzny i w obecności drogich nam gości ze Szląska i z Czech, oddał na użytek publiczny, jako przybytek poświęcony polskiej narodowej sztuce.

Ku wiecznej rzeczy pamięci zapisuje się zarazem, że koszta i urządzenia wraz z budynkiem pomocniczym wyniosły około półtrzecia miliona koron, z których sześćset tysięcy koron pokrył kraj, a resztę wyłożyło miasto, nie licząc wartości gruntu miejskiego.

Roboty budowlane wykonali przeważnie miejscowi lwowscy artyści, przemysłowcy i rękodzielnicy, firmom zaś zakrajowym powierzyła Rada miasta tylko takie nieliczne roboty, do których brak u nas jeszcze przemysłu tego rodzaju.

W szczególności uskutecznili roboty: ziemne, betonowe, murarskie i kamieniarskie Spółka Jan Lewiński i Józef Sosnowski; ciesielskie Zygmunt Krykiewicz; konstrukcję żelazną wraz z całą maszynerią sceniczną „Pierwsze galic. Towarzystwo akcyjne budowy wagonów i maszyn (dawniej Kazimierz Lipiński) w Sanoku”; Ślusarskie Edmund Gottlieb i Józef Swoboda; blacharskie Henryk Bogdanowicz; rzeźbiarskie i sztukatorskie wewnątrz budynku prof. Piotr Harasimowicz, zewnętrzne Edmund Pliszewski; stolarskie bracia Wczelacy; meblowe Tadeusz Prugar i Karol Hornung; szklarskie firma Kupfer i Glaser; lakiernicze firma Preidl i Koczorowski; asfaltowe Stefan Szeliga-Łyszkiewicz; wodociągowe Władysław Niemeksza, inżynier cywilny we Lwowie; ogrzewanie i wentylację firma Johannes Haag z Wiednia w spółce z Władysławem Niemekszą; oświetlenie elektryczne i gromochrony urządziła firma Siemens i Halske z Wiednia; rozety wentylacyjne i drążki do dywanów Jakubowski i Jarra z Krakowa; roboty artystyczno-malarskie i pozłotnicze Stanisław Jasieński i Jan Dull; posadzkowe Zuliani Giovani i syn, Lewiński i Spółka; sztuczne marmury firma Detom z Wiednia; schodów i marmurów dostarczyła firma Fritz Zeller (dawniej „Unionbaugesellschaft”) we Wiedniu przez Złotnickiego ze Lwowa, a osadził je Henryk Perier; materii do obić i zasłon, chodników i dywanów dostarczyła filia lwowska firmy Filip Haas z Wiednia; świeczników firma Karol Oswald i Spółka we Wiedniu, zastąpiona przez firmę lwowską „Perkun”; roboty tapicerskie wykonał Klemens Steihaus, Jan Tkacz, Wojciech Frukauf i Tytus Turkowski; tabliczki napisowe i numerowe Schapira Jakub.

Rzeźby figuralne wykonali artyści-rzeźbiarze: Barącz Tadeusz, Bełtowski Juliusz, Markowski Julian, Popiel Antoni, Wiśniowiecki Tadeusz, Wojtowicz Piotr i Wójcik Stanisław.

Szkiców do obrazów dostarczyli artyści-malarze: Popiel Tadeusz w klatce schodowej, Rejchan Stanisław w sali widzów, Dębicki Stani-sław, Kaczór-Batowski Stanisław i Harasimowicz Marceli w foyer i wyko-nali je przy pomocy artystów malarzy: Augustynowicza Aleksandra, Kohlera Ludwika, Krycińskiego Walerego, Kuhna Henryka, Pietscha Edwarda, Rozwadowskiego Zygmunta, Rybkowskiego Tadeusza i Zubera Juliana.

Główną kurtynę malował znakomity artysta-malarz Henryk Siemiradzki w Rzymie, dekoracje zaś sceniczne Stanisław Jasieński. Figury z kutej blachy miedzianej, zdobiące szczyt tympanonu głównego i dwa tympanony przy kopule, tudzież dwie takie same figury na bocznych pilonach frontowych wykonała firma wiedeńska Beschornera według modeli artystów-rzeźbiarzy Wojtowicza Piotra i Podgórskiego Edwarda.

Nadzór nad kierownictwem budowy gmachu teatralnego wykonywał nowo wybrany w r.1899 „Komitet budowy teatru”, w skład którego weszli: dr Małachowski Godzimir, prezydent miasta, jako przewodniczący; Michalski Michał, I wiceprezydent miasta; Ciuchciński Stanisław, II wiceprezydent miasta; członkowie rady miejskiej: Dzieślewski Roman, profesor politechniki; Gołąb Andrzej, budowniczy; Janowski Józef, architekt; dr Lilien Edward, adwokat; dr Mariański Aleksander, adwokat; Pawlewski Bronisław, profesor politechniki; Rawski Wincenty, architekt; dr Rydygier Ludwik, profesor uniwersytetu; dr Strojnowski Edward, lekarz; następnie: Gorgolewski Zygmunt, artystyczno-techniczny kierownik budowy; Hochberger Juliusz, dyrektor miejskiego urzędu budowniczego; Ostrowski Bolesław, radca Magistratu; Czerny-Schwarzenberg Maciej, inżynier miejski jako inspicjent budowy. Nadto jako delegaci Wydziału Krajowego: Romanowicz Tadeusz, b.członek Wydziału i Łoziński Władysław, właściciel dóbr. Sekretarzem komitetu był dr Lemiszewski Michał, koncepista Magistratu.

W skład komisji dla spraw artystycznych wchodzili: dr Małachowski Godzimir, prezydent miasta, jako przewodniczący; Michalski Michał, I wiceprezydent miasta; Ciuchciński Stanisław, II wiceprezydent miasta; członkowie Rady miejskiej: dr Ciesielski Teofil, profesor uniwersytetu; dr Ćwikliński Ludwik, profesor uniwersytetu; Drexler Ignacy, kupiec; dr Dulęba Władysław, adwokat; Getritz Aleksander, introligator; Grabiński Wacław, zegarmistrz; Ihnatowicz Jan, magister farmacji i kupiec; dr Lilien Edward, adwokat; Rawer Karol, dyrektor gimnazjum; Rawski Wincenty, architekt; Thullie Maksymilian, profesor politechniki; dr Weigel Józef, lekarz; Strzelbicki Zahajło Kazimierz, starszy radca Magistratu. Sekretarzem komisji był Kwiatkowski Józef, konceptowy komisarz Magistratu.

Niniejszy akt dokonanego ukończenia i otwarcia teatru miejskiego,którego pierwsze artystyczne kierownictwo spoczęło z uchwały Rady miejskiej w rękach Tadeusza Pawlikowskiego, b. dyrektora teatru miejskiego w Krakowie, niech będzie świadectwem dla potomnych, że jeżeli Gmina nie szczędziła znacznych ofiar dla tego gmachu, uczyniła to dlatego, że nie szczędziła znacznych ofiar dla tego gmachu, uczyniła to dlatego, że w naszym położeniu politycznym uważała teatr nie tylko za miejsce szlachetnej rozrywki, ale także jako ważną twierdzę narodowej myśli.

Oby więc Najwyższy, spełniając życzenia wypowiedziane przy założeniu kamienia węgielnego, raczył uczynić ten gmach prawdziwym zniczem sztuki polskiej i oby w nim i z niego brzmiała zawsze nasza droga mowa ojczysta na pożytek Miasta, Narodu i wiekopomną sławę Imienia Polskiego!

Podpisy

Czy potrzebny jest jakikolwiek komentarz, wszystko w tym pięknym akcie zostało wyraźnie powiedziane. Można by to tylko uzupełnić kilkoma zdaniami z przemówienia Tadeusza Pawlikowskiego: „Przyszedłem tu...pracować dla sztuki w ogóle, dla sztuki polskiej w szczególności! Świadomy jestem w całej pełni znaczenia jakie ma sztuka dla naszego narodu. Miasto Lwów ofiarnością swoją na zbudowanie tego gmachu dowiodło, że rozumie ze swobody autonomicznej wynikające, a daleko poza rogatki miasta i poza granice tej monarchii sięgające, obowiązki. Toteż jeżeli ambicją moją będzie, aby obecnie scena lwowska była najlepszą narodową sceną, to pragnę tego nie tylko dla Lwowa.... ale niemniej drogim mi będzie odbłysk pracy mojej w Krakowie, w Poznaniu, a nade wszystko w Warszawie.....Sztuka ma oprócz innych i zadania socjalne. Dla spełnienia tych zadań winna się demokratyzować. Ale demokratyzacja może być dwojaka: obniżenie tego, co wysokie, albo podnoszenie tego, co niskie. Ta druga demokracja jest w tradycji polskiej, ona znalazła też wyraz w Konstytucji 3 Maja.” Oto najpiękniejsze słowa jakie mogły paść na otwarciu tego „ukraińskiego” teatru.

MARSZ GRÓDEK

To niezwykły marsz,
Niech go pozna świat,
Lwowskie go batiary
Śpiewają od lat.

Ten niezwykły rytm
W ucho wpadnie ci
Z nim cząsteczka Lwowa
Co w mym sercu tkwi.

Uśmiech, radość i zabawa
I muzyczka gra
Już si bawi Mańka klawa
I batiarów ćma

Wyśpiewują, potańcują
I całują si
Już si panny zakochują
I frajery tyż, ta to si dobrzy wi.

Nasza wiara z całego Lwowa
Nigdy forsy ni uchowa,
Bo tam każdy, ech
Bawi si za trzech.

Bęben, werbel i czynele
I muzyczka gra
I zabawy tam jest wiele
Gdzie batiarów ćma

Wyśpiewują, potańcują
I całują si
Już si panny zakochują
I frajery tyż, ta to si dobrzy wi.

CHCIAŁBYM ZAMIESZKAĆ WE LWOWIE

Lubię oglądać telewizyjne spotkania z zagranicznymi dziennikarzami, niezależnie od tego, czy noszą polskie nazwiska, czy też są rodowitymi obcokrajowcami, mam tylko pretensje do tych „Polaków” którzy mówią źle po polsku. Wśród dziennikarzy wyróżnił się dużą znajomością spraw polskich pan Bernard Margueritte, jednakże moją sympatię zdobył sobie w szczególnych okolicznościach. A było to tak, zapytano go „gdzie byś chciał zamieszkać na stałe na świecie” - czyli gdzie byś chciał znaleźć sobie „ciepły kąt” i przyjemną atmosferę życia. Na to pytanie odpowiadali przed nim różni dziennikarze, również ci polskiego pochodzenia, każdy z nich silił się na oryginalność, wymyślali sobie różne miejsca na ziemi, a Bernard Margueritte zakończył bardzo prosto - On by chciał zamieszkać w przedwojennym polskim Lwowie. W tym Lwowie, którego już nie ma i którego już nigdy nie będzie, ponieważ został bezpowrotnie zniszczony. Jeszcze pamiętamy uśmiech tego miasta, pamiętamy tych mieszkańców, którzy pozostali już niemal wyłącznie w powieściach, szczególnie u Kornela Makuszyńskiego. Dziś nic już nie wskrzesi tamtych ludzi, tamtego życia i atmosfery dawnego Lwowa. Zbrodnie ostatniej wojny pozostawiły uraz psychiczny i skaziły mentalność ludzką tych, którzy wojnę przeżyli.

Pan Bernard Margueritte chciałby zamieszkać w polskim Lwowie i nie On pierwszy. Przez kilkaset lat Lwów przyciągał swym urokiem ludzi wielu narodowości, ludzi podobnych do Bernarda Margueritte«a, ludzi wykształconych, mądrych, serdecznych i pogodnych. Przyciągał ich, wtapiał w swoje środowisko, brał od nich to co mieli najlepszego i dzielił się z nimi tym co było w nim najwartościowsze. Skąpych Szkotów przerabiał na gościnnych Słowian, do francuskich i włoskich piosenek dorabiał polskie słowa i łączył wszystkich w jeden polski naród połączony miłością do tego miasta. Czy można się dziwić, że w tej atmosferze spolonizowali się austriaccy okupanci, którzy przybyli do Lwowa, aby go zgermanizować. Oni również wtopili się w polskie środowisko, dając kulturze polskiej takich twórców jak poeta Wincenty Pol. Już nazwiska z polskiej książki telefonicznej Lwowa są źródłem wielu informacji o pochodzeniu jego mieszkańców. Nie sposób przytaczać tu spisu nazwisk z książki telefonicznej, ale trzeba podać chociaż kilka nazwisk, co prawda powszechnie znanych, ale niezbędnych do uzasadnienia pragnienia Bernarda Margueritte`a. Te wybrane wyrywkowo nazwiska są przykładami jak przybyli z różnych stron świata nowi mieszkańcy Lwowa otaczali to miasto wielką miłością.

Oto pierwsza ofiara Obrony Lwowa - dwudziestotrzyletni podchorąży Andrzej Battaglia, syn redaktora naczelnego „Gazety Porannej”. Porucznik Ludwik de Laveaux, komendant lwowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej, jeden z dowódców Obrony Lwowa. Jurek Bitschan, nie „miał czasu” jak tylu dzisiaj Polaków, miał 14 lat i powinien się uczyć, wziął karabin i zginął za polski Lwów, znalazł czas aby zapisać się po wsze czasy złotymi zgłoskami w historii Polski. Roman Felsztyn, obrońca Lwowa, jak Krzysztof Baczyński młody poeta, zginął pod Obertynem. Władysław Filippi z pociągu pancernego „Pułkownik Lis Kula” poległ pod Królewszczyzną w 1920 roku. Profesor prawa i rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza, Roman Longchamps de Berier zamordowany został razem z trzema synami w czasie drugiej wojny światowej, a wraz z nimi inni profesorowie Uniwersytetu i Politechniki: Edward Hamerski, Kasper Weigel, Jan Grek, Kazimierz Vetulani, nauczycielka języka angielskiego Ketty Demkow, ordynator szpitala żydowskiego Stanisław Ruff. Tak zaczyna się długa lista ofiar przybyszy z całego świata dla których od wielu pokoleń Lwów był najdroższym i najukochańszym miastem.

W 1629 roku Robert Bandinelli, wraz z Dominikiem Monteluppim, założyli we Lwowie pierwszą pocztę, mieszczącą się w kamienicy w Rynku pod nr.2. W szesnastym wieku architekturą i budownictwem we Lwowie kierowali niemal wyłącznie Włosi, Niemcy wyróżniali się osiągnięciami w malarstwie i rzeźbie. Sławnymi lekarzami byli Boimowie, którzy pozostawili potomnym przepiękną kaplicę cmentarną obok katedry. We Lwowie mieszkał Simche Menachem, chluba lwowskich Żydów, medyk króla Jana III Sobieskiego. Również Grek Konstanty Korniakt, wyznania prawosławnego, pierwszy właściciel kamienicy królewskiej i fundator wieży cerkwi Wołoskiej, któremu przypisuje się obecnie „narodowość ukraińską” był zakochany w naszym mieście, pozostawił po sobie korespondencję z Stauropigią, oczywiście po polsku.

vWiele pokoleń wytworzyło szczególną mentalność mieszkańców Lwowa, atmosferę życia niespotykaną nigdzie poza Lwowem, niemalże niewyobrażalną w dzisiejszym sterroryzowanym świecie. Lwów uczył kochać, szanować, współczuć, pomagać sobie wzajemnie. Czy to nie był właśnie najwyższy stopień człowieczeństwa, który jakby pośmiertnie umiał oczarować takiego znawcę świata jakim jest Bernard Margueritte.

Kto potrafi wytłumaczyć to zjawisko, dlaczego wszyscy przybysze z całego świata we Lwowie stawali się Polakami. Czy nie można kochać Lwowa w innym języku?

DROGA KRZYŻOWA ARCHIDIECEZJI LWOWSKIEJ

Droga do prawdy jest długa i trudna. Taka też była droga książki relacjonującej dzieje zbrodni ludobójstwa ukraińskiego dokonanego na polskim narodzie w czasie drugiej wojny światowej. Autor śp. ks. biskup Wincenty Urban, sufragan wrocławski, podpisał w przedmowie książkę do druku we Wrocławiu 1 listopada 1971 roku, a więc minęło ponad dwadzieścia lat. Druk nosi datę 1983 i wreszcie nieliczne egzemplarze docierają do rąk czytelników. Niemal cały nakład został wykupiony przez Ukraińców i zniszczony. Czy można się temu dziwić, jeśli polityka prowadzona przez liczne polskie ugrupowania katolickie, reprezentowane przez „Tygodnik Powszechny”, lub „Ład” wyrażają pogląd, że: „każde pismo ma tu własną politykę tematyczną i publicystyczną” (TP - 21.II.1976) i „nie należy antagonizować ponad miarę stosunków polsko-ukraińskich, a o tragicznych kartach z przeszłości pisać prawdę w sposób maksymalnie powściągliwy”, czyli przemilczać prawdę. (Ład - 3.XII.1990) *

„Droga Krzyżowa Archidiecezji Lwowskiej w latach II wojny światowej 1939 - 1945” napisana jest w sposób maksymalnie powściągliwy, „oparta jest na autentycznych dokumentach, oświadczeniach, relacjach świadków, jakie udało się zebrać autorowi i ocalić od zapomnienia” - pisze wydawca na odwrocie karty tytułowej. Autor podkreśla z naciskiem, że obraz nakreślonych tu stosunków jest niepełny i niewyczerpujący, zaledwie fragmentaryczny, a wiadomości były zdobywane w trudnych warunkach wojennych i zapewne uzupełniane w niełatwych czasach, gdy w PRL-u świeciło stalinowskie słońce. Dziś - pisał autor w 1971 roku - już nikt nie zdoła nakreślić pełnego obrazu tych lat i dokonanych zbrodni. „Wiele materiałów zniszczono. Wielu świadków zginęło. Zatarły się w pamięci tragiczne wydarzenia.” (str.139) Zachowały się zebrane dokumenty w teczkach śp. ks. abpa Eugeniusza Baziaka.

Książka napisana jest bez komentarzy, zawiera krótkie opisy faktów, nazwy miejscowości, nazwiska, liczby, daty. Nakreślona jest organizacja diecezji lwowskiej. Do metropolii lwowskiej należały również jako sufraganie diecezje w Przemyślu i w Łucku. Diecezja lwowska składała się z 28 dekanatów i 416 parafii, w tym poza Lwowem wymieniono w tekście 398. Na tym tle omówione są wydarzenia wyłącznie udokumentowane, liczba Polaków zamordowanych przez Ukraińców na terenie diecezji określona jest na dwieście tysięcy, z zaznaczeniem, że nie jest to liczba pełna.

Jeden z rozdziałów poświęcony jest księżom, którzy ocaleli z pogromu. Wymienione są tu liczne prace naukowe napisane po wojnie, które niestety w większości nie doczekały się druku.

Jak przystało na sługę Bożego, autor poddaje się założeniom, że: „winnym należy przebaczyć, ale nie można zapomnieć o doznanych krzywdach, niekiedy wołających o pomstę do nieba” (str.3). Zbrodnie dokonywane przez Ukraińców, opisane w książce, są obrazem potwornego zezwierzęcenia band chłopskich, złożonych nie tylko z mężczyzn i kobiet, ale również młodzieży, a nawet dzieci. Udowodniona jest również wina, a nawet bezpośredni udział w zbrodniach ukraińskich księży. Nieliczne odwety polskie przyczyniły się do tego, że niewiele było miejsc, w których Polacy czuli się bezpiecznie. Premedytacja zbrodni, wyrafinowanie tortur, okrucieństwo mordów, najwyższy stopień barbarzyństwa - to wszystko przeraża czytelników. „Ukraińcy mordowali ludność polską z premedytacją” (str.4). Od Wołynia poprzez Małopolskę Wschodnią siali śmierć, mszcząc rzekome krzywdy uczynione Ukraińcom przez Polaków, dlatego oni „musieli wyciąć naród polski”, a mordując Polaków - mówił ksiądz ukraiński - „nie popełniają grzechu ciężkiego” (str.31). „Palono i wysadzano kościoły dynamitem” (str.32). „Przy popalonych domostwach leżały trupy zalane krwią, niektóre miały rozdarte brzuchy, inne były bez głów, rąk i nóg” (str.32). Żywe niemowlę wrzucono do studni” (str.34). „Wielka nienawiść była w duszy ukraińskiej” (str.35). „Zdzierano żyletkami skórę z twarzy, palono żywcem, wbijano kołki między żebra, rżnięto piłą” (str.32). Szczególnie nieludzkie tortury wymyślano polskim księżom, z których po torturach czyniono żywe tarcze dla nieletnich dziewcząt. Mordom towarzyszył rabunek.

Autor nie zapomniał oddać sprawiedliwość tym Ukraińcom, u których w obliczu zbrodni obudziło się człowieczeństwo i z narażeniem własnego życia stawali w obronie Polaków. Opisuje tragiczne losy małżeństw mieszanych (str.32). Pisząc o Polakach zawęża ich do wyznania rzymsko-katolickiego, zaledwie nadmienia o istnieniu Polaków wyznania ormiańskiego, zapomina o Polakach innych wyznań, których czyny zapisały się złotymi zgłoskami w naszej historii. W książce opisana jest również pomoc niesiona Polakom przez wojska węgierskie poprzez dostarczanie broni dla obrony przed napadami.

* * * * *

Po śmierci ks. biskupa Wincentego Urbana ukazało się kilka prac poświęconych omawianemu tematowi. Wrocławski historyk dr Aleksander Korman opublikował w 1990 roku w Londynie trzy książeczki, których nikt w Polsce nie chciał wydrukować. Są to: „Piąte przykazanie Boskie nie zabijaj”, „Z krwawych dni Lwowa 1941”, „Nieukarane zbrodnie SS-Galizien z lat 1943-45”. Zebrane tu nowe relacje i przeprowadzone badania pozwoliły na ustalenie liczby ofiar na około pół miliona, bez uwzględnienia trzystu tysięcy Żydów, którzy byli mordowani przez Ukraińców na nieco odmiennych zasadach. Zapewne w wielu czasopismach wydrukowano pojedyncze relacje świadków. W styczniowym numerze „Konfrontacji” (1/1991) opublikowałem „Relację Zygmunta i Kazimiery Zaborowskich”, ale i tu cenzura redakcyjna wykreśliła część zdania „jak zamordowano dwumiesięczne dziecko Stanisława Surowca”.

W książce ks. biskupa Wincentego Urbana pominięte są parafie we Lwowie. O ile pamiętam żaden ksiądz we Lwowie nie został zamordowany przez Ukraińców. We Lwowie Ukraińcy zachowywali się na ogół poprawnie, tutaj żadna zbrodnia nie pozostała bezkarna.

Na ulicy syn prof. Panczyszyna zastrzelił prof. dra Bolesława Jałowego, w niewyjaśnionych okolicznościach rozstali się z życiem ukraińscy profesorowie dr Łastowiecki i dr Panczyszyn. Milicjanci ukraińscy zabili na ulicach paru młodych chłopców, wśród nich zginął syn rektora Politechniki Lwowskiej Jurek Sucharda, w odwecie zastrzelono kilku milicjantów i skończyło się bezprawie.

Wojsko węgierskie we Lwowie stacjonowało krótko, natomiast w kilku powiatach województwa stanisławowskiego, było do końca okupacji niemieckiej, ich pomoc dla Polaków nie ograniczała się do przekazywania broni, były również akcje wojskowe, w jednej z nich spalono cerkiew i plebanię, w której prawdopodobnie znajdowała się baza bandy UPA. Być może był to odwet za napad na Węgrów.

1 listopada 1944 roku w rocznicę rozpoczęcia Obrony Lwowa powałał Pan Bóg przed swoje oblicze księdza arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego, aby wyspowiadał się z dokonywanych zbrodni ludobójstwa, a 22 listopada w rocznicę zakończenia walk we Lwowie powołany został na świadka zbrodni ksiądz arcybiskup Bolesław Twardowski. Dziwny to zbieg dat.

Druga wojna światowa i zbrodnie ukraińskie na tych ziemiach nie skończyły się w 1945 roku. Już po wysiedleniu Polaków Ukraińcy wysadzili kościół w Toustobabach. Jego grube mury były twierdzą dla mieszkańców tej historycznej polskiej wsi liczącej blisko 800 lat i na nich wyładowała się ukraińska nienawiść. Aby ślad zaginął zmieniono wsi historyczną nazwę i dzisiaj nazywa się „Wysokie”.

PRODUKCJA DAWNORUSKICH KORZENI LWOWA

Od lat śledzę jak ukraińscy publicyści, pisarze i historycy doszukują się dawnoruskich korzeni Lwowa. Ta syzyfowa praca stała się obsesją w mieście, którego każdy kamień przemawia po polsku. Publikacje podejmujące próby naświetlenia ukraińskości Lwowa są bardzo liczne. Inspiracji do niniejszego opracowania dostarczył artykuł, który ukazał się we Lwowie w „Wolnej Ukrainie” z dnia 21 maja 1988 roku, napisany przez kandydata nauk historycznych AN USRR J.Myćkę pt. „Dawnoruskie korzenie Lwowa”

Autor pisze: „Dla nas to rzecz zwyczajna, ale bardzo przyjemna, gdy porównują Lwów z Paryżem, Wiedniem, czy innymi miastami zachodniej Europy”, a następnie wspomina o „walce naszych przodków przeciw kolonizacji polsko - szlacheckich grabieżców, katolickiej agresji, walce socjalnej, narodowej, kulturowej i ideologicznej”. Ubolewa też, że nie wykorzystane są do celów propagandowych stare zabytki architektury ruskiej, jak cerkiew Mikołaja, Piatnicka i Onufra, w której dziś znajduje się muzeum Iwana Fiedorowa, podczas gdy mieszkańcy Lwowa, a tym bardziej goście, nie mogą sobie wyrobić właściwego poglądu o pochodzeniu miasta, charakterze jego zaludnienia i kultury w przeszłości.

„Podświadomie, pod wpływem architektury i rzeźby XV-XVIII wieku, panuje wrażenie, że mieszkała tu wyłącznie ludność polska. Mało kto wie, że w epoce feudalizmu we Lwowie przeważała liczbowo ludność rdzennie ukraińska i powstawały tu kolonie Niemców, Ormian, Włochów, Greków, Mołdawian, Szkotów. W tym świetle dochodzi do kuriozalnych ocen, jakoby cerkiew wołoska, czy katedra ormiańska były kościołami”.

Dalej Myćko pisze o wywołującym zaniepokojenie stanie najstarszego rejonu miasta, pamiętającego dawnoruskie czasy, zwraca uwagę nie tylko na zaniedbania budynków, ale również na brudne ulice i elewacje, zniszczone i przeciążone ruchem nawierzchnie ulic. Jeżeli dzięki przewodnikom mogą tu trafić swoi (rosyjsko-ukraińscy) turyści, to obcokrajowcy nie mają możliwości poznania tych zakątków. „W ostatnim czasie w byłej cerkwi ormiańskiej pod wezwaniem Jana Chrzciciela z końca XIV wieku, planuje się otwarcie muzeum najdawniejszej sztuki Lwowa. Piękna inicjatywa.” Autor wierzy, że muzeum to, korzystnie położone, stanie się centrum propagandowym dawnoruskiego pochodzenia Lwowa i czasów Księstwa Halicko - Wołyńskiego. Omawia znaczenie muzeum Iwana Fiedorowa, potrzebę ekspozycji wystaw: „Kultura Rosji XVI wieku”, „Kultura Lwowa XVI wieku”, „Książka wschodniosłowiańska X-XVIII w.” i „Sztuka fotograficzna”, a przymiotniki dawnoruski i wschodniosłowiański mają służyć do podkreślenia wspólnoty duchowej narodów ukraińskiego, rosyjskiego i białoruskiego.

Trudno tu polemizować z artykułem pełnym wydumanych problemów i przekłamań. Najwłaściwsze byłoby przywołanie innych źródeł, przede wszystkim ukraińskich, które by potwierdziły polskie tradycje ziemi lwowskiej, ziemi na której przed wiekami znaleźli schronienie Rusini uciekający na zachód przed zalewem tatarskim. Bardzo ciekawą pozycją jest książka napisana po rosyjsku przez ruskiego (ukraińskiego) historyka Mikołaja Kostomarowa i przetłu-maczona na język ruski (ukraiński) przez O.Barwińskiego w 1875 roku pt.: „Historia Rusi w kronikach jej największych dziejopisów”. Ruś od zarania dziejów rozbita dzielnicowo, bez przerwy miała na karku najeźdźców niszczących jej dobytek i dorobek. Byli to kolejno Pieczyngowie, Połowcy i Tatarzy.

Pod naporem Tatarów, dla ratowania życia, uciekali Rusini na zachód. Grody Czerwieńskie, zdobyte na Polakach w 992 roku, przechodziły z rąk do rąk dwukrotnie. Kostomarow dowodzi, że ludność miejscowa (Chorwaci) była bardziej zbliżona kulturowo i językowo do Rusinów, niż do Polaków. Trudno tu o jednoznaczne stwierdzenia. Z tamtej epoki brak źródeł, na których można by się oprzeć, w językach słowiańskich występowały niewielkie różnice, niemniej jednak historia zalicza Chorwatów do Słowian zachodnich. Podczas walk Rusinów z Chorwatami zniknęły z powierzchni ziemi dwa główne ich grody - Czerwień i Wołyń, świadczy to o zaciętości walk.

Gdy przestała istnieć Ruś Kijowska, całkowicie podbita przez Tatarów, próbowali książęta ruscy stworzyć niezależne od Tatarów Księstwo Halickie, a następnie Halicko-Wołyńskie. Brakowało tu grodów. Odległości między Haliczem, Chełmem i Przemyślem były zbyt duże. Wynikła potrzeba zbudowania grodu, który by zapewnił bezpieczeństwo podróży, bez konieczności nocowania w terenie. Tak powstał Lwów, którego pierwszymi mieszkańcami byli niezbędni dla drużyny książęcej rzemieślnicy, początkowo Niemcy, ale wkrótce również Rusini i Polacy. Tatarzy na terenach lennych nie zezwalali na budowę grodów obronnych. Po odkryciu przez nich Lwowa kazali zburzyć wały. Wkrótce jednak odbudowano wały potrójne, które dały zabezpieczenie przed najazdami Tatarów. Dla wzmocnienia sił w walce z Tatarami książęta ruscy wchodzili w związki małżeńskie z rodem Piastów Mazowieckich. Ostatnim księciem ruskim był książę mazowiecki Bolesław, urodzony z księżniczki ruskiej, który przyjął imię Jerzy. Po jego śmierci między bojarami rozgorzała walka wewnętrzna o tron książęcy. W końcu król polski Kazimierz III (Wielki), wyprzedzając Litwinów i Węgrów, po zaciętych walkach zajął Lwów. Bojarzy ruscy otrzymali prawa szlachty polskiej, spisując się dzielnie w walkach z najazdami turecko-tatarsko-kozackimi. Nie zdobył Lwowa Bohdan Chmielnicki, zbuntowany szlachcic polski, bardzo kontrowersyjny „bohater ukraiński”, który pod koniec życia poddał połowę Ukrainy rosyjskiemu carowi.

Pod polskimi rządami nastąpił wielki rozkwit gospodarczy Lwowa, gdzie obok Polaków i Rusinów, zgodnie w wolności i tolerancji, w kulturze zachodu, żyli przez pół tysiąca lat przedstawiciele wielu narodowości. Znalazł tu azyl pod koniec życia wybitny drukarz rosyjski, prześladowany w Moskwie, Iwan Fiedorow. Mieszkali tu najgorętsi patrioci polscy - Ormianie. Tu Austriacy, przybyli po rozbiorach do Polski, szybko polonizowali się i ruszali do boju o niepodległość w kolejnych powstaniach, ramię w ramię z innymi mieszkańcami tej ziemi. Tu urodził się Marian Hemar, który był pochodzenia żydowskiego, ale swoim życiem dawał przykład i uczył Polaków jak należy służyć swemu miastu i Polsce.

Mimo wielonarodowości mieszkańców Lwów rozwijał się w kulturze polskiej. W XIX wieku w zaborze austriackim, posiadał autonomię, dzięki czemu stał się stolicą kultury polskiej.

Z miastem tym związane są nazwiska wybitnych ludzi pióra, takich jak: Sebastian Klonowicz, Szymon i Bartłomiej Zimorowiczowie, Franciszek Karpiński, Seweryn Goszczyński, Aleksander hr.Fredro, Karol Szajnocha, Ludwik Kubala, Kornel Ujejski, Maria Konopnicka, Władysław Bełza, Bolesław Czerwieński, Władysław i Walery Łozińscy, Mieczysław Romanowski, Maryla Wolska, Jan Kasprowicz, Juliusz Kleiner, Leopold Staff, Beata Obertyńska, Józef Wittlin, Kornel Makuszyński, Stanisław Wasylewski, Henryk Zbierzchowski, Jan Parandowski, Marian Hemar, Stanisław Lem, Adam Zagajewski i wielu innych, a Juliusz Słowacki, urodzony w Krzemieńcu, w lwowskim Ossolineum pośmiertnie miał siedzibę swoich dzieł.

Inaczej przedstawia historię Lwowa przewodnik po tym mieście, napisany przez A. Paszuka i I.Derkacza, wydany po ukraińsku w 1957 roku, gdzie czytamy: „Wśród mieszkańców książęcego Lwowa przeważali Rusini, może o tym świadczyć choćby to, że było tu dziesięć prawosławnych cerkwi i tylko dwa kościoły katolickie. W połowie XIV wieku zachodnie ziemie ruskie zajęła Polska. Do 1772 roku rządzili tu polscy feudałowie, a później Austria aż do 1918 roku i przyszedł niezapomniany rok 1939, kiedy to narody radzieckie wyciągnęły pomocną dłoń ludowi Zachodniej Ukrainy... Każdego, kto przybywa do Lwowa, zdumiewa wielka liczba kościołów, rozsianych we wszystkich dzielnicach miasta, były one budowane za państwowe i prywatne pieniądze, aby nadać miastu wyłącznie polski charakter. Te budowle z XIX i XX wieku nie przedstawiają większych wartości artystycznych”. Prawda jest taka, że większość kościołów wybudowano w Polsce przedrozbiorowej i było ich dużo więcej przed kasatami józefińskimi, kiedy zlikwidowano we Lwowie około trzydzieści świątyń. Nieporozumieniem jest zaliczanie świątyń ormiańskich do cerkwi prawosławnych. Nie zmieniło również polskiego charakteru miasta usunięcie orłów polskich w cerkwi wołoskiej, gdzie przetrwały od początku istnienia cerkwi, poprzez okres zaborów i drugiej wojny światowej.

W książeczce o zamku w Olesku znajdujemy wyjaśnienie, że polscy feudałowie, którzy rządzili do 1772 roku, a wśród nich Jan III Sobieski, właściciel dwu kamienic w rynku we Lwowie, są pochodzenia ruskiego. Niestety pominięto, że pod rządami austriackimi, we Lwowie nadal rozkwitała kultura polska.

Leszek Zaczek w Australii wywołał polemiczną burzę w artykule pt.: „Gdzie Ukraińcy chcą mieć Ukrainę”. Przypomniał historyczną prawdę: „że wschodnie ziemie Polski niepodległej po pierwszej wojnie światowej, jak i też w czasach przedrozbiorowych, nigdy nie były częścią właściwej Ukrainy, leżącej znacznie dalej na wschodzie”, a następnie omówił tragiczne losy, wynikłe z nieporozumienia, przez wieki żyjących w zgodzie Rusinów i Polaków i postawił pytanie: „czy rozsądnie postąpili Rusini, przyjmując polską nazwę Ukrainy, jako nazwę ich narodu? W sensie tej nazwy i jej brzmieniu jest zależność i tak już pozostanie”. Pozostaje na kraju czegoś, w tym przypadku na kresach Polski.

I tu należy przypomnieć, że „znienawidzeni” panowie polscy na Ukrainie, to nie tylko król Jan III Sobieski, ale całe zastępy „panów” polskich, zamożnych, biednych i bardzo bogatych właścicieli milionów morgów ziemi. Można by ich z racji pochodzenia zaliczyć do narodowości „ukraińskiej”. Byłoby ich około czterysta tysięcy, a może więcej. Ale ci Rusini prawie całkowicie się spolonizowali. Jedynie w wyniku represyjnej działalności rosyjskiej po rozbiorach część z nich uległa rusyfikacji. Natomiast znacznie liczniejsi chłopi polscy na Ukrainie i terenach polskich zajętych po drugiej wojnie światowej stracili świadomość swego polskiego pochodzenia. Związane to było z podziałem językowym: język polski to był język pański, język kultury, ogłady i bogatej literatury, a język ruski to język chłopski, a więc ze stratą dla Polski, polski chłop mówił po rusku, nabywając nowej narodowości. Nie dotyczyło to licznych zaścianków szlacheckich np. w rejonie tak zwanej „Marchlewszczyzny”. W miastach przetrwały ogniska kultury polskiej, nie tylko w granicach przedrozbiorowych - Żytomierz, Kamieniec Podolski, Winnica, Berdyczów, Humań, ale i dalej w Kijowie, czy nawet w Charkowie, gdzie krótko istniał uniwersytet polski Seweryna Potockiego.

A tu od początku dwudziestego wieku, oddając Rosji całą Ukrainę, szturmują Ukraińcy do Lwowa, utrzymując, że Lwów choć przez tyle wieków polski, leży na ziemi staroruskiej. W polemice toczonej na początku tego wieku zabrała głos Anna Lewicka, powołując się na kronikarza ruskiego Nestora, który podaje, że ziemie te w 981 roku zdobyli na Lachach książęta ruscy, a więc są to ziemie polskie.

Gdy w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow Polska straciła niepodległość, jej ziemiami podzielili się dwaj nasi wrogowie. Na terenach zajętych przez Związek Radziecki, przez blisko pół wieku niszczone było wszystko, co polskie. Tym bardziej zasługuje na uwagę powstałe ostatnio we Lwowie Towarzystwo Lwa, które przystąpiło do ratowania pamiątek historycznych miasta. Młodzież ta nie kieruje się nienawiścią do cmentarza Orląt Lwowskich, nieletnich bohaterów , których miłość do rodzinnego miasta skłoniła do oddania życia za jego wolność. Działalność towarzystwa napotyka na wielorakie trudności: brak narzędzi, materiałów, zalegalizowana kradzież nagrobków cmentarnych.

Spotyka się jednak wśród polskiej emigracji polityków, którzy tak piekielnie nienawidzą Związku Radzieckiego, że byliby skłonni oddać Ukraińcom nie tylko Lwów, ale nawet ziemie aż pod Kraków, byleby tylko ich pozyskać przeciw ZSRR. Niestety, taka postawa spotyka się z nikłymi protestami.

Również emigracyjna prasa ukraińska zajmuje stanowisko wrogie wobec polskiej racji stanu. Tygodnik ukraiński „Cerkwa i żyttia” ukazujący się w Melbourne, 24 marca 1985 roku opublikował artykuł Wasyla Litwina „Jałta z perspektywy 40 lat”, w którym czytamy: *Polska prasa wylewa krokodyle łzy, że konferencja w Jałcie pozbawiła ich wschodnich „ziem polskich”. Oto jak pisze Stanisław Stal w gazecie „Wiadomości polskie” z dnia 2 marca 1985 roku: „Musimy być gotowi do obrony przed rewizjonizmem niemieckim i tak samo gotowi do walki o należne nam ziemie wschodnie, odebrane nam bezprawnie w Jałcie.” A jakże, apetyty niemałe! Nie oddamy niemieckich ziem i musimy znowu zagrabić zachodnie ukraińskie ziemie. Mówi się, że historia jest nauczycielką życia, ale najlepsza nauczycielka niczego nie nauczy byle jakich uczniów. Niczego nie nauczyła historia Polaków, którzy znowu przygotowują się do pochodu na wschód, po złote runo. Jałta odebrała Polakom to, co oni siłą zagarnęli 25 lat wcześniej, wykorzystując ciężką sytuację w jakiej znajdowała się Ukraina, zagrożona czerwoną Moskwą. Dziś zbierają dywidendy swojej nierozumnej w przeszłości polityki. Radzimy Stalom i kompanii pomyśleć wcześniej jak pozbawić się opieki „starszego brata”, zanim będą się wybierać na wschód.* Nic dodać, nic ująć - mądrymi uczniami historii mogą być tylko Ukraińcy, którzy zapomnieli, że w 1918 roku z regularną Armią Ukraińską wygrały „Lwowskie Orlęta” z piętnastoletnim Jurkiem Bitschanem na czele.

Przez całe wieki byliśmy z Rusinami braćmi i nigdyśmy ich stąd nie wypędzali, a choćby się nam to nie podobało, jesteśmy z sobą wielokrotnie w ciągu wieków spokrewnieni. Mieszkańców Lwowa, wielu narodowości, łączyła miłość do tego miasta. Wiedzieli o tym ci Rusini, którzy bronili Lwowa przed najazdem tatarsko-kozackim Bohdana Chmielnickiego, wiedzą o tym też ci Ukraińcy, którzy szli z nami ramię w ramię w armii Andersa pod Monte Casino, gdzie się odbywał bój również za polski Lwów.

To jest nasza wspólna przeszłość i niczego nie zmieni produkcja dawnoruskich korzeni Lwowa, a przyszłość okaże, czy my, Polacy i Ukraińcy, potrafiliśmy się czegoś nauczyć.

SPRAWIEDLIWY WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA

Przy wjeździe do Toustobab, od strony Horożanki, po lewej stronie drogi, stała chałupka wiejska, tak mała, że trudno sobie wyobrazić by mogła być jeszcze mniejsza i by w niej mogli mieszkać ludzie. Chałupkę tę kupił mój dziadek dla swojej starej matki, którą chciał mieć blisko siebie. Sam mieszkał w szkole, w której był kierownikiem i nauczycielem. Dzierżawił też niewielki majątek, aby powiększyć swoje dochody i zapewnić należyte utrzymanie licznej rodziny. Dla rodziny budował dom, na którego dachu umieścił, z białych dachówek, imię ukochanej żony, Adela. Do dnia dzisiejszego jest to największy dom na wsi. Po śmierci dziadka, w domu tym była poczta, którą prowadziła babcia Adela, a w owej chałupce, podczas inwazji Moskali i pogromu Żydów, matka mego dziadka ukrywała starą Żydówkę przez cały czas niepowodzeń wojennych Austriaków. Syn jej od kilku lat już nie żył, a synowa, Adela w wieku 38 lat umierała na tyfus w Horożance.

Moja mama miała wtedy 13 lat i była najstarsza z czworga osieroconych dzieci. Życie nauczyło ją walki o byt i rozumienia potrzeb ludzi znajdujących się w trudnych sytuacjach życiowych. Gdy miała 18 lat podjęła pracę sekretarki w szkole Towarzystwa Szkół Handlowych we Lwowie przy ulicy Franciszkańskiej, gdzie wkrótce została nauczycielką księgowości i arytmetyki handlowej. W Szkole Handlowej i w Gimnazjum Kupieckim, Żydzi stanowili wysoki procent uczniów, a wielu z nich należało do biedoty żydowskiej.

Od najmłodszych lat matka moja brała udział w pracach społecznych Komitetu Obywatelskiej Pracy Kobiet, w którym działały wszystkie wpływowe panie, łącznie z żonami prezydentów miasta Lwowa. Nie było to bez znaczenia dla pracy Komitetu, w wielorakiej działalności niesienia pomocy ludziom w potrzebie, szczególnie w latach kryzysu.

Gdy wybuchła wojna w 1939 roku, na zakończenie wakacji byłem z rodzicami w Jakubówce, majątku Wacława Spasowskiego, położonym 15 kilometrów za rogatką stryjską. Byliśmy jedynymi gośćmi nieobecnych gospodarzy. Rolę gospodyni pełniła moja mama. W majątku codziennie zatrzymywali się liczni uchodźcy, jedli, spali na sianie i ruszali dalej w kierunku na Rumunię. Tu widziałem pierwszych Niemców, a następnie Moskali. Jeden z nich zrabował nam gramofon i tylko jedną płytę, widać nie przypuszczał, że może ich być więcej. Gramofon taki jak tamten, też z jedną płytą widziałem niedawno w muzeum w Kijowie, obok portretu Lenina i starych propagandowych plakatów.

Wraz z wojną przybywało ludzi potrzebujących pomocy i byli to nie tylko Polacy i nie tylko Żydzi, ale ludzie wielu narodowości. Pędzonym w kolumnach jeńcom wojennym lwowskie przekupki podawały chleb i co tylko miały pod ręką. Najpierw byli to Polacy, a potem Rosjanie, Włosi, Węgrzy, Niemcy. Nie wahały się podawania chleba Żydom, mimo grożących represji ze strony pilnujących Ukraińców i Niemców.

Już w październiku 1939 roku, moi rodzice zabrali ze szpitala żołnierza spod Bochni, który po wyleczeniu ran wyruszył przez zieloną granicę do swojej rodziny. W ten sposób ratowano rannych przed niewolą.

Gdy odbywała się rejestracja uchodźców z niemieckiej strefy okupacyjnej, żonie mojego wuja wydała się podejrzana ankieta personalna w sowieckim stylu. Po co im adresy rodziny w ZSRR, kiedy ona ma jechać na zachód, na wszelki wypadek podała adres zamieszkania u moich rodziców. W czasie wywózek, na początku 1940 roku przyszli po nią i niewiele brakowało by w zastępstwie zabrali naszą rodzinę. Wybronił nas dozorca domu, Jan Jakubowski, którego proletariackie poręczenie dziwnym zbiegiem okoliczności i dzięki opiece Matki Boskiej wystarczyło. A moja ciotka uniknęła wywózki, chroniąc się mimo wysokich mrozów na dachu domu, w którym mieszkali jej rodzice.

W 1941 roku nastąpiła we Lwowie zmiana okupanta. Władza radziecka jak przyszła tak zniknęła, została zastąpiona przez nowy porządek administracji niemieckiej. Po paru tygodniach zjawił się u nas oficer radziecki, który mieszkał w pobliżu. Szukał swojej żony i dziecka. Wypytywał sąsiadów o nią, ale ona została ewakuowana do Rosji. Trafił również do mojej mamy. Była to rodzina sowiecka jakich wiele, gdzie dziecko było dwukrotnie chrzczone przez oboje rodziców we wzajemnej tajemnicy. Jako jeniec wojenny, zataił stopień wojskowy, podał narodowość ukraińską i został wypuszczony na wolność. W poszukiwaniu swojej żony postanowił przebić się przez front. Dziś wiemy, że nie była to mądra decyzja, ale wtedy nikt nie wiedział co począć. Nikt nie znał „Losu człowieka” Szołochowa. Moja mama zaopatrzyła go w cywilne ubranie, żywność na drogę i z niemieckim dokumentem w kieszeni wyruszył na wschód. Nie mógł zrozumieć , skąd tyle dobra spotkało go ze strony Polaków, bądź co bądź prześladowanych przez władzę radziecką, której służył.

Służyło też władzy radzieckiej wielu polskich Żydków i jeśli stanowili oni niecałe dwa procenty ludności żydowskiej, mieli duży wpływ na pogorszenie i tak nienajlepszej opinii o Żydach w społeczeństwie polskim. Jednakże w obliczu masowych mordów ludności żydowskiej, dokonywanych we Lwowie przez Niemców i Ukraińców, wielu Polaków było zaangażowanych w niesieniu pomocy Żydom, mimo olbrzymiego niebezpieczeństwa. Najpewniejszym sposobem ratowania życia była ucieczka na wschód lub południe, kto tego nie zrobił w odpowiednim czasie, narażał siebie, rodzinę i otoczenie na pewną śmierć. Z polecenia mamy nosiłem na ul. Słoneczną ziemniaki i cebulę, mleko i tłuszcz, do mieszkania jednego z jej byłych uczniów. Nie były to bezpieczne eskapady. Któregoś dnia wracałem już z pustą torbą, gdy na placu Teodora spasiony gestapowiec zawołał do mnie: „komm, Jude”, nie miałem na rękawie żydowskiej opaski, ani gwiazdy Dawida, mogłem oberwać kulę w łeb, nie były to wypadki sporadyczne. Podbiegłem do Niemca i mówię: „Ich bin kein Jude, ich bin Pole” i pokazuję mu, że nie jestem obrzezany. Tym dowodem gestapowiec był wyraźnie rozbawiony, śmiał się i klepał mnie po plecach, a gdyby miał, to by mi chyba dał czekoladę. Taka była reakcja człowieka, który bez mrugnięcia oka, był zdolny do zamordowania innego człowieka tylko dlatego, że był Żydem. Obok stał milicjant ukraiński, z ponurą gębą, pospolicie zwany karawaniarzem, z powodu noszonych mundurów, nawet ta tragikomiczna scena nie była w stanie zmienić wyrazu jego twarzy.

U nas w mieszkaniu często ktoś nocował w pokoju służącej, której od początku wojny już nie było. Przy ul. Hilarowicza mieszkała przyjaciółka mojej mamy, pani Uszyńska, czynna w podziemiu, ona również kierowała do nas na nocleg „spalonych” oficerów. Jakiś czas mieszkał u nas mój kolega, dziesięcioletni, Jerzyk Bogner, którego rodzice ukrywali się gdzieś indziej, ale jego matka przychodziła zbyt często, nie zachowując ostrożności. Podczas naszej nieobecności dobijała się do mieszkania głośno wołając Jerzyka. Jej zachowanie zwróciło uwagę naszego dozorcy, który przestrzegł mamę przed grożącym niebezpieczeństwem. Wtedy mama ulokowała Bognerów u swego brata, który również ukrywał się na wsi pod Dynowem. Po paru miesiącach znudziło się Bognerom na wsi i powrócili do Lwowa, wszędzie posługiwali się naszymi sowieckimi paszportami. Ojciec Jerzyka przed wojną miał kancelarię adwokacką w centrum miasta, był znany we Lwowie, miał żydowskie rysy i jego wyjście na ulicę narażało go na duże niebezpieczeństwo. Piotr Hausfater uratował się siedząc w domu, w swoim mieszkaniu, miał żonę Polkę, jak się wtedy mówiło Aryjkę, nie wyszedł na ulicę nawet na pogrzeb swojego syna, zmarłego na gruźlicę. Szwagierkę pana Bognera wysłała moja mama do swojej ciotki, Zofii Moszoro, do Tłumacza, u której łatwo było ją ukryć wśród licznych Ormian spokrewnionych z rodziną Moszorów. Tu pani Bognerowa przeżyła wojnę, po wojnie mieszkała w Warszawie. Na zjeździe Tłumaczan w czerwcu 1990 roku, ktoś pytał o Lilkę Bulzacką. To była córka pani Bognerowej, która w Tłumaczu była zameldowana na podstawie metryki mojej zmarłej siostry. Może dziś mieć około 54 lat, pewnie nosi nazwisko męża. (pisane w 1988 roku)

Któregoś dnia w czerwcu 1942 roku, przybiegł do nas pan Marszycki z wiadomością o samobójczej śmierci państwa Bognerów, którzy w momencie wejścia do mieszkania gestapowców zażyli truciznę. Jerzyka, który nie miał odwagi połknąć cyjankali, gestapowcy w bandycki sposób rozerwali. Nasze sowieckie dokumenty dostały się w ręce gestapo. Natychmiast opuściliśmy mieszkanie na Kolonii Profesorskiej i zamieszkaliśmy w mieszkaniu siostry mamy przy ul. Rewakowicza 15, a ojciec mój wyjechał do Nałęczowa, gdzie po jego rodzicach została rodzinna willa „Na górze”. Jako obywatel Nałęczowa załatwił bez kłopotu Kennkartę i zapowiedział przyjazd swojej rodziny. W willi było tylko trzech lokatorów i dozorca, a ponad dziesięć pokoi stało pustych, częściowo umeblowanych. Po paru dniach przywiózł mnie znajomy kolejarz, a wkrótce potem przyjechała moja mama wraz z Żydówką, panią Ireną Roman i jej córką. Pani Irena przyjechała w charakterze siostry mojej mamy, mówiłem do niej ciociu, wszyscy bez trudu otrzymali prawdziwe Kennkarty, na swoje własne nazwiska. Po kilku miesiącach, na poczcie w Nałęczowie wpadła niejaka pani Wolska, która podczas odbioru pieniędzy, podpisała się swoim prawdziwym nazwiskiem, Warszawska. Była to znana w Warszawie rodzina żydowska. Jeszcze chyba tego samego dnia dwie panie Wolskie straciły życie, a na pewno i inne osoby z adresu na przekazie, o ile był prawdziwy.

Do naszej willi „Na górze” przychodził pan Schlei „gubernator” Nałęczowa, stary arystokrata niemiecki, który miał tu przyjaciółkę, wdowę po majorze zamordowanym w Rosji, panią Bronisławę Dzierdziejewską. Jego oko dostrzegło w ogrodzie Marylkę, więc zapytał Bronię: „co to za Żydóweczka”, a ona na to: „to nie jest Żydóweczka, to siostrzenica pani inżynierowej, naszej gospodyni”. W Nałęczowie odbyła się na szeroką skalę pacyfikacja, z miasteczka i okolic zabrano na Majdanek około półtora tysiąca mężczyzn. Do pani Broni przychodziły liczne kobiety, aby ratowała ich mężów. Pan Schlei kochał Bronię szczerze, pojechał do Lublina i spowodował zwolnienie prawie wszystkich. Czy można się dziwić, że w Nałęczowie chodził on po ulicach bez obstawy i bez broni, jedynie z dubeltówką z której strzelał wrony.

Po roku pobytu w Nałęczowie, sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Moja mama z Ignacym Romanem przygotowała ich ucieczkę na Węgry, gdzie była liczna Polonia. Na Węgrzech Romanowie doczekali końca wojny, a po wojnie zamieszkali w Argentynie, gdzie Marylka wyszła za mąż za hiszpańskiego Żyda i mieszka w Buenos Aires jako Maria de Schatther.

Uratowała się również przyjaciółka mojej ciotki, Róża Rappaport, a może Gottlieb, która mieszkała w mieszkaniu na Rewakowicza, a po naszym powrocie do Lwowa, u naszych sąsiadów Mazurkiewiczów. Przez cały okres niemieckiej okupacji nie wychodziła z domu.

Pod kościołem Bernardynów, żebraczka z dzieckiem nie pasującym do jej wyglądu, zwróciła uwagę mojej mamy. Mama zaoferowała jej pomoc, dowiedziała się, że to jest dziecko znanego Żyda, który już nie żyje. Wykupiła od niej to dziecko, był to chłopiec, miał metrykę na nazwisko Andrzej Bendkowski, mógł mieć wtedy dwa lata. Został adoptowany przez bezdzietne małżeństwo, pana Machnera i panią Wolską. Po wojnie zamieszkali we Wrocławiu, a dziś już nikt z nich nie żyje.

Rok 1944 znowu zmienił sytuację we Lwowie, zmienił się okupant. Za tak zwanych drugich Moskali, warunki życia niczym już nie przypominały czasów „pańskiej Polski”. Aresztowania, głód, bieda, nie docierała tu pomoc amerykańska, ani czerwonego krzyża. Chleba przez parę miesięcy nikt nie widział, z trudem zdobywane ziemniaki i mąka na zacierkę były głównymi środkami przeżycia. Witaminy w lecie zastępowała lebioda, której worek ledwo wystarczył na cztery talerze. Zupa kartoflana była jedynym daniem na wigilię Bożego Narodzenia 1945 roku, najcięższego dla nas roku wojny, która dla nas jeszcze się nie skończyła. Przez okno, za parkanem fabryki marmolady przy ul. Paulinów usłyszeliśmy kolędę. Śpiewali jeńcy z Wehrmachtu. Mama otworzyła drzwi na balkon, zawołała na żołnierza i zapytała, czy są głodni, czy chcieliby kartoflanki, gdy poprosili o zupę i o chleb, zapytała ilu ich jest.

Z szczupłych naszych zapasów ugotowała im 20 litrowe wiadro kartoflanki. Do dnia dzisiejszego mam resztki tego wiadra emaliowanego, służącego kiedyś przed wojną do udoju mleka na folwarczku u Spasowskich. Zaniosłem tę kartoflankę i podałem przez płot, wraz z ostatnim bochenkiem chleba. Po chwili oddano mi wiadro pełne marmolady i worek cukru, jedyne środki spożywcze jakie posiadali. Odtąd codziennie szedł „handel wymienny”, a na naszych stołach pojawiło się mięso.

Byli wśród nich Niemcy Sudeccy, mówiący po czesku, oni wiosną 1946 roku zainicjowali ucieczkę drogą przez Czechosłowację. Nie tylko Tońko chciał wracać do domu, oni też tęsknili do domów, do swoich rodzin, do swego miejsca na ziemi. Trzeba im było kupić cywilne ubrania na Krakidałach. Jeden z nich, bodajże z Hamburga sprawiał szczególną trudność, nosił buty numer 52, podolski złodziej przy nim to pętak. Ale i taki numer znalazł się we Lwowie. Dobry tuzin wyruszył w drogę, ilu ich dotarło nie mam pojęcia, my też wkrótce zmieniliśmy adres.

Od początku 1946 roku, co drugi dzień odwiedzał nas enkawudzista z zapytaniem, kiedy wyjeżdżamy do „Polski”, czy chcemy jechać na „białe niedźwiedzie”. 13 czerwca 1946 roku, w dzień św. Antoniego opuściliśmy Lwów, zostawiając handel marmoladą i cukrem naszym przyjaciołom, sąsiadom Ukraińcom, Pohodżajom i Hawrylukom, co szczęśliwie kontynuowali bez wpadki. Dziś można o tym pisać bez obawy, nikt z nich już nie żyje. Zapaliłem świeczki na ich grobach na cmentarzu na Łyczakowie. Przywitał mnie tylko serdecznie, ktoś kogo właściwie nie znałem, miał wtedy zaledwie jeden rok, znał mnie bardzo dobrze z opowiadań swoich rodziców, którzy przelali mu tę przyjaźń, jaką dzielili się z moimi rodzicami.

Wszystko mija, pamięć o ludziach żyjących w duchu miłości bliźniego przechodzi do legend, niektórzy tylko zostali zapisani w księdze „Sprawiedliwych wśród narodów świata”.

ZAWSZE MÓJ LWÓW

Siedzę w zaciszu domowym, pogrążony w myślach przeglądam stare listy, zapiski, przewodniki, plany miast, mapy. Niedawno napisał mi z Rzymu Ksiądz Hieronim Kwiatkowski z kościoła św. Antoniego: „Krzysiu, dlaczego ty, ani nikt z naszych batiarów, tylko pan Nicieja napisał *Cmentarz Łyczakowski*, jak to właściwie jest?” Ano jest tak jak było, Władysław Bełza pisał listy z Włoch, a Kornel Makuszyński listy z Sopot, a przewodnik po Lwowie dr Mieczysław Orłowicz z Warszawy. My batiary znaliśmy Lwów bez przewodników. Dlatego w przewodnikach powstawały takie kwiatki, jak „łyczakowskie” jako nazwa dzielnicy, gdy we Lwowie mówiło się po prostu Łyczaków, a łyczakowskie to było tango, albo przedmieście za rogatką. Ale tak jest, dla kogoś, kto we Lwowie nie mieszkał i nie znał lwowskiej gramatyki i bałaku, trudno zrozumieć jak rodziło się lwowskie słowotwórstwo. We Lwowie nawet profesor Uniwersytetu, czy Politechniki mówił po lwowsku, chyba, że był „Warszawistą”, z innych stron Polski. Ulica i dom, wszędzie mówiło się lwowskim bałakiem, chociaż były wyjątki, byli przecież złotouści, mówiący piękną polszczyzną, jak profesor Oswald Balzer, czy profesor Juliusz Kleiner, późniejszy profesor KUL-u, ale to były lwowskie gwiazdy, których blask świecił na całą Polskę.

Gdy przez czterdzieści lat zabrakło wolnej Polski, wszystko o polskim Lwowie można było pisać tylko do szuflady. Na początku 1976 roku próbowałem drukować opisy moich wędrówek po polskich cmentarzach, od Łyczakowa do Montmorency. W tym czasie był w Polsce tylko jeden tygodnik niezależny, „Tygodnik Powszechny”, szukałem w nim oparcia, jednak w tym czasie Tygodnik już prowadził politykę ukrainofilską i temat polskiego Lwowa, drażniący Ukraińców był ograniczany przez Redakcję. Otrzymałem odpowiedź: „Artykuł Pana nie odpowiada zakresowi zagadnień poruszanych przez Tygodnik, choć nie przeczymy, że temat może być w pewnych wypadkach interesujący. Trudno nam jednak wypowiadać się generalnie, każde pismo ma tu własną politykę tematyczną i publicystyczną.” Wygłosiłem kilka odczytów i zamknąłem temat, a i tak do szuflady napisałem bardzo dużo.

Oto siedemdziesiąt lat mija, jak rozpoczęło się dwudziestolecie naszej niepodległości, a za rok będzie pięćdziesiąta rocznica paktu Ribbentrop - Mołotow, i utraty niepodległości naszego polskiego Lwowa. Czy komuniści w Polsce są świadomi, ile zawdzięczają Stalinowi, który przed wojną zdążył rozwiązać Komunistyczną Partię Polski i uchronił ich przed hańbą współpracy z Hitlerem. Komuniści francuscy nie ustrzegli się tej niechlubnej działalności.

Niedobitki komunistyczne w Polsce zostały jednak wykorzystane przez Stalina do wystąpienia do Rady Najwyższej Związku Radzieckiego, z prośbą o włączenie wschodnich ziem polskich łącznie z Przemyślem i Łomżą do republik radzieckich, uzasadniając to fałszywymi przesłankami historycznymi. Już tylko działalność Wandy Wasilewskiej i Jerzego Putramenta, to wielki wstyd dla komunistycznej partii.

Po dwudziestu paru latach od wysiedlenia ze Lwowa, przyjechaliśmy z Mamą pierwszy raz do rodzinnego miasta, chodziliśmy po ulicach, umawiając się według przedwojennych nazw ulic na spotkania. Rejestrowaliśmy wszędzie działania czasu i ludzi na szkodę miasta, „wyemigrowała” większość pomników, zniknęły pamiątkowe tablice, herby, wszelkie ślady kultury polskiego Lwowa. Pozostali na straży Adam Mickiewicz, Bartosz Głowacki i Jan Kiliński. Przerażała powszechna ruina. I rodziła się nowa legenda. Oto „bohater”, który ściął krzyż z jednej wieży kościoła św. Elżbiety spadł z wysoka i zabił się, pozostałych krzyży już nikt nie ścinał, ale pokrycie dachowe, również na wieżach jest zniszczone i kościół ulega działaniu czynników atmosferycznych i całkowitej dewastacji. Rękopis historii kościoła św. Elżbiety napisany przez Księdza Michała Banacha czeka na druk w Ossolineum we Wrocławiu. Zniszczenia objęły tak wiele obiektów, że trudno to zinwentaryzować.

Od tego czasu, zaczęliśmy co dwa lata przyjeżdżać do Lwowa. Stan wojenny przerwał te wyprawy, a potem umarła moja Mama i wykruszyła się rodzina we Lwowie i w Samborze. Zdążyliśmy jednak odnowić groby nie tylko rodzinne. Odnalazłem grób moich dziecięcych pielgrzymek, zupełnie już zapomniany z całkowicie niewidocznym napisem grób Franciszka Zaremby. Trudno było znaleźć ślady liter, przy pomocy kredy szkolnej i gazety oczyściłem omszały kamień, do wykrywanych po literach resztek wgłębień, nanosiłem patyczkiem krople czarnej farby i powoli wyłaniał się tekst. Wymagało to dłuższego czasu, a wtedy praca taka nie była dozwolona i czynność ta wzbudzała zainteresowanie moją osobą. Byłem dwukrotnie sprawdzany przez jakieś kobiety. Pierwsza: - to wasz grób? - tak - a kto to? - wujek mojej mamy - 1863 roku i jeszcze rodzina żyje? - a co ? myśleliście, że przybyłem z księżyca. Po piętnastu minutach przyszła następna: czyj to grób? - Żołnierza Kościuszki - a! to mogiła państwowa - tak - a wy macie zezwolenie? (na tę robotę) - a jak wy myślicie? czy w Związku Radzieckim wolno coś robić bez zezwolenia, ja mam zlecenie. Moim dobrym rosyjskim akcentem i pewnością siebie zbiłem ją z tropu i o nic już więcej nie pytała. Obecnie grób ten, jak dawniej wzbudza duże zainteresowanie, niestety stary kamień od nowa zaczyna porastać mchem, widać to na fotografii umieszczonej w książce prof. Stanisława Niciei. I napis jest już częściowo nieczytelny, dlatego przypomnę tu jego treść: „Ku czci i pamięci, brata z Wielkopolski, Franciszka Zaremby, za wierną służbę Ojczyźnie, żołnierza Kościuszki, któren zmarł w Rzęśni Polskiej w 112 roku życia swego i tu pochowany został - a poniżej - Walka o wolność kiedy się zaczyna - Z krwią ojca, dziedzictwem przechodzi na syna - Sto razy wrogów zgnieciona potęgą - Skończy zwycięstwem. - z Mickiewicza.”

Podczas następnego mojego pobytu przeciwdziałałem kradzieży nagrobka prof. Benedykta Dybowskiego i zdjętą już z fundamentu główną część nagrobka tuż za grobem podkopałem i całkowicie zakopałem w ziemi. Po przyjeździe do Wrocławia rozgłosiłem sprawę, niestety jak na ironię, w wyniku oficjalnej interwencji, postawiono na grobie Powstańca Styczniowego kamień z rosyjskim napisem niewoli, Benedykt Dybowskij - zoołog. Na starym kamieniu były te słowa: „Ś.P. Benedykt Dybowski człowiek wielkiego serca i niezłomnego ducha, uczestnik powstania 1863r. wygnaniec i badacz Syberii, prof. Uniw.J.K.-ur.30.IV.1833r. zm.31.I.1930r. - cześć Jego pamięci”.

Tak próbowałem spłacać dług zaciągnięty w latach mojego dzieciństwa. Cmentarz Łyczakowski był moim pierwszym uniwersytetem, na którym poznawałem nazwiska ludzi tworzących historię ziemi lwowskiej, tu każdy kamień jest świadkiem polskiej historii Lwowa.

Od początków historii ziemi lwowskiej zamieszkiwali tu przybysze z różnych stron świata. Przez wiele wieków, poprzez koligacje rodzinne powstał tu współczesny naród polski, który podczas drugiej wojny światowej został zmuszony do opuszczenia rodzinnych stron.

Jaskrawy przykład rodzinnych koligacji, jeszcze w dziewiętnastym wieku zaistniał w mojej rodzinie. Mój pradziad, Apolinary Jastrzębiec Bobrowski miał problem nie lada, miał sześć córek na wydaniu. Problem był tak poważny, że przesłonił poniekąd troskę o męskie potomstwo. Dwu synów i wnuka w młodym wieku pochłonęła gruźlica, żaden nie przeżył trzydziestu lat. Pradziad miał niewielki majątek w Horożance, prowadził też pocztę i to nie taką jak dziś. W ciągu jednego dnia z całego powiatu paczki były doręczane do Lwowa, jak też w kierunku odwrotnym. Pradziad zatrudniał liczną służbę, umiał się dorabiać, solidność procentowała, wszystko co posiadał zawdzięczał własnej pracy i zapobiegliwości. Dzieciom swoim dał staranne wykształcenie. Panny władały nie tylko językiem polskim, mówiły i pisały płynnie po niemiecku i po francusku, grały na fortepianie, myślę, że i łacina nie była im obca, a prowadząc gospodarkę z częścią służby rozmawiały na pewno po rusku, to znaczy po ukraińsku, a nie po rosyjsku. Księgozbiór domowy świadczył o dużej znajomości literatury i historii. Zachowała się księga pocztowa prowadzona po niemiecku przez moją babcię.

Wśród służby byli nie tylko chłopi ruscy i polscy, ale również synowie zubożałej szlachty. Kiedyś do pradziada przyszedł ze skargą chłopak, że mu ekonom wymierzył karę chłosty jak chłopu, a jemu się należało na dywanie, boć on przecie szlachcic i u nich w chałupie jest ganek.

Pradziad prowadził dom otwarty, był gorącym patriotą, dla podkreślenia swej polskości nawet gdy mówił po niemiecku wstawiał polskie przerywniki, ale nie miał żadnych uprzedzeń narodowościowych, jakbyśmy dziś powiedzieli nacjonalistycznych. Dla swych sześciu córek pragnął mężów godnych zaufania, z pewną pozycją społeczną, narodowość nie była istotna, wszak na tej ziemi żyło w kulturze polskiej wiele narodowości. W żyłach jego żony płynęła krew polsko - węgiersko - włoska. Każda córka otrzymywała skromny posag, dający jednak łatwiejszy start w życiu małżeńskim. Pierwszą córkę wydał za Rusina, dyrektora szkoły, drugą za Polaka, właściciela apteki, trzecią za Ormianina, kierownika poczty w Tłumaczu, czwartą za mojego dziadka, pochodzenia czesko-niemieckiego, nauczyciela i dzierżawcy dużego majątku, dwie pozostałe wyszły za Polaków, urzędników na dobrych posadach. Wszyscy oni uważali się za mieszkańców polskiej ziemi w państwie austriackim.

Rodzicami mojego dziadka (Ojca mojej Matki) byli, urzędnik austriacki, urodzony na Hradczanach i polska szlachcianka, panna Wilczyńska, ale dom prowadzili polski. Tu schronili się po upadku Powstania Styczniowego, gen. Langiewicz i jego adiutant Pustowojtówna. Kiedy urodził się mój dziadek, oni pierwsi nosili go na rękach.

Protoplasta mojego Ojca „wyemigrował” z Buczacza. Zaraz po upadku Konfederacji Barskiej osiedlił się w Łasku pod Łodzią, zmieniając dla zmylenia przeciwnika w nazwisku literę „c” na „l”. Moi Rodzice założyli dom rodzinny we Lwowie, ślub brali w kościele św. Antoniego. Dla mnie to było najpiękniejsze miasto polskie, wesołe i śpiewające, gdzie człowiek się budził z uśmiechem ze snu.

Zabiegi austriackie i wiek dwudziesty przyniosły rozdźwięk pomiędzy Polakami i Rusinami - Ukraińcami. Doszło do bratobójczej wojny, okrutnej, pełnej zbrodni, podczas której żołnierze ukraińscy rozwalali kolbami karabinów głowy małym dzieciom w sierocińcu. Jedną z ofiar takiego bandyckiego napadu był brat mojej Matki, a uderzenie kolbą spowodowało powstanie guza mózgu, który po latach stał się przyczyną śmierci. Może były to wypadki pojedyncze, ale były i były zapowiedzią dalszych zbrodni w następnej wojnie. Miłość wynaturzała się i przeradzała w nienawiść. Ruska gałąź w rodzinie przechodziła kryzys i częściowo się wyodrębniła, jednak wbrew regułom, synowie po matce zostali Polakami, a córki Ukrainkami. Najstarszy syn wstąpił do legionów Piłsudskiego, młodszy zginął zamordowany w więzieniu sowieckim w Samborze. Wnuki mieszkają w wielu krajach świata i nabywają nowego obywatelstwa, zmieniają język domowy, przyjmując język kraju w którym żyją. Nieliczni pozostali we Lwowie.

W wojnie polsko - ukraińskiej w 1918 roku, mimo pomocy austriackiej, Ukraińcy nie mieli żadnych szans, Lwów nie dawał im żadnego oparcia, zbyt mało mieszkało tu Ukraińców. Liczne narodowości zamieszkujące Lwów dawno wtopiły się w żywioł polski, jedynie jeszcze Żydzi stanowili niezależną enklawę, ale i wśród nich zaczęła się tworzyć polska inteligencja z poczuciem obowiązku dla ukochanego miasta.

Kulturę polską we Lwowie wypracowywały wybitne jednostki. Wspomnę tu tylko Wojciecha Kętrzyńskiego i Eugeniusza Romera. Nie bez celu powróciłem tu do tych dwu postaci wybitnych intelektualistów zasłużonych w walce z germanizacją polskich ziem zachodnio-północnych. Wojciech Kętrzyński, uratowany dla Polski, znalazł azyl w Ossolineum, był koronnym świadkiem niemieckiego „drang nach Osten”, germanizacji ziem polskich. A Eugeniusz Romer w swoich pracach naukowych popularyzował wyniki badań naukowych przeprowadzonych na polskich ziemiach zawłaszczonych przez Niemców. Jemu zawdzięczamy odszukanie w starych dokumentach polskich nazw geograficznych również na Dolnym Śląsku. W latach międzywojennych wykorzystywano każdą okazję, dla przypomnienia o polskości Wrocławia. W „Kulturze Lwowa” w 1933 roku w zeszycie IX w artykule o dzielnicach żydowskich w miastach polskich podkreślono, że pierwsza taka dzielnica powstała w 1035 roku we Wrocławiu. Również okazją dla przypomnienia polskości Wrocławia, był zakaz wyświetlania w Niemczech w 1931 roku, francuskiego filmu pt. ”Na zachodzie bez zmian”. We Lwowie zawsze pamiętano, że dla polski jednakowe znaczenie ma Lwów i Wrocław i nie może być Polski bez Wrocławia i bez Lwowa.

W XIX wieku Lwów był kuźnicą polskiej kultury, sztuki, nauki, techniki, ton tej działalności nadawały Ossolineum, Uniwersytet i Politechnika i nie należy się dziwić jak wielki wpływ wywierały te instytucje na kształtowanie świadomości narodowej i społecznej mieszkańców miasta. Patriotyzm był czynnikiem wpływającym na zawiązywanie się wspólnoty ludzi z różnych środowisk.

A jaki był ten mój Lwów, Lwów mojego dzieciństwa, moich kolegów z kamienicy i ulicy, szczególnie tej ostatniej przedwojennej na Kolonii Profesorskiej na Górnym Łyczakowie i tej wojennej, gdy mieszkaliśmy na Rewakowicza. Bawiliśmy się razem i śpiewaliśmy nasze piosenki, na piosenki mieliśmy zawsze czas, choć nie zawsze wszyscy.

Wspomnieć muszę tylko Ryśka (Sokołowskiego), był ode mnie trzy lata starszy i miał dużo obowiązków, a jeśli czegoś nie wykonał ojczym bił go niemiłosiernie. Jaki byłem dumny, gdy wycyganiłem od mojego tata 50 groszy, aby dać je Ryśkowi. Po latach, gdy tato już nie żył, mówiła mi mama, że tato tylko udawał Greka i dobrze wiedział, że to dla Rysia, bo to i tak nie na papierosy, za taką forsę mógł sobie Rysiu pofrygać jakieś smakołyki, bułki ze skwarkami, kiełbasę, kanoldy. Szkołę skończył w trzeciej klasie i nawet przymus szkolny podczas okupacji sowieckiej, za tzw. „pierwszych Moskali”, nic nie zmienił w jego życiorysie. Jak filmowy Tońko, miał cudowny charakter, mimo, że nie wyszedł poza trzecią klasę. Był to mądry chłopak, wykształcony na uniwersytecie lwowskiej ulicy, a nie na akademiach pierwszomajowych. Jemu nigdy by się nie pomylił Adam Mickiewicz ze Słowackim, jak temu komunistycznemu cieciowi z Konsutatu PRL w Paryżu.

On wiedział co we Lwowie robił Aleksander hr. Fredro, Jan III Sobieski, Kornel Ujejski, Franciszek Smolka i inni wielcy tego miasta. Biegał po Lwowie ze Zniesienia na Łyczaków i na rogatkę Stryjską, a zawsze w celach wyższych.

Z Wysokiego Zamku poznawał urbanizację miasta. W Panoramie Racławickiej poznawał kawałek historii Polski i piękno malarstwa w najwyższym kunszcie artystycznym, tutaj wiedliśmy uczone spory na temat, w którym miejscu kończą się figury woskowe i gdzie zaczyna się prawdziwy obraz.

Mecze Pogoni i Czarnych oglądał przełażąc przez płot. Razem z nim chodziłem na Hasmoneję zobaczyć jak Niemcy zamieniają boisko na miejskie wysypisko śmieci, a był tam kiedyś mistrz Polski w boksie w wadze ciężkiej. Włócząc się po ulicach interesował się architekturą Lwowa, znał wszystkie gmachy, kościoły, pomniki, teatry, kamienice i tę króla Jana III, wiedział o wszystkim co się w mieście działo, brał udział we wszystkich wydarzeniach, defiladach i manifestacjach patriotycznych, był świadkiem wielu wydarzeń, zbrodni wojennych niemieckich, sowieckich i ukraińskich.

Miał dobry słuch i nigdy nie chodząc do szkoły muzycznej, w tak zwanym „międzyczasie” nauczył się czytać nuty, grał na wszystkich instrumentach jak zawodowy muzyk, później nawet w orkiestrze. I to wszystko równolegle obok pracy, do której ojczym pędził go od dziecka, zanim nauczył się czytać. W miłości do miasta, w którym jego były tylko ulice, wyrastał patriota świadomy swej polskości, biegły w polityce światowej, powołany do służby wojskowej w szeregach Kościuszkowców, on prawdziwy proletariusz nie był członkiem partii, nie trafił do UB, ani nawet do milicji, miał rozeznanie rzeczywistości i wiedział, że byłaby to zdrada ideałów Armii Krajowej. Dzisiaj, gdy już nie żyje, pragnąłbym zachować obraz tego batiara z którym łączyły mnie przez całe życie więzy przyjaźni.

Copyright Krzysztof Bulzacki

Powrót
Licznik