BYŁ W NAUCE ARTYSTĄ Artykuł opublikowany w tygodniku "Polityka" rok 1978 (XXII), nr 24 (1111) str.14
Mija 60 lat od wynalezienia metody hodowli zarazka duru plamistego i przygotowania pierwszej skutecznej szczepionki przeciw tej najgroźniejszej chorobie naszej strefy klimatycznej. Twórcą jej był znakomity polski uczony Rudolf Weigl (1883 - 1957). Urodzony w Prerowie na Morawach, pochodził z typowej dla Austro-Węgier rodziny stanowiącej stop różnych narodowości. Wychowany w dawnej Galicji uznał Polskę za swą jedyną ojczyznę i był gorącym polskim patriotą. Studiował biologię we Lwowie i w tamtejszym uniwersytecie doktoryzował się i habilitował. W czasie wojny pełnił służbę wojskową w armii austriackiej prowadząc laboratorium do walki z durem plamistym. W tym właśnie czasie brazylijski mikrobiolog, dr Rocha-Lima, odkrył zarazek wywołujący te chorobę. Nie umiano go jednak hodować w warunkach laboratoryjnych, co uniemożliwiało przygotowanie szczepionki. Zarazek duru plamistego należy do tak zwanych riketsji które, choć są bakteriami, nie rozwijają się na sztucznych pożywkach, lecz podobnie jak wirusy mnożą się wyłącznie we wnętrzu żywej komórki. Pośrednim gospodarzem i przenosicielem zarazka duru plamistego, który się nazywa riketsją Prowazeka, jest wesz odzieżowa. Weigl wpadł na pomysł, by tego owada wykorzystać do hodowli zarazka i tą drogą uzyskać możliwość wyprodukowania szczepionki przeciw durowi plamistemu. Największy problem stanowił sposób, jakim można by sztucznie zakazić owada. I tu przyszedł z pomocą wielki talent eksperymentatorski Weigla, który ze szklanej rurki zwężonej na końcu do grubości włosa, ściętej skośnie i z oblepionymi brzegami skonstruował przyrząd umożliwiający wstrzyknięcie do jelita owada drogą doodbytniczą zawiesiny zarazka, który następnie intensywnie się rozmnaża w nabłonku żołądka gospodarza. Z zakażonych jelit, zmiażdżonych i odpowiednio oczyszczonych robi się szczepionkę. Ogłoszona w 1919 r. praca pt: "Untersuchungen und Experimente an Fleckfieber-lausen. Die technik der Rikettsia-Forschung" zapowiadała przełom w walce z durem plamistym. Dziś w erze pokoju w Europie i erze antybiotyków w medycynie nazwa tej choroby nie robi na nas wrażenia, ale w przeszłości przejmowała grozą. W czasie wojen i rewolucji więcej ludzi ginęło od duru plamistego, niż od kuł na polu walki. Znamy epidemie, w których śmiertelność dochodziła do 80 proc. a za łagodne uważało się takie, gdzie wynosiła ona 10 proc. Czym był dur plamisty i czym się stał wynalazek Weigla, powie nam szef sanitarny misji belgijskich w Chinach, o. Rutten, który pierwszy wypróbował na większą sikalę i ocenił znaczenie szczepień ochronnych szczepionką Weigla. Oddajmy mu głos: "...Najstraszliwszy nasz wróg tyfus plamisty... ta straszna choroba porwała nam więcej ofiar, niż wszystkie epidemie, niedomagania, morderstwa razem wzięte. Wystarczy powiedzieć, że spośród 130 ojców, zmarłych w ciągu 1906-1931, 88, a więc 70 proc. padło ofiarą tyfusu plamistego... Jakoś tak, przed ośmiu laty doszły nas wieści, że w dalekiej Polsce jeden z waszych uczonych wynalazł szczepionkę przeciwtyfusową o niezwykłej jakoby sil0 działania. Nazwisko tego profesora brzmiało "Weigl, profesor Rudolf Weigl z Uniwersytetu Lwowskiego. Przyznam się, że z początku do tych wieści ustosunkowaliśmy się sceptycznie. Tyle juz nam przecież w ciągu długich lat przedstawiano lekarstw i szczepionek przeciw tyfusowi, tyle razy zapewniano nas o ich absolutnej skuteczności, tyle pieniędzy wyłudzono na te próby. Tym razem jednak informacje wyglądały tak poważnie, że postanowiłem zainteresować się nimi bliżej.,. Od chwili rozpoczęcia szczepień, czyli od 7 lat, nie zdarzyło się, aby szczepiony misjonarz lub krajowiec umarł wskutek tyfusu plamistego. Wasza polska szczepionka uratowała życie nie tylko misjonarzom, ale tysiącom Chińczyków." Prace Weigla mają również szersze znaczenie niż sama szczepionka. Wesz odzieżowa, podobnie jak większość żywiących się krwią owadów i kleszczy, jest wolna od bakterii, czyli jest, jak się to mówi, aseptyczna. Myśl Weigla, by do hodowli drobonoustrojów żyjących tylko w żywych komórkach zastosować żywe aseptyczne środowisko, utorowała drogę do koncepcji współczesnej hodowli wirusów. Dziś używa się wielu gatunków stawonogów do hodowli i badań mikrobiologicznych, wprowadzono hodowle na zarodkach ptasich i izolowanych tkankach. Są to metody lepsze, bardziej uniwersalne, ale nie wolno nam zapomnieć, że pierwsza tego rodzaju myśl była Weigla. Niestety nawet w Polsce o tym się nie pamięta. W wielu krajach walczy się o rozgłos własnej nauki, podkreśla się zasługi własnych uczonych i stara się świat przekonać o ich pierwszeństwie w wielu odkryciach i wynalazkach. A u nas? U nas albo się stawia posągi z brązu darząc je niemal boskim kultem, albo się zupełnie zapomina lub, co gorsza, pomniejsza zasługi. Czynią to ludzie mali, którzy tych, co wyrośli ponad przeciętność, usiłują ściągnąć w dół po to, by włsna małość nie była dla nich tak dojmująca. Ten los również spotkał Weigla, który okrył sławą naukę polską. Kim był Weigl? Nie był jednym z tych rzemieślników nauki, jakich jest wielu, lecz był uczonym w całym tego słowa znaczeniu, jakich jest mało, był w nauce artystą na wzór tych romantycznych łowców mikrobów z XIX wieku. Nauka nie stanowiła dlań drogi do kariery, bo tym pogardzał, nauka była jego największą, kto wie, czy nie jedyną prawdziwą miłością życia. Toteż słusznie nazwał go znakomity mikrobiolog francuski, Charles Nicolle, fanatykiem nauki. Nie znosił reklamy, uważając ją za niegodną uczonego, nie lubił publicznych wystąpień i miał abominację do pióra, natomiast chętnie prowadził w swej pracowni często bardzo gorące dyskusje, w czasie których jego żywa wyobraźnia tworzyła koncepcje, z których wiele miało się zrealizować w przyszłości. Do Weigla przybywali uczeni z całego świata i z (przeprowadzonych z nim rozmów czerpali inspirację do swych badań. Był niezwykle utalentowanym eksperymentatorem, bardzo pomysłowym i precyzyjnym w wykonaniu. Każde doświadczenie obwarował dziesiątkami badań kontrolnych i powtarzał wiele razy. Nie uznawał wyników niejednoznacznych, spowodowanych - jego zdaniem - błędami w eksperymencie. Nam, uczniom swoim, przekazał bezinteresowną miłość nauki i bezwzględną uczciwość w pracy. Weigl był dwukrotnie o krok od nagrody .Nobla. W 1946 roku zapoczątkowana przez Zachód zimna wojna wytrąciła mu ją z rąk dosłownie w ostatniej chwili. Wielu uznałoby to za dramat życia. Dla Weigla stanowiło to tylko przykry incydent, gdyż życie poświęcił nauce nie dla nagród i odznaczeń. Wielki uczony? Tak. Ale jaki człowiek? Druga wojna światowa zastała Weigla we Lwowie, gdzie od 1920 r. piastował stanowisko profesora i kierownika Katedry Biologii na Wydziale Lekarskim. Szczepionka była już wówczas szeroko znana. Stosowano ją w ogniskach endemicznych w Europie, w krajach Azji i Afryki. Nazwisko Weigla było głośne w całym świecie. W 1940 r. władze radzieckie utworzyły we Lwowie specjalny instytut produkujący szczepionkę Weigla. W 1941 r. wkroczyli do Lwowa Niemcy i instytut przejęło wojsko, czyniąc go filią analogicznej placówki w Krakowie. I tak zaczął się nowy okres w życiu Weigla, w którym poznaliśmy go jako człowieka i obywatela. Sytuacja Polaków we Lwowie była bardziej skomplikowana niż w innych miastach Generalnej Guberni. Atak szedł nie tylko ze strony Niemców, ale również nacjonalistów ukraińskich, którzy przejęli cały aparat cywilny. Polacy, a zwłaszcza polska inteligencja znalazła się w sytuacji rozpaczliwej. Weigl w swych pertraktacjach na temat produkcji szczepionki zastrzegł bezwarurkowo, że tylko on będzie decydował o zatrudnianiu w instytucie. Dzięki temu grupa Polaków znalazła miejsce zapewniające im niezbędne minimum środków do życia i względne bezpieczeństwo. Około dwustu ówczesnych i przyszłych profesorów, wielka rzesza młodzieży, co więcej, działacze ruchu oporu dostali pracę i legitymację, która chroniła doskonale. W miarę możności szczepionkę przemycano do rąk polskich lekarzy, a współpracownik profesora dr Mosing, pod pretekstem wypróbowywania wartości szczepionki uodpornił nią kilka tysięcy ludzi najbardziej zagrożonych więzieniem lub obozem. Władze niemieckie po wkroczeniu do Lwowa chciały, by Weigl zdeklarował się jako Niemiec. Początkowo obiecywano mu złote góry i wielkie zaszczyty. Weigl odrzucił to kategorycznie. Nie chciał zdradzać ojczyzny, którą wybrał w 1918 roku, a która teraz cierpiała w niewoli. Gdy zawiodło kuszenie, przyszły pogróżki. Lecz i tu Weigl okazał sią niezłomny. Dygnitarzowi z gestapo, który usiłował go zmusić do zdeklarowania się Niemcem, powiedział: "Mam dosyć już życia, gdyby nie brak odwagi popełniłbym samobójstwo. Zabijając mnie zrobilibyście mi przysługę." Gestapowiec nie miał na to nic do powiedzenia. Firma Behring otworzyła we Lwowie cywilną wytwórnię szczepionek. Otwarcia miał dokonać gubernator Frank, ówczesny dyrektor wytwórni, prof. Hass, przyszedł z zaproszeniem do Weigla. Ten jednak odmówił motywując, że "nie może być i podać ręki mordercy jego kolegów". Na szczęście prof. Hass zrozumiał i nie zrobił z tego użytku. Wytłumaczył Frankowi, że Weigl nie jest godny zaszczytu. Po wojnie został Weigl profesorem najpierw w Krakowie, potem w Poznaniu. Był to już człowiek zmęczony, Tłum ludzi, który go dawniej otaczał, mocno się przerzedził. Pozostało przy nim niewielkie grono tych, co go naprawdę kochali. Członek Belgijskiej Akademii Nauk i Nowojorskiej Akademii Nauk, nie był członkiem Polskiej Akademii Nauk. Zabrakło tam dlań miejsca. Dlaczego? Miał Nagrodę Państwową I stopnia, najwyższe odznaczenie papieskie, order św. Grzegorza i order Leopolda od króla Belgów, komandorię z gwiazdą otrzymał pośmiertnie. Czy nie warto o Weiglu przypomnieć i uczcić pamięć nazywając jego nazwiskiem szpitale, czy też ulice, a gdy niedługo, bo za pięć lat, będzie setna rocznica urodzin, wybić pamiątkowy medal. Zasłużył na to i jako wielki uczony i jako prawdziwy człowiek. Copyright Stefan Kryński
O profesorze Rudolfie Weiglu także we wspomnieniach:
|